Czy jest coś stałego w tym zmiennym wszechświecie? Spektakl I. Wyrypajewa „Iluzje”
„Czy jest coś stałego w tym zmiennym wszechświecie?” – to zdanie z całego natłoku słów wypowiedzianych przez aktorów w trakcie spektaklu Iwana Wyrypajewa Iluzje najbardziej zapada w pamięć. Tym bardziej, że należy ono do postaci, która popełniła samobójstwo. Tym bardziej, że popełniła je w momencie, gdy jej mąż wyznawał miłość innej. Tym bardziej, że miłość – jeden z głównych tematów przedstawienia – także okazuje się iluzją. Jak różowa smuga na wieczornym niebie, którą widzi w Australii jedna z bohaterek spektaklu. Tak jak nieoczekiwana prawda o „miękkości świata”, której doznaje inny z bohaterów po wypaleniu marihuany.
Wyrypajew – rosyjski reżyser i dramaturg
Iwan Wyrypajew, rosyjski reżyser i dramaturg, znany jest w Polsce przede wszystkim dzięki swym filmom (Euforii oraz Tlenowi, wielokrotnie nagradzanych na festiwalach filmowych) oraz dzięki małżeństwu z polską aktorką „od Lyncha” – Karoliną Gruszką. W swej ojczyźnie uważany jest za jednego z najwybitniejszych artystów młodego pokolenia, jego sztuki z powodzeniem wystawiane są w teatrach całej Rosji. Sam Wyrypajew związany jest z eksperymentalnymi scenami stolicy – teatrem Praktika, specjalizującym się we współczesnych inscenizacjach młodych autorów, oraz z prowadzoną przez Michaiła Ugarowa sceną dokumentalną – Teatrem.Doc. Warto dodać, że jego sztuki są tłumaczone na wiele języków, zaś sam reżyser, obok Nikolaja Koliady i wspomnianego już Ugarowa, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców teatralnych z Rosji. Wbrew pozorom jego dramaty z sukcesem grywane są również na scenach polskich – wystarczy wspomnieć o Iluzjach Agnieszki Glińskiej w Teatrze na Woli, czy też wielokrotnie pokazywanych Walentynkach.
Od kilku lat reżyser wystawia swe dramaty również w Polsce. Dotąd zrealizował dwa spektakle w stolicy: Lipiec (2009 r.) – monodram z K. Gruszką w Teatrze na Woli oraz Taniec „Delhi” (2010 r.) w Teatrze Narodowym, również z K. Gruszką w roli głównej. Premiera najnowszego przedstawienia pt. Iluzje odbyła się natomiast 26 kwietnia 2012 roku w krakowskim Narodowym Starym Teatrze im. H. Modrzejewskiej.
W sieci słów
Publiczność zgromadzona na dużej scenie Starego Teatru przez (dokładnie!) osiemdziesiąt siedem minut uczestniczyła w zdarzeniu, które pozornie zrywało z zasadami teatralności. A raczej z tym, co za teatralność zwykło się przyjmować. Nie było kostiumów, dekoracji, żadnych dodatkowych elementów w postaci rozbudowanego ruchu scenicznego, czy modnych obecnie projekcji wideo. Nie było wczuwania się w postać, budowania teatralnej iluzji rzeczywistości. Całe szczęście, że byli chociaż aktorzy – chciałoby się powiedzieć! Była też muzyka i światło, które zastępowały dodatkowe tworzywa, nie zastępowały jednak i nie górowały nad słowem – podstawowym materiałem wykorzystywanym przez Wyrypajewa. Każdy, kto widział Tlen, czytał bądź widział Lipiec wie, że dla rosyjskiego artysty właśnie ono jest najważniejszym nośnikiem znaczeń. To nietypowe w świecie współczesnych mediów, w świecie teatru postdramatycznego, w którym zarówno słowo, jak i dramat są destruowane, zastępowane innymi tworzywami. Jednak dla rosyjskiego reżysera, wystawiającego najchętniej swoje własne dramaty, słowo wciąż posiada moc i autonomię.
Na czym owa moc polega? Przede wszystkim może intrygować widza, nudzić go, przytłaczać, irytować, wreszcie wybijać z równowagi. W taki sposób oddziałuje słowo przez pierwsze 40 minut spektaklu. Czwórka aktorów (Wyrypajew zadbał o naprawdę doborową obsadę, w Iluzjach występują najlepsi krakowscy artyści: Krzysztof Globisz, Anna Dymna, Katarzyna Gniewkowska oraz Juliusz Chrząstowski) opowiada historie dwóch par małżeńskich. Par, które, chciałoby się rzecz, żyły szczęśliwie aż do samej śmierci. Jednak to szczęśliwe życie Alberta, Danny’ego, Sandry i Margaret znów jest iluzją, tak jak wszystko, co widzimy na scenie. Jeszcze raz należy podkreślić, że Wyrypajew nie tworzy na scenie iluzji codziennego życia, nie ma tu gry, brak również interakcji pomiędzy poszczególnymi postaciami. Aktorzy nie wcielają się w żadnego z bohaterów dramatu, przywołują epizody z ich życia – czasem śmieszne, czasem patetyczne, niekiedy żałosne – z punktu widzenia osób trzecich. Zaaranżowana przez reżysera sytuacja przypomina bardziej próbę do spektaklu, czy też modne obecnie performatywne czytanie dramatu, z tą różnicą, że aktorzy nie mają w rękach tekstów (jak to się dzieje często w spektaklach Teatru.Doc).
