Bliscy i nieznani. Wspomnienia o teatrach z Białorusi i Ukrainy
Może zakrawać na paradoks fakt, że o twórcach i scenach z Białorusi i Ukrainy wiemy wciąż bardzo mało. Mimo oficjalnie głoszonej w czasach PRL-u przyjaźni i współpracy, planów i programów wymiany kulturalnej, przedstawienia z teatru naszych wschodnich sąsiadów zjawiały się w Polsce epizodycznie. W zasadzie kojarzono, że na Białorusi jest niezły teatr lalkowy (np. w Grodnie), albo że ukraińskie stepy stanowią monumentalną i romantyczną scenerię dla powstających tam filmów (zresztą właśnie dzięki rolom kinowym Polacy poznali ukraińskiego aktora Bohdana Stupkę). Niektórzy przypominali sobie coś o Łesiu Kurbasie – inni, ale już w latach 90., i to dzięki sukcesom na Zachodzie, słyszeli o dramaturgii Aleksieja Szypienki.
Pewien wyłom w murze obojętności stanowiły międzynarodowe festiwale teatralne, które zaczęły się u nas rozwijać od początku lat 90. Powstawały przeglądy dramatyczne, potem poszerzano formułę spotkań lalkowych i ulicznych.[1]
Wreszcie, przed trzema laty w Lublinie powołano do życia Festiwal Teatrów Europy Środkowej „Sąsiedzi” – impreza skoncentrowana geograficznie i tematycznie na prezentacji ważnych zespołów i spektakli z krajów Wyszehradzkich oraz z Białorusi i Ukrainy. (Notabene to dzięki organizatorom „Sąsiadów” dowiedzieliśmy się, że w Mińsku działa plenerowa grupa InZhest, prowadzona przez reżysera i lidera Wiaczesława Inozemcewa.)
Rzecz jasna, sceny ukraińskie i białoruskie przyjeżdżały do Lublina już wcześniej (i nadal są zapraszane) – na kolejne edycje Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Konfrontacje Teatralne”. Dodam, że to z inicjatywy organizatorów tego przeglądu w październiku 2006 roku przygotowano w Klubie Centrala dwudniową imprezę towarzyszącą festiwalowi – „Dramat Nieobecny. Czytanie współczesnego dramatu białoruskiego” – która poza lekturą tekstów obejmowała także dyskusje na temat pisarzy i miejsca języka białoruskiego we współczesnej kulturze tego narodu.Jednak początki intensywniejszych kontaktów ze scenami z Białorusi i Ukrainy sięgają roku 1991. Wtedy to Krystyna Meissner, reżyser i dyrektor Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu, zorganizowała pod hasłem „zszywania Europy” I Międzynarodowy Festiwal „Kontakt”. Tradycją się stało, że teatry zza najbliższych wschodnich granic – z Litwy, Ukrainy i Białorusi – zaczęły regularnie przyjeżdżać do Polski. O koncepcji i idei programowej festiwalu w pierwszych latach wspominała Jadwiga Oleradzka: „Od początku KONTAKTU istniała i była realizowana zasada, że każdy kraj, przynajmniej spośród naszych najbliższych sąsiadów, był na festiwalu reprezentowany. Co więcej, stosunek widzów, krytyków i kibiców festiwalu był bardzo przyjazny. Nawet wtedy, gdy przyjechał jakiś nieco słabszy teatr, powiedzmy z Białorusi czy Ukrainy, przyjmowano go ciepło, bowiem wiedziano, że warto zobaczyć taki spektakl, gdyż dają on wiedzę o tym, co się aktualnie dzieje w danym obszarze”.[2]
O historii lubelskich wizyt scen białoruskich i ukraińskich z pewnością będzie się jeszcze wiele pisało. W tym szkicu pragnę przypomnieć garść faktów o występach naszych sąsiadów w Toruniu. I choć będzie to tylko przyczynek do pamięci – może uda się utrwalić nieco wspomnień o ulotnej sztuce artystów z Białorusi i Ukrainy.
