Strona główna/DEBATA. 70. rocznica Akcji „Wisła”

DEBATA. 70. rocznica Akcji „Wisła”

Debata pt. Akcja specjalna „Wisła” w świetle najnowszych badań, współczesnych kontekstów i ocen

Aleksandra Zińczuk: W tym roku obchodzimy 70. rocznicę akcji „Wisła”, która była niehumanitarnym działaniem wymierzonym głównie przeciwko mniejszości ukraińskiej w Polsce. Tego rodzaju spotkania jak dziś są gestem przyjaźni wobec Ukraińców, Łemków, wyznawcom obrządku wschodniego, bo to ich rodziny najbardziej ucierpiały w wyniku wydarzeń, jakie miały miejsce nie tak dawno, siedemdziesiąt lat temu. Przed rozpoczęciem naszej debaty mogli Państwo obejrzeć przygotowane przez nas świadectwa osób, które doświadczyły akcji „Wisła”.

Ks. dr. Stefan Batruch, wykład otwierający>>

A.Z.: Na początek chciałam zapytać prof. Jana Pisulińskiego o rzecz podstawową – ponieważ podczas moich badań terenowych często świadkowie mylili daty, wspominając akcję „Wisła” mylono przesiedlenia z 1944 lub 1946 roku – proszę opowiedzieć: czym w zasadzie akcja „Wisła” była, jaką operacją? przez kogo przygotowaną, przeprowadzoną? w jakim czasie miała miejsce? kto ucierpiał w wyniku tych działań, jakie grupy etniczne i narodowości?

Jan Pisuliński: Pierwotnie w nomenklaturze wojskowej używano nazwy akcja specjalna „Wisła”. Projekt „Wschód” przygotowano i przedstawiono 16 kwietnia, zatwierdzając go zmieniono nazwę na akcja specjalna „Wisła”. Później oczywiście używano skrótowej nazwy – akcja „Wisła”. Również spotyka się w dokumentach nazwę „akcja ukraińska”, czy akcja „W”. Akcja trwała – według moich ustaleń – od 20 kwietnia 1947 roku do 31 lipca 1947 roku. 20 kwietnia rozpoczęła działania Grupa Operacyjna „Wisła”, którą rozwiązano kilka dni przed 31 lipca. Późniejsze przesiedlenia ludności ukraińskiej trwające do 1951 roku, z terenów Lubelszczyzny, ale także województwa krakowskiego (chociaż były to przesiedlenia stosunkowo niewielkie w porównaniu z tymi z 1947 roku) również przyporządkowywano do akcji „Wisła”. Zadaniem Państwowej Komisji Bezpieczeństwa – organu powołanego w 1946 roku – była likwidacja wciąż aktywnego w Polsce podziemia ukraińskiego. W ramach tej likwidacji zamierzano przesiedlić ludność ukraińską, oraz – jak określano – wszystkie jej „odcienie” z Łemkami włącznie, polsko-ukraińskie rodziny mieszane, a także Polaków, którzy pomagali Ukraińskiej Powstańczej Armii. Później złagodzono te kryteria. W rozkazach pochodzących z maja i czerwca jest mowa o przesiedleniach Ukraińców oraz tej części ludności mieszanej, która współpracuje z podziemiem. Kryterium było stosunkowo nieostre –  w praktyce przesiedlono nie tylko osoby uznawane za Ukraińców, ale również rodziny polskie. Według moich obliczeń, częściowo opartych na źródłach, chociaż kategorie te nie zostały  wyodrębnione w zestawieniach zbiorczych – przesiedlono nawet kilkanaście tysięcy Polaków. Zarówno byli to Polacy z rodzin mieszanych – jeżeli w ogóle możemy wyodrębniać w ten sposób, bo kwestia tożsamości na pograniczu jest skomplikowana ­–  jak i całe rodziny polskie. Jak podaja dokumenty Najwyższej Izby Kontroli, w przypadku Lubelszczyzny było to  około 10 proc. W praktyce przesiedlano również ludność z terenów, gdzie podziemie ukraińskie nie prowadziło działalności, o czym, prawdopodobnie od maja, władze wojskowe doskonale wiedziały.  Całe przedsięwzięcie było realizacją podjętej jeszcze przed rozpoczęciem akcji „Wisła” i powołaniem grupy operacyjnej, decyzji Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej, czyli kierowniczego organu komunistów, podjętej dzień po śmierci gen. Karola Świerczewskiego, ministra obrony narodowej, który zginął w zasadzce zorganizowanej przez podziemie ukraińskie. Dzień po tym zamachu, w ramach represji, co wyraźnie podkreślono w protokole Biura Politycznego, przewidywano przesiedlenie całej ludności ukraińskiej.

A.Z.: Co odkrywczego i nowego przedstawia ta książka, w której sam autor mówi we wstępie, że wzbraniał się długo przed tą pracą, biorąc pod uwagę napisane dotąd książki na ten temat, tymczasem mamy nowe badania?

