Cyrk wczoraj, dziś… Jutro?
Jesteśmy postrzegani jako część prywatnego szołbiznesu, razem z karuzelami, balonami… Ale my, twórcy cyrkowi, wiemy, że nasze miejsce jest gdzie indziej, że cyrk jest sztuką. Dziś Polska nie zna prawdziwego, dobrego cyrku. Byłem kolejno u pięciu ministrów kultury z prośbą o pomoc – wszyscy powiedzieli, że ich to nie interesuje. Cyrkowi nikt nie pomaga, a pozostawiony samemu sobie – zawsze będzie jarmarczny.
Katarzyna Piwońska: Na czym polega wyjątkowość cyrku na tle innych sztuk?
Janusz Sejbuk: Dla cyrku nigdy nie było granic. Artysta cyrkowy, który nauczył się abecadła swojej sztuki – obojętnie w jakim kraju – był rozumiany pod każdą inną szerokością geograficzną. To mu dawało w pewnym okresie historii przewagę nad innymi sztukami. Stąd też nomadzki charakter cyrku – nie ma zespołu, który gra przez całe lata pod jednym adresem. Jest kilkadziesiąt grup na świecie, które mają stałą siedzibę w budynkach (głownie w Rosji i Francji), ale one również często podróżują prezentując swój program.
Co jest zatem specyfiką pracy artysty cyrkowego?
W przeciwieństwie do aktora teatralnego, który w swoim życiu może zagrać setki ról, cyrkowiec gra najwyżej kilka – a czasem po prostu jedną tylko rolę. Nie wynika to wcale z lenistwa, ale z różnicy materii, na jakiej pracują ci wykonawcy. Mówiąc o roli cyrkowej mam na myśli liczbę numerów scenicznych, specjalizacji, które artyści opanowują. W przypadku cyrku dużo ważniejszą rolę odgrywa dyscyplina ciała – wieloletnia mozolna praca nad konkretną sprawnością. Wyjątkowo zdolni i sprawni ludzie potrafią nauczyć się ich kilku, ale na pewno nie kilkunastu.
Cyrk powszechnie kojarzy się z nieprzeciętną sprawnością fizyczną, ale przecież udany występ wymaga też odporności psychicznej, zostawienia za kulisami całego bagażu prywatnych doświadczeń.
Sfera psychiczna ma w naszym zawodzie duże znaczenie. Dlatego, wbrew obiegowej opinii o cyrkowcach, trzeba zachowywać higienę życia. Artyści występują często 28 dni w miesiącu – nie ma miejsca na zabawy do rana, bo następnego dnia czeka ich kolejny sprawdzian. Pracujemy w niebezpiecznych warunkach, są numery zagrażające zdrowiu i życiu. To wymaga skupienia – trzeba być skoncentrowanym, dobrze nastawionym, a jednocześnie nie spiętym. Nie można nigdy pozwolić sobie na zbytnią pewność i odwagę, trzeba zachować pewną dozę rozsądku chroniącą przed krokiem w przepaść.
Wykonawcy przeżywają różne dramaty, ale nie dają tego po sobie poznać. Dotyczą one spraw prywatnych, jak i aktualnej kondycji fizycznej. Zwłaszcza po przerwie zimowej ciężko wejść w codzienny rytm. Wymaga to kilkunastu dni prób, które zapewnią solidne przygotowanie. Trzeba też zadbać o wypoczynek w ciągu dnia, a także ćwiczenia, które rozluźniają ciągle napięte, gotowe do wysiłku mięśnie. Należy o tym pamiętać, by uchronić się przed kalectwem. Nieraz robimy coś dobrze przez wiele lat, aż nagle pojawia się mikrobłąd, którego nie wyłapujemy i nie kontrolujemy, a sprawia, że cały numer przestaje wychodzić poprawnie. Czasem banalne przyczyny niweczą efekt końcowy.
Cały plan dnia podporządkowujemy występowi. Nikt nie zjada sutych posiłków, pełny żołądek utrudnia pracę. Wpływ mają też warunki pogodowe – na przykład ja jako linoskoczek inaczej musiałem przygotować buty, kiedy padało, a inaczej w czasie słonecznej pogody. Dopiero po programie byliśmy wolni, mieliśmy chwilę na życie towarzyskie.
Ludzie niezwiązani z cyrkiem mają mgliste wyobrażenie o życiu codziennym zespołu cyrkowego. A przecież cyrk, to nie tylko moment widowiska, ale też sposób na życie. Jak ono wyglądało w Pan przypadku?
Tak, cyrk to zdecydowanie styl życia. Tysiące ludzi zadawało mi pytanie „Jak pan wytrzymuje bycie ciągle na walizkach?”. Odpowiadałem „Proszę sobie wyobrazić: nie mam walizki”. Bo przecież mając przyczepę kempingową mogłem codziennie zasypiać w swoim łóżku. To pytanie ujawnia, że ludzie rzeczywiście nie do końca rozumieją sens cyrkowego życia. Pewnie dlatego, że kiedy ktoś z osób pracujących w jednym miejscu chce odpocząć, zamienia się w małego podróżnika – zapisuje się na jakąś wycieczkę, obóz, odwiedza miejsca z przeszłości i czeka na to cały rok. My odwrotnie: tylko na chwilę przyjeżdżaliśmy do domu, żeby posiedzieć, odpocząć, a cały sezon uprawialiśmy życie nomada. Nasze pieski nie bardzo wiedziały, jak się zachowywać w domu – to było dla nich nowe miejsce. Kemping był ich królestwem i domem.
Dla mnie podróżowanie było fantastyczne. Pamiętam, jak kiedyś podczas lekcji baletu w szkole w Julinku, spojrzałem przez okno i zobaczyłem, że nasi starsi koledzy wyjeżdżają do Szwajcarii. Pomyślałem „Ojej, żeby mnie się kiedyś trafiło tak wyjechać….”. Potem trafiało mi się to wiele razy. Ale też dopiero podczas wyjazdów poznałem cenę takiego życia – awarie, samodzielne naprawy w trudnych warunkach i setki innych niespodziewanych zadań. Objechałem kawał Europy polskim tarpanem. Z tamtego okresu zostało mi dużo wspomnień i zdjęć. Jazda z cyrkiem to taka ekstremalna turystyka.
