Biało-czerwona zazdrość
Gwiżdżąc Toccatę i fugę d-moll pod kościołem Bacha w Lipsku, szwendając się uliczkami wylizanego do rajskiej czystości Fryburga, wpatrując się w nocne światła wielkiego miasta na Times Square, czy też chowając się przed subtropikalnym słońcem w muzeach waszyngtońskiego National Mall, nie zazdroszczę. Nie zazdroszczę, bo wiem, że tacy nigdy nie byliśmy, nie jesteśmy i być nie możemy. Sokoła – filozofował Hryhorij Sawycz – jeszcze jakoś nauczysz latać, ale z żółwiem ten manewr już nie przejdzie. Zazdroszczę natomiast Polakom. Bo Polska jest tuż obok, rzut beretem. To ci sami Polacy, którzy jeszcze niedawno całymi bagażnikami kupowali u nas lutownice i żelazka. Porównując nas dzisiaj, zaczynam podejrzewać, że z punktu widzenia budowy państwa, o ile nie dążymy do stworzenia państwa przestępczego, istnieją rzeczy ważniejsze niż żelazka i lutownice.
Czym różnią się od nas Polacy? Po pierwsze tym, że są narodem, po drugie – mają godność. Pewnego razu obserwowałem w Warszawie następującą scenkę. Na przejściu dla pieszych Lexus zatrąbił na kobietę, kierowca dawał w ten sposób do zrozumienia „szybciej, kobieto, przebieraj nogami, bo ja siedzę w Lexusie”. W ciągu sekundy z różnych stron nadbiegło około dziesięciu osób, które po prostu stanęły na pasach, tarasując drogę, i nie ruszyły się z miejsca, dopóki narwany kierowca kulturalnie nie przeprosił kobiety. Krótko po tym wydarzeniu, w moich rodzinnych Czerniowcach pijany „brachu”, w takim samym Lexusie, na takim samym przejściu dla pieszych, śmiertelnie potrącił kobietę i trójkę dzieci. A jeszcze sto lat temu austro-węgierskie Czerniowce uważano za miasto nieporównywalnie bardziej europejskie niż zrusyfikowana Warszawa.
Przykładów walki Polaków – często z dużą dawką humoru – o swoje prawa i swoją ludzką godność widziałem w ciągu rocznego pobytu wiele. Kiedy poprzedni rząd powołał na ministra oświaty nieszczęsnego Giertycha, wrocławscy studenci wyszli zademonstrować oburzenie. Studenci nie krzyczeli „Hańba Giertychowi!” ani „Oświata w niebezpieczeństwie”, rozwinęli olbrzymi transparent z jednym jedynym hasłem „KURWA MAĆ”. Kiedy zaś zarząd nie pozwolił strajkować warszawskim kierowcom autobusów – kierowcy uskutecznili akcję „Ślimak”. Wszyscy wyjechali na trasę, ale poruszali się po mieście z prędkością 10 kilometrów na godzinę. Z prawnego punktu widzenia nie było się do czego przyczepić, ale ruch w stolicy został praktycznie sparaliżowany. Zresztą co tu mówić o kierowcach, kiedy w Polsce nawet policja znalazła sposób, żeby zastrajkować, co jest oczywiście kategorycznie przez prawo zabronione. Nie jest natomiast zabronione honorowe oddawanie krwi. A dzień po oddaniu krwi jest ustawowo wolny od pracy. Więc policjanci poszli oddawać krew całymi posterunkami.
Szczególnie zapadły mi jednak w pamięć trzy historie, które wydają się być symbolicznie ze sobą związane. Pierwsza: kilku niepełnoletnich wyrostków oblało bezdomnego szczeniaka acetonem i podpaliło. Druga: jakiś najwyraźniej skory do melancholii rolnik zapomniał, że ma krowy, wskutek czego doprowadził część zwierząt do zupełnego wyczerpania, a część do śmierci głodowej. Trzecia: pewna, z pewnością kochająca, mama nie pozwalała swojemu 10-letniemu synkowi bawić się z kolegami z klasy, kontrolowała go na każdym kroku i przy ludziach wycierała mu nos chusteczką.
Wszystkie trzy historie zakończyły się w sądzie. Bo społeczeństwo, które chce dojść do siebie po długotrwałej azjatyckiej epidemii, musi w pierwszej kolejności zrozumieć, że nie można znęcać się nad bezbronnymi, zapominać o zwierzętach domowych ani narzucać innym swojego rozumienia miłości, nawet jeśli ten inny, to jego najbliższa rodzina.
Oleksandr Bojczenko