Na początek trochę historii… i odpomnień. Jako pierwszy na festiwalu „Kontakt” gościł w 1991 roku Białoruski Teatr im. Janki Kupały z Mińska z Pasją według Awdiejewa Władimira Butromiejewa, w reżyserii Walerija Rajewskiego. Rok później Teatr Młodzieżowy z Kijowa zaprezentował głośną i mroczną Archeologię Aleksieja Szypienki (reż. Walery Bilczenko), a w Domu Kultury „Centrum” pokazano kilka czarno-białych filmów Teatru Alternatywnego z Mińska. W roku 1993 pojawiły się teatry z obu sąsiednich krajów – ponownie Walerij Rajewski pokazał przygotowane przez siebie w Teatrze Dramatycznym im. J. Kupały Notatki z podziemia wg Fiodora Dostojewskiego, a Kijowski Teatr Eksperymentalny przedstawił nowy tekst Szypienki – I powiedział B… w reżyserii W. Bilczenki.
Prawdziwy przełom w wizytach sąsiednich scen stanowiła w 1994 roku prezentacja arcynudnego, a zarazem przerażającego i „okrutnego” w Artaudowskim znaczeniu spektaklu Witajcie w naszej wsi Gieorgija Marczuka z Teatru „Werasień” z Mozyru. Reżyser Nikołaj Dinow przygotował hiperrealistyczną przypowieść o ludziach „skrzywdzonych i poniżonych”. Pozornie socrealistyczna historia kołchozu-sioła rozegrana została w scenerii obdrapanej zajezdni tramwajowej. Pośród odoru smaru, brudu, wszechogarniającej szarzyzny i obdrapanych, pomalowanych na olejno ścian toczyło się codzienne życie ludzi, którzy utracili już jakiekolwiek marzenia. W swoich kufajkach i poplamionych smarem kombinezonach wegetują z dnia na dzień, dojąc krowy do blaszanych wiader, pijąc wódkę i piwo, krzycząc i awanturując się. Przerażenie wzbudzała nie tylko beznadzieja bijąca wprost z przedstawienia, ale także makijaż postaci – przerysowane czerwoną szminką usta i zniekształcone tuszem oczy i brwi. Nieodłącznie kojarzono to z utratą twarzy, osobowości, wręcz deformacją po Czernobylu.
To była zresztą dobra edycja dla naszych sąsiadów. Studio-Teatr „Tieatralnyj Klub” z Kijowa pokazał Duchesse wg Ulissesa Jamesa Joyce’a. Ten quasi-monodram Molly rozgrywał się w pustym wnętrzu fortu z czasów napoleońskich. Reżyser Oleg Lipcyn (terminował w Moskwie, w Szkole Sztuki Dramatycznej Anatolija Wasiljewa) przeniósł pewną manierę swego mistrza, eksperymentując ze statycznym obrazem, intonacją słów i fraz, które przywodziły na myśl technikę „storytelling”, zwłaszcza że całość opowieści niespiesznym rytmem płynęła w jasno oświetlonym i pobielonym wnętrzu, w którym centralne miejsce zajmowało krzesło i dla kontrastu ubrana w ciemną suknię bohaterka. Do dziś pamiętam także kształt i zapach porozrzucanych na podłodze pomarańczy.
W 1995 na „Kontakcie” ponownie wystąpił zespół Kijowskiego Teatru Eksperymentalnego, z którym Walery Bilczenko przygotował Strzał w jesiennym sadzie wg Wiśniowego sadu Antoniego Czechowa (wyróżniony pozaregulaminową Nagrodą Jerzego Diatłowickiego). To przedstawienie miało swój smak, styl i urok. Bilczenko, absolwent moskiewskiego GITIS-u i uczeń Anatolija Wasiljewa zbudowal odrębny, poetycki świat w przedwojennym mieszkaniu jednej z toruńskich kamienic przy ul. Szerokiej. Spektakl rozgrywał się symultanicznie w kilku pokojach, a my – widzowie – mogliśmy być zaledwie świadkami ułamka zdarzeń. W zasadzie aktorzy tego teatru-laboratorium nie grali, lecz istnieli w zaadaptowanej przestrzeni, zapełnionej krzesłami, fotelami, stolami pełnymi obrusów, narzut, samowarów, szklanek i porcelanowych filiżanek. Skondensowana akcja przywodziła na myśl ideę teatru totalnego, a twórcy przedstawienia, wyczuleni na partnerów w grze, wykorzystywali każdy rekwizyt i zjawiska fizyczne (ograno nawet wpadające przez okno balkonowe światło księżyca). Odtąd ta sztuka Czechowa zawsze kojarzy mi się z zapachem setek jabłek – synekdochą wiśniowych drzewek – które mozolnie nawleczone na żyłki porozwieszano w całej przestrzeni mieszkania.
