Strona główna/APEL. List do Ukrainy

APEL. List do Ukrainy

Alhierd Bacharewicz
przełożyła z języka białoruskiego Irina Lappo

Drodzy Ukraińcy! Moi heroiczni przyjaciele!

Na myśl o was nas wszystkich teraz przeszywa ból.
Nie chcę, aby ten tekst wyglądał jak przeprosiny. Na usprawiedliwienia też jest już za późno — są niepotrzebne i bez sensu, machinę wojenną wprawiono w ruch, śmierć nadchodzi z różnych stron, w tym z terytorium mojej ojczyzny, żadne usprawiedliwienie jej nie zatrzyma. Nie chcę też, by mój tekst został odczytany jako wyraz skruchy. Niech kajają się ci, którzy mają krew na rękach. Jesteście na wojnie, bronicie swojego kraju — poza tym nie jesteśmy w kościele. Jesteśmy na sądzie historii. Znajdujemy się teraz po różnych stronach nie przez nas wyznaczonej granicy cywilizacyjnej. Stoimy tu w straszne dni — straszne przede wszystkim dla Ukrainy, ale też dla całej Europy złapanej w pułapkę swojego wiecznego dążenia do pokoju za każdą cenę. Europy, w którą jeszcze wierzę i której nadzieją teraz jesteście. Bardzo mi zależy, byście do końca przeczytali ten tekst, a dopiero po tym nienawidzili, potępiali i przeklinali nas, znów i znów — lub jednak się zastanowili, kto jest po przeciwnej stronie i czy jest tam moja Białoruś.
“My, biełarusy — mirnyja ludzi…”

„Białorusini — ludzie pokoju…” — tak się zaczyna państwowy hymn Republiki Białoruś. Muzyka pozostała z czasów radzieckich, słowa się zmieniły. Kiedyś ta linijka brzmiała poddańczo: „My, Białorusini, wraz z braterską Rusią…” Jednak ani starej wersji z czasów Białoruskiej Republiki Radzieckiej, ani nowej moja prawdziwa Białoruś nie uznaje i nigdy nie uznawała. Ten hymn to taki sam symbol dyktatury jak zielono-czerwona flaga i sowiecki herb. Tylko że teraz świata to już niezbyt obchodzi.

„Białorusini — ludzie pokoju…”. Przez długi czas ta formuła odpowiadała wszystkim. Chętnie sięgała po nią oficjalna propaganda i przedstawiciele władzy. Jesteśmy ludźmi pokoju. Była to deklaracja, pod którą podpisałaby się zarówno władza, jak i opozycja.
Teraz to kłamstwo. Piękna stara bajeczka o dobrych sąsiadach i ludziach miłujących pokój w jednej chwili się przekształciła w obłudne i krwawe oszustwo. Wraz „z braterską Rusią” Białoruś stała się trampoliną do ataku na Ukrainę, przemieniła się w prawdziwego agresora i trafiła do jednego szeregu z najbardziej odrażającymi krajami w historii. Obraz „pokojowo nastawionych ludzi” znikł w jednej chwili, i już na zawsze. Jak i wizerunek Białorusinów jako ofiar, których przez wieki gnębiono i niszczono, lecz którzy mimo wszystko przetrwali i przez to zasługują na szacunek. Łukaszenko w końcu zaprowadził Białoruś i jej naród w ślepy zaułek, z którego wszyscy będą musieli wydostawać się na własna rękę: zrobić swój wybór będą musieli nawet ci, którzy przez całe życie chwalili się, że „nie interesują się polityką”. Nikt nie będzie mógł przeczekać i przemilczeć. Nikt już nie będzie mógł zrobić uniku: to nie moja sprawa. Nikt nie będzie mógł powiedzieć: jestem tylko szarym człowiekiem, nic ode mnie nie zależy. Ale najbardziej przerażające w tej sytuacji jest to, że za tę haniebną rolę, jaką odgrywa teraz Białoruś, zapłacić przyjdzie też następnym pokoleniom. Słowo „Białoruś” jeszcze przez długi czas będzie na świecie kojarzyło się z wojną — z tą wojną, w której Białoruś po raz pierwszy w historii nie broni się, nie jest ofiarą, lecz występuję jako wierny sługus Putinowskiego faszyzmu.