Rafał Wnuk: Dziękuję organizatorom za zaproszenie do dyskusji nad tą ważną książką.  Podsumowuje ona wszystko, co do tej pory zostało napisane, odnosi się do najważniejszych osi sporu, prezentuje nowe źródła, porządkuje stare i daje autorski wykład o tym, czym była akcja „Wisła”. W tej chwili jest to podstawowa monografia. Można odnosić się do niej z sympatią bądź nie, można ją akceptować bądź nie, ale nie można jej pominąć. To jest już książka, bez której nie da się dziś rozmawiać o akcji „Wisła”.  Autor patrzy na operację głównie z perspektywy wojskowej. W uwadze tej obecna jest nuta krytyki. W publikacji Jana Pisulińskiego dominuje perspektywa sztabu akcji „Wisła”.  Za tym postrzeganiem stoi typ źródła w oparciu o które powstała ­– raporty wojskowe. Tutaj moglibyśmy rozpocząć dyskusję o języku źródła i na ile ten język jest uwodzący dla historyka. Żołnierz, oficer, zawsze będzie miał skłonność do opisywania swych działań jako akcji bojowej wymierzonej w groźnego wroga. Nie będzie skłonny do przedstawiania jej w kategoriach operacji pacyfikacyjno-policyjnej. Taką semantykę ma zakodowaną głęboko w głowie. W książce tej akcja „Wisła” to po pierwsze operacja wojskowa. Na innym poziomie, mniej obecnym, ale wyraźnie zaznaczonym – akcja „Wisła” to akcja polityczna, której celem jest likwidacja wroga politycznego państwa. Ten wróg polityczny definiowany jest tutaj jako „ukraiński faszysta”. W tym sensie akcja „Wisła” jest dokończeniem II wojny światowej, dobiciem tego faszysty. W książce znajdujemy obrazujący to myślenie cytat z wojskowego dokumentu – starsi o kilka lat bracia i przyjaciele pokonali wroga w Berlinie, a tutaj nowe pokolenie ludowego Wojska Polskiego kończy walkę z wrogiem ideologicznym. I tutaj pojawia się sprawa Polaków, wysiedla się działaczy PSL-u, WiN-u, ludzi związanych z podziemiem. Jeżeli uznaje się, że wrogiem jest faszysta, w tak skonstruowaną ramę możemy włożyć każdego, kto się władzy nie podoba. Wysiedleni Polacy to zapewne 12–14 tys. ludzi.  Oznacza to że 10 proc. zostało wysiedlonych z przyczyn czysto politycznych, bez najmniejszego związku z oficjalnie głoszonymi celami operacji.  Są to bardzo cenne ustalenia. W końcu interpretacja najsłabiej obecna w publikacji, lecz uchwytna – akcja „Wisła” jako działanie z zakresu inżynierii społecznej. Chodzi o podejście do spraw społeczeństwa czy grupy, które Bauman określił jako podejście ogrodnicze. Komuniści mieli projekt społeczeństwa i elementy, które do projektu nie pasowały, odcinali, przesadzali, niszczyli, by społeczeństwo funkcjonowało zgodnie z wyobrażeniami ogrodnika. Oczywiście jest to myślenie typowe dla systemów totalitarnych. Można się spierać, czy ówczesna Polska była państwem totalitarnym, nie ulega jednak wątpliwości, że myślenie totalitarne było w niej obecne, czego efekt stanowiła akcja „Wisła”,

Mariusz Zajączkowski: Praca prof. Pisulińskiego jest w zasadzie pierwszą monografią na temat akcji „Wisła”, zarówno w polskiej historiografii, jak i ukraińskiej. Do tej pory mieliśmy do czynienia z szeregiem wydawnictw źródłowych – prace Eugeniusza Misiło, opatrzone rozbudowanymi wstępami. Mówiono i pisano o akcji „Wisła”, skupiając się na wątku przesiedleń ludności ukraińskiej, łemkowskiej, rodzin polsko-ukraińskich i, jak pojawiło wcześniej się to określenie, różnych „odcieni” ludności ukraińskiej. W tym przypadku punkt ciężkości, o ile nie został przesunięty, został zrównoważony na działania militarne i faktycznie książka prezentuje ujęcie wojskowe. Ukraińska Armia Powstańcza w latach 1944–1946 dla władz była problemem marginalnym. Problemem poważniejszym było polskie podziemie antykomunistyczne, a po rozwiązaniu tej kwestii przez amnestię, czy przez sfałszowane wybory do sejmu, wykreowano wroga wewnętrznego. Okazało się, że wysiedlenia na Ukrainę sowiecką nie rozwiązują kwestii mniejszości ukraińskiej w Polsce, tym bardziej nie rozwiązują problemu podziemia ukraińskiego. Autor bardzo drobiazgowo odtworzył proces decyzyjny i stan świadomości komunistów, władz wojskowych, aparatu bezpieczeństwa i odsłonił niewielką wiedzę na temat podziemia ukraińskiego, liczebności społeczności ukraińskiej bądź pokrewnych grup etnicznych w Polsce po zakończeniu przesiedleń na Ukrainę sowiecką. Wojsko, aparat bezpieczeństwa uczyły się w czasie akcji „Wisła”. Problem Lubelszczyzny pojawił się niejako na końcu, gdyż okazało się, że coś na tej Lubelszczyźnie się dzieje, mimo że sprawozdawczość o działalności podziemia ukraińskiego spływała od roku 1944, jednak przepływ informacji nie był najlepszy pomiędzy aparatem bezpieczeństwa, wojskiem i  administracją cywilną, nie opracowywano także analiz tego materiału. Co zaskakujące, sztab odkrywa nagle w czerwcu, że na terenie Lubelszczyzny działa kureń UPA „Berkuta” albo oddziały bojówek Służby Bezpieczeństwa OUN i dopiero zapadają decyzje, że po zneutralizowaniu oddziałów ukraińskich na Pogórzu Przemyskim, w Bieszczadach, częściowo tylko na terenie Zasania, warto również rozszerzyć działania wojskowe na Lubelszczyznę i, jak wspominał autor, na miejsca, gdzie podziemie ukraińskie nie działało. Również ciekawym wątkiem, który autor poruszył w kontekście Lubelszczyzny, pokazuje, że siły GO „Wisła” w pewnym momencie zostały przeznaczone do polskiego podziemia. Przykład Grupy Operacyjnej „Puchaczów”, która powstaje w lipcu 1947 roku, po pewnej, dosyć drastycznej akcji polskiego podziemia antykomunistycznego i włączenie części oddziałów GO „Wisła” do zwalczania polskiego podziemia, pokazuje, że jednak problem ten był najważniejszy.
Oczywiście można nie zgadzać się z akcentami, które autor rozłożył, czyli przewagę wątku wojskowego. Ale z drugiej strony, o przesiedleniach bardzo wiele dokumentów już opublikowano. Ta książka próbuje pokazać ujęcie całościowe i pokazać specyfikę akcji „Wisła” na różnych terenach, ponieważ inaczej ona wyglądała w Bieszczadach i Pogórzu Przemyskim, na Łemkowszczyźnie, w powiecie lubaczowskim i jarosławskim, a już zupełnie inaczej na Podlasiu czy Chełmszczyźnie. Jest to kluczowa lektura dla osób chcących zgłębić wiedzę na temat stosunków polsko-ukraińskich w latach wojny i po wojnie szczególnie, a jeśli chodzi o 1947 rok to podstawowa lektura.