Dłuższe podróże polegały na tym, że jechaliśmy cały dzień, a wieczorem robiliśmy na parkingu obozowisko, chwilę patrzyliśmy w telewizję polską, a potem szliśmy spać i rano dalej w drogę. Kiedyś nawet spędzaliśmy w kempingu Wigilię. Wszystko, dzięki mojej żonie, odbyło się jak nakazuje tradycja: były odpowiednie potrawy, opłatek, minichoinka, kolędy, pasterka w telewizji i pusta niemiecka autostrada.
Skąd wzięła się pańska fascynacja cyrkiem i wybór tej drogi życiowej?
W cyrku podobało mi się wszystko. Miałem predyspozycje, by wieść cyrkowe życie – już w dzieciństwie byłem małym nomadą. Nigdy nie przerażała mnie rozłąka z rodzicami, bardzo chętnie zostawałem u kogoś z rodziny, wcześnie zacząłem jeździć na kolonie, ciągle zapisywałem się na jakieś wycieczki… Długie i częste przebywanie poza domem nie było dla mnie problemem. Zawsze pociągały mnie obrazki pokazujące innych ludzi i ich życie – lubiłem pojechać np. w góry, bo tam inaczej mówili, co innego jedli – ich sery miały zupełnie inny smak. To mi zostało i później gdziekolwiek byłem, korzystałem z walorów turystycznych wszystkich odwiedzanych miejsc.
Kiedy wprowadzono obowiązek posiadania własnego kempingu, miałem całe gospodarstwo ze sobą: psy, rowery dla całej rodziny, wędki – wszystko, co potrzebne do życia, relaksu i rozrywki. Ciągle gdzieś odkrywałem nowe rewiry, czasem przypadkiem. Myślę, że mało ludzi miało okazję być w środku getta cygańskiego, co zdarzyło mi się w Bułgarii. W pociągu poznałem króla – czy jak nazywają go Romowie – wójta wioski. Nasz cyrk stacjonował w sąsiedztwie ich osiedla, więc postanowiliśmy ich odwiedzić. Przyjęto nas po królewsku. Poza takimi wyjątkowymi wydarzeniami oczywiście wszędzie interesowały mnie zabytki, ciekawa przyroda. Częste były też wizyty w domach ludzi, próbowanie potraw. Nieraz zbyt egzotycznych – nie chciały przejść przez gardło, ale próbowaliśmy, bo ciekawość była większa. To wszystko dzięki cyrkowi – nie biuru podróży. Gdybym jeszcze raz wybierał swoją drogę zawodową, z tą wiedzą, którą mam dziś, prawdopodobnie wybrałbym tak samo.
To piękne, jeśli ktoś z dystansu patrząc na swoje życie mówi „Wybrałbym to samo”.
Wielu moich kolegów ma nie zrealizowane marzenia. Za mało zobaczyli, byli w niewielu miejscach… Ja jestem spokojny, bo wszędzie byłem. Może opłacało się pomęczyć, żeby teraz mieć ten spokój? Mówię do żony – również byłej artystki cyrkowej, że jesteśmy jak Vasco da Gama, który najpierw odkrywał nieznane lądy, a potem osiadł na 25 lat w jednym miejscu. Przez blisko 30 lat wędrowałem po linie nosząc na ramionach moją żonę i robiąc różne figury. Robiłem to zawsze w stylizacji podhalańskiej – począwszy od stroju, przez muzykę, po gesty. Byliśmy po trochu ambasadorami polskiej kultury, folkloru. Wielu ludzi po występach dopytywało się o rodowód takiego stroju. Teraz siedzimy sobie w Kaliszkach i od czasu do czasu jedziemy. Nie mówię, że chce tak spędzić resztę życia – może jeszcze kiedyś się komuś przydam – nie wiadomo…. Pasja pozostała: jeżeli mam do wyboru obejrzenie kilku dziedzin sztuki, zawsze spośród nich wybiorę cyrk.
A jaki był ten cyrk, który pamięta pan z dawnych lat?
W latach 50. – 70. cyrk, który grał w Warszawie miał wypełnioną czterotysięczną widownię. Ludzie dostawali bilety z pracy i nikt się przed nimi nie wzbraniał. Pamiętam, że kiedy zdawałem do szkoły cyrkowej w Julinku, informację o egzaminach podawano w głównym serwisie wiadomości. Taka była ranga tego wydarzenia. Przyjeżdżało 200 osób, dostawało się 10.
Stosunkowo duże zainteresowanie wynikało z chęci poznania innej jakości życia. Pamiętam, że w latach 70. ludzie z podziwem patrzyli na pojazdy cyrkowe, kupowane często za granicą, te samochody wzbudzały wielkie zainteresowanie. Dziś jest odwrotnie – to cyrkowcy z westchnieniem przyglądają się autom jeżdżącym dookoła. Podsumowując: dwadzieścia lat po wojnie poziom cyrku wyczynowego był bardzo wysoki. Artyści mieli dużą motywację, podnosili skalę trudności, sięgali o krok dalej, dbali o poziom – a potem nastąpił regres i spadanie po równi pochyłej – trwa ono do dzisiaj.
Obecnie tradycyjny cyrk nie cieszy się w Polsce dużym zainteresowaniem. Z czego to wg pana wynika?