Teatr naszych sąsiadów powrócił do Torunia dopiero w 1997 roku. Teatr im. Łesia Kurbasa ze Lwowa przedstawił realistyczny Wiśniowy sad Czechowa w reżyserii Wołodymira Kuczyńskiego, a Węgierski Teatr Narodowy z Beregowa (etniczna grupa twórców, która działa jako zawodowy zespół mniejszości narodowej na Białorusi) zaprezentował monumentalny i ekspresjonizujący Mord w katedrze wg Thomasa Stearnsa Eliota. W pustym, gotyckim wnętrzu kościoła reżyser Attila Widnianski znakomicie rozegrał światłocienie (efekty na ceglanych ścianach), precyzyjnie ustawił sceny zespołowe, grupy zwolenników i przeciwników angielskiego króla. Nic dziwnego, że jury przyznało mu nagrodę „dla najlepszego młodego twórcy festiwalu”.
Rok później ponownie przyjechali sąsiedzi z Ukrainy. Michał Reznikowicz przygotował z aktorami Państwowego Akademickiego Teatru Dramatu Rosyjskiego im. Łesi Ukrainki Historię pewnej namiętności wg powieści Henry’ego Jamesa.
W 1999 do Torunia znów zaproszono Węgierski Teatr Narodowy z Beregowa. Tym razem Attila Widnianski zaprezentował swoje ujęcie sztandarowego utworu węgierskiego – Tragedii człowieka Imre Madácha. Było to przedstawienie przegadane i nieco manieryczne. Co gorsza, piętno na festiwalu odcisnęła polityka. Władze białoruskie z powodów politycznych „zakazały wyjazdu do Polski” Obwodowemu Teatrowi Lalek z Grodna, w którym Aleksiej Leliawski przygotowałLipawiczki – ludową przypowieść, będącą metaforą dyktatury politycznej w jego kraju. (Rok później inny spektakl Leliawskiego pokazano jako imprezę towarzyszącą festiwalowi. Był to Kruk wg Carla Gozziego wystawiony w toruńskim Teatrze „Baj Pomorski”. Okrutna baśń, pełna symboli i zjawiskowych lalek-nadmarionet dowiodła talentu i oryginalnej wyobraźni białoruskiego artysty.)
W roku 2001 niecierpliwie oczekiwano na nagrodzony rok wcześniej w Edynburgu Fringe First spektakl Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Jakuba Kolasa z Witebska. Wital Barkowski przygotował poetyckie przedstawienie Chagall… Chagal… wg Władzimira Drazdowa. Widzów ujęła zespołowa gra aktorów, umiejętność w operowaniu rodzajowością, historyczne, stylizowane kostiumy (Swiatłany Makaranko), przywracały pamięć o biednych Żydach – mieszkańcach miasteczka we wschodniej Europie. Zaletą inscenizacji, podzielonej na „10 okruchów pamięci” z finałem, było pulsowanie gromady, zapatrzonej w swoje losy, kłótliwej, ale także pełnej jakiejś tajemnicy. Kierującej się pragmatyzmem, a zarazem odwiecznymi prawami swej religii. Scenograficzny pomysł Władzimira Matrasowa, aby pełnowymiarowym bohaterom towarzyszyła odrealniona, biała makieta miejskich budowli, od razu zrywała z realizmem. Wprowadzała nutę poezji, czyniąc z mieszkańców Witebska swoiste zjawy pamięci, „dybuki” unoszące się ponad miastem… niczym postaci na obrazach Marca Chagalla. Było to autorska wizja ostatnich momentów życia wielkiego artysty, przed którego oczami przewijały się sny-wspomnienia o rodzicach, przyjaciołach, sprzedawcach śledzi, wizycie fotografa, pierwszej miłości Woleczce. Publiczność przyjęła spektakl entuzjastycznie – jury pominęło w werdykcie. Szkoda!
Oryginalność twórców z Obwodowego Teatru Lalek z Grodna potwierdziła w 2005 roku prezentacja wysmakowanej Opowieści zimowej Shakespeare’a w inscenizacji Olega Żugżdy, absolwenta Państwowego Instytutu Teatru, Muzyki i Kinematografii w Sankt Petersburgu. Dodam tylko, że Żugżda, który zaczynał karierę jako aktor w Mohylewie, dziś cieszy się opinią jednego z najciekawszych reżyserów teatrów lalek na świecie. Uchodzi też za specjalistę od Shakespeare’a (wcześniej zrealizowałMakbeta i Sen nocy letniej).
