Apel z mrówkowca
Blokowiska rodzą realne problemy przestrzenne i społeczne. Wielkim osiedlom i ich mieszkańcom towarzyszy stereotyp, który skłania do założenia, że tam nic już się nie da zrobić. Jest to założenie fałszywe.
Oboje z mężem jesteśmy „blokersami”. Pochodzimy z osiedli zbudowanych z prefabrykowanych elementów i również na takim osiedlu dziś mieszkamy. Właśnie dlatego blokowiska oraz idea współpracy z ludźmi są dla nas tak ważne. Dwie trzecie powierzchni Warszawy zajmują wielkie zespoły mieszkaniowe, ale jako mieszkańcy na co dzień wypieramy ten fakt ze świadomości. Stolicę postrzegamy poprzez Krakowskie Przedmieście, Stare Miasto, Nowy Świat czy oswojony już Pałac Kultury i Nauki. Organizujemy wycieczki szlakiem zachowanych przedwojennych kamienic i śladami getta. Nie chwalimy się natomiast Bemowem, Chomiczówką czy Tarchominem. Tymczasem musimy pamiętać, że – czy tego chcemy czy nie – największy wpływ wywiera na nas codzienne otoczenie, a nie atrakcje turystyczne. Dlatego jako architekci zajmujemy się tym środowiskiem, które nas realnie otacza.
Widoki
blok
Siekierki
blok
lotnisko
blok
Siekierki
blok
Mok o
Miron Białoszewski, Obmiatanie panoramy patrzeniami na trzy widoki między dwoma zasłaniaczami
Wiersz Mirona Białoszewskiego opisuje widok z naszego okna. Ten krótki tekst jest wyrazem rozpadu więzi przestrzennych, jaki nastąpił poprzez budowę wielkich osiedli. Tworzone w różnych okresach i technologiach zespoły mieszkaniowe tak naprawdę zlewają się w jedną homogeniczną magmę, w której człowiek przestaje być jednostką, a staje się numerem w statystyce. O tym, że wielkie osiedla są bezprecedensowym zjawiskiem w naszej historii świadczy fakt, że nie znalazły one nazw w dotychczasowym słowniku. Próbując je jakoś opisać, mówimy o “mrówkowcach”, o “szafach” czy o “blokowiskach”.
Zwykle zwracamy uwagę na bogactwo przestrzeni publicznych, które widać np. na dziewiętnastowiecznych ulicach i placach. Wykazują one wielką chłonność na różne funkcje, informacje, symbole czy elementy małej architektury. Jeśli zaś popatrzymy na formy bloków, okaże się, że nie nadają się one do umieszczania żadnych detali. Ich fasady ożywają dopiero po zmroku, kiedy pojawia się na nich ten charakterystyczny regularny wzór oświetlonych okien. Groteskowo wygląda na tle bloku maleńki kiosk, ławeczka czy ogródek. Kompozycja fasady najczęściej nie łagodzi efektu ogromnej bryły, która przygniata przechodnia. Czasem nawet trudno odnaleźć własne okno. Nasze mieszkanie mieści się w jednym z dwóch bliźniaczych bloków. Kiedy wracam zmęczona do domu, zdarza mi się skręcić do niewłaściwej klatki, mimo, że mieszkam na tym osiedlu już od 8 lat.
Przestrzeń między blokami zajmują parkingi, których oczywiście jest ciągle za mało, bo kiedy je projektowano nikt nie przewidywał obecnego rozpowszechnienia samochodów. Auta zalewają więc najpierw ciągi pieszojezdne a potem tereny zielone. Jednak najbardziej charakterystyczny, przynajmniej w Warszawie, jest drugi rodzaj przestrzeni międzyblokowej – „psie pola”, czyli nazywane tak przez mieszkańców puste miejsca, przeznaczone pierwotnie na tereny zielone, ale niedokończone i nigdy niezakomponowane. W przestrzeni tej nie ma osi, punktów kulminacyjnych, strony lewej ani prawej, nie ma początku i nie ma końca. Przelewa się ona między blokami tworząc bezładne widoki, ale nie tworząc perspektywy. Na „psie pola” wychodzi się z psem, więc nie da się tam pograć w piłkę czy zrobić pikniku. Czasem są one zorganizowane wg projektu architekta ale nie odpowiadają potrzebom mieszkańców. Tworzą się przedepty widoczne szczególnie zimą, kiedy ścieżki prowadzą zupełnie gdzie indziej niż wskazuje asfalt. Teoretycznie są to tereny zielone, ale ta zieleń jest bezwartościowa, złożona głównie z trawy i samosiejek.