Do naszych czasów cyrk był zawsze dziedziną wyprzedzającą swoja epokę – współcześnie jednak, to epoka pierwszy raz wyprzedziła cyrk. A przecież to do cyrku ludzie chodzili zobaczyć rzeczy, których nie widzieli i aby poznać możliwości ludzkiego ciała – gdzie indziej nie mieli okazji tego sprawdzić. Dziś sport i medialna otoczka wokół niego zastępuje tę funkcję cyrku. Dawniej cyrk wjeżdżający do miejscowości wnosił oprócz widowiska również kapitał wiedzy o człowieku i świecie – dziś ta wiedza jest dostępna bez niego. Trudno zobaczyć w cyrku coś, czego człowiek nie widział do tej pory – świat zmalał, komunikacja przyspieszyła. Może dlatego cyrk nam spowszedniał. Poza tym jesteśmy świadkami bardzo szybkiego rozwoju cywilizacyjnego – ten konkurent okazał się dla cyrku zbyt silny i w efekcie zostaliśmy trochę z tyłu.
Bardzo zmienia się nasza wrażliwość – jesteśmy inaczej wyczuleni, niż nasi rodzice, dziadkowie czy osoby żyjące na początku XX wieku. Stąd też chcemy chłonąć inne bodźce. Przypomnijmy sobie cyrk przedstawiony w filmie „La Strada” – to bardzo prawdziwy obraz pewnego wycinka cyrku, zawierający w sobie, krew, pot i łzy. Dziś pewnie nikt nie chciałaby patrzeć na takie widowisko, budziłoby sprzeciwy. Obecnie wolimy plastykę ciała, ale nie możemy zapominać o emocjach – bo zawsze zostaniemy gawiedzią, proszę mi uwierzyć. Choćby nie wiem jak kształtowały się nasze wrażliwości, jako zbiorowość pozostaniemy gawiedzią, która chce zobaczyć coś, co nas zmrozi, zaszokuje.
Na pewno na małe zainteresowanie cyrkiem wpływa jego zły obraz w mediach. Przedostają się do nas informacje o niewłaściwym traktowaniu zwierząt oraz opinie akcentujące jarmarczność i tanią efektowność widowisk cyrkowych.
Wydaje mi się, że rola mediów w tym podkładaniu nogi jest wielka. Słowo promocja ma dzisiaj wielką wagę, a cyrku nikt nie promuje. Może dzięki temu byłaby większa świadomość społeczeństwa na jego temat. A trzeba tylko odrobiny dobrej woli… Prawda jest taka, że w Polsce nie znamy prawdziwego dobrego cyrku. Ta niewiedza dotyczy również tych, którzy decydują o kulturze. Cyrkowi nikt dziś nie pomaga – a on jak każda sztuka musi mieć mecenasa. Jeśli cyrk pozostanie sam – będzie jarmarczny. Podobnie byłoby z każdą inną sztuką pozbawioną wsparcia finansowego – proszę wierzyć.
Przed laty dwie panie z telewizji zobaczyły w niemieckim cyrku program „Gwiazdy na arenie”, w którym powszechnie znane osoby wcielały się w role cyrkowców. Problemem artystów cyrku było wkomponowanie ich w te występy i nauczenie określonej roli tak, aby widowisko miało swoją wartość. To nie była chałtura. Po powrocie do Polski te panie dały pomysł na program „Artyści dzieciom”, w którym tuzy polskiego filmu i teatru występowały na arenie. Dyrektorzy teatru grabili trociny na arenie, a słynni aktorzy był treserami koni czy woltyżerami. Widowisko prowadził Aleksander Bardini albo Krzysztof Jasiński. Wtedy przychodziła cała „Warszawka”. Na widowni mało było zwykłych widzów – raczej świat sztuki, polityki, biznesu, a dochód był przeznaczany na Centrum Zdrowia Dziecka, Dom Aktora Weterana w Skolimowie. To nobilitowało cyrk. Nikt go nie omijał, nikt nie mówił „to jest be”. Widzowie doskonale się bawili, bili brawo, telewizja transmitowała występy.
Na potwierdzenie logiki mojego rozumowania powiem o panu Pietrasie – wielkim, zasłużonym człowieku sztuki – który dopiero teraz odkrywa dla siebie cyrk w postaci „Cirque du Soleil” i pisze w swoim felietonie peany na cześć wspaniałej kanadyjskiej sztuki cyrkowej, podczas gdy u nas takie badziewie…. Po prostu Kanadyjczycy mają więcej oleju w głowie, niż Polacy – tak można by to wytłumaczyć. To m.in. dzięki przedstawicielom kultury i świata mediów i polityki „Cirque du Soleil” z ulicznej trupy dwóch żonglujących chłopaków mógł się stać międzynarodową kompanią zatrudniającą 4000 pracowników z 40 krajów. Ci chłopcy spotkali wiele pomocnych osób na swojej drodze – osób, których w Polsce brakuje. Nie ma procesów wspierających rozwój. Chcemy uchronić przyrodę, zabytki i inne zjawiska z przeszłości, a nie chcemy uchronić cyrku i podkładamy mu nogę.
Co spowodowało odwrót ludzi od cyrku? Może brak pięknej oprawy? Wszystko jednak na jakimś etapie sprowadza się do braku mecenasa. Dopóki nie znajdzie się osoba, która przychylnym okiem spojrzy na cyrk, on sam sobie nie poradzi. Skoro naszą chlubą są teatry polskie, to dlaczego nie cyrki? Dlaczego od dawna w Monte Carlo polski numer nie dostał żadnej nagrody? Tam oklaskuje artystów elita z całego świata. Byłoby miło, gdybyśmy dowiadywali się, że polscy żonglerzy, klauni czy ekwilibryści dostają Złotego Klauna w Monte Carlo. Cicho tam o nas, a przecież bywaliśmy w Monako… Coś nam uciekło.
Ministerstwo Kultury nie ma z dzisiejszymi cyrkami nic wspólnego – one niczego nie żądają i Ministerstwo nie ma na nie wpływu. Tak się to jakoś poukładało w tym naszym dzisiejszym dziwnym świecie. Byłem kolejno u pięciu ministrów kultury z prośbą o pomoc – wszyscy powiedzieli, że ich to nie interesuje. Moja sąsiadka Lidia Król, właścicielka największego cyrku w Polsce wielokrotnie interweniowała u ministra w sprawie pewnych działań i zarządzeń, które podcinały cyrkowi skrzydła – bezskutecznie, cyrk nie jest już cząstką kultury.
