ESEJ. Człowiek honoru, ale bez adresu
ESEJ. Człowiek honoru, ale bez adresu
Dawid Szkoła
„W małym miasteczku snadź każdemu już od urodzenia przeznaczony jest pewien określony zawód, pewna określona misja, pewne określone zajęcie. Ten jest policjantem gminnym, a ów grabarzem. Ten jest zegarmistrzem, a ów handluje artykułami spożywczymi. Ten jest bogatym kupcem, a ów biednym szklarzem. Już ojciec bogatego był bogaty, tak samo dziadek. Najstarsi ludzie w mieście nie pamiętają, by jakikolwiek przodek człowieka bogatego był kiedykolwiek biedny. Syn stolarza nigdy nie będzie grabarzem. Syn kupca korzennego nigdy nie będzie stróżem” – czytamy w Zipperze i jego ojcu, jednej z ciekawszych książek w dorobku Josepha Rotha.
Pisarz ten urodził się w Brodach, miejscowości położonej wówczas na granicy monarchii Habsburgów i Rosji. Był półsierotą, wychowywanym przez matkę, pochodził zatem z ubogiego domu i niewiele dróg kariery stało przed nim otworem. Kim mógł zostać? Przy dobrych wiatrach urzędnikiem niższego szczebla albo żołnierzem, awanturnikiem albo przemytnikiem, nauczycielem albo drobnym pijaczyną, dorabiającym byle gdzie i byle jak. Jeśli posiadałby dzieci, zostałyby one najpewniej kilka lat później rozstrzelane przez nazistowskich żołnierzy na polach Galicji albo zamordowane w obozach zagłady. Któremuś z jego potomków może udałoby się przeżyć, a ród Rothów z Brodów przetrwałby. Stało się jednak inaczej.
Ten młody chłopiec został wybrany przez los, aby zapisał rozpad starego świata i stworzył mit tego, co zostało utracone. Do jego zadań należało pokazanie wszystkich tych małych i dużych decyzji ludzkich, które wpływają w jakiś sposób na przyszłość, tych wszystkich starań, marzeń i popędów, które doprowadzają człowieka do ciągłych rozczarowań. Roth wskazywał jeszcze, że istnieje coś takiego, jak ślepy popęd, który w ramach historii każe jednostce odegrać określoną rolę, wmawiając jej, że robi coś ważnego. Wszyscy jego bohaterowie byli tego najlepszymi przykładami. Zipper, Trottowie, Tarabas, Gołubczyk i Franciszek Tunda (urzędnicy, żołnierze, awanturnicy, pijacy), podejmowali niewinne na pierwszy rzut oka decyzje, w konsekwencji których ich los powoli zapadał się w ciemność. Mieli oni w sobie coś z Dostojewskiego, ale również posiadali swoją roztropność, zasady, pewien austriacki motyw osadzający się w idei porządku. Zawsze jednak popełniali zbrodnie albo głupie czyny, na pozór niezbyt ważne, które przeradzały się – krok po kroku – w coś większego od nich, coś co powoli niszczyło ich samych, jak również otoczenie wokół.
„Wspomniałem już, że właściwie interesuje mnie tylko życie prywatne. Wracam do tego. Chcę przez to powiedzieć, że gdyby się tym sprawom poświęcało nieco baczniejszą uwagę, można by bezwarunkowo dojść do wniosku, iż wszystkie tak zwane wielkie, historyczne wydarzenia naprawdę kiełkują w jednym momencie prywatnego życia sprawców tych wydarzeń. W jednym lub też kilku momentach. Nikt bezkarnie, to znaczy bez prywatnych pobudek, nie zostaje tak ni z tego, ni z owego dowódcą czy anarchistą, socjalistą czy reakcjonistą. Wszystkie te wielkie, szlachetne i haniebne czyny, które do pewnego stopnia zmieniły świat, są skutkami pewnych, zgoła nic nieznaczących wydarzeń, o których nie mamy pojęcia” – mówił jeden z jego bohaterów w Spowiedzi mordercy. Roth był mistrzem opisywania tych pojedynczych chwil, które nawet jeśli nie odmieniały losów świata, to wpływały istotnie na bohaterów pojawiających się w jego książkach. A później wszyscy oni odgrywali już swoją rolę, kończącą się tragedią, upadkiem lub zwykłym rozczarowaniem. Jednak nie ukrywajmy – dzieje się podobnie nie tylko z postaciami literackimi, ale każdym człowiekiem chodzącym po świecie. Dlaczego bowiem Gavrilo Princip strzelał do arcyksięcia Ferdynanda? Co takiego stało się w jego życiu, iż przystąpił do jugosłowiańskich