W pokazanym na „Kontakcie” spektaklu dla dorosłych o manipulacji aktorzy próbowali połączyć psychologizm ludzkiej postaci z prowadzeniem lalek, wykorzystywali maski weneckie. Tematy wierności i zdrady uwiarygodniono grą artystów w żywym planie, miłosna sielankę, dworskie konwenanse i pozór powierzono marionetkom, podobnie jak ukazanie personifikacji złych charakterów. Co ciekawe, wykorzystanie lalek i rekwizytów wprowadzało efekt obcości, wydobywając na wierzch skryte motywacje postaci, ich złą wolę, a także obnażając ukryte mechanizmy intryg.
Ostatnimi laty wizyty scen z Białorusi i Ukrainy zdarzają się rzadziej. Co prawda, w 2007 roku na „Kontakcie” ponownie gościł Węgierski Teatr Narodowy z Beregowa, ale ich Syn wujka Stefka – znakomita inscenizacja współczesnego dramatu Jánosa Háya – miała wszelkie cechy spektaklu festiwalowego (koprodukcja z Thalia Theater w Hamburgu). László Bérczes (członek zespołu Teatru Bárka w Budapeszcie) przygotował kameralną opowieść o utracie tożsamości człowieka zagubionego w wielkim mieście i kosztach migracji ze wsi do Budapesztu. Minimalistyczna scenografia – tak typowa dla teatru węgierskiego – podobnie jak realistyczno-poetycka gra aktorska sprawiała, że oglądało się to przedstawienie z przyjemnością, ale bez poczucia, że obcujemy z teatrem Węgrów z Ukrainy. Zachodnie szlagiery zmieszane z ludowa muzyką węgierską oraz precyzyjne operowanie efektami świetlnymi – wszystko to znamy z produkcji teatrów w Debreczynie i Budapeszcie.
W maju na festiwalu gościł znany z wcześniejszych występów w Lublinie Białoruski Wolny Teatr z Mińska z Pokoleniem jeans wg scenariusza, w wykonaniu i w reżyserii Nikołaja Chalezina. Spektakl ważny i mądry, o którym wiele lubelscy krytycy już napisali.
Wzdrygam się przed jakąkolwiek próbą syntezy, przed definiowaniem stylu i konwencji teatrów naszych sąsiadów. Zresztą czy panorama kilkudziesięciu przedstawień prezentowanych na przestrzeni prawie dwóch dekad umożliwia oceny? Jestem głęboko przekonany, że wbrew potocznym sądom teatry białoruskie i ukraińskie tworzą wielowymiarowe zjawiska artystyczne, wewnętrznie zróżnicowane i bogate. Rozmaite nurty, stylistyki, sposoby gry aktorskiej przynależą do cech charakterystycznych danych twórców, często także do tradycji danego teatru. Nie da się ustalić dla tych artefaktów wspólnego mianownika. Co prawda, widać wyraźny wpływ szkoły i systemu Konstantego Stanisławskiego, ale zarazem pojawiają się artyści osobni, jak choćby eksperymentujący Oleg Lipcyn, czy rozwijający własną odmianę teatru dokumentalnego Nikołaj Chalezin. Tradycja gry zespołowej, misternie budowanych scenografii i dobieranych kostiumów żyje obok poetyckiego skrótu, chętnie wykorzystywanych paraboli i metafor inscenizacyjnych. Rodzajowość sąsiaduje z persyflażem, ludowa lub baśniowa przypowieść z naturalizmem lub teatrem politycznie zaangażowanym.
Jedno pewne: lepiej poczekać na najbliższą okazję i nie przegapić spektakli naszych najbliższych sąsiadów. Warto widzieć i wiedzieć!
Grzegorz Janikowski
[1] W latach 90. teatry z Białorusi i Ukrainy pojawiały się sporadycznie także na innych przeglądach i festiwalach w Polsce. Wymienić tu wypada m.in. Suwalskie Eksploracje Teatralne, Festiwal Teatrów Ulicznych FETA w Gdańsku, Przegląd Młodych Teatrów „Okno” w Szczecinie. [2] Cyt. za: Festiwal KONTAKT: poszukiwanie i dotykanie rzeczywistości. Z Jadwigą Oleradzką rozmawia Grzegorz Janikowski, „Pamiętnik Teatralny” 2003, z. 3-4, s. 448.
Kultura Enter
2008/08 nr 01