Te przestrzenie stanowią same w sobie jakąś wartość, bo oddalają od siebie bloki, ale żadnej nowej jakości nie tworzą. Administracje są im często niechętne, bo widzą w nich jedynie obciążenie budżetu w postaci opłaty gruntowej. W praktyce więc właśnie na tych pustych terenach – które sprawiają wrażenie, że ktoś je zostawił nie wiadomo po co – stawia się nowe bloki, bo spółdzielnie, mogą na tym zarobić. Dochodzimy więc do paradoksu, że administracja osiedla, która ma przede wszystkim zarządzać otrzymanym mieniem i podnosić jakość życia mieszkańców, zaczyna widzieć swój sukces w działalności deweloperskiej polegającej na zagęszczeniu zabudowy, co standard życia na osiedlu stanowczo obniża. Tak brak wiedzy o przestrzeni publicznej wypacza ideę spółdzielni.
Arsenał środków mogących pomóc w aranżacji „psich pól” jest od setek lat ten sam: mała architektura, zieleń i kompozycja przestrzenna. Wracamy do osi i punktów węzłowych. Oczywiście, nie muszą to być rozwiązania standardowe jakimi w przypadku małej architektury jest „przedwojenna” latarnia-pastorałki i mosiężna ławka. Co zamiast nich? Szkoda, że nie istnieją łatwo dostępne dla przeciętnego Polaka źródła wiedzy na ten temat. Wydawnictwa, które można dostać w kioskach albo operują hermetycznym językiem, albo – jak katalogi domków jednorodzinnych – rozpowszechniają architektoniczną konfekcję. Wiele pism doradza, jak się ładnie ubrać, są też magazyny o wnętrzach. Ale o przestrzeni na zewnątrz – ciągle nic. Nie ma mody na ładną przestrzeń. Niewątpliwie przykład mógłby iść z góry, od instytucji publicznych, które jednak tymczasem brukują place lub zabudowują swoje działki od granicy do granicy. Gdyby część publicznych pieniędzy przeznaczały na aranżację otoczenia, byłby to dobry wzór dla mieszkańców. A może seriale? Sponsorami medycznych telenowel są producenci leków, których nazwy pojawiają się w kolejnych odcinkach. Gdyby udało się dofinansować serial, w którym pokazywanoby udane przykłady aranżacji przestrzeni, dobry wzór dotarłaby pod strzechy.
Ludzie
między tymi blokami
między kwaczącymi dziećmi,
wronami
i się zwleczeniami
parę osób
mały czas
tu dech
tu strach
tu cho cho cha
i tyle
Miron Białoszewski, jak to powiedzieć
Główny problem z blokowiskami kryje się w drugim znaczeniu słowa „blok”. Blok to nie tylko bryła, prostopadłościan, ale również czynność polegająca na ograniczaniu czy izolowaniu. Samo życie w bloku to odosobnienie we własnym mieszkaniu, ale przy natrętnej obecności dźwięków zza ściany, od których chcemy się odseparować. Jest to takie bycie osobno-razem – blokowanie. Podobne myślenie widać również w sposobie odnoszenia się do mieszkańców blokowisk polegającym na ich stygmatyzacji. Osiedla, szczególnie te położone na obrzeżu miasta, stały się synonimem marginalizacji społecznej. Tak więc doszło do spadku poczucia wartości nie tylko wśród samych mieszkańców, ale także do negatywnego postrzegania ich przez ludzi z zewnątrz. W blokowiskach pojawiły się problemy społeczne takie jak wzrost przestępczości nieletnich czy liczba samobójstw, ale też zjawiska, które trudno ująć w statystykach, jak rosnąca bierność czy pasywność mieszkańców.
Na szczęście albo na nieszczęście człowiek może się zaadaptować do każdych warunków. Dlatego ludzie z biegiem lat pokochali swoje blokowiska. „Gazeta Stołeczna” przeprowadziła swego czasu sondaż, pytając mieszkańców osiedli, czy lubią swoje miejsca zamieszkania. Typowa odpowiedź: „lubię to miejsce, bo mieszkam tu tyle lat”. Muszą więc wytwarzać się mechanizmy adaptacyjne:
Każdy z nas ma schronienie w betonie,
oprócz tego po jednym balkonie,
na nim skrzynkę, gdzie sadzi begonie;
odbywamy śmierci i porody,
oglądamy prognozę pogody,
aby żyć, mamy powody;
jednocześnie nam biją godziny,
jednakowo się kłócimy, godzimy,
odpoczynek nasz jest jaki? – godziwy;
z okna widać w porze szarówki
stuwatowe w innych oknach żarówki;
a pod blokiem kredens z ciężarówki
właśnie znosi firma transportowa
i ktoś dźwiga – ależ się zmordował –
sofę, która jest jak zawsze bordowa.
