CZAS IZOLACJI. Raporty z oblężonych domów
Agnieszka Kowaluk
Raporty z oblężonych domów w mediach społecznościowych. Kto co upiekł, ugotował, jak posprzątał, dokąd poszedł na spacer i co posadził w przydomowym ogródku. Również i ja uczestniczę w tej zbiorowej poezji dnia codziennego, mieszance uspokajania, chwalenia się własną odpornością psychiczną i wystawiania na pokaz skupienia na rzeczach rzekomo najważniejszych.
Przekłucie kokonu następuje po kilku dniach sortowania gazet sprzed dwudziestu lat i mycia szafek kuchennych, kiedy przychodzi mail: organizujemy w naszej szkole językowej nauczanie online. Myślę z miejsca o I., który nie ma w domu internetu. O S. bez komputera. O B. mieszkającym w byłych koszarach pośród setek innych uciekinierów i mającym do dyspozycji „salę komputerową”, której odwiedzania wolałabym mu teraz odradzić. A zwłaszcza o M. bez dachu nad głową.
Narzekanie na „zalew” uchodźców, szczególnie tych „ekonomicznych” z krajów, gdzie nie ma wojny, dziwnie się roztapia w atmosferze, w której czujemy, że katastrofy nie wydarzają się daleko od nas, „gdzieś” w Afryce czy Azji. Siedzimy na naszych balkonach pijąc kawę i przez kwadrans nie myśląc o tym, co dookoła, ale jedna myśl o konieczności zakupów przywraca do rzeczywistości. Decydujemy się na sprint po supermarkecie albo przeciwnie, przyznajemy przed samymi sobą, że zapasów mamy dość, a ewentualna potrzeba zakupów była tylko starym sobotnim instynktem, jak odkurzanie.
Kiedy w Chorwacji zatrzęsie się ziemia i na jednym z czatów z byłymi uczniami Chorwatka z naszej grupy pokaże swoją popękaną w paru miejscach łazienkę w domu w Zagrzebiu, pierwszy pospieszy ze współczuciem nasz Syryjczyk. Po czym pokaże swój dom w Damaszku. Kompletnie zbombardowany. I przeprosi za to. I zaoferuje pomoc w remontowaniu tego w Zagrzebiu. Zna się na remontach, od paru lat zarabia w ten sposób na życie.
Dyskutujemy z nastoletnimi dziećmi o wychodzeniu z domu, w ogóle regułach, dużo ich obecnie, za dużo, i tłumaczymy znajomym, którzy przypadkiem nie pochodzą z Europy Wschodniej i których młodzieńcze lata nie przypadły na lata 80, skąd się wziął ten pęd do kupowania papieru toaletowego i mąki. Ostatkami cierpliwości wyjaśniamy odruchy ludzi pozbawionych wtedy miesiącami podstawowych środków higieny, bądź organizujących je dużym nakładem kosztów i fantazji. Tylko pośród naprawdę bliskich przyjaciół zdobywamy się jeszcze na refleksję o traumach wojennych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Tu niektórzy z niemieckich przyjaciół, ci odważniejsi, przestają się uśmiechać. Prawda, ich babcia też umieszczała w wersalce zapas cukru. Ale reszta nadal nie będzie wiedziała, o co chodzi. Lata dobrobytu i nadmiaru robią swoje. A ja pomrukuję cytat z Masłowskiej („Puk puk. Kto tam? To ja, druga wojna światowa”), pokazując córce spektakl w internecie, i zamieniam się znowu w ostrożną i przewidującą dziewczynę ze Wschodu.
Taką, która ma zapasy kaszy, czosnku i mąki, która nie uważa, że nałożenie maseczki albo choćby szala podczas zakupów (podczas których nadal można wybierać ulubiony rodzaj jogurtu i czekolady) było zamachem na wolność i demokrację. Zarządzenia przyjmującą ze zrozumieniem. Lata socjalizmu zrobiły swoje? Dużo o tym dyskutujemy. Przyznajemy i nie przyznajemy sobie racji. Siedzenie na balkonie i rytualne sobotnie telefoniczne rozmowy z przyjaciółmi zamieniamy w zaciekłe dyskusje o podstawach demokracji. Odmieniamy słowo „dyktatura” przez wszystkie przypadki. Jako osoba socjalizowana – nie tylko filmowo – w Polsce mam ochotę krzyczeć za każdym razem: „Co ty wiesz o dyktaturze!?”. Zarzucam moim niepokornym Niemcom, niepotrafiącym usiedzieć na miejscu, że myślą totalitarnie, bo potrzebują zakazów, żeby zachowywać się rozsądnie. Uspokajamy się wzajemnie, nakazując sobie nie nakręcać się (i, jakby powiedziała nasza córka: „chillować”), co ostatecznie doprowadza nas do szewskiej pasji. Ale podsyłamy sobie pożyteczne linki i wesołe filmiki na poprawę nastroju.