Jeszcze niedawno byliśmy dumni, że nasz wizerunek w oczach świata jest tak piękny i wyrazisty. Obraz setek tysięcy kobiet i mężczyzn, którzy w 2020 roku wyszli bez broni — tylko z pragnieniem wolności i słowami protestu — przeciwko uzbrojonym bandytom, którzy nazywali siebie „milicją” i „armią”. Teraz ten obraz przekreślono, zamazano tak samo, jak w moim ojczystym Mińsku oraz we wszystkich miastach Białorusi nadal zamazywane są rewolucyjne graffiti 2020 roku. Tylko teraz obraz ten zamazywany jest ukraińską krwią. I robią to ludzie, którzy tak samo jak ja uważają się za Białorusinów. Jednak ci, którzy marzą o innej Białorusi i od lat próbują przekształcić to marzenie w realność, z Ukraińcami czują znacznie większą i mocniejszą więź, niż z własnymi generałami i żołnierzami, którzy wkroczyli na waszą ziemię.

Dlatego ja, białoruski pisarz Bacharewicz, przyjmuję część odpowiedzialności za to, co się dzieje. Podzielam białoruski wstyd i hańbę — tak jak kiedyś w czasy drugiej wojny światowej robili to niemieccy pisarze na emigracji. Jest to jedno z zadań literatury dzisiaj. Nie mogę jednak się zgodzić, że cała moja Białoruś jest odbierana przez świat jako plama hańby i nienawiści.

Wy, Ukraińcy, brońcie swojego kraju. Wasza armia, wasza obrona terytorialna, każdy Ukrainiec i każda Ukrainka razem odpierają ataki najeźdźców. Wasza wojna jest defensywna i wyzwoleńcza. Pokonaliście już taki kawałek drogi do wolności, że Putinowskie imperium nigdy nie zdoła znów zapędzić was do swojego więzienia. Ukraina zmieniła się na zawsze.

W 2020 roku my Białorusini przekonaliśmy się, że nie mamy własnej armii. Te formacje, które miały nas bronić, prowadziły wojnę z nieuzbrojonymi ludźmi. Ludzie na Białorusi zobaczyli, jak ci, którzy przysięgali wierność narodowi, bez wahania go zdradzili i chętnie zaangażowali się w represje wobec własnych obywateli. Od tego czasu nikt nie uważa armii białoruskiej za białoruską. Na Białorusi nie ma armii. Są generałowie Łukaszenki, którzy wraz z Putinowskimi kolegami marzą o Putinowskich medalach. Są wykonawcy ich zbrodniczych rozkazów. I są ludzie, z których w tej zbrodniczej wojnie zrobią armatnie mięso.

Pewnie powiedzą mi po raz kolejny, że to tylko słowa. Ukraina oczekuje od Białorusinów zdecydowanych działań. Ale moja działka to tylko słowa. Słowa, za które odpowiadam. Wierzę w słowa — jest to ostatnia broń człowieka. Piszę do was z emigracji — z Europy, gdzie nadal panuje pokój, ale jest to dość chwiejny pokój. Z Europy, która dzisiaj wykazuje niesamowitą jednomyślność, z Europy, która jest po waszej stronie. Co się tyczy działań… Setki tysięcy Białorusinów w 2020 roku wystąpiło przeciwko reżimowi, który teraz zaatakował Ukrainę. Wśród nich byłem ja, moi przyjaciele, moi koledzy. Dziesiątki tysięcy wtrącono do więzień, gdzie byli torturowani i nadal są torturowani. Dziesiątki tysięcy wyemigrowały. A tysiące pozostałych w ojczyźnie schodzą do podziemia i nadal stawiają opór.

Tam, w mojej ojczyźnie, zniszczono wszystko. Nawet te małe rzeczy, które wyrosły wbrew działaniom władzy przez ostatnie dziesięciolecia. Tam nie ma już nawet tej minimalnej wolności, dzięki której mogliśmy sobie pozwolić na krytyczne myślenie i twórczość. Nie ma już wolnych mediów, które opowiadałyby prawdę o wydarzeniach na Ukrainie i patrzyły na wojnę białoruskimi i ukraińskimi oczami. Są zablokowane, napiętnowane jako faszystowskie i antypaństwowe, niezależni dziennikarze są w więzieniach lub pracują zagranicą. Ból i terror panują na Białorusi po 2020 roku. Białoruś to jedna otwarta rana. Nie wiem, czy są tam jeszcze rodziny, których nie dotknęły represje. Białoruś nie zdążyła nawet odetchnąć po klęsce protestów, a już została wciągnięta w wojnę. Dla mnie to wygląda tak: rannego człowieka podniesiono i jego głową zaczęto wyłamywać drzwi do domu sąsiada. Kogo winić? Na pewno rannego. To przecież jego głowa.

