Strona główna/Chcemy rozmawiać, ale nie wiemy jak. Rozterki mieszkańca zaangażowanego

Chcemy rozmawiać, ale nie wiemy jak. Rozterki mieszkańca zaangażowanego

Jak urząd ma rozmawiać z mieszkańcami, żeby jedni i drudzy byli usatysfakcjonowani? Jak powinien tworzyć sytuacje rozmowy i wspólnego wypracowywania pomysłów?„Aktywizacja potencjału z zastosowaniem elementów wsparcia” – mówi urząd do obywatela

W naszej dzielnicy ostatnio sporo mówi się o rewitalizacji. Rada Miasta Krakowa uchwaliła 8 października 2008 Miejski Program Rewitalizacji oraz dwa Lokalne Programy Rewitalizacji: Starego Miasta i „starej” Nowej Huty, gdzie mieszkam. Z punktu widzenia planów rewitalizacyjnych jesteśmy więc ważną częścią miasta. Ponadto moja dzielnica szykuje się do swoich 60. urodzin i trwa ogólna dyskusja, jak tę piękną rocznicę uczcić. Jako mieszkanka i wielbicielka Nowej Huty dwa razy odezwałam się więc na łamach lokalnej prasy i dwa razy naraziłam się czytelnikom za optymistyczne i całkiem niewinne wypowiedzi. Cenię te akty krytyki, ponieważ upewniły mnie one, że jest w obywatelach potrzeba rozmów o przestrzeni miasta. Jeśli słuchamy się wzajemnie i zadajemy sobie trud polemiki – to już bardzo wiele. Pytanie, czy zadaliśmy sobie trud przygotowania odpowiednich narzędzi do prowadzenia takiej polemiki?

Pierwszy napisał do mnie poważny urzędnik magistratu, pouczając, że nieprawidłowo używam pojęcia „rewitalizacja”. Jak się okazało, miał rację. Potem sobie przestudiowałam miejskie dokumenty i wiem najogólniej, o co chodzi. Nie było jednak łatwo tę wiedzę posiąść. Rewitalizacja rozumiana intuicyjnie oznacza przywracanie do życia tego, co nieżywe albo nie dość żywe. W odniesieniu do przestrzeni miejskich pojęcie to otrzymuje wielosłowną i trudną definicję urzędową, która – o ile ją dobrze rozumiem – oznacza podnoszenie jakości życia na danym terenie. Ale z broszurki rozdawanej mieszkańcom miasta podczas tzw. „warsztatów” na temat Lokalnego Programu Rewitalizacji dowiedziałam się, że rewitalizacja to działania samorządu mające na celu „aktywizację tkwiącego w społeczności lokalnej potencjału, z zastosowaniem elementów wsparcia ukierunkowania rozwoju na pola pożądane z punktu widzenia interesu publicznego.”

Taki był język całej publikacji przeznaczonej dla tzw. „zwykłego człowieka”. Warsztaty, o których wspomniałam, zgromadziły sporą grupę mieszkańców reprezentujących samorząd dzielnicy, organizacje społeczne, instytucje lub grupy sąsiedzkie. Dowiedzieliśmy się jak prowadzone są prace nad Lokalnym Programem Rewitalizacji, a następnie spytano nas, jakie my – mieszkańcy – mamy pomysły. No i zaczął się koncert skarg i życzeń na każdy temat. Zawsze myślałam, że warsztaty to taka forma spotkania, gdzie zostaje wspólnie wypracowana nowa wartość, która potem służy konkretnym celom. Dlaczego spotkanie informacyjne połączone z terapeutycznym hyde parkiem nazwano warsztatami – nie wiem. Może to po prostu brzmi lepiej, bardziej „demokratycznie”.

