Artyści jeszcze są. Monika Szewczyk, Andrej Durejka – wywiad
Minister kultury odkrył, że od 116 lat nie ma oficjalnej reprezentacji białoruskiej sztuki współczesnej na Biennale w Wenecji. Minister rozumie sytuację, może nawet chciałaby się pochwalić białoruskimi artystami, tylko nie może, bo jak chwalić się ludźmi, którzy krytykują system, w których biografiach zapisane jest „wygnany”.
Magdalena Linkowska: Prezentowałaś niejednokrotnie białoruskich artystów. Jak oceniasz tę współpracę?
Monika Szewczyk: Artystyczna Białoruś to obszar, z którym Galeria Arsenał współpracuje bardzo chętnie, głównie z powodu poczucia misji, ale również wspólnoty doświadczeń. Dobrze pamiętam czasy, kiedy polscy artyści byli w podobnej sytuacji, tkwili na peryferiach obiegu sztuki i w poczuciu głębokiej izolacji, kiedy kontakt z Zachodem i każda możliwość pojawienia się na wystawie międzynarodowej, były dla nas bardzo ważne.
Poczucie misji równoważone jest przez poczucie pewnej niemożności. Mamy bardzo niepełny obraz tego, co się dzieje w Białorusi i wrażenie, że nie docieramy we właściwe miejsca. Brakuje mi przekonania, że udało nam się spenetrować ten teren, pomimo faktu, że kilkakrotnie wysyłałam tam współpracowników na research’e, sama jeździłam do Mińska i Grodna, zrobiłam w Muzeum Sztuki Współczesnej w Mińsku wystawę naszej kolekcji, a także kilkakrotnie organizowaliśmy wystawy artystów białoruskich.
Mam wrażenie, a może raczej nadzieję, że tam musi być grupa artystów, do której nie dotarliśmy. We wszystkich prezentacjach sztuki białoruskiej pojawia się zawsze ten sam zestaw artystów i wydaje mi się, iż niemożliwym jest, aby nie było tam świeżej krwi, jakiejś grupy artystów młodych i alternatywnych. Na Ukrainie takim zjawiskiem była, na przykład działalność grupy R.E.P, która oparła się na tworzeniu wspólnoty. Jeżeli Akademia nie spełnia naszych oczekiwań, jeżeli nie ma dobrej galerii państwowej, oferującej dobre warunki artystom, to tworzą oni (tak jak R.E.P.) wspólnoty, wystawiają w swoich pracowniach, tworzą grupy wsparcia, współpracują ze sobą, i jestem przekonana, że to się gdzieś w Białorusi wydarza.
Takim niezależnym obszarem, zajmującym się sztuką współczesną jest Galeria „Ў” w Mińsku. Jednak jej działalności towarzyszy obawa o to, jak długo uda się jej utrzymać tę niezależność.
M.L.: Czy ten sam zestaw nazwisk, o którym mówisz pojawi się również na przygotowywanej (w ramach polskiej prezydencji) przez Arsenał wystawie „Podróż na Wschód”?
M.Sz.: W dużym stopniu tak. Część nazwisk z „Podróży na Wschód” pokrywa się z zestawem artystów, których prace prezentowane są obecnie w Zachęcie na wystawie „Otwierając drzwi”. „Podróż na Wschód” to duży projekt. Wezmą w nim udział artyści z sześciu państw Europy Wschodniej[1].
M.L.: Jak wygląda współpraca z Białorusią na poziomie organizacyjnym i komunikacyjnym? Jakimi partnerami są dla nas instytucje z Mińska czy innych miast?
M.Sz.: Szczerze mówiąc nie bardzo jest z kim pracować, bo mamy tam do czynienia z prawdziwym deficytem instytucji. Staramy się pracować z niezależnymi kuratorami, takimi jak Lena Prents. Nigdy nie próbowałam ściągać wystaw z Białorusi poprzez białoruskie instytucje kultury, nie bardzo wiem przez kogo miałabym to zrobić. Jeżeli już z kimś podejmowaliśmy współpracę, to był to Instytut Polski w Mińsku.