Cząstką czego jest w takim razie?
Działalności gospodarczej, szołbiznesu nie różniącego się od karuzel, balonów itp. – jesteśmy stawiani w tej grupie. My, twórcy cyrkowi wiemy, że nie tam jest nasze miejsce. Ale nie mamy wpływu na wszystko, co się w wokół cyrku dzieje. Cyrk jako sztuka – zjawisko artystyczne jest zdecydowanie szerszym polem do rozmowy, natomiast dyskusja o współczesnych cyrkach jeżdżących po Polsce de facto jest mówieniem o zwykłej działalności gospodarczej – te cyrki nie tworzą kultury jakiej byśmy oczekiwali. Jest tam bardzo mało rodzimej sztuki cyrkowej.
Chętnie zaprosiłbym Panią na dobry program cyrkowy w Polsce, ale nie ma takiego. Musielibyśmy wyjechać na Węgry, Słowację, do Czech, ewentualnie Niemiec czy Rosji i tam mógłbym podpowiedzieć, co jest dziełem, co jest godne uwagi – u nas nie potrafię udzielać takich wskazówek. Korzystna sytuacja jest na Węgrzech, w Bułgarii – tam cyrk to jedna z obowiązkowych atrakcji turystycznych. W najbliższym czasie wybieram się na Słowację obejrzeć występ włoskiej grupy.
Łatwiej jest znaleźć odbiorców sztuki cyrkowej w dwuipółmilionowej Słowacji, niż w blisko czterdziestomilionowej Polsce?
Tak. Jest źle i tragicznie. Polskie cyrki jako jedyne na świecie odwiedzają ponad dwieście miejscowości w ciągu roku, co oznacza, że ich pobyty składają się z jednodniowych wizyt. Wynika to z rachunku ekonomicznego, ale jest zabójstwem dla sztuki, ludzi i zwierząt. Zagraniczne cyrki nie przyjeżdżają, bo one mają w zwyczaju postać w jednym miejscu dwa tygodnie, czasem dłużej. U nas to niemożliwe, bo konkurencje stanowią te mobilne cyrki polskie, które w tym czasie objadą całą okolicę i odbiorą publiczność. To odpowiedź, dlaczego trzeba jechać na Słowację, żeby zobaczyć dobry cyrk.
Cyrk jest dziś w każdym kraju świata – nawet w miejscach tak egzotycznych jak RPA i Alaska. Żeby było śmieszniej powiem, że przed wojną w Kanadzie ludzie nie znali cyrku, a teraz jest kolebką światowego wydarzenia – „Cirque du Soleil”. Ci dwaj kawiarniani żonglerzy dziś są w czołówce osób zarabiających na szołbiznesie.
Wróćmy jednak na nasze podwórko. Jak wygląda rzeczywistość polskiego cyrku tradycyjnego po transformacji?
W końcowych latach działania szkoły w Julinku wykładowcy byli ludźmi bez znajomości realiów sztuki cyrkowej. Ostatni rocznik studentów nie stworzył żadnych numerów dyplomowych. Cyrk Zalewski przyjął ich do siebie, aby podnieść ich kwalifikacje – dziś nikogo z tych ludzi nie ma już na scenie. Wszystkim wybito cyrk z głowy.
Samo środowisko zadało sobie kilka ciosów. Mam na myśli prywatne cyrki, które w pierwszej fazie zatrudniały Rosjan dla lepszego rachunku ekonomicznego – zaś polscy artyści musieli otworzyć sklepy z używaną odzieżą, warsztaty samochodowe itp. Rosjanie przyjeżdżali przez kilka lat, a kiedy znaleźli drogę na zachód, natychmiast opuścili nasz kraj. Obecnie czołowi rosyjscy artyści nie chcą rozmawiać na temat pracy w polskich cyrkach: nie tylko ze względu na niskie stawki u nas, ale przede wszystkim dlatego, że ten etap rozwoju zawodowego jest już dawno za nimi. To nie są areny na ich poziomie – oni rozmawiają o kontraktach z cyrkiem „Krone” z Bawarii, bo Polska nie oferuje im nic atrakcyjnego.
Gorzkie są moje słowa, ale prawdziwe. Myślę też, że obiektywne – sam skończyłem działalność cyrkową dwa lata temu po zamknięciu własnego cyrku – „Bojaro”. Wcześniej pięć lat pracowałem w Cyrku „Korona”, gdzie byłem człowiekiem od administracji reklamy. Na samym początku zaś wędrowałem po linie pod różnymi niebami – pracowałem w cyrkach prywatnych i państwowych, polskich i zagranicznych. Prowadziłem własną działalność, ale też pracowałem dla kogoś. Wydaje mi się więc, że moja opinia jest obiektywna i szeroka, bo podbudowana działalnością na różnych polach. Myślę, że przyszła pora, by powiedzieć prawdę – film Marka Pawłowskiego „Cyrk ze złamanym sercem” był takim aktem odwagi szczerej wypowiedzi o cyrku – nie tyle ze strony reżysera, co naszej, czyli cyrku „Bojaro”. Środowisko w ogóle nie skomentowało tego filmu, jedyni bliżsi koledzy dzwonili do nas gratulując odwagi, bo ich samych nie byłoby na to stać. Cieszy mnie, że po 3 latach od nakręcenia filmu nadal wzbudza on dyskusje i skłania ludzi do pisania prac naukowych poświęconych zjawiskom tam ukazanym. A na polskim festiwalu nie chciano Marka dopuścić do udziału z tym filmem.
Ten film sprawił, że w prasie i Internecie pojawiło się kilka tekstów o słabej kondycji cyrku tradycyjnego. W komentarzach pod nimi można natomiast przeczytać opinie, że cyrk wcale nie ma się dziś źle i przykłady cyrków takich jak „Zalewski” czy „Korona”.