Stanisław Barańczak, każdy z nas ma schronienie w betonie
Kiedy patrzymy w okna naszych sąsiadów widzimy, że u wszystkich telewizor stoi w tym samym miejscu, bo układ mieszkań jest mało elastyczny. Charakterystyczna doniczka z begonią czy inne elementy indywidualizacji balkonu stają się naszym sposobem na przeżycie w mrówkowcu. Jak ten problem rozwiązać na większa skalę?
Wyróżniliśmy 4 alternatywy:
Wyburzyć. To hasło cały czas powraca: „Wyburzmy relikty PRL-u, wybudujmy nowe ładne budynki”. Po podliczeniu kosztów okazuje się jednak, że takie działania są mało opłacalne. Wykup mieszkań, gruntu oraz wyburzenie miałoby ekonomiczny sens, gdyby w tym samym miejscu powstał jeszcze większy budynek. A nawet gdyby do tego doszło, to czy nowe znaczy lepsze? Przykłady nowoczesnego budownictwa blokowego wydają się temu zaprzeczać.
Kompleksowa modernizacja. Tego typu działania miały miejsce w wielu krajach: Niemczech, Szwecji, Francji, Austrii, Stanach Zjednoczonych. Warszawa próbowała przyswoić podobne programy, ale problemem okazała się skala tego zjawiska i skomplikowana sytuacja własnościowa. Pojawiają się właściciele gruntów, ale często też stan własności samych lokali jest skomplikowana. Mamy mieszkania własnościowe, spółdzielcze i zakładowe. Dopóki nie jest wyjaśniona sprawa własności lokali przynajmniej w skali jednego budynku, modernizacja jest bardzo trudna. A kiedy już do niej dochodzi, to najczęściej sprowadza się ona do termomodernizacji, bo na takie właśnie działania dostać można dotacje czy dofinansowania. Skutki bywają anegdotyczne. Na przykład nasz budynek został ocieplony drugi raz w przeciągu 3 lat. Nałożono następną warstwę styropianu, dzięki czemu administracja zanotowała kolejne „osiągnięcie”, ale przecież tak naprawdę nie zmieniło się nic. I kolejny problem: firmy sprzedające usługi termomodernizacyjne oferują projekt plastyczny w cenie styropianu. To, co w największym stopniu stanowi o wyglądzie osiedli, zależy od pomysłu osoby często zupełnie przypadkowej.
Poczekać aż się rozpadną. Jest to najczęściej stosowana strategia, ale problem w tym, że nie wiemy, ile trzeba poczekać. Bardzo trudno ocenić stan konstrukcji, gdyż elementy prefabrykowane, z których ją zbudowano, były produkowane przy znacznych oszczędnościach. Nie wiemy ile jeszcze faktycznie wytrzyma dany element. Na przykład najczęściej wcale nie pękają płyty, lecz korodują wieszaki na których są one zawieszone. Jedynym pewnym sposobem byłoby testowe obciążenie balkonów i mieszkań, aby przekonać się o ich wytrzymałości eksperymentalnie.
Katalizowanie zmian oddolnych. Chodzi tu o rozmaite inicjatywy takie jak artystyczne malowanie fasad, wertykalne ogrody, panele słoneczne czy umieszczanie w ogródkach różnych konstrukcji stworzonych samodzielnie przez mieszkańców. Najczęściej, aby wywołać jakąś satysfakcjonującą zmianę na lepsze, wcale nie trzeba wielkich pieniędzy czy kompleksowych działań, centralnie zaplanowanych jak za PRL-u. Okazuje się, że ludziom zależy np. na ładniejszym widoku z okna, że wielkim osiągnięciem jest zmiana godzin otwarcia sklepu czy doprowadzenie linii autobusowej. Takie zabiegi bardzo poprawiają standard życia, a nie wymagają wielkich przekształceń.