Nie ma symetrii w funkcjonowaniu instytucji kultury w Polsce i w Białorusi i nie jest to tylko dysproporcja finansowa, ale przede wszystkim programowa. Prezentujemy bardzo odmienne stanowiska, inne są nasze wybory. Wystawa Leona Tarasewicza jest górną granicą tego, co Białoruś jest w stanie przyjąć ze sztuki polskiej. Samo Muzeum Sztuki Współczesnej w Mińsku, mimo nazwy i choć znajduje się w europejskiej stolicy, prezentuje ofertę bardzo zachowawczą, która niewiele ma wspólnego ze sztuką najnowszą.
Wydaje mi się, że jednym z największych problemów Białorusi jest to, że nie ma tam instytucji, które zajmowałyby się sztuką współczesną w sposób merytoryczny, które szukałyby nowych kontaktów i które tworzyłyby odpowiednie warunki do pracy artystów. Nie ma tam uczelni otwartych na nowości w sztuce, a nie jedynie na uczenie studentów warsztatu. Dlatego tak wielu Białorusinów studiuje w uczelniach niemieckich i polskich. Nie chodzi nawet o to, że wybierają lepszą uczelnię. Ci, którzy rzeczywiście chcą się zajmować sztuką współczesną, nie mogą się spełnić w kraju, gdzie oficjalnie uczy się jedynie rzemiosła i maluje martwe natury. To odbiera energię.
M.L.: Andrej, studiowałeś jakiś czas w Akademii Sztuk Pięknych w Mińsku, jak to wyglądało wówczas i jak wygląda teraz?
Andrej Durejka: W Białorusi bardzo popularne jest hasło, które stało się swoistą dewizą: muzeów nie ma, akademii nie ma, galerii nie ma, artyści jeszcze są. To znaczy: jest źle, ale nie jest tragicznie. W Białorusi niby wszystko jest, jednak funkcjonuje w ramach państwowej nomenklatury. Mamy duży Pałac Sztuki, mamy związek artystów, mamy Akademię, tylko wszystko to jest jak z czasów Breżniewa. Profesorzy‑akademicy siedzą na swoich krzesłach, od 20 lat i nic się nie zmienia.
Na początku lat 90. władza zorientowała się, że pojawili się ludzie o odmiennych poglądach: prawicowych i lewicowych, nastawieni na nowoczesność i na rozwój. Na uczelniach, w akademiach, w liceach, w ramach różnych dodatkowych kursów, kształcili się ludzie, którzy tworzyli sztukę nowoczesną. Władza uznała, że wręczenie im dyplomów będzie legitymizacją ich działań. W ciągu dwóch, trzech lat wszystko ucięto. Wtedy wyrzucono z uczelni około trzydziestu studentów.
W tamtym okresie brałem udział w legendarnej, w owym czasie, wystawie, zorganizowanej przez Igora Tishina – nauczyciela mińskiej uczelni artystycznej. Wystawa nosiła tytuł „Lekcje niedobrej sztuki”. Nawiązywał on do wystawy „Sztuka zdegenerowana”, która odbyła się w Niemczech w końcu lat 30. Na naszej wystawie pokazano prace wszystkich tych, których wyrzucono z uczelni. Udowodniono tą prezentacją istnienie sztuki współczesnej w Białorusi. Wyrzucono mnie z uczelni w tym samym dniu. Był rok 1992.
Nie wyjechałem od razu z Białorusi. Istniało wtedy w Mińsku jeszcze kilka galerii, z którymi można było współpracować. Kraj nie był jeszcze tak zamknięty. Dopiero później sytuacja zmieniła się na tyle, że galerie, zmuszone do płacenia ogromnych podatków, zamykały się. Stało się jasne, że sytuacja polityczna w kraju jest bardzo zła, przestaliśmy mieć co do tego jakiekolwiek złudzenia.
W 1997 roku zorganizowaliśmy ostatnią grupową wystawę „Todesschaft” („Śmiertelne zjednoczenie”). Potem nastał czas ewakuacji. Nie minął rok, jak wszyscy z naszej grupy wyjechali studiować na Zachód. Wyjeżdżaliśmy głównie do Polski i Niemiec. Sam na początku planowałem wyjazd do Poznania, gdzie studia ukończyło kilku moich dobrych przyjaciół, ale ostatecznie wyjechałem do Dusseldorfu.