Najwyraźniej ten, kto to napisał, nie pamięta że w pierwszych latach swojego istnienia te cyrki zatrudniały blisko 40 artystów, podczas gdy dziś jest to zaledwie około 10 osób. Pobyty w Warszawie trwały nawet do miesiąca. Dlaczego tak ograniczono środki artystyczne? Wiadomo przecież, że więcej ludzi, to więcej emocji i bogatsze numery.
Prawdopodobnie ludzie piszą tak dlatego, że nie mają punktu odniesienia i nie wiedzą, czym jest cyrk, który ma się dobrze.
Cyrk „Zalewski” obecnie bez wątpienia jest potentatem na tym rynku – podobnie jak Cyrk „Korona” – byli jednymi z pierwszych, którzy pojawili się na rynku prywatnych cyrków w Polsce. Ja wystartowałem z „Bojaro” 10 lat później. Nie chciałem konkurować, ale wypełnić lukę, jaką pozostawili. Zajeżdżali tylko do dużych miast, a istniała cała masa mniejszych miejscowości , do których nie docierała żadna forma kultury. Upadło kino objazdowe, nie zaglądał do nich teatr – zostawały jedynie dyskoteki. Więc wymyśliłem sobie mały cyrk pod namiotem o średnicy24 metrów– ten sam, w którym teraz Instytut Teatralny pokazuje „Pinokia”.
Sprowadzałem artystów, którzy mieli w paszportach pieczątki z całego świata. Pracowali w wielu cyrkach, często renomowanych. Spodobał im się mój projekt i zgodzili się pracować za mniejsze pieniądze, niż zarabiali wcześniej. Publiczność zostawała po programie, żeby zrobić sobie zdjęcie z artystą, czy przynosiła prezenty dla najmłodszych wykonawców, bo wzbudzali wielką sympatię. Myślę więc, że nasz cyrk spełniał swoją rolę. Nie mam sobie wiele do zarzucenia. Oczywiście były błędy i potknięcia, ale wywiązywaliśmy się z postawionego przed sobą zadania.
Z czasem jednak duże cyrki zaczęły się rozdrabniać, bo duże miasta przestały im wystarczać. Wtedy pojawiła się między nami konkurencja. Ludzie mając do wyboru nas na miejscu lub cyrk „Korona”15 km dalej, woleli pojechać tam, bo oferowano im bogatszy repertuar, mogli zobaczyć więcej zwierząt. Bywało nam coraz trudniej, musieliśmy wprowadzać ograniczenia – np. zadowolić się lampami nie 1000 watowymi, tylko 200, zamienić samochody ciężarowe na traktory, które są tańsze w eksploatacji. Zmniejszaliśmy też liczbę zatrudnionych do minimum. Duże cyrki zaczynały robić reklamę do30 km wokół miasta, w którym stały. Wpadaliśmy ciągle w zasięg ich działania.
Czytałam o dość agresywnych formach konkurowania. Między innymi o osobach, które stawały tuż przy kasie by namawiać kupujących bilety do rezygnacji z nich i zapraszając na występ innego cyrku.
Tak było – w początkowych latach prywatnych cyrków zdarzały się takie historie. Sztuki wielkiej w tym nie ma a tylko duży brak kultury. Dziś takie zachowania pojawiają się coraz rzadziej.
We wspomnianym przez pana filmie „Cyrk ze złamanym sercem…” najbardziej poruszająca jest dla mnie scena, kiedy zespół artystów ma zdecydować, czy zagra za połowę stawki – ponieważ przyszło zbyt mało ludzi, by można wypłacić pełne gaże. Część wykonawców uznaje to za obraźliwe pytanie, natomiast jeden z twórców jest oburzony tym, że pozostali z tak błahego powodu chcą sprawić, że dziś nie wystąpi. Moment spotkania z publicznością, to dla niego święto.
W czasach, kiedy pracowałem, mało było numerów solowych czy duetów. Pracowaliśmy w zespołach kilkunastoosobowych. Przechodziliśmy bardzo dobrą szkołę integracji, pracy z ludźmi. W efekcie byliśmy bardzo mocno ze sobą powiązani. W czasach cyrku państwowego zdarzało się, że w obliczu jakiejś tragedii wszyscy pracowaliśmy na stanowiskach, gdzie brakowało akurat osób i np. stawiliśmy namiot. Artystki, które miały piękne fryzury i zadbane ręce nosiły ławki, żeby tylko zdążyć na spektakl. Nikt nikomu nie robił łaski, bo wszyscy przyjechaliśmy, żeby zagrać. Za bramą czekały przecież tysiące ludzi (bo kiedyś namioty były pełne). Nie było tumiwisizmu w stylu „a co mi tam, niech się dyrektor martwi”.
Ta scena filmu miała obrazować powyższe zjawisko. Dzisiaj udział wielu pracowników cyrku ogranicza się tylko do własnego stanowiska, a reszta go nie interesuje. Jeden z tych artystów, który mówi, że nigdy nie pracował za pół stawki, dwa miesiące później w trakcie huraganu zabrał swoje rekwizyty i schował się w kempingu, podczas gdy wszyscy wybiegliśmy ratować namiot.
Postawy, postawy, postawy… – zarówno ludzi z zewnątrz, których decyzje mają wpływ na nas, jak i ludzi z naszego środowiska, wewnątrz każdego zespołu cyrkowego. To one wpływają na obraz polskiego cyrku dziś. Wchodzimy obecnie w jakąś dziwną sferę zachowań społecznych… Wiele lat temu, odwiedziny cyrku były atrakcją, teraz wszyscy na nią zobojętnieli. Widzę to wyraźnie, odwiedzając te same miejsca, co przed laty. Przemiany społeczne sprawiły, że cała cyrkowa rzeczywistość nam uciekła. Ale kiedy ockniemy się z tego kolorowego snu, widzimy, że Czesi mają tak fajnie, bo są żonglerzy, można iść do dobrego cyrku i jeszcze popatrzeć na niego w teatrze…. A u nas nie.