nacjonalistów? Książki naukowe nie dają tutaj prostych odpowiedzi, ponieważ te nie istnieją. Przydałby się w tym momencie Joseph Roth ze swoją przenikliwością i umiejętnością uchwycenia tych chwil, które wydają się niezbyt ważne, ale ich konsekwencje są przerażające. Kilka strzałów, które doprowadziło do śmierci milionów osób, były bowiem kulminacją pewnego procesu, który zaczął się o wiele wcześniej – być może od zniewagi, miłości, pogardy albo jednej przeczytanej książki. Princip przyjechał do Sarajewa, nie wiedząc, co wydarzy się w najbliższych latach w Europie po wykonaniu przez niego zadania zabicia arcyksięcia. Historia ruszyła wtedy z kopyta, niszcząc wszystko, co napotkała na swojej drodze. Czy zamachowiec wiedząc o tym, zmieniłby zdanie? Jakże absurdalne było bowiem odebranie życia niewinnemu człowiekowi, który z miłości do żony (zwykłej hrabianki, on – arcyksiążę!) wyrzekł się niemal tronu. Jak niepotrzebna była ta jedna śmierć, która pociągnęła za sobą później miliony istnień na całym świecie, a w rezultacie być może doprowadziła też do rewolucji bolszewickiej i drugiej wojny światowej, więc Gułagu i Auschwitz.
Roth, podobnie jak jego bohaterowie, był człowiekiem, który w wyniku tych kilku strzałów utracił wiele i to one zapoczątkowały jego podróż z tragicznym końcem. Na kartkach swoich książek przez lata opłakiwał wieloetniczną monarchię Habsburgów. Po jej upadku nad Europą zapanował pruski duch, co szczególnie go bolało – temu galicyjskiemu Żydowi, arcymistrzowi języka niemieckiego, zwrot nacjonalistyczny całej Europy wydawał się czymś fatalnym. Tarabas podczas wojny i po niej oddawał się diabolicznemu pędowi samozagłady, choć ta miała dla niego słodki i przyjemny smak. Trotta znalazł śmierć na polu bitwy, bohaterowie Zippera i jego ojca oraz Krypty Kapucynów wyszli z lat 1914–1918 ogołoceni w sensie materialnym i duchowym. Stracili przeszłość. Należeli oni do pokolenia pozbawionego dziedzictwa. Dobrym przykładem jest Turaj Franciszek Tunda z Ucieczki bez kresu. Pierwsza wojna światowa wyrwała go z domu i od narzeczonej, był wzięty do niewoli, osadzony na Syberii, gdzie mieszkał z Polakiem o nazwisku Baranowski (Polacy, w przeciwieństwie do Węgrów, przedstawiani są u Rotha zawsze w pozytywnym świetle). Po rozpadzie monarchii habsburskiej chciał wrócić do domu, został złapany przez wiernych caratowi rosyjskich żołnierzy, a uwolniony przez bolszewików. Przyłączył się do nich z przymusu i miłości do kobiety – Nataszy Aleksandrowej, czerwonogwardzistki. Mężczyzna wychowany bez ojca, żyjący nadziejami i pragnieniami młodości, nagle stał się rewolucjonistą (mógł przecież być pisarzem, jak człowiek, który go wymyślił – ich zbieżność losów jest spora). Czasami historia działa w ten sposób i prowadzi pojedynczą osobę od jednej złej decyzji do drugiej, od jednej zbrodni do następnej. „Jest rzeczą obojętną, w jaki sposób można stać się rewolucjonistą: czy dzięki lekturze, rozmyślaniom i przeżyciom, czy też z powodu miłości. Pewnego dnia wkroczyli do pewnej wioski z guberni samarskiej. Przyprowadzono przed Tundę popa i pięciu chłopów oskarżonych o zamęczenie czerwonogwardzistów na śmierć. Tunda kazał popa wraz z chłopami powiązać i rozstrzelać. Dla postrachu kazał trupy zostawić na polu. Nienawidził ich nawet po śmierci. Mścił się na nich osobiście. Uważano to za objaw zupełnie naturalny. Nikt w drużynie mu się nie dziwił” – pisał Roth i po chwili dodawał: „Nie było to dla nich niespodzianką, że oto zabija ktoś, kto wcale nie ma na to ochoty”. Tunda rewolucjonistą został przez miłość, znalazła go ona w niewoli gdzieś w dalekiej tundrze i dla niej zabijał. To była jedna z tych wielu kostek domina, która wywróciła się popchnięta przez poprzednią, a ta jeszcze poprzednią, gdzieś tam w oddali był ten pierwszy element (a może środkowy?) – strzał innego rewolucjonisty, Gavrilo Principa.