Przez uczelnie w Dusseldorfie przewinęło się około 20 młodych artystów z naszego kręgu. Białoruscy studenci kończyli też edukację w innych krajach, na uczelniach w Paryżu czy Amsterdamie. Prawie we wszystkich ważnych szkołach w Europie są Białorusini. Ten stan rzeczy napawa mnie optymizmem, bo w ciągu całego XX wieku białoruscy artyści nie otrzymali edukacji poza krajem. Sytuacja jest zła z jednej strony, ponieważ ci ludzie są nieznani w ojczyźnie. Z drugiej strony są rozpoznawalni w zachodnich kręgach artystycznych i poprzez zachodnie media wszyscy zainteresowani w Białorusi otrzymują informacje o ich dokonaniach.
Inną, istotną sprawą dla białoruskiej kultury jest to, że w obiegu funkcjonuje wielu artystów, którzy nie posiadają wykształcenia artystycznego, jak na przykład Igor Savchenko, czy Artur Klinau, albo artyści związani ze szkołą fotografów: Sergey Kozhemyakin, Uladzimir Parfianok, Galina Moskaleva, którzy rozpoczynali działalność jeszcze w czasach ZSRR. Ci ludzie mają zupełnie odmienne spojrzenie na życie i sztukę.
Paweł Laufer: Jak odbierany jest w Białorusi Andrej Dureika, artysta, który karierę i sławę zdobył za granicą?
A.D.: Dużo lepiej ode mnie znani artyści, jak Alexej Koschkarov, Aleksander Komarov, Marina Naprushkina, których prace są już w muzeach, słabo istnieją w świadomości środowisk artystycznych w Białorusi. O nich się nie mówi, no bo kto o nich będzie mówił? Albo ich przyjaciele, albo ci z Akademii, a ci ostatni zawsze powtarzają jakieś bajki, tworzą mity. Nie wiem, czy nasza działalność na Zachodzie ma jakiś szerszy wpływ na młodych artystów z Akademii.
P.L.: Jaka jest więc reakcja oficjalnych środowisk artystycznych czy administracji, kiedy dowiadują się, że artysta pochodzenia białoruskiego odnosi sukces w świecie? Czy skorzy są chwalić się tym i przypisywać sobie sukces, czy milczą na ten temat?
A.D.: Wydaje się, że reakcja jest dwojaka. Mam wrażenie, że ostatnio zaczęło się w tym względzie coś zmieniać. Na przykład w Muzeum Sztuki Współczesnej, po odejściu Szarangowicza, na stanowisko dyrektora powołano… panią Szarangowicz.
P.L: Żona?
A.D.: Córka. Tak, to brzmi jak dowcip, w naszej kulturze normą jest korupcja, klanowość, choć nowa dyrektor lepiej rozumie, że czasy się zmieniły i że należy zmienić politykę kulturalną.
Jedną z jej pierwszych inicjatyw była próba zorganizowania wystawy Leona Tarasewicza. Poprosiła mnie, abym zadzwonił do niego w tej sprawie. Pomysł jednak nie wypalił, bo Tarasewicz oświadczył, że robił już wystawę w Białorusi i wie jak to wygląda. W tym samym czasie w Muzeum Sztuki w Witebsku zamalowano jego pracę, która znajdowała się tam od lat 90. Od czasów festiwalu sztuki współczesnej „In‑formation”.
Od dwóch lat toczono też dyskusję o potrzebie reprezentowania Białorusi na Biennale w Wenecji. Minister kultury, człowiek młody, odkrył, że od 116 lat nie ma w Wenecji oficjalnej reprezentacji białoruskiej sztuki współczesnej. Minister rozumie sytuację, może nawet chciałaby się pochwalić białoruskimi artystami, tylko nie może, bo jak chwalić się ludźmi, którzy krytykują system, w których biografiach zapisane jest „wygnany”. Na tym polega trudność. Spotkałem się w Wenecji z Michaiłem Barazną, który był kuratorem pawilonu białoruskiego. Jest on rektorem Białoruskiej Państwowej Akademii Sztuk Pięknych w Mińsku, co pokazuje, w jaki sposób minister wybiera osoby mające prezentować kraj na zewnątrz. W skrócie wygląda to tak: minister wybiera kuratora, ten wybór jest dla niego bardzo prosty, wskazuje: ty jesteś szefem akademii, więc ty będziesz kuratorem. Następnie zwraca się do dyrektora Muzeum Sztuki Współczesnej: ty jesteś dyrektorem, więc będziesz komisarzem. Rektor przychodzi do dziekana Wydziału Architektury Wnętrz i Projektowania i mówi: będziesz robił ekspozycję. Dziekan z kolei przychodzi do artystów i pyta: macie prace? Mamy! No dobrze, to ja je biorę. Otwarcie biennale jest 31-go, a artyści przyjeżdżają 32-go i wszystko jest gotowe. Oczywiście jest to pewna przesada, ludzie którzy to przygotowują nie są tak naiwni, to w końcu ludzie sztuki, ale biurokracja jest ogromna i nie ma mowy o prawdziwej, niezależnej, profesjonalnej ekspozycji.