A.Z.: Bogata bibliografia, w tym ukraińskojęzyczna, jaką znajdujemy w książce i szeroka baza źródłowa świadczą o ogromnej pracy, jaką autor musiał wykonać. Panie Profesorze, czy wśród tych materiałów były takie, które są jakimś odkryciem, czy coś wzbudziło zaskoczenie?

Jan Pisuliński: Zdaję sobie sprawę, że źródła narzucają punkt widzenia, ale moim zasadniczym celem było pokazanie brakujących elementów, ponieważ w dotychczasowych narracjach dominował pewien ogólny zarys tematu. Pierwszym moim zamierzeniem było zrelacjonowanie ­– w miarę możliwości – dzień po dniu, działań, jakie podejmowało wojsko. Jakie poszczególne miejscowości i którego dnia przesiedlano. Odwoływałem się do istniejącej literatury. W mojej pracy znajdą Państwo bardziej szczegółowe opisy wydarzeń, jakie miały miejsce w poszczególnych dniach. Również postawiłem sobie za cel – w oparciu o źródła wytworzone przez wojskowych – zreinterpretować literaturę z czasów komunistycznych i pokazać jak wiele było z jednej strony – zakłamania, a z drugiej – jak wyglądały działania wojskowe. Przesunąłem również utrwaloną datę początku akcji „Wisła”.

Po 1989 roku zaczęto opisywać elementy akcji „Wisła” nieznane szerszemu ogółowi, nie mówiono o nich, ponieważ były rzeczą raczej wstydliwą dla ówczesnych władz, które już w 1956 roku zauważały, że przesiedlenie całej ludności ukraińskiej było zupełnie niepotrzebne, za co, z pewną nieśmiałością, przepraszały. Po 1989 roku społeczność ukraińska mogła zabrać głos, przedstawiała swoje losy, a także swoich bliskich, przodków, skoncentrowała uwagę na przesiedleniach i losach przesiedlonych osób. Stąd, być może, początek akcji „Wisła” zaczęto utożsamiać z początkiem akcji przesiedleńczej, chociaż w literaturze PRL-u ta data była różnie przyjmowana, ale zwykle pojawiała się wcześniejsza bądź  daty nie podawano. Sprawozdanie Grupy Operacyjnej „Wisła” wyraźnie odnotowuje działanie od 20 kwietnia do 31 lipca. Notabene, bardzo ciekawe sprawozdanie – powstało 25 lipca i opisywało działania do 31 lipca, czyli takie, które dopiero nastąpią, ale dla wojskowych nie sprawiało to problemu.

Uderzyła mnie znikoma wiedza wojskowych o działalności podziemia ukraińskiego oraz ogólnie o sytuacji na tych terenach. Trochę takie podejście, jakie znamy z „Pana Tadeusza”: „Ja z synowcem na czele, i? jakoś to będzie!”. Zrobimy zajazd, po prostu. Jeśli zaangażujemy dużo wojska – jak określał to sam gen. Mossor w jednym ze swoich sprawozdań –  w ciągu 4 tygodni rozprawimy się z podziemiem. Okazało się, że to podziemie było lepiej zorganizowanie niż przypuszczano. Centrala mieściła się w innym rejonie niż zakładano, inne były struktury. Podejrzewano początkowo, że kierownictwo, podobnie jak w przypadku podziemia polskiego, znajduje się w mieście, co okazało się nieprawdą. Represje aparatu bezpieczeństwa były tylko ogólnikowo zaznaczane. Przedstawiam w książce w jaki sposób bito i przesłuchiwano ludzi. Udało mi się zlokalizować poszczególne pododdziały biorące udział w brutalnych przesiedleniach, tutaj podążałem śladem Mariusza Zajączkowskiego i innych badaczy, którym udało się zidentyfikować kilka ofiar. Wymieniłem najważniejsze rzeczy, z punktu widzenia historyka cenne – tak naprawdę historyk dąży do tego, aby przedstawić coś, co dotychczas nie zostało przedstawione, albo stara się przedstawić inaczej. Chciałem także zdemitologizować kilka kwestii, bo cały pierwszy rozdział poświęcam wcześniejszym narracjom. Słyszałem głosy, że mieliśmy do czynienia z ludobójstwem, przerwaniem przez akcję „Wisła” ludobójstwa, dokonywanego przez Ukraińską Powstańczą Armię, które trwało na tych terenach. Okazuje się, że liczba ofiar od początku 1947 roku, które według sprawozdań polskich określić można jako ofiary podziemia ukraińskiego to 30 osób, z czego połowę stanowią sami Ukraińcy zabici przez Służbę Bezpieczeństwa OUN. Trudno tutaj mówić o ludobójstwie, działania nie były zorientowane na wyniszczenie. Także, na co Mariusz zwrócił uwagę, nie wiadomo było czy działania grupy operacyjnej obejmą Lubelszczyznę i początkowo zadania miały wypełniać miejscowe jednostki wojskowe. Jednak dowódca Lubelskiego Okręgu Wojskowego gen. Zarako-Zarakowski domagał się od ministra obrony narodowej marszałka Michała Żymierskiego pomocy, aby przeprowadzić przesiedlenia, wówczas w obszar działania GO „Wisła” zostaje włączone województwo lubelskie. Wiele podjętych działań nie było przewidzianych – akcja miała trwać 2 miesiące, trwała jednak miesiąc dłużej. Nie zdawano sobie sprawy ze skali przedsięwzięcia.