Tak działa nicość – niszczy kolejne istnienia z byle powodu, ukrywając się pod wzniosłą ideą. Nie zna żadnych zahamowań, za to lubi się maskować i udawać konieczność dziejową. Niepotrzebna tutaj rozpacz, lecz wejrzenie w jej środek – tę niezmierzoną ciemność, która pochłania bez wyjątku każdego człowieka próbującego przymykać na nią oczy bądź nie zauważać jej przebrań.
Jeszcze przed swoimi zbrodniami Franciszek Tunda miał tylko jeden cel. „Gdy przeciwstawiał się historii światowej – nie czynił tego służbowo; był więc szczęśliwy, iż żaden przepis nie zmusza go do opowiedzenia się po jednej ze stron. Był Austriakiem. Maszerował do Wiednia”. Roth również po wojnie nie stanął po żadnej z liczących się stron, został na swojej, dawno przez wszystkich opuszczonej, placówce. Był obywatelem cesarstwa, które stało się jedynie częścią historii. Szukał tego starego Wiednia, który już nie istniał. Próbował wsłuchać się w zgiełk wielonarodowych rynków małych miasteczek, do których można było przyjść na piechotę ze Słowenii, Bułgarii czy Galicji bez żadnych paszportów. Ten świat zaginął. Autor Krypty Kapucynów doskonale to wiedział, ale również przewidywał, że przyszłość nie niesie ze sobą niczego dobrego.
Lepiej było wczoraj, teraz panuje – być może w ten sposób myślał autor Krypty Kapucynów – duch narodowy, państwa dostają histerii, normą zaś staje się gwałt. Friedrich Gubler, redaktor „Frankfurter Zeitung”, mówił do niego: „Roth, musi być Pan smutniejszy. Im smutniejszy Pan jest, tym lepiej Pan pisze”. Tego nie trzeba mu było powtarzać, wraz z rozwojem dziejów, im bardziej naziści byli dumniejsi, tym Roth był smutniejszy. Oswajał swoją rozpacz, że dom jego młodości: wieloetniczne Brody, składająca się z kilku narodów Galicja, pełne języków imperium Habsburgów, stawały się marzeniem tak bardzo odległym, jak lot na księżyc. Tylko wariat lub kompletny marzyciel mógł mieć nadzieję, że te czasy powrócą. Roth nie był ani jednym, ani drugim. Był pisarzem, którego los pozbawił nadziei na lepsze jutro. Pił zatem, bo pozostał mu jedynie mit i płacz nad przeszłością. Dzieje toczyły się po swojemu, wykorzystywały miliony osób, pozbawiały ich życia, prawa do bycia człowiekiem, godności i radości. Inna droga nie istniała, tylko stawianie małych kroków pomiędzy coraz większymi przepaściami. Bez dobrego zakończenia. Jego koniec i Franciszka Tundy połączyły się Paryżu. O jednym i drugim można byłoby powiedzieć: „Żadnego nie miał zawodu, żadnej miłości, żadnej nadziei, żadnej ambicji. Nie miał nawet egoizmu. Nikt na świecie nie był tak niepotrzebny jak on”.
Z kolei w 1936 roku Roth pisał do Zweiga: „Jestem stary i chory, nie mogę wrócić do armii, do jedynej pracy, jaką kiedykolwiek miałem. Długi, duchy, opuszczenie i pisanie, gadanie, uśmiechanie się, żadnego garnituru, koszuli, butów, otwarte głodne gęby i pasożyty do nakarmienia, i duchy, duchy, duchy wszędzie”. Tylko na wojnie mógł żyć również Tarabas, ten rozkapryszony chłopiec z zamożnego domu, który z lubością pakował się w kłopoty pasujące do jego zamiłowań, aż stał się potworem nieznającym spełnienia. Mordowanie, wykorzystywanie swojej pozycji i dyrygowanie innymi należało do jego umiejętności, a przecież powinien zostać dziedzicem lub amerykańskim przedsiębiorcą, lecz historia dała mu oręż w dłoń i wprawiła w ruch całą swoją morderczą maszynerię. Siła Tarabasa była wielka, ale jego możliwości należały do tych z gatunku czartów mniejszych. I to wystarczyło, by niewinni ludzie stracili życie. Niewiele trzeba, aby człowiek opuszczony przez wszystkich i szamoczący się z losem, na wojnie odkrył swoje prawdziwe istnienie. Jednak czas wydrenował go do końca, alkoholem i pozycją nie mógł dłużej wypełniać nicości. Miał więc dwa wyjścia z tej sytuacji: stać się mordercą na etacie albo świętym. Wybrał tę drugą ścieżkę, ale nosząc w sobie taką pustkę, żaden człowiek nigdy nie znajdzie wytchnienia, pustka ta niszczy każdego i chce wrócić do swoich źródeł.