Miasto chce rozmawiać z mieszkańcami, ale nie umie

Nie udaje się to z powodu braku metody. Jak mówić ludziom o tak ważnych sprawach jak przestrzeń publiczna? Jak rozmawiać z obywatelami o tak podstawowych dla miasta dokumentach jak Strategia Rozwoju czy Studium Uwarunkowań i Kierunków Rozwoju Przestrzennego? Wypracowanie dobrego narzędzia komunikacji z obywatelami to duże wyzwanie dla samorządu.

W niektórych obszarach życia publicznego udaje się zastosować język inny od urzędowego: w promocji wydarzeń kulturalnych, edukacji zdrowotnej czy edukacji zapobiegania przemocy. Przykład: w moim mieście pojawiły się billboardy mówiące, że prawo jazdy to nie prawo dżungli i serwujące wierszyki o kulturze na drodze. Można by zapytać, po co ta zabawa – jest przecież kodeks drogowy i on mówi kierowcom, co dozwolone a co nie. Wierszyki, infantylne nieco, nie mają za zadanie tłumaczenia kodeksu, a jedynie zwracają uwagę na kardynalne sprawy. Obawiam się, że dokumenty dotyczące rozwoju miasta należy jednak tłumaczyć na język zrozumiały dla jego mieszkańców.

Obywatelowi nie jest obojętne jak wygląda świat za oknem. I nie wie, co z tym zrobić

Drugi raz odezwałam się w bardzo lokalnej gazetce na temat zieleni w mojej dzielnicy. Uważam, że zieleń jest najlepszą rzeczą jaką tu mamy i trzeba o nią zadbać, tworząc długofalowy plan jej odnowy. W następnym numerze tej gazety jakaś pani skrytykowała mnie za to, że rzekomo chcę wyciąć stare drzewa, a one są naszą dumą. I że Unia Europejska mi na to nie pozwoli. To właśnie, choć w mikroskali dwóch osób, jest sytuacja debaty: ludziom zależy na dobru wspólnym i chcą mieć na nie wpływ. Tej pani i mnie chodzi prawdopodobnie o to samo.

Ja, ta pani oraz inne panie i panowie z mojej dzielnicy powinni otrzymać szansę rozmowy, której efektem byłby pomysł na odnowę zieleni w naszej dzielnicy. Pomysł sensowny, przemyślany i istotny z punktu widzenia przyszłych inwestycji. Do gazety, jak i do urzędu miasta, każdy napisać może, ale niewiele z tego wynika.

Jak więc urząd ma rozmawiać z mieszkańcami, żeby jedni i drudzy byli usatysfakcjonowani? Jak powinien tworzyć sytuacje rozmowy i wspólnego wypracowywania pomysłów? Też chciałabym wiedzieć. Jest sporo literatury na ten temat, większość dostępna w internecie. Ja, mieszkanka ładnej dzielnicy pięknego miasta, mam taką oto prośbę do organizatorów debat, konsultacji, warsztatów i innych spotkań poświęconych szeroko rozumianemu kształtowaniu przestrzeni publicznej: weźcie pod uwagę nasze możliwości: czasowe, komunikacyjne i merytoryczne. Na to, co wy wykonujecie w ramach swoich obowiązków, my-obywatele poświęcamy prywatny czas. Język, którym z nami rozmawiacie jest waszym językiem – dla nas brzmi on często dziwnie…Wiecie to, czego my nie wiemy – dajcie nam szansę się dowiedzieć. Cele, którym służą takie spotkania są jasne dla was – my często pozostajemy w niewiedzy.

Grozi ona fachowcom. Raz brałam udział w badaniach fokusowych dla zwiedzających pewne muzeum. Zadawano nam różne pytania, czemu przysłuchiwali się pracownicy tej instytucji. Na koniec pani kustosz rzekła: „Czuję się zdegustowana, że ludzie przychodzą do muzeum nieprzygotowani.” Tak więc, nie czując się na siłach przygotować przed wizytą (i nie wiedząc, czy chodzi o poziom szkolny czy uniwersytecki tego przygotowania) do owego muzeum nie pójdę.