Trzeba wykazać trochę tolerancji i może znajdzie się jakaś recepta na cyrk w Polsce. Bo polskie cyrki, to wyłączna własność ich prowadzących. Numery pozostają specjalnością jednej rodziny i ona dba o to, żeby nie wyciekły. W związku z przerwą pokoleniową, którą teraz mamy, wiele tajemnic wybitni cyrkowcy zabrali już do grobu, zamiast dzielić się nimi z kolejnymi adeptami. Teraz trzeba wyważać pozamykane ponownie drzwi. W klubie akrobatyki sportowej czy na AWF-ie tego nie nauczą. Niemożliwe jest też nauczenie się sztuki cyrkowej z podręcznika.
Swój negatywny obraz cyrk „zawdzięcza” nie tylko niskiemu poziomowi przedstawień, lecz również protestom ekologów, którzy zarzucają mu niehumanitarne traktowanie zwierząt.
Sto lat temu grupy wykorzystywały do swoich produkcji setki zwierząt. Wtedy zbudowano obraz cyrku opartego na zwierzętach. W tamtych czasach to była siła napędowa cyrku. Kiedyś zarówno ogrody zoologiczne, jak i cyrki miały umożliwić ludziom kontakt ze zwierzętami, których nigdy nie widzieli. Cyrk jest sposobem zarabiania dla wielu osób – a więc trzeba też spełniać zapotrzebowanie klientów. Tymi prawami rządzi się cała rzeczywistość – w miejscu, w którym jesteśmy teraz – będą nam sprzedawać tylko takie soki, które zechcemy pić, a wycofają ze swojej oferty te, na które nie ma popytu. Podobnie jeżeli cyrki tradycyjne nie będą miały widzów na spektakle z udziałem zwierząt, to one natychmiast przestaną występować, bo przecież zespoły żyją z pokazywania popularnego programu. Inaczej plajtują.
Tworzą się pewne nurty proekologiczne, które chcą wyrugować zwierzęta z produkcji cyrkowej głosząc, że zwierzę ma swoje prawa i uczucia, potrzebę wolności. To pewnie długo będzie budziło dylematy. Przed cyrkami pojawiają się pikiety młodych ludzi, którzy nie do końca wiedzą, jakie to zwierzę ma wymagania, w jakich warunkach rzeczywiście żyje. Dla młodego wieku typowe jest uleganie emocjom nie popartym wiedzą. Bo skąd oni mają pewność, czy danemu zwierzęciu dzieje się krzywda? To, co demonstrują na swoich plakatach, w 90% nie jest zgodne z prawdą. Zwierzę dzikie – takie jak słoń, czy niedźwiedź polarny na wolności nie dożywa tego wieku, co w cyrku.
Byłem świadkiem wymówienia kontraktu kobiecie, która była treserką niedźwiedzi polarnych. Pojawiły się protesty po występie w Hiszpanii, na stadionie do corridy, gdzie zwierzęta musiały występować w wysokiej temperaturze i nasłonecznieniu. Zwolniono tę treserkę nie zwracając uwagi na fakt, że zwierzęta, które miała pod opieką były w wieku nie spotykanym w naturze, coś musiało wpłynąć na ich długowieczność. Oczywiście zawsze w cyrku nierozstrzygnięta pozostanie kwestia wolności. Ale czy my sami możemy dziś o sobie mówić, że jesteśmy wolni? Czy zwierzęta, które mamy w domach są wolne? Zawsze możemy się doszukać jakichś form ograniczenia wolności.
Dopóki ludzie będą przychodzić do cyrku na numery ze zwierzętami, one w nim będą. Ale istniejąca presja sprawia, że współcześnie nikt nie odważy się uczyć zwierzęcia bardzo trudnych trików. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu można było spotkać karkołomne, ale i wirtuozerskie ćwiczenia – nie oznaczało to jednak brutalności. Załóżmy, że ktoś jest właścicielem stadka szympansów, czy tygrysów, a ich zakup kosztuje kilkaset tysięcy dolarów. Osoba, która wyda tyle pieniędzy nie będzie traktowała tych zwierząt źle, stwarzała zagrożenia życia, wręcz przeciwnie – postara się o jak najlepsze warunki i będzie je traktować jak członków rodziny. Także z tego względu, że to element ich warsztatu pracy, a tę przecież trzeba szanować.
Mam w domu papugę Żako – nie zna swojej rodziny. My jesteśmy jej stadem. Od początku swojego istnienia obracała się pośród ludzi – a przecież nie jesteśmy cyrkiem, tylko zwykłą rodziną. Nikt nie zakazuje nam posiadania zwierząt – dlaczego zatem miałoby to dotyczyć cyrków? Gdyby istniał powszechny zakaz z pewnością w żadnym cyrku by ich nie było.
Dzikie zwierzę urodzone w niewoli po pewnym czasie staje się zwierzęciem domowym – reaguje na nasz głos, oczekuje dbania o jego pożywienie i higienę – tak jak kot, czy pies. W domu nie zmieścimy słonia czy tygrysa, ale w cyrku tak. Tak widzę kwestię obecności zwierząt w cyrku.
Zwierzęta są jednym z elementów różnicujących tradycyjny cyrk i coraz bardziej popularny Nowy Cyrk. Nie oznacza to jednak, że twórcy Nowego Cyrku odżegnują się od starego. Wręcz podkreślają, że to nie formuła, która zrywa z przeszłością, ale raczej dostosowują ją do dawny dorobek do czasów.
Cyrk cały czas ewoluuje. Nie jest teraz taki, jaki był zawsze. Nieważne, jaką łatkę mu przypniemy. Odłamy i nurty istnieją we wszystkich dziedzinach sztuki. Cyrk w swojej historii niejednokrotnie zmieniał swoje oblicza na skutek różnych bodźców: mody, polityki. Prosty przykład – cyrk nie zawsze był okrągły. Przybrał ten kształt dopiero wtedy, kiedy wprowadzono do niego zwierzęta – a konkretnie konie, czyli około 200 lat temu. Taki układ był dogodny do wykonywania określonych ewolucji na koniu. Przemawiały za tym względy praktyczne. Wcześniej nie miało to nic wspólnego z kręgiem – był i Cirkus Maximus, i scena, wreszcie uklepana ziemia… Może Nowy Cyrk to kolejny etap ewolucji, o której mówimy. Człowiek, który wprowadził konie też był awangardzistą…
Który dostosował cyrk, do potrzeb swoich czasów.