Zbrodniarzem w stylu Dostojewskiego został również Gołubczyk, bohater Spowiedzi mordercy. Opowiedzianej w jedną noc, kolejny młody człowiek wychowany bez ojca i przez ubogą matkę. Powieść, która zaczyna się bardzo spokojnie, ale wraz ze wzrostem zazdrości i nienawiści u głównego bohatera zaczynają się kolejne tragedie. Należał on bowiem do wielu nieślubnych dzieci księcia Krapotkina rozsianych po całej Rosji. Im stawał się starszy, tym bardziej był ambitny, chciał należeć do dworu i mieć uprzywilejowaną egzystencję. Wyruszył na spotkanie ze swoim prawdziwym rodzicem, ale w związku z pewnych zbiegiem okoliczności został szpiclem, tajnym policjantem udającym kogoś innego. Z powodu braku ojca, który może przybierać różne postacie: Franciszka Józefa czy monarchii habsburskiej, ale też prawdziwego antenata, ruszył w podróż bez kresu, mając tylko jedną myśl – odzyskać co swoje i zniszczyć tych, którzy mu w tym chcą przeszkodzić. Stał się tajniakiem z powodu braku i straty, pełnym wrogości do ludzi.
Nienawiść bowiem pochodzi z pustki (na co uwagę zwraca Michał Paweł Markowski w eseju Smutek i nienawiść[1]), to znaczy z opuszczenia człowieka, który zostaje pozbawiony wszelkich złudzeń i nadziei, ale nadal ma ambicje coś znaczyć. Dlatego Gołubczyk tak łatwo się zakochuje, a jego miłość zmienia się we wrogość, a w końcu w chęć mordowania. Franciszek Tunda jest tym samym przypadkiem, zbyt wiele już stracił, więc nie ma do czego wracać, choć jeszcze się łudzi, że to, co zabrane, zostanie mu zwrócone. Tak dzieje się jedynie w tekstach biblijnych. W świecie pozbawionym Boga nie ma już na to żadnych szans. Roth o tym wie, choć również tęskni za mitem, dlatego tak łatwo przychodzi mu nienawidzić i z taką łatwością tworzyć bohaterów, którzy nienawiścią żyją: mordują, niszczą ludzkie życie, przymykają oczy na podłość, wykorzystują innych. Są ofiarami jądra ciemności, choć do pewnego momentu tego nie wiedzą. Podobnie jak ówczesna im Europa nie widziała, że panują nad nią mroczne siły.
„Przypowieść nagle się otwiera, jej zawartość wylewa się poza zakreślone brzegi i rozpłaszcza w codzienności. W tym punkcie uwidacznia się, zwłaszcza, jeśli chodzi o strukturę, wpływ Conrada. W Spowiedzi mordercy. Opowiedzianej w jedną noc Roth zamienia ustny przekaz chasydzki we fragmentaryczną i wielowątkową rekonstrukcję dokonaną przez narratora z nowoczesnej powieści: opowiadający głos w każdej z dwu opowieści zaczyna od modelu chasydzkiego magida, by dojść do conradowskiego kapitana Marlowa” – pisze Claudio Magris. Świat wszechwiedzących cadyków odszedł do historii, ich miejsce zajęli „chochołowi ludzie, wydrążeni ludzie”. Roth tworzył zatem uniwersalne przypowieści, ale to on również był ich głównych bohaterem, zatem strzelał, opluwał, donosił i nienawidził.