Tych, czasem bardzo nielicznych, którzy na spotkanie przyjdą, należy docenić. Błąd niedoceniania popełniłam sama, podsumowując warsztaty poświęcone zagospodarowaniu przyszłego parku w jednej z dzielnic Krakowa.1 Wzięło w nich udział niewielu mieszkańców i od skonstatowania tego faktu zaczęłam podsumowanie. Wtedy jedna z uczestniczek słusznie zauważyła, że nie ma sensu mówić o nieobecnych, a raczej o tych, którzy przyszli i przepracowali na warsztatach dwa wieczory. Święte słowa.

I bardzo ważne: zawsze uczciwie i jasno mówcie nam w jakim celu się spotykamy. Nawet jeśli nasze opinie będą tylko kroplą w morzu i niekonieczne zostaną uwzględnione przy wydawaniu decyzji o przyszłości danego terenu. Jeśli celem spotkania jest jedynie poinformowanie nas o czymś – to tak to nazwijcie. Jeśli celem jest edukacja przestrzenna związana z danym miejscem – niech tak to zostanie powiedziane.

Nie chodzi tylko o „gorące tematy”. Chcemy też poznać nasze miasto

Spotkałam się z opinią pewnego radnego miejskiego, że ludzie przychodzą na debaty tylko wtedy, kiedy czują, że zagrożony jest ich bardzo prywatny interes: w sprawie własności gruntów, budowy tuż pod oknem, czy uciążliwego sąsiedztwa. Prawdziwym hitem frekwencyjnym są gorące tematy (w moim mieście jest to ostatnio sprawa spalarni śmieci). Jeśli coś nie jest tuż za oknem – ludzi nie obchodzi.

Niekoniecznie. Swego czasu w mojej dzielnicy ośrodek kultury prowadził cykl spotkań pod tytułem „Zrozumieć miasto”. Spotkania odbywały się wieczorami, w dogodnym, znanym wszystkim mieszkańcom miejscu. Ludzie siadali w na krzesłach ustawionych w krąg i słuchali wypowiedzi osób bardzo adekwatnie dobranych do tematu. Można było w każdej chwili zadać pytanie. Wszystkie tematy spotkań były nam-mieszkańcom bliskie, bo znane z codziennego doświadczenia. Cel spotkań – wyłącznie edukacyjny. Nie było tam tłumów, ale powstała pewna społeczność uczestników z przyjemnością oczekujących następnego spotkania. Wielu ludzi naprawdę interesuje ich miejsce zamieszkania.

A wracając do rewitalizacji, o której pisałam na początku: rozpoczęły się konsultacje społeczne na temat rewitalizacji głównej osi Nowej Huty. Trwają zapisy mieszkańców, którzy chcieliby w tych uczestniczyć. Oczywiście, zapisałam się!

Anna Miodyńska

Autorka jest koordynatorką projektu „Autoportret. Debaty” realizowanego przez Małopolski Instytut Kultury w Krakowie i lokalne samorządy (rady dzielnic, urzędy gmin). Debaty społeczne nad zagospodarowaniem konkretnych przestrzeni publicznych odbywają się w formie warsztatów z grupą mieszkańców, a następnie publicznej prezentacji wypracowanych przez nich koncepcji. Na warsztatach mieszkańcy pracują z architektami (wolontariuszami projektu), którzy przygotowują wizualizacje powstałych pomysłów. Prezentacji (w formie wystawy dostępnej w często odwiedzanym przez mieszkańców miejscu: szkole, domu kultury lub kościele) towarzyszą ankiety, które są następnie podstawą do opracowania raportu będącego opinią mieszkańców na temat przyszłości danego terenu. Raport jest pomocny zarówno inwestorom, jak i architektom sporządzającym projekt realizacyjny.

Kultura Enter
2009/03 nr 08