Tak. Okrągła arena mogła się wydawać fanaberią dla niektórych zatwardziałych konserwatystów jemu współczesnych. Cyrk cały czas transformował się i tak będzie zawsze. Ci, którzy spędzili w cyrku swoje życie, dostrzegają jego elementy niemal wszędzie: w teatrze, kabarecie, na estradzie, w kinie i telewizji…. Ranga cyrku wahała się. Teraz moglibyśmy powiedzieć, że cyrk jest pod stołem, bo nic nie robimy jako społeczeństwo, aby było inaczej.
Bez wątpienia każda sztuka wykazuje swoistą ciągłość mimo upływu czasu. Może nazwa Nowy Cyrk wynika z faktu, że tradycyjny cyrk nie cieszył się w ostatnich czasach najlepszą opinią? Sugerowanie, że pojawia się coś nowego, być może jest sposobem na odcięcie się od negatywnych sądów i emocji, które narosły wokół cyrku, a z drugiej strony zachowaniem tego, co w cyrku piękne. Odświeżeniem formuły.
Zgadzam się. Warto jednak podkreślić, że tym odświeżaniem cyrku zajmują się zupełnie nowe osoby – nie zaś ci, którzy pracują w nim od lat. Nie chodzi więc tak, że grupa ludzi, która do tej pory tworzyła cyrki zauważyła problem, dojrzała światełko i postanowiła iść tą drogą. Ten nowy nurt tworzą entuzjaści klasycznego cyrku – zainteresowanie musiało w nich przecież powstać na podstawie dawnych przykładów, a teraz przekładają je na własną wizję. Np. rezygnując ze zwierząt, stawiając na widowisko bardziej narracyjne.
Cyrk co kilka lat czy dekad odnawiał swoje oblicze. Pojawiały się nowe nurty, awangardy. Dzięki tym poszukującym, a nie konserwatystom, pojawiały się nowe dyscypliny. Może ta grupka osób, które teraz tworzą cyrk uliczny stworzy za jakiś czas nową jakość, ale to nadal będzie po prostu cyrk – nieważne pod jaką etykietą będzie funkcjonować.
Śmiało mogę powiedzieć, że rodzący się Nowy Cyrk nie przewyższa wyczynów dotychczasowego – nie przechodzi on bowiem drzwiami, które otworzył już stary cyrk, ale próbuje robić coś od początku na własną rękę. Pewnie jeszcze sporo czasu upłynie, zanim zobaczymy w polskim Nowym Cyrku spektakl na takim artystycznym poziomie, jak w latach 50. czy 60.
Może nie artystyczna doskonałość jest najważniejsza dla twórców Nowego Cyrku? W ramach tego nurtu działają również osoby, które traktują go jako coś dodatkowego, hobby, a nie sposób zarabiania na życie. Zajmowanie się cyrkiem jest dla wielu z nich przyjemnością, którą urozmaicają swoje codzienne zajęcie.
Trafiłem do szkoły cyrkowej w Julinku we wspaniałym dla niej okresie również z tego względu, że nie było tam ludzi, którym brakowało pasji. Nikt nie wytrzymałby, gdyby to była wyłącznie praca. Decydując się na tę szkołę nie wiedzieliśmy jeszcze zupełnie, ile się w cyrku zarabia, kwestie materialne nie odgrywały żadnej roli – nikt nie kierował się takim kluczem, przy wyborze tego zawodu. Byliśmy grupą zapaleńców. Szkoda tylko, że to, co osiągnęliśmy, zostaje z nami i nie mamy okazji przekazać tego komuś innemu. Tu powraca wątek wyważania otwartych i zamkniętych drzwi. Gdybym mógł teraz podzielić się z kimś wiedzą z mojej dyscypliny sztuki cyrkowej, to jego czas dochodzenia do szczytu trwałby znacznie krócej, bo ja już pewne drzwi pootwierałem, a on mógłby przez nie tylko przejść, nie wybijając dziury w ścianie. W Polsce została przerwana pewna ciągłość, nastąpiła luka pokoleniowa, do czego przyczyniła się historia polityczna.
Z czego konkretnie wynika to pęknięcie?
Pęknięcie wg mnie wynika bezpośrednio z działalności Zakładu Widowisk Cyrkowych zwanego na początku Zjednoczonymi Przedsiębiorstwami Rozrywkowymi. Powstał on na bazie cyrku i to była jedyna gałąź produkcji tej firmy. Ale w miarę upływu czasu zarządzający wpadli na pomysł otwierania nowych projektów i za pieniądze zarobione przez cyrk realizowano pomysły takie jak polska rewia na lodzie, rewia konna, motorodeo, i inne sceniczne formy. Decydenci zatrudniali czołowych ludzi szołbiznesu estradowego na etatach ZPR. Słynny AleksBand w latach 80. grał w cyrkach, żeby podreperować swój budżet, także Krzysztof Krawczyk był etatowym pracownikiem, panowie Mann i Materna zajmowali się konferansjerką w Katowicach przy spektaklach cyrkowych. Były to zabiegi, na których skorzystać miały obie strony: oni chcieli zarobić, a my przyciągnąć widownię i nadać większą rangę spektaklowi cyrkowemu.