M.L.: Moniko, jak odebrałaś pawilon białoruski?
M.Sz.: Jeśli chodzi o wybór artystów, to jest on – powiedzmy – cywilizowany. Rzeczywiście bliższy współczesności, ale jest to taki rodzaj konformizmu ze wszystkich stron. Ze strony artystów i ze strony muzeum, w którym zrobiono research i stwierdzono, że nie da się pokazać nic innego. Jest tam więc Artur Klinau i Wiktor Pietrow – osoby, które od lat funkcjonują w obszarze sztuki współczesnej i są już klasykami. Są zdecydowanie bezpieczni, bo z ich dorobkiem artystycznym nie da się już dyskutować, nie można tego zakwestionować. Zobaczymy też, jakie będą komentarze po tej ekspozycji i jak będą one rzutowały na politykę kulturalną Mińska. Jaskółka nie czyni wiosny, ważne czy ta tendencja będzie kontynuowana za dwa lata.
P.L.: Andrej, co należałoby zmienić, żeby artyści nie wyjeżdżali z Białorusi?
A.D.: Po pierwsze w Białoruskiej Akademii brakuje ludzi, którzy mogliby wykładać. Ostatnio bardzo się zdziwiłem, kiedy odkryłem, że moi niektórzy koledzy, zajmujący się sztuką od 20 lat, mają ogromne dziury w swojej wiedzy. Nie wiedzą na przykład kim jest Barnett Newman czy Ad Reinhardt albo inni kluczowi artyści sztuki amerykańskiej. Bez tej wiedzy w ogóle nie odbywałyby się rozmowy w szkołach w Dusseldorfie czy Amsterdamie.
Mając porównanie systemu nauczania na Zachodzie i w Białorusi stwierdzam, że Akademia musi być instytucją bardziej otwartą. Nie może być tak, jak jest obecnie, by ta sama kadra od 20 lat zajmowała te same stanowiska. Na Zachodzie kadra ciągle się zmienia i my także musimy zarzucić ten radziecki system nauczania i tworzenia, w którym pracujesz od – do. Artysta działa według indywidualnego rytmu.
Kolejnym problemem jest Muzeum Sztuki Współczesnej. Ta instytucja tylko z nazwy jest współczesna. Muzeum mieści się w byłej restauracji i dalej wygląda tak, jak kiedyś. Nic się nie zamieniło, pozostały nawet te same płytki. Prace żadnego artysty nie będą dobrze wyglądały w takiej scenografii. Obecnie toczą są rozmowy dotyczące przekazania muzeum dodatkowej przestrzeni na placu w Parku Czaluskincau.
Kręgi ludzi zajmujących się sztuką w Białorusi są bardzo zamknięte. We wszystkich instytucjach są te same nazwiska. To następny problem. W Mińsku trafia się do jednego kręgu osób i nie można już wyjść poza.
W Białorusi nie ma prawie niezależnej prasy, która mogłaby na sztukę reagować. Brakuje ludzi, którzy zajmowaliby się krytyką artystyczną, którzy mówiliby o tym, co jest dobre, a co złe i dlaczego.
M.L.: Które zjawiska, wydarzenia, miejsca, opierające się tej sytuacji, można uznać za pozytywne i wyraźne przykłady?
A.D.: W ostatnich latach zaczęła działać Galeria „Ў”, o której już wspomniała Monika. Kiedyś nazywała się „Podzemka”. Jej rola dla Mińska jest bardzo ważna w tym momencie. Jest to galeria na poły komercyjna i to mi się bardzo podoba. Z jednej strony galeria realizuje projekty komercyjne i sprzedaje dzieła sztuki, co w Mińsku jest ciągle trudne, z drugiej, prowadzący galerię próbują rożnych strategii prezentacji sztuki. Galeria jest bardziej podobna do klubu albo centrum kultury, gdzie oprócz wystaw odbywają się wykłady, dyskusje, projekcje filmowe i koncerty. Ale znów pojawia się problem, bo w Mińsku wszyscy umieją liczyć tylko do jednego. Jest jedna galeria. Taka monolityczna sytuacja jest strasznie niebezpieczna.