Sceniczne iluzje
W trakcie jednego ze spotkań Wyrypajew powiedział, że w teatrze tak naprawdę interesuje go widz. Zapewne dlatego celowo igra z jego cierpliwością i wytrzymałością, bombarduje go natłokiem słów po to, by po chwili zmienić całkowicie sytuację sceniczną, zaintrygować go, zdenerwować, wybić z biernego transu, w jaki popada po prawie czterdziestominutowych monologach. Wystarczy pstryknięcie palcami, by to, co uważaliśmy za coś pewnego, zmieniło się w iluzję. Nagle rozbrzmiewa muzyka, podnosi się kurtyna i ukazuje przestrzeń rodem z koncertu rockowego – ogromne kolumny, migoczące światła, przywodzące też na myśl wielką metropolię nocą, i zegar odmierzający czas do końca spektaklu. Znikają krzesła, poszczególni aktorzy wychodzą przed publiczność z mikrofonami (niczym wokaliści na koncercie), by dalej kontynuować swoje historie. Światło, które dotąd równomiernie oświetlało widownię i scenę, wydobywa z mroku poszczególnych bohaterów. W tak zaaranżowanej przestrzeni widz odbiera ich opowieści z jeszcze większym dystansem.
Wyrypajew w każdym spektaklu podkreśla umowność, wyraźnie kreśli ramy teatralnej rzeczywistości, manifestując, że to co w danym momencie ogląda widz, jest wyłącznie sceniczną iluzją. Na tym założeniu reżyser opiera nie tylko swoje dzieła teatralne, ale także filmy. W najnowszym przedstawieniu autora Tlenu dystans zostaje podkreślony poprzez wprowadzenie dodatkowego bohatera nie występującego w dramacie. Młoda dziewczyna, ubrana w rozciągnięty podkoszulek, z notebookiem pod pachą, na początku spektaklu prosi publiczność, by wyłączyła telefony, informuje, jak długo będzie trwać przedstawienie. Jest w pewnym sensie uosobieniem samego reżysera – wystarczy, by pstryknęła palcami i gaśnie światło, podniosła rękę, a rozbrzmiewa muzyka. Przysłuchuje się monologom aktorów, czasami w nie interweniuje – opowiada historie o rzekomym raku Margaret, o tym, że jedna z par małżeńskich była rodzeństwem… Ale te historie, jak wszystko w spektaklu Wyrypajewa, także okazują się iluzją, czy raczej żenującym żartem, który celowo ma drażnić publiczność, wyprowadzać ją z równowagi. Bohaterka interweniuje zawsze wtedy, gdy już widz przyzwyczaił się do wykreowanej rzeczywistości, utożsamił się z którymś z bohaterów, zaczął mu współczuć… Ale dzięki niej sceniczna iluzja pryska jak bańka mydlana.
Dramat Wyrypajewa, przedstawiający historię dwóch małżeństw, które pod koniec życia pragną porozmawiać o swoich uczuciach, podsumować swoje życie i swoje relacje z partnerem, jest dobrym materiałem na spektakl psychologiczny. Jednak rosyjskiego reżysera nie interesują napięcia pomiędzy ludźmi (trudno nawet mówić o jakiejkolwiek interakcji pomiędzy poszczególnymi bohaterami), nie interesują go intrygi i psychologiczne gierki w stylu Polańskiego (dość naturalnie Iluzje kojarzą się przecież z Rzezią). Interesuje go jedynie wykreowanie iluzji, którą mógłby natychmiast zniszczyć.
Rzeczywistość teatralna, zmieniająca się jak obrazki w kalejdoskopie, jest jednym z elementów zmiennego wszechświata. Podobnie jak historie Alberta, Danny’ego, Sandry i Margaret, podobnie jak ich miłość, małżeńskie zdrady, czy śmierć. Jak różowa smuga na niebie, która z sekundy na sekundę zmienia swój kształt. Rosyjski reżyser w swym najnowszym spektaklu podkreśla, że nie ma niczego stałego w tym zmiennym wszechświecie. Wszystko jest tylko iluzją. I z taką myślą pozostawia widza.
Ewa Maria Kaźmierczak