Stegny
Praca nad blokowiskami rozpoczęła się od projektu dyplomowego opracowanego pod kierunkiem dra Krzysztofa Domaradzkiego na warszawskim Wydziale Architektury. Za jej temat wybrałam osiedle Stegny, m.in dlatego, że sondaży internetowych było ono bardzo lubiane przez mieszkańców. Wyszłam z założenia, że należy zacząć od miejsc, w których warto coś zmienić. Poza tym, Stegny są osiedlem bardzo ciekawym. Po pierwsze, leżą przy Trakcie Królewskim, który wcale nie kończy się na pl. Trzech Krzyży, ale prowadzi aż do Wilanowa, a Stegny stanowią jego pierzeje. Po drugie, osiedle ma czytelną strukturę, z lotu ptaka trochę przypominającą przekrój jajka. Wewnątrz znajduje się grupa punktowców otoczona pierścieniem zieleni, a wokół tego jądra długie budynki tworzą rozchodzącą się na zewnątrz, promienistą strukturę. Pierwotnie wszystkie klatkowce miały być niższe, ale polityka mieszkaniowa sprawiła, że ostatecznie urosły. Zielony pierścień wokół „żółtka” umożliwia dojście wszędzie, szczególnie do szkół i przedszkoli, bez konieczności przekraczania jezdni. W samym centrum osiedla zaprojektowano ośrodek usługowy, który nigdy nie powstał. Właśnie tam możemy znaleźć typowe „psie pole”.
Mój pomysł zakładał, aby cały projekt zrealizować na podstawie wypowiedzi mieszkańców. Na początku podeszłam do tego bardzo klasycznie, zrobiłam skomplikowane ankiety, z którymi chodziłam do mieszkańców, potem pracowicie przerabiałam je na wykresy i tabelki. Analizowałam, jak odpowiadają ludzie w poszczególnych partiach osiedla, w budynkach o danej ilości pięter itd. Na podstawie wszystkich tych badań dowiedziałam się przede wszystkim, że mieszkańcy tak naprawdę nie chcą niczego nowego. Projekt polegał więc na dokończeniu tego osiedla według pierwotnych planów – przede wszystkim wybudowaniu centralnie położonego ośrodka usługowego oraz stworzeniu programu drobnych przekształceń – uzupełnień zieleni, małej architektury, przekształceń fasad i wnętrz budynków oraz organizacji miejsc parkingowych. Nowością była propozycja obudowania ulicy przebiegającej przez środek osiedla usługami, ponieważ wyraźnie ich mieszkańcom brakowało.
Najciekawszym efektem mojego dyplomu, który obroniłam w 2004 roku, nie był jednak wcale sam projekt, ale oddźwięk, jaki wywołał. Dyplom został nagrodzony i opisany w prasie, z której dowiedzieli się o nim mieszkańcy. Całe partie projektu przedrukowano w lokalnych gazetach zostawianych na wycieraczkach, a sami mieszkańcy zaczęli się z przedstawioną wizją niezwykle utożsamiać. Wystarczyło zebrać i wyartykułować potrzeby mieszkańców aby zaaktywizować ich do dalszych działań. Często się słyszy, że mieszkańcy nie mają swojego zdania, że kiedy się ich pyta o takie sprawy, słyszy się tylko bełkot. To nieprawda. Mieszkańcy mają swoje zdanie. Istnieje natomiast problem przełożenia ich opinii na język fachowców, którzy tworzą projekt. Ostatecznie miejscowy plan zagospodarowania uwzględnił wiele aspektów pracy, ale nie udało się wybudować centrum usługowego. Decyzje wydane zostały mimo sprzeciwów i „psie pole” zajmują dziś kolejne bloki mieszkalne.
Następny krok postanowiliśmy zrobić zupełnie inaczej: tak żeby od początku do końca było po naszemu. Najpierw działaliśmy w sposób wirtualny – założyliśmy mapę wszystkich warszawskich osiedli, gdzie chcieliśmy umieszczać oryginalne plany i zdjęcia stanu obecnego oraz stworzyć miejsce, gdzie dalibyśmy możliwość wypowiedzi samym mieszkańcom. Technicznie to nas przerosło. Ostatecznie strona ładowała się pięć minut, a na zdjęcia nie było już miejsca. Praca nie poszła jednak na marne. Efekty poszukiwań historii warszawskich blokowisk wykorzystane zostały we wstępie do Przewodnika po warszawskich blokowiskach Jarosława Trybusia, który ukazać ma się wkrótce w ramach działań wydawniczych Muzeum Powstania Warszawskiego. Wspólnie z grupą zapaleńców założyliśmy też stowarzyszenie ODBLOKUJ, którego celem działania jest poprawa środowiska mieszkalnego. Poszukujemy rozwiązań, które mogą być wcielone w życie prostymi i niedrogimi metodami przy zaangażowaniu mieszkańców w cały proces zmian – od decyzji po wykonanie.