Wtedy, w 2020 roku, Ukraińcy bardzo wspierali nas w naszej walce. Wspierali przede wszystkim przy pomocy słów — to były bardzo ważne słowa, których nie zapomnimy. Nikt wtedy nie powiedział wam, Ukraińcy, że wasze wsparcie to są tylko słowa. Czy to wina Białorusinów, że nie udało nam się zburzyć muru? Że pozwoliliśmy Putinowi na okupację naszego kraju? Że pozwoliłyśmy, aby rosyjski faszyzm użył go we własnych celach? Być może w perspektywie historycznej — tak. Ale żyjemy tu i teraz. Tysiące Białorusinów są brutalnie represjonowane i obecnie przebywają w więzieniach. I nigdy nie zgodzę się, że zasługują na nienawiść i pogardę. To, co zrobili, nie poszło na marne. Białoruś bardzo powoli budzi się ze słodkiego Łukaszenkowskiego snu. Historia nie powstaje w jeden dzień. Ci, którzy walczyli o wolność, mogą jej nigdy nie zobaczyć. Ale czy to oznacza, że wszystko, co zrobili, poszło na marne?

Czyżby to wszystko, co ukraińskie media pisały o Białorusi dwa lata temu, dawno poszło w niepamięć? Jeszcze przed wojną? Kiedy czytam dziś, co piszą ukraińskie media o tzw. „referendum” na Białorusi, nie mogę uwierzyć własnym oczom. Kolejna farsa zorganizowana przez dyktaturę w celu ustanowienia całkowitej kontroli nad krajem i ostatecznego przekazania go Rosjanom jest pokazywana jako antyukraiński „wyraz woli” Białorusinów. Rozumiem, że trwa wojna informacyjna. A podżeganie do nienawiści wobec wroga jest rzeczą świętą. Ale nie było żadnego „głosu narodu”. Był jeszcze jeden absurdalny teatrzyk odstawiony przez Łukaszenkę, jego kolejne „eleganckie zwycięstwo”.

Białoruś znajduje się obecnie w sytuacji, którą można określić jako wojnę domową pod obcą okupacją. Białoruś to nie Ukraina. Na Białorusi nie ma białoruskiego rządu, białoruskiej armii, białoruskiej policji, białoruskiej polityki, wolnych białoruskich mediów. Białoruś jest oszpecona, Białoruś jest pęknięta, Białoruś nie wie, co ze sobą zrobić, jak przetrwać i jak nie zniknąć z mapy świata i z terytorium moralności. Moja Białoruś istnieje teraz jako rozrzucone po kraju i za granicą ogniska oporu, których zadaniem jest przetrwanie i wzmocnienie się. Nie liczyłbym na to, że te ogniska połączą się dzisiaj, przejmą władzę i zakończą wojnę. Ale te ogniska oporu są podstawą przyszłego pokojowego państwa, wolnego sąsiada wolnej Ukrainy. A teraz wspierają Ukrainę i robią wszystko, co w ich mocy. Czy należy ignorować te wysiłki podejmowane dla Ukrainy, ale również dla przyszłości Białorusi?
Kiedyś, w 1968 roku, o siedmiu sowieckich dysydentach, którzy wyszli na plac Czerwony w Moskwie, by zaprotestować przeciwko inwazji na Czechosłowację, Czesi napisali tak: te siedem osób — to co najmniej siedem powodów, dla których nie możemy nienawidzić Rosji. W niedzielę i poniedziałek na Białorusi aresztowano tysiące Białorusinów za protesty przeciwko wojnie z Ukrainą. Chciałbym więc mieć nadzieję, że ci ludzie — to te tysiąc powodów, by nie traktować Białorusi z nienawiścią.