Rafał Wnuk: Fascynująca jest część książki, opisująca proces podejmowania decyzji. Czytałem różne prace omawiające kwestię mechanizmów decyzyjnych dotyczących Zagłady Żydów. Istnieją dwie szkoły: jedną reprezentują intencjonaliści – według nich był rozkaz wymordowania Żydów, który następnie wykonywano. Odmienne podejście prezentują funkcjonaliści podkreślający, że żadnego rozkazu nie było. Wystarczyła pewna idea, pod wpływem której poszczególni decydenci podejmowali coraz radykalniejsze kroki. Jedno wydarzenie uruchamiało kolejne – jak kolejne upadające klocki domina. W końcu zagłada Żydów dokonuje się bez jednorazowej decyzji.  Czytając książkę Jana Pisulińskiego, miałem wrażenie, że w przypadku akcji „Wisła” była co prawda intencja – rozkaz nakazujący przesiedlenia części Ukraińców. Gdy jednak puszczono machinę w ruch nastąpił proces opisywany przez funkcjonalistów.

Z książki wynika coś jeszcze. Po pierwsze, iż decyzja została podjęta w Polsce przez polskich komunistów, i o czym autor pisze wprost, nie ma żadnego dowodu, iż wpływał na nią Kreml. W poprzedniej książce Jan Pisuliński wyraźnie napisał, że decyzja o wysiedleniu ponad 400 tys. Ukraińców – obywateli Polski w jej granicach powojennych – była decyzją podjętą na Kremlu i prawdopodobnie przez Kreml zainicjowaną. W dyskusji o tym, czy za akcję „Wisła” odpowiedzialna jest Warszawa czy Kreml, Jan Pisuliński opowiada się jednoznacznie za pierwszą interpretacją.

Drugi element, niezwykle istotny – to głębokie w połowie lat 40-tych przekonanie, że problem ukraiński trzeba rozwiązać i dość powszechne przyzwolenie na działania siłowe, zdecydowane. Choć był pomysł masowych wysiedleń, jak pisze autor, ograniczony by tylko do rzeszowskiego to śmierć gen. Świerczewskiego w przypadkowej zasadzce stała się pierwszą kostką domina. Doprowadziła do nieprawdopodobnego przyspieszenia i podjęcia decyzji o całkowitym przesiedleniu Ukraińców. To niezwykle ciekawy wątek. Zastanawiam się jak traktować decyzję o rozproszeniu przesiedlonych wśród ludności Polskiej. W tej książce – prof. Pisuliński za punkt odniesienia do akcji „Wisła” przyjmuje poprzednią akcję przesiedleń do Ukrainy sowieckiej.  Zabrakło porównania do innych przesiedleń z tamtego okresu w różnych częściach przestrzeni, którą Timothy Snyder nazywa „skrwawionymi ziemiami”. Kiedy myślę o tym obszarze – Ukraina, Polska, Litwa, Łotwa, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry – wszyscy jesteśmy poniekąd „dziećmi” pomysłu Józefa Wissarionowicza Stalina. On nas zaprojektował, granice, składy etniczne, każdy musiał mieć swój teatr narodowy i własną operę. Z obszaru dzisiejszej Ukrainy wysiedlono wszystkich wołyńskich Czechów do Czechosłowacji. W tym samym czasie także z Polski wysiedlono Czechów. Nie zawsze projekt ten realizowano konsekwentnie. W Polsce pozostawiono Białorusinów. Nie wiemy czemu ich nie wysiedlono? Kiedy myślę o sposobie wysiedlenia zastosowanym podczas akcji „Wisła”, znajduję podobieństwo do losu Tatarów krymskich, Inguszów i Czeczenów – to znaczy: całkowite wysiedlenie i rozproszenie. To jest fenomen. Ani Litwinów, ani Łotyszy, ani Ukraińców z Ukrainy sowieckiej w ten sposób nie potraktowano. Być może za tym stało myślenie, jak w przypadku Tatarów, czy Czeczenów, że są to „narody – zdrajcy” lub „narody – wrogowie klasowi”. Narody, które nie pasują do tego modelu państwa. I w tym sensie akcja „Wisła” i problem narodowy ukraiński był w Polsce wyjątkowy.  Takiego właśnie kontekstu mi brakowało.

I jeszcze uwaga z innego porządku. Kiedy czytam tę książkę, powiedzmy, np. opis pacyfikacji Wierzbicy to przechodzą ciarki po plecach. Równie dobrze mógłbym czytać o niemieckiej pacyfikacji polskiego Aleksandrowa w 1943 r. – to są te same zachowania mundurowych, to samo zarażenie złem, to jest ten sam straszny, mroczny świat.

A.Z.: Jeśli chodzi o zachowania i postawy, chciałam zapytać o postawę miejscowej ludności i przytoczę dwa krótkie cytaty: „Nadal żołnierze postępowali nierzadko brutalnie, bijąc, torturując ludność cywilną. Polaków traktowali też nie lepiej, podejrzewając, że banderowcy nie robią im krzywdy, bo z nimi współpracują”. W innym miejscu, bodajże to 1946 rok: „Morale żołnierzy nie było wysokie, na porządku dziennym były gwałty, rabunki, grabieże nie tylko na Ukraińcach i handlowanie zrabowanymi, także u Polaków, rzeczami”. Czy były przypadki pomocy? 