Marek i Marlena Happachowie
Powyższy tekst został zredagowany przez Marcina Skrzypka kierującego działem „Miasto i obywatele”, na podstawie rozmowy z Marleną Happach oraz jej wykładu pt. „Apel z mrówkowca. Projektowanie razem z ludźmi” wygłoszonego w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” 20.03.2010, a zorganizowanego przez Huberta Trammera z Katedry Architektury, Urbanistyki i Planowania Przestrzennego Wydział Budownictwa i Architektury Politechniki Lubelskiej. W kolejnym numerze „KulturyEnter” ukaże się artykuł opisujący aktualne działania Marka i Marleny Happachów polegające na projektowaniu razem z mieszkańcami z pomocą specjalnie w tym celu tworzonych makiet.
Krajobraz typowego blokowiska. Wieżowce, parking zamiast skweru, kiosk usługowy. Ożywienie kolorystyczne wprowadzają śmietniki. Źródło: archiwum autorki
„Ich fasady ożywają dopiero po zmroku, kiedy pojawia się na nich ten charakterystyczny regularny wzór oświetlonych okien”. Źródło: archiwum autorki.
Parking – na który zawsze jest za mało miejsca – blokujący swobodne poruszanie się po blokowisku. Źródło: archiwum autorki.
„Psie pole” między blokami: „puste miejsca przeznaczone pierwotnie na tereny zielone ale niedokończone i nigdy niezakomponowane”. Źródło: archiwum autorki.
Na blokowiskach odległości między mieszkańcami wydają się bardzo duże. Źródło: archiwum autorki.
„Elementy indywidualizacji balkonu stają się naszym sposobem na przeżycie w mrówkowcu.” Źródło: archiwum autorki.
Pierwszy ze sposobów na blokowiska: „Wyburzyć. Wykup mieszkań, gruntu oraz wyburzenie miałoby ekonomiczny sens, gdyby w tym samym miejscu powstał jeszcze większy budynek. A nawet gdyby do tego doszło, to czy nowe znaczy lepsze?” Źródło: archiwum autorki.
Drugi ze sposobów na blokowiska: kompleksowa modernizacja, czyli uszlachetnianie ich na różne sposoby – trudna w Polsce biorąc pod uwagę skalę problemu. Źródło: archiwum autorki.
Modernizacja bloków „po polsku” czyli termomodernizacja. Projekt graficzny w cenie styropianu. Źródło: archiwum autorki.
Czwarty ze sposobów na blokowiska: „Katalizowanie zmian oddolnych – rozmaite inicjatywy takie jak artystyczne malowanie fasad, wertykalne ogrody, panele słoneczne czy umieszczanie w ogródkach różnych konstrukcji stworzonych samodzielnie przez mieszkańców.” Źródło: archiwum autorki.
Makieta osiedla Stegny w Warszawie. Autorzy: arch. Jadwiga Grębecka, Tadeusz Kobylański, Jan Szpakowicz, Tadeusz Węglarski. Konstrukcja: inż. S. Hauller i M. Wilbik. Zieleń: inż. W. Staniewicz. Budowa: 1971-1975. Źródło: archiwum autorki.
Wykresy podsumowujące ankiety przeprowadzone w roku 2003 na osiedlu Stegny w Warszawie przez Marlenę Happach w ramach pracy dyplomowej obronionej w 2004 roku.
Wykresy podsumowujące ankiety przeprowadzone w roku 2003 na osiedlu Stegny w Warszawie przez Marlenę Happach w ramach pracy dyplomowej obronionej w 2004 roku.
Wykresy podsumowujące ankiety przeprowadzone w roku 2003 na osiedlu Stegny w Warszawie przez Marlenę Happach w ramach pracy dyplomowej
Wykresy podsumowujące ankiety przeprowadzone w roku 2003 na osiedlu Stegny w Warszawie przez Marlenę Happach w ramach pracy dyplomowej.
Wykresy podsumowujące ankiety przeprowadzone w roku 2003 na osiedlu Stegny w Warszawie przez Marlenę Happach w ramach pracy dyplomowej.
Elementy krystalizacji planu osiedla – analiza stanu istniejącego i proponowany układ. Fragment pracy dyplomowej Marleny Happach nt. osiedla Stegny z 2004 roku.
Zieleń na osiedlu – analiza stanu istniejącego i proponowany układ. Fragment pracy dyplomowej Marleny Happach nt. osiedla Stegny z 2004 roku.
Osiedlowe parkingi – analiza stanu istniejącego i proponowany układ. Fragment pracy dyplomowej Marleny Happach nt. osiedla Stegny z 2004 roku.
Całościowy plan osiedla Stegny z pracy dyplomowej Marleny Happach z 2004 roku.
Osiedle Stegny z lotu ptaka. Widać charakterystyczną strukturę „przekroju jajka”. Źródło: archiwum autorki.