Nie wypuszczając telefonu, drugą ręką podlewamy rosnącą na balkonie pietruszkę. Pięknie urosła, będzie dostarczać witaminy C i zwalniać z domniemanej potrzeby wybrania się po świeże warzywa do sklepu. (Przypominamy sobie ze szkoły wiersz o Waryńskim i tłumaczymy młodzieży, co znaczy słowo „szkorbut”.) Na sznurku suszą się wypłukane woreczki foliowe. Jak kiedyś, kiedy były towarem deficytowym. Ręka drży przy wykładaniu wiadra na śmieci kolejnym z kończących się już worków. A może by tak wyłożyć gazetą i tak wynieść? Wszystkie pro-ekologiczne zachowania przypominają najpowszedniejsze gesty sprzed czterdziestu lat. Tyle że wtedy kłóciliśmy się o to, kto musi wynieść śmieci. Dziś kłócimy się o to, komu wolno.
Wyjazd do domu nad Bugiem, dokąd, zamiast do Toskanii, co roku jeździmy zapakowanym do ostatniego centymetra samochodem na święta wielkanocne, to był od jakiegoś czasu nasz ekologiczny statement: Patrz Greta! Żadna Majorka czy Tajlandia. W tym roku oglądamy tylko zdjęcia ze wspólnych świąt. Może przynajmniej upiekę babę drożdżową, a jej zdjęcie zamieszczę na portalu społecznościowym? Siedzenie w domu jest takie hygge!
Polsko-niemieckiej granicy nie przekroczymy w tym roku, znów stała się widoczna, bo zamknięta. Dla dzisiejszych 20- i 30-latków to nowość, a dla nas dręcząca czkawka, gorsza od pustych półek po papierze toaletowym. W telewizji oglądamy wywiad z młodą kobietą, która utknęła na wakacjach w Tajlandii. Szkoda mi jej, wyobrażam sobie naszą córkę w tej sytuacji. A jednak te parę minut dźwięku i obrazu złej jakości jedynie zaostrza moją tęsknotę. Nie za Tajlandią, do której prawdopodobnie nigdy nie polecę z powodu zmian klimatycznych, jak do wielu innych miejsc, jakich nie zdążyłam odwiedzić w latach młodości z powodu klimatu politycznego. Chcę nad Bug!
Melancholię z powodu kolejnych świąt nad Izarą, a nie nad Bugiem zaprawiają swoim niepokojem przyjaciele muzycy i autorzy. Jeszcze żartujemy online, kto komu będzie wysyłał makaron i ziemniaki. Ale siedząc na swoich kanapach, nie potrafimy się skupić na lekturach i dłuższych filmach. Zupełną niemożnością okazuje się oglądanie dokumentów typu „Nasza planeta”, „Tajemniczy świat podmorski” itp. Nie potrafię myśleć na spokojnie o „naszej planecie” i żyjących na niej zwierzętach. Przyjaciółka z Wenecji, ta sama, która pokazała mi kiedyś małe rekiny na targu rybnym („Włosi jedzą to chętnie”), fotografuje graffiti na swojej ulicy: We won’t return to normality, because normality was the problem.
Monachium, 5 kwietnia 2020
Agnieszka Kowaluk
Agnieszka Kowaluk – tłumaczka literatury niemieckojęzycznej (m. in. Elfriede Jelinek, Wolfgang Herrndorf). W 2014 roku ukazała się w Niemczech jej książka Du bist so deutsch! (Jesteś taka niemiecka), zainspirowana kolumną Mein Deutschland w Süddeutsche Zeitung, której była współautorką. Na kursach integracyjnych uczy niemieckiego imigrantów, w tym uchodźców. W ramach serii Gut gepolt! organizuje spotkania polskich autorów z publicznością niemiecką. Mieszka w Monachium od 20 lat. W następnych numerach Kultury Enter ukażą się fragmenty jej przekładu książki Aladina El-Mafaalaniego pt. Paradoks integracyjny.