Galerii „Ў” brak jasnej wizji i strategii artystycznej. Generalnie robią dobrą robotę, ale to za mało. Musi się pojawić konkurencja, bo sztuka jest walką form i bez tego nie będzie żadnego rozwoju, wręcz przeciwnie w jakimś momencie znów pojawi się korupcja i echa klanów. Nie jest też zaletą, że wokół tej galerii skupia się zamknięte grono zainteresowanych.
Jeśli zaś chodzi o ważne wydarzenia to dwa lata temu powstała wystawa, Pawilon Białorusi 53. Biennale w Wenecji[2]. Do 2011 roku Białoruś nie uczestniczyła w Biennale w Wenecji. W 2009 roku Ruslan Vashkevich razem z młodą kuratorka Lizavetą Mihalchuk zorganizował dużą wystawę współczesnej sztuki białoruskiej, aby pokazać, że są artyści, którzy mogą nas reprezentować na wielkiej wystawie międzynarodowej.
Innym istotnym wydarzeniem jest festiwal Dach, który miał już 12 edycji. Jest to inicjatywa odbywająca się raz w Berlinie, a raz w Mińsku. Jednak celuje ona w bardziej undergroundowe środowiska, charakteryzuje się zupełnie odmienną estetyką, bardziej thrasową czy post‑punkową, z dużą ilością improwizacji i performanców.
M.Sz.: Projekt Niezależnego Pawilonu Białoruskiego na 53 Biennale w Wenecji, do którego nawiązał Andrej, to taki pozytywny przykład zmian, jakie się dokonują. Oczywiście do realizacji projektu w Wenecji nie doszło, ale w jakimś stopniu wymusiło to pojawienie się pawilonu białoruskiego w 2011 roku. Rzecz jasna, osoby, które budowały ten projekt dwa lata temu, w ogóle się nie brały udziału w tegorocznym projekcie, ale to było ważne działanie. Połowiczne zwycięstwo z nieprzewidywalnym skutkiem, ale jednak.
M.L.: Sztuka białoruska, czy w ogóle sztuka państw Europy wschodniej staje się dla nas coraz bardziej interesująca. Czy to tylko moda?
M.Sz.: Myślę, że jest interesująca od dłuższego czasu. Długo to zainteresowanie było blokowane naszym kompleksem młodszego brata i zapatrzeniem na Zachód. Teraz, kiedy nasza sytuacja się zmieniła, możemy spojrzeć na rzeczy szerzej. Obszar dawnego ZSRR stał się bardziej interesujący. Z jednej strony działa tu czynnik wspólnoty: mamy podobne doświadczenia, podobną wrażliwość i mówimy podobnym językiem. Z drugiej – siła progresu, dynamika gwałtownych przemian. Wschód to gorący tygiel, którego na Zachodzie trudno szukać. Paradoksalnie dopiero uwolnienie Europy Środkowo‑Wschodniej od przymusowego braterstwa rozbudziło wzajemne zainteresowanie.
Monika Szewczyk, Andrej Durejka, Magdalena Linkowska, Paweł Laufer
.
[1] 6 krajów objętych programem Partnerstwa Wschodniego: Białoruś, Ukraina, Armenia, Gruzja, Azerbejdżan, Mołdawia.
[2] W czerwcu 2009 roku w Narodowym Centrum Wystawowym BelExpo w Mińsku został otwarty Pawilon Białorusi 53. Biennale w Wenecji. Była to odpowiedź białoruskich artystów na ciągłą nieobecność sztuki białoruskiej na Biennale w Wenecji. Zminiaturyzowana prezentacja wystawianych dzieł nazwana Niezależnym Pawilonem Białorusi, miała być umieszczona w mobilnej gablocie i przewieziona na Biennale w Wenecji, jako prezentacja białoruskiej sztuki współczesnej. Te dwa wydarzenia, oprócz zbieżności nazw, miały zwrócić uwagę na sytuację białoruskiej sztuki współczesnej, która jest marginalizowana w polityce kulturalnej kraju. Więcej na stronie: http://contemporarybelarus.wordpress.com/tag/niezalezny-pawilon-bialorusi-na-biennale-w-wenecji/ oraz http://art-podzemka.livejournal.com/13033.html