Jan Pisuliński: Kiedy spojrzymy szerzej na opracowania, zauważymy charakterystyczną manierę: opisuje się wydarzenia, a później następuje egzemplifikacja przedstawiająca, jak wyglądało to w określonej miejscowości. Natomiast jeśli porównamy jednostkowe przypadki, okaże się, że różnic jest wiele. Należy zbadać wszystkie możliwe źródła odnoszące się do poszczególnych miejscowości i wtedy możemy wyciągać ogólne wnioski. I tutaj, polemizując z Rafałem Wnukiem – jest powszechny mit w historiografii, że Stalin tworzył jednonarodowe państwa. Ale tak naprawdę, poza Polską, nigdzie nie zrealizowano jednonarodowego państwa. Kiedy spojrzymy na Czechosłowację, porównamy te zjawiska w Europie Środkowo-Wschodniej okaże się, że Benes chciał wysiedlić wszystkich Węgrów, Stalin zaprotestował – wprawdzie również nie zgodziły się na to mocarstwa zachodnie, z którymi Stalin się wówczas liczył. Rusinów nie przymuszano do wyjazdu ze Słowacji, chociaż powiedziano im, że mogą to zrobić dobrowolnie. W Rumunii, gdzie była bardzo duża społeczność węgierska, do dzisiaj żyjąca w Siedmiogrodzie i w Banacie, nie było przesiedleń. Znalazłem informację w literaturze, że z Banatu przesiedlono na teren Mołdawii tysiące ludzi, ale nie była to cała społeczność węgierska. Pozostawiono również ludność muzułmańską, tureckojęzyczną w Bułgarii itd. Pewnym mitem jest tworzenie wielkiego kreatora ze Stalina, który tak naprawdę chciał mieć państwa jednolite narodowo. Wydaje mi się, że w jego interesie było raczej, wbrew pozorom, mieszane etnicznie społeczeństwo, w którym można rozgrywać jedne narody przeciwno drugim. Gdy pisałem poprzednią książkę o przesiedleniach, szczególnie mnie uderzyła pewna prawidłowość: wojska NKWD, które były dużo sprawniejsze od analogicznych polskich formacji, nie mówiąc o aparacie bezpieczeństwa, zajmowały się likwidacją podziemia polskiego, natomiast przeciwko ukraińskiemu podziemiu skierowano siły polskie. Wydawałoby się, że powinno być odwrotnie, chociażby ze względu na znajomość podziemia ukraińskiego, językowe pobratymstwo – wśród enkawudzistów było sporo ludzi ukraińskojęzycznych. Władze sowieckie naciskały, żeby skierować wojsko polskie do przesiedlenia ludności ukraińskiej, mimo że dysponowały formacjami działającymi w Polsce jak państwo w państwie. I być może już tutaj odnajdziemy elementy polityki oparte o pewne antagonizmy, dla własnych celów w myśl zasady divide et impera.

Zajmując się najpierw przesiedleniami, a później akcją „Wisła” zauważam, że akcja „Wisła” była z jednej strony akcją brutalną, ale z drugiej strony, w porównaniu z poprzednimi przesiedleniami, ludzi traktowano łagodniej. Być może wynikało to z tego, że opór był mniejszy, być może z nacisków, czy sugestii, co w książce zaznaczam, że to będą wciąż obywatele polscy. Pisząc książkę stosowałem znaną z filozofii zasadę „brzytwy Okhama”, która mówi, żeby nie mnożyć bytów ponad potrzebę. Jeżeli ze źródła coś wynika, wtedy się tym zajmuję, jeśli nie, staram się nie spekulować. Wojskowi myślą bardzo prosto, być może były jakieś pokłady nienawiści narodowościowej, ale wydaje się, że najprostszym wyjaśnieniem przyczyn rozproszenia było to, że ludność przesiedlana nie mogła budować struktur konspiracyjnych, nie mogła się ze sobą komunikować. Istotne było, aby osoby najbardziej aktywne, albo podejrzewane o współpracę z podziemiem oraz inteligencję rozsiedlać w dużej odległości od siebie. Osoby z grup A, B lub C tzw. selekcjonowane rozmieszczano po jednej rodzinie w danej miejscowości. Kontakt między rodzinami wyznaczonych grup miał być utrudniony. W gruncie rzeczy, chodziło o to, żeby pozbyć się aktywnej grupy. Czy dążono do asymilacji? Jedyny dokument mówiący o asymilacji, opublikowany przez Eugeniusza Misiło, pochodzi z 10 listopada. Wydaje się dziwne, żeby przygotowywano plan asymilacji ludności, ale pisano o tym dopiero po pół roku, kiedy ci ludzie od kilku miesięcy mieszkają w nowych miejscach. Należałoby zapytać, jak rozumiemy pojęcie asymilacji? W języku polskim słowo asymilacja ma dwa znaczenia. Nie chcę usprawiedliwiać działaczy komunistycznych, decydentów, którzy wtedy działali, tylko staram się wniknąć, co kierowało ich myśleniem. W przypadku wojskowych sprawa wyglądała dosyć przejrzyście: jeśli jest problem do rozwiązania, czyli podziemie ukraińskie i ludność ukraińska, którą trzeba przesiedlić, należy przystąpić do działania! W ten sposób zniknie problem podziemia ukraińskiego, nie będzie zaplecza ludnościowego, jest gwarancja, że do nikogo nie przyjdą po chleb. Nie myślano w kategoriach czystki etnicznej, czy zemsty za Wołyń, ale to był problem do rozwiązania w sposób najprostszy z możliwych, nie wymagający walk w trudnym terenie z podziemiem ukraińskim. Lepiej jest „walczyć” z bezbronnymi ludźmi niż ryzykować kulę od przeciwnika w gęstym lesie, który tak naprawdę nie wiadomo gdzie jest i jak jest liczny. Zakładano być może, że podziemie samo się rozwiąże albo opuści tereny. Nie ma źródeł, które by wskazywały, że jakaś głębsza myśl za tym przesiedleniem stała. Wreszcie jest pewien paradoks – zaczynając akcję nie wiedziano, ile osób będzie przesiedlanych. Różnica nie jest rzędu kilku tysięcy, ale tak naprawdę jest diametralnie duża, bo jeszcze w marcu mówiono o 20 tysiącach, co prawdopodobnie odnosiło się do województwa rzeszowskiego i były to wyliczenia Stefana Mossora, jeszcze z lutego. Potem, w przededniu akcji, 80 tys. – to już jest większa liczba. I widać przy tym jak planuje się miejsca przesiedlenia: początkowo w grę wchodziło tylko pomorze zachodnie, województwo olsztyńskie i szczecińskie, tam akurat 80 tys. odpowiadałby umieścić. Później pojawia się problem, ponieważ nie ma miejsca. Poszerzono obszar rozsiedlenia, po to, aby ludności za bardzo nie zagęszczać, starano się trzymać do odgórnych wytycznych, więc dołącza się województwo poznańskie, Ziemię Lubuską, przede wszystkim ziemie poniemieckie: Dolny Śląsk, Pomorze Gdańskie, nawet województwo białostockie. W sumie 90 powiatów, bo tak naprawdę chciano rozsiedlić ludność w kilkunastu powiatach, gdzie było najrzadsze zaludnienie. Przy okazji rozwiązano kolejny problem: brak napływu osadników. Ludzie nie chcieli tam dobrowolnie wyjeżdżać. Ziemia marna, infrastruktura również, deficyt pracy, mienie rozszabrowane. Było to myślenie cyniczne, ale najbardziej prawdopodobne – nie ma tych intencji odnotowanych wprost w źródłach, ale jednak wydaje mi się, że możemy i takie wnioski przedstawić.