Tak bardzo nie chcę, by ten tekst wyglądał na płacz i jęk, na pokutne klękanie przed tobą, Ukraino. Gdy ja, podobnie jak inni Białorusini, przekazuję swoje honoraria armii ukraińskiej czy na pomoc humanitarną — kategorycznie nie zgadzam się, by zostało to odczytane jako próba odpokutowania za winy. Robię to jako równy dla równych, jako człowiek i jako Białorusin, który nie może nie pomóc Ukrainie w trudnych czasach. Kiedy z żoną wychodzimy na proukraińskie demonstracje, nie robimy tego, by ukoić wyrzuty sumienia, ale by wpłynąć na zachodnich polityków, którzy wciąż wsłuchują się w głos narodu. Kiedy ja, jako emigrant, który ma tu bardzo niewiele praw, piszę ten tekst po białorusku z Grazu w Austrii do Ukraińców i moich rodaków, nie robię tego, by mi wybaczyli, lecz dlatego, że nie mogę i nie chcę milczeć. Kiedy pisałem swoje książki, eseje, kiedy ostrzegałem w powieści „Psy Europy” przed niebezpieczeństwami imperium Putina – większość postrzegała to jako antyutopię i fantasmagorię. Teraz w tym żyjemy – zarówno wy, jak i my. Czy zrobiłem wszystko, co mogłem? Nie kieruję tego pytania do was. To jest pytanie, które zadaję sobie. I sam muszę odpowiedzieć. Jak wszyscy Białorusini.

Ale nie mogę spokojnie i ze zrozumieniem patrzeć na skierowane do Białorusinów teksty w sieciach społecznościowych: „No to kochajcie teraz swojego Putina!” To jest mówione nie do miłośników Putina, ale do tych Białorusinów, którzy ze wszystkich sił walczyli z Putinowskim faszyzmem i nie pozwolili Białorusi stać się hańbą Europy. Nie mogę bez przerażenia i złości czytać, jak patrioci tłuką szyby Białorusinom, którzy pomagają ukraińskim uchodźcom — tylko dlatego, że samochód ma białoruskie tablice rejestracyjne. Nie mogę czytać, jak przyjaciołom Ukrainy, represjonowanym we własnym kraju, mówią w twarz: „To co, bydlęta, idźcie całujcie teraz swojego Łukaszenkę”. Jak wypędzają z domu tych, którzy znaleźli na Ukrainie schronienie uciekając od reżymu Łukaszenki. Co daje taka nienawiść? Jeśli jesteście przekonani, że to pomoże w pokonaniu najeźdźców — cóż, piszcie, mówcie do nas w ten sposób. Zrozumiemy. Będziemy wspierać Ukrainę milcząc i zaciskając zęby z urazy. Piszcie i niszczcie najeźdźców, skądkolwiek przybywają — z Rosji czy z Białorusi, z Czeczenii czy skądkolwiek jeszcze. Ucieszy nas każda porażka waszych wrogów. Ale taka zacięta nienawiść do wszystkiego, co białoruskie, nie przysporzy wam sojuszników w obozie wroga. Zresztą większość z nas jest poza wrogim terenem. Teraz jesteśmy w pustce — między światłem a ciemnością. Wstydzimy się i obrażamy, boimy się — ale jesteśmy po waszej stronie. Jedni walczą słowem, drudzy okazują wsparcie moralne, trzeci pomagają czynnie, a jeszcze inni — z bronią w ręku, bo obok was walczą też Białorusini. A ktoś po prostu czyta wiadomości i nie śpi z rozpaczy i bezradności, przeklinając tych, którzy rozpoczęli tę wojnę.

Nie wybieraliśmy miejsca urodzenia. Tak jak wy. Częścią diabelskiego planu Moskwy jest szerzenie nienawiści. Wszędzie, gdzie się da. To są działania perspektywiczne, których realizacja rozpoczęła się już dawno. Szczególnie ważne dla Kremla jest podżeganie do nienawiści między sąsiadami. Doprowadzić poziom nienawiści do punktu, po którym powrót do normalnych relacji będzie niemożliwy.
A potem, zgodnie z ich planem, nastąpi klasyczne divide et impera.

Szanowni Ukraińcy, mamy wspólnego wroga.

Wroga, któremu dużo radości sprawia każdy konflikt między nami. Widząc jak rośnie nienawiść między dawnymi przyjaciółmi-sąsiadami Putin i Łukaszenka uśmiechają się z satysfakcją. Wszystko idzie zgodnie z ich planem. Czy naprawdę chcemy, żeby się uśmiechali?
Mamy wspólnego wroga. Mówię do Białorusinów i Ukraińców: mamy wspólnego wroga, nie zapominajmy o tym.
Chociaż może jest już za późno.

Alhierd Bacharewicz

Kultura Enter
2022/01 nr 102 „Solidarni z Ukrainą”