Autor Krypty Kapucynów był zdolny do wszelakiej złości jedynie na kartach swoich książek. Należał on bowiem do tych pisarzy pełnych namiętności, które z czasem nabierają, jak to zwykle bywa, mrocznych kolorów. Jemu pozostał natomiast płacz nad minionymi czasami, monarchią Franciszka Józefa, płacz za inną Europą. Chłopiec z Brodów przeżył podwójną stratę: wpierw opuścił go ojciec, a następnie stracił ojczyznę, a wraz z nią młodość. Został wyrzucony z raju i utracił pierwotną jedność. Później były już tylko próby literackie, pierwsze sukcesy, alkoholizm, schizofrenia żony, związek z Andreą Manga Bell, którą utrzymywał z dwójką dzieci (całą tę rodzinę zostawił w Europie ich ojciec, król ówczesnego Kamerunu), zwycięski pochód nazistów, przyłączenie Austrii do Rzeszy, w końcu śmierć w Paryżu. Roth nienawidził, ale nie dawał tego po sobie poznać. Był honorowy i dobry, jeśli te słowa coś jeszcze znaczą, honorowy i dobry bez powodu, dla zasady bycia człowiekiem. „Mógłbym – pisał w Historii tysiąca i drugiej nocy – może sporządzić figury mające serce, sumienie, namiętność, uczucie, moralność. Ale o takie rzeczy nikt nie świecie nie pyta. Świat żąda tylko kuriozów, domaga się potworów. Potwory są w modzie!”. W nim była zatem nienawiść, ale też sumienie, w literaturze wygrywała złość i nicość, w życiu – serce i moralność (choć, jak u każdego człowieka różnie to bywało, ale powiedzmy, że szala przechylała się bardziej w tę szlachetniejszą stronę). Interesowali go ludzie, na co zwraca uwagę Hermann Kesten, zrozpaczeni i prości, ich upadek i dyskretny tragizm. Na papierze zyskiwali oni dodatkowy wymiar demoniczny, charakterystyczny dla epoki, w której żyli, natomiast w życiu codziennym mogli liczyć na pomoc Rotha. „Im kto biedniejszy, tym wielkoduszniejszy” – pisał w Krypcie Kapucynów, ale można też powiedzieć inaczej: „im kto samotniejszy, tym bardziej wrażliwy”. To w końcu on pisał do swojego pogrążonego w historii, zapomnianego i zhańbionego kolegi, który występował w cyrku gdzieś na końcu świata: „Staraj się tylko nadal daremnie grać tak, jak ja nie przestanę daremnie pisać. «Daremnie» – to znaczy na pozór daremnie. Gdzieś bowiem – jak sam o tym wiesz – istnieją takie regiony, w których zapisane zostały ślady naszej gry, nieczytelne, lecz w jakiś niejasny dziwny sposób działające, a jeśli nie teraz, to po latach, a jak nie po latach, to po tysiącach lat”. Być może kiedyś ktoś odczyta ta tajemne znaki i symbole zapisane w literaturze tego chrześcijańskiego Żyda urodzonego na pograniczu wielu światów i kultur. Ktoś może poświęci tym najbiedniejszym, upodlonym i zrozpaczonym tyle miejsca, co Joseph Roth.
Szczególnie, że jego literatura na długi czas podzieliła los autora. Zapomniana, jakby wyparta i niewygodna, lekko archaiczna i niepotrzebna, była wygnańcem wśród niemieckojęzycznych, ale również polskich czy ukraińskich czytelników. Nadchodziły bowiem nowe czasy, które nie potrzebowały takich opowieści, a dla ludzi żydowskie przypowieści ubrane w strój austro-węgierski strój stały się anachronizmem. Nie było sensu rozdrapywać starych ran i wspominać tego, co przepadło. Rotha nawet po śmierci nie spotkało zatem nic dobrego. Ten młody chłopiec pochodzący z krańców świata, który przeistoczył się w wygnańca i wielkiego pisarza, odszedł w dalekim Paryżu, zaraz przed wybuchem drugiej wojny światowej, w ubóstwie i zapomnieniu, porzucony przez wszystkich.. Po jego śmierci przez długi czas nikt nie odkurzał należących do niego książek. Taki los często spotyka wizjonerów: po tym jak przepowiadają katastrofę, chwilo przyznaje się im rację, ale później zaczynają rządzić krzykacze, politykierzy, wielcy, nieomylni adwokaci historii, którzy