A.Z.: Skoro poruszyliśmy kwestię podziemia i jego zwalczania: Panie Mariuszu, jak wyglądały te działania na Lubelszczyźnie w latach 1944–1947?     

Mariusz Zajączkowski: Do 1947 roku podziemie ukraińskie, także na Lubelszczyźnie, nie tylko w województwie rzeszowskim, było problemem marginalnym, dopiero po lutym, później kwietniu 1947 roku, po amnestii, wyjściu z podziemia większości konspiratorów polskich  pojawił się problem. Być może chciano wykreować kolejnego wroga i w ten sposób zorientowano się, że wysiedlenia na Ukrainę sowiecką problemu nie rozwiązały i trzeba było przeprowadzić akcję wojskową. Do 1946 roku – i to jest specyfika nie tylko Lubelszczyzny, ale też i województwa rzeszowskiego – akcje przeciwko UPA i ogólnie podziemiu banderowskiemu były reakcją na pewne wydarzenia. Szczególnie na akcje, które powodowały duże straty wśród aparatu represji czy wojska, czyli działanie na zasadzie ad hoc. Tutaj polemizowałbym z Janem Pisulińskim, mówiącym, że do walki z UPA przeznaczano do 1946 roku Wojsko Polskie. Wojsko przeznaczano do wysiedleń, ale zwalczanie podziemia ukraińskiego i polskiego do połowy 1946 roku prowadziło wojska wewnętrzne i wojska pograniczne NKWD. Wyniki w zwalczaniu były wysokie, gdyż były to oddziały elitarne, doświadczone w zwalczaniu partyzantki, często rekrutowane z partyzantki sowieckiej, chociażby z dywizji Kowpaka. Do połowy 1946 roku polski aparat bezpieczeństwa był dosyć słaby, wojsko zajęte było ludnością cywilną i zabezpieczaniem przesiedleń. Dochodziło do walk z UPA w momencie, gdy ta atakowała stacje załadowcze, punkty zborne. Wtedy dochodziło do walki raczej obronnej niż ofensywnej. Rzadko Wojsko Polskie przeprowadzało operacje ofensywne, wyjątkiem jest tutaj województwo rzeszowskie, później Grupa Operacyjna „Rzeszów”, która poprzedziła Grupę Operacyjną „Wisła”, ale to jest wyjątek. Grupa Operacyjna „Rzeszów” nie działała na Lubelszczyźnie. W 1947 roku jest zmiana jakości, jak czytamy w książce Jana Pisulińskiego, oprócz wojska angażuje się w zwalczanie podziemia – już od połowy 1946 roku, a w 1947 roku szczególnie – aparat bezpieczeństwa, zajmujący się wywiadem i kontrwywiadem. Okazało się jednak, że struktury przeciwnika wywiadowcze i kontrwywiadowcze są bardzo dobrze rozwinięte, dobrze zorganizowane i doświadczone. Sowietom było łatwiej prowadzić walkę ze względu na bliskość kulturową i językową, dlatego siatka agenturalna do roku 1946 tworzona była głównie przez Sowietów, Polacy nie mieli osiągnięć w tym zakresie. Dopiero zaczęły pojawiać się wyniki, kiedy w drugiej połowie 1946 roku, po zakończeniu wysiedleń na Ukrainę sowiecką, pojawiły się dezercje. Również wyższych rangą członków podziemia, którzy, przechodząc na stronę przeciwnika „wsypywali” swoich dotychczasowych towarzyszy. Warto podkreślić, że największym spektakularnym efektem akcji „Wisła” było ujawnienie się w drugiej połowie maja 1947 roku wysokiego rangą członka podziemia ukraińskiego Jarosława Hamiwki ps. „Wyszyński”, dzięki któremu (a nie w wyniku własnej działalności wywiadowczej, czy działalności zbrojnej) otrzymano informacje o strukturze siatki cywilnej UPA Służby Bezpieczeństwa, a przede wszystkim gdzie znajduje się centrum dowodzenia. Nie znajdowało się ono w miastach, tym bardziej w Bieszczadach, które postrzegano stereotypowo jako bastion UPA. Centrum dowodzenia, i to jest charakterystyczne dla pogranicza i Lubelszczyzny, znajdowało się na granicy województw lubelskiego i rzeszowskiego, w okolicach Werchraty, Hrebennego, na pograniczu powiatów lubaczowskiego i tomaszowskiego – tutaj mieścił się ośrodek dyspozycyjny Krajowego Prowidu z Jarosławem Staruchem „Stiahem” na czele.