Z czasem pojawiły się inne pomysły, które trzeba już nazwać fanaberiami. Polski hazard zaczął się od cyrku, bo to dyrektorzy ZPR sprowadzili do Polski pierwsze automaty do gry, a dzisiejszy prezes ZPR Zbigniew Benbenek jest głową hazardu polskiego. On jest grabarzem, który wbił ostatni gwóźdź do trumny cyrku w Polsce: przeprowadził prywatyzację przedsiębiorstwa uwalniając wszystkich od etatów i zobowiązań. Zatarł ślady. Został Julinek, który dziś jest tylko widmem. Tak najkrócej można wytłumaczyć wszystko, co się stało w Polskim cyrku.
Cyrk państwowy upadł, a z nim odeszła rzesza kilkuset artystów. Odbudowanie jej to nie kwestia jednego rocznika szkoły cyrkowej, bo to nie dziedzina akademicka, która można zgłębiać ze skryptów czy podręczników, ale pracować z ciałem, a efekty są widoczne po latach. Mam nadzieję, że Nowemu Cyrkowi uda się wskoczyć w puste miejsce. Czy nam się to będzie podobać? Zobaczymy. Wszystko w rękach wykonawców.
Czy podobnie sytuacja wygląda w innych krajach bloku wschodniego?
Cyrki czeski, słowacki, bułgarski, rosyjski, które nie miały konkurencyjnych zakładów i były jednorodnymi instytucjami przetrwały do dzisiaj w bardzo dobrej kondycji. Nie rozpadło się środowisko, emerytowani artyści, którzy mają wszystko w głowie przekazują wiedzę młodemu pokoleniu. Mają też bazę, która jest miejscem spotkań, prób i pracy. Sytuacja wygląda lepiej, niż u nas.
Chruszczow kiedyś powiedział, że cyrk ma być rozrywką numer jeden w jego kraju – dostępną dla wszystkich. Wtedy położono wielki nacisk na rozwój tej sztuki, stworzono jej warunki, wybudowano ponad 50 stałych cyrków, do tego działało kilkadziesiąt cyrków objazdowych. Rzesza artystów w związku radzieckim liczyła ponad 8 tysięcy wykonawców sztuki cyrkowej. O zapleczu nie wspomnę. Dochowali się wybitnych instruktorów, reżyserów, scenografów. Nikt nie wyganiał emerytowanego akrobaty do domu, korzystano z jego wiedzy. Natomiast u nas w okresie, kiedy trafiłem do szkoły zwalniano wszystkich trenerów nie posiadających przygotowania pedagogicznego. Nikt nie patrzył na doświadczenie zawodowe tych osób oraz fakt, że każda z nich wykształciła kilkadziesiąt artystów zbierających zaszczyty na festiwalach. To dyrektorów nie interesowało.
Wracając do naszego kraju. Z czego jeszcze wynika to pęknięcie w Polsce? Wszystkie przyczyny trudno będzie zebrać. Na pewno dla pokolenia międzywojennego cyrk był atrakcyjny finansowo. Nie każdy człowiek nadaje się do życia cyrkowca: to nie dla tych, których przeraża włóczenie się po świecie, tęskniących za domem. Takie osoby szybko się wycofują.
Atrakcyjność zawodowa cyrku malała wraz z transformacjami politycznymi – zarabiało się coraz mniej, a pracować trzeba było tak samo. Krew, urazy i pot to codzienność cyrkowca – zarówno w przypadku mężczyzn i kobiet – bo jest to sztuka fizyczna, pracujemy nie tyle nad swoją duszą i siłą wyrazu, co mięśniami i ich sprawnością. Tę cenę trzeba zapłacić. Psychika odgrywa ważną rolę, ale narzędziem jest ciało.
W Polsce wszystko się rozpierzchło. Mój znajomy powiedział mi na pogrzebie jednego z naszych kolegów dwa lata temu, że jest dyrektorem szkoły cyrkowej, ale nie kształci artystów dla cyrku.
A dla kogo?
Myślę, że sam miałby problem z odpowiedzią na pytanie.
Co robią jego wychowankowie?
Nie mają pracy w cyrkach, bo tych jest bardzo mało. Wielu z nich ma inne zawody, inne możliwości zarobkowania, a cyrk traktują jako przygodę. Mają w swojej krwi potrzebę wolności – popracują trochę tu, trochę tam, podobnie z występami przed publicznością.
Ile osób liczy obecnie polskie środowisko cyrkowe?
Myślę, że łącznie wszystkich jest kilkadziesiąt osób. W małych cyrkach przedstawienie może tworzyć od 2 do 5 wykonawców. W dużych pracuje najczęściej dziesięcioro artystów plus personel i marketingowcy. To zamyka się w liczbie trzydziestu paru osób – a kiedyś było tylu na arenie. Ale zarówno artyści jak i pracownicy techniczni, to obecnie osoby pochodzące ze wschodu Europy – Białorusi, Ukrainy. Są też grupy amatorskie które przygotowują występy uliczne bez udziału instruktorów. Rzadko są to numery dużych lotów. Jeżeli zarejestrują swoją działalność mogą występować jako przedsiębiorcy. Warto też zwrócić uwagę, że przy tej małej liczbie ilość numerów cyrkowych, które można by pokazać w jakimś dobrym zagranicznym cyrku to może 5-8 z całej Polski.
Może w czasie przemian zabrakło wśród nas, cyrkowców, liderów, którzy by to pociągnęli, może zabrakło świadomości? Na wschodzie zainteresowanie sztuką cyrkową nie słabnie. Młodzi wykonawcy trenują płacząc i cierpiąc. Co by się stało, gdyby w naszym szalonym kraju, ktoś zadał dziecku cierpienie? Akrobatyka leży dlatego, że nie mamy odwagi zmuszać dzieci do wysiłku i na tym cierpimy. Ta dyscyplina w Polsce była na dobrym poziomie, a dzisiaj zajęcia przypominają szkółkę niedzielną. W telewizji co jakiś czas pojawia się dokument „Szkoła mistrzów” – o chińskich dzieciach wychowywanych na mistrzów sportu. Metody tam są mało humanitarnie, jednak jeśli się chce coś osiągnąć, to trzeba się zmęczyć.
Janusz Sejbuk, Katarzyna Piwońska