rzadko kiedy mają rację, ale wiedzą po jakiej stronie się ustawić. Roth mówił zaś starym językiem i był obcy – nie w sensie narodowym czy jakimkolwiek innym – był obcy wśród wszystkich ludzi i żył po swojemu. Jego książki przypominały zatem swojego autora. Ich bohaterowie również. Opowiadał o świecie, który zapada się w ciemność, ale stroi się jakby szedł na bal, ponieważ tak to zwykle bywa. Aura festynu w bunkrze Hitlera przed upadkiem Berlina pokazuje ten fakt najdobitniej. W tym sensie Roth nie był pijakiem, a na pewno nie większym niż rzeczywistość go otaczająca. Świat był dla niego bezlitosny, opuszczenie miejsca urodzenia i głębokiej przynależności było dla pisarza jak wyrok. Dla Josepha strata ciągle była czymś bliskim, strata i poczucie winy. Za przykład niech posłuży tutaj sytuacja jego żony, u której objawy schizofrenii zaczęły się w 1928 roku. Jak wspomina Soma Morgenstern, Friederika Roth miała mu się uskarżać, że za jej stany lękowe odpowiada Joseph, który często wyjeżdżał i zostawiał ją samą. Była podobna do córki Mendla Singera (bohatera Hioba) i skończyła podobnie jak ona – w zamkniętym zakładzie dla psychicznie chorych. Jej los okazał się jednak tak bardzo fatalny, że nawet jej mąż, ani żaden inny wizjoner, nie mógł go przewidzieć. Autor Tarabasa czuł się winny, jednak śmierć żony nie była jego błędem, ale przyczyną i konsekwencją istnienia wszystkich tych złych idei, norm i duchów, z którymi walczył. Frederika Roth została, rok po śmierci męża, zagazowana w ramach nazistowskiego programu eutanazji.
Josepha Rotha zbyt wiele dobrego w życiu nie spotkało, dlatego potrafił tak „precyzyjnie odzwierciedlać banalną beznadzieję tego świata” – jak pisał i po chwili dodawał: „Pokazałem człowiekowi współczesnemu jego własny obraz – nie dziwi mnie, że on nie chce go oglądać. Ciarki go przechodzą na ten widok – bardziej jeszcze niż mnie”.
Dawid Szkoła
Dawid Szkoła – ur. 1985 r. w Rzeszowie. Pochodzi z miejscowości Zgłobień. Ukończył kierunek Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna na Uniwersytecie Wrocławskim. Doktor nauk humanistycznych. Wydał dwie książki eseistyczne: Eseje (2015); Ciemno, coraz ciemniej (2017). Drukował swoje teksty m.in. w takich czasopismach jak: „Twórczość”, „Odra”, „Więź”, „eleWator” czy „Rita Baum”. Pisał też dla „Laboratorium Więzi, Przekroj.pl, Action-Mag.
Bibliografia:
Magris Claudio, Daleko, ale od czego? Joseph Roth i tradycja Żydów wschodnioeuropejskich, przeł. Elżbieta Jogałła, Kraków-Budapeszt 2015
Markowski Michał Paweł, Smutek i nienawiść, [w:] Roth Joseph, Spowiedź mordercy. Opowiedziana w jedną noc, przeł. Józef Wittlin, Kraków-Budapeszt 2015
Roth Joseph, Historia tysiąca i drugiej nocy, przeł. Izydor Berman, Kraków-Budapeszt 2015
Roth Joseph, Krypta Kapucynów, przeł. Józef Wittlin, Kraków-Budapeszt 2015
Roth Joseph, Spowiedź mordercy opowiedziana w jedną noc, przeł. Józef Wittlin, Kraków-Budapeszt 2015
Roth Joseph, Ucieczka bez kresu, przeł. Józef Wittlin, Kraków Budapeszt 2017
Roth Joseph, Zipper i jego ojciec, przeł. Jerzy Wittlin, Kraków-Budapeszt 2016
Samotny wizjoner. Jozef Roth we wspomnieniach przyjaciół, esejach krytycznych i artykułach prasowych, pod redakcją Elżbiety Jogałły, Kraków. Budapeszt 2013
[1] Markowski Michał Paweł, Smutek i nienawiść, [w:] Roth Joseph, Spowiedź mordercy. Opowiedziana w jedną noc, przeł. Józef Wittlin, Kraków-Budapeszt 2015
"Pisarz ten urodził się w Brodach, miejscowości położonej wówczas na granicy monarchii Habsburgów i Rosji. Był półsierotą, wychowywanym przez matkę, pochodził zatem z ubogiego domu i niewiele dróg kariery stało przed nim otworem. Kim mógł zostać? " (D. Szkoła). Na fot. rynek w Brodach. Źródło: www.polona.pl.