Dodałbym jeszcze do wcześniejszych wątków, że książka Jana Pisulińskiego jest osadzona w kontekście polskim, opisuje akcję „Wisła”, którą przeprowadzono na terytorium Polski, ale kolejnym polem badawczym będzie kontekst międzynarodowy. Była współpraca wojsk pogranicznych NKWD z 64 Dywizji, która obstawiała granicę wschodnią i wojsk czechosłowackich. Kontekst czechosłowacki, kontekst sowiecki, przechodzenie oddziałów UPA przez tereny Polski do Czechosłowacji, do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec. Jak przedstawiano tę walkę wojsk czechosłowackich, ujęcie propagandowe, jak przedstawiano wroga, czyli „faszystów ukraińskich”, jest też obszarem nie do końca przebadanym. Historycy czescy, czy słowaccy poruszali te zagadnienia, ale to wciąż pozostaje kolejne otwarte pole badawcze.

Rafał Wnuk: Ad vocem. Będę „bronił” roli Józefa Stalina. Uważam, że on te granice naprawdę wyrysował, był głównym kartografem i nie zapominajmy też, że nim objął schedę po Leninie, odpowiadał za politykę narodowościową wewnątrz ZSRR. Tę tematykę dobrze czuł. Nie jestem w stanie wejść w tą mroczną umysłowość, ale w oparciu kolejne jego decyzje możemy domniemywać, jak chciał urządzać tę część Europy. Rzeczywiście „grać” narodowościami potrafił doskonale. Bułgaria np. miała być częścią Jugosławii – elementem większej federacji. Zamierzeniu temu przeszkodził Tito. W efekcie nie powstał bałkański mini Związek Radziecki. Rumunia i Węgry, z jego perspektywy, były państwami faszystowskimi, podbitymi, które należało traktować inaczej niż Polskę. Czechosłowacja nie była wtedy komunistyczna, pozostawała demokratycznym bytem – dowodem na dotrzymywanie przez Stalina zobowiązań. Co nie przeszkadzało Beneszowi zainicjować wysiedlenie 3 mln własnych obywateli. Czesi nie chcieli spełnić oczekiwań Słowaków, którzy postulowali wysiedlenie Węgrów.  Słowacy nie chcieli wypchnąć ze swojego terenu Rusinów, bo uważali, że staną się tak nieliczną, względem Czechów, mniejszością, że ci ich zdominują. W Czechosłowacji przedwojennej drugim narodem pod względem liczebności byli Niemcy, Słowacy zajmowali trzecie miejsce. Stalin przyglądał się zapewne z dużym zainteresowaniem na to wszystko. Tylko on mógł dać Czechom gwarancje, że Niemcy nie powrócą do Czechosłowacji. Gwarantował więc kształt granic i narodowościową strukturę państwa. Podobną rolę odgrywał w odniesieniu do Polski. Tylko Stalin mógł zapewnić granicę na Odrze i Nysie.  Francuzi, Brytyjczycy i Amerykanie granicy tej nie uważali ani za ostateczną, ani sprawiedliwą. Oczywiście, zgadzam się z twierdzeniem, iż Stalin nie był niewolnikiem myślenia kategoriami państwa monoetnicznego, a metoda „dziel i rządź” była jedną z tych, po jakie chętnie sięgał.

Na akcję „Wisła” można spojrzeć z jednej jeszcze perspektywy. Decyzja o niej dojrzewała w atmosferze ukształtowanej przez wojnę. W 1947 r. nie było żadnego militarnego, czy ideologicznego (w komunistycznym rozumieniu) uzasadnienia do wysiedlenia wojskowego Łemków, nie było uzasadnienia by wysiedlać Ukraińców z Krasnostawskiego, spod Białej Podlaski czy z okolic Radzynia Podlaskiego. Nie ma innego uzasadnienia, oprócz myślenia, że państwo ma być jednolite. Gdy czytamy w dokumentach, kto ma być skierowany do Jaworzna, w jakiej odległości pewni ludzie mają być osadzani, widać, że Ukraińcach, Łemkach, Rusinach myślano w kategoriach niechcianego obcego, a nie osób mogących stanowić zagrożenie militarne, czy polityczne.

Jan Pisuliński: Zgadzam się, dlatego decyzja Biura Politycznego też była brana pod uwagę. W praktyce, mimo, że nie ma mowy o tym w rozkazach, realizowano tę decyzję, przede wszystkim odczytywał intencje gen. Mossor i podlegli mu dowódcy. Byli przecież też obecni oficerowie Armii Czerwonej, więc Moskwa oczywiście miała informacje. Fascynujący jest fakt, chociaż w polskiej historiografii nieopisany: terytorium polski to jest jedyny przypadek, w którym Stalin przesunął swoje granice na zachód w stosunku do granic z czerwca 1941 roku. We Lwowie znajduje się teczka organizacji rejonu lubaczowskiego od 20 lipca do 30 lipca. Powiat lubaczowski nie wrócił do Związku Sowieckiego, chociaż w 1941 roku do ZSRR. Stalin z jakiegoś powodu musiał zmienić zdanie i przesunąć granice na zachód w stosunku do tego, czego chociażby domagał się Chruszczow. Jedynym wytłumaczeniem pozostaje, że liczył się z aliantami, którzy, nie znając się najlepiej na geografii zafiksowali się na Linii Curzona. Linia, którą wyrysowano w 1919 roku i później przypadkowo przedłużono na południe w 1920 roku w słynnej depeszy Lorda Curzona z 11 lipca, stanowiła punkt wyjścia rozpoznawalny dla Zachodu. Linia ta szczęśliwie dla Polski, przynajmniej mieszkańców powiatu lubaczowskiego, znajdowała się na wschód od rozgraniczenia z 28 września 1939 roku pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Sowieckim i z tego powodu nie powstał rejon lubaczowski, ale powiat lubaczowski. Kiedy wojska Armii Czerwonej wkroczyły na teren Rusi Zakarpackiej – pomimo, ze Stalin przekazywał Benesowi, że nie rości sobie pretensji do tego terenu w 1943 roku –  jak opisuje profesor Kastory – miejscowi komuniści, sołtysi oraz oficerowie Armii Czerwonej chodzili od wsi do wsi i zbierali podpisy pod petycją o przyłączenie do Ukrainy sowieckiej. Taką umowę podpisano w czerwcu 1945 roku. Czesi nie mieli wyjścia. W przypadku Lubelszczyzny taką samą akcję propagandową prowadzono na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku i Chruszczow chciał granicy po Zamość i  Tomaszów Lubelski, a według dokumentów, chciał zagarnąć nawet Spisz. Stalin się na to nie zgodził. Prawdopodobnie wcześniej porozumiał się z Polakami. Polscy komuniści, bardziej pro forma, chcieli przesunąć własne granice na wschód, kierując się własnym interesem politycznym, bo jak ładnie to ujął Gomułka – różne są wersje tego cytatu – nawet gdyby „kółko św. Antoniego”, czyli organizacja wybitnie religijna, rządziła w Polsce, a zrezygnowała ze Lwowa i Wilna, także utraciłaby poparcie w społeczeństwie. Dlatego na tej samej zasadzie komuniści domagali się Wilna i Lwowa, żeby jakoś legitymizować się przed rodakami. Stalin się na to nie zgodził i podnoszono kwestię domagania się przez Chruszczowa Chełmszczyzny. Spór kończy się ostatecznie na tej granicy, którą proponował Churchill w rozmowach z premierem rządu emigracyjnego Mikołajczykiem na początku 1944 roku. Pokazuje to jednak, że Stalin miał pewne ograniczenia, uznał, że lepiej jest pójść na rękę aliantom zachodnim, ustąpić w drobnej tak naprawdę sprawie, bo nie sądzę, żeby los mieszkańców rejonu, czy też powiatu lubaczowskiego szczególnie go interesował. Wygrała geopolityka. Ten kreator miał również jakieś pewne ograniczenia wynikające z tego, że wtedy istniała jeszcze współpraca między aliantami. Zresztą jest to znakomity argument przeciwko twierdzeniom, jakoby w 1947 roku obawiano się odebrania przez Stalina terenów zamieszkałych przez Ukraińców. Pytanie pozostaje: jeżeli chciałby takiej sytuacji, dlaczego żądał przesiedleń dwa lata wcześniej? I ten mit do dzisiaj jest powtarzany, mimo, że nie ma on oparcia w źródłach. W przebadanym przeze mnie procesie decyzyjnym taka obawa nie jest obecna. Ta obawa nie była uwzględniana przez komunistów, ale pojawiała się w wystąpieniach PPS, które było w sojuszu z komunistami i w 1945 roku przez Stanisława Mikołajczyka, który był najmniej zorientowany w polityce Stalina. Natomiast, jaki miałoby sens przesiedlenie pół miliona ludzi, żeby ich z powrotem przesiedlić po dwóch latach? Oczywiście zmieniły się warunki geopolityczne, zmieniły się relacje z anglosaskimi mocarstwami, Stalin nie był już ograniczany chęcią utrzymania współpracy, bo prognozy dla kontynuowania współpracy nie były najlepsze. Nie ma właściwie żadnego dowodu na to, że chciano te tereny włączyć do Ukrainy sowieckiej. Jest to pewna legenda stworzona ex post dla uzasadnienia akcji „Wisła” i nie wiadomo gdzie jest rodowód tej legendy. Ona funkcjonuje dopiero po 1989 roku, kiedy można było o tym otwarcie mówić.

A.Z.: Poproszę o rozwinięcie wątku podziemia ukraińskiego po roku 1946 oraz wątku porozumienia podziemia poakowskiego z podziemiem ukraińskim.

Mariusz Zajączkowski: Geopolityka miała wpływ na konflikt polsko-ukraiński po 1944 roku. W tym konflikcie polskich podmiotów było więcej, byli to: komuniści, polskie – dosyć zróżnicowane – antykomunistyczne podziemie. Wątek sowiecki, wątek geopolityki spowodował, że na obszarach, gdzie trwała końcowa faza okupacji niemieckiej na Lubelszczyźnie, w powiecie lubaczowskim, w granicach obecnej Polski toczyły się najbardziej krwawe walki polsko-ukraińskie. W 1945 roku wiosną dochodzi do czegoś, co z punktu widzenia przeciętnego odbiorcy historii o relacjach polsko-ukraińskich jest czymś zadziwiającym, dochodzi do porozumienia pomiędzy podziemiem poakowskim a Ukraińską Armią Powstańczą i organizacją OUN-B, które objęło wschodnią, południową Lubelszczyznę, Podlasie i powiat lubaczowski. Tak przedstawiała się sytuacja do akcji „Wisła”, a nawet dłużej. Obszar objęty został taktycznym porozumieniem, którego głównym celem było zaprzestanie walk, ograniczenie do minimum, ponieważ nie udało się to całkowicie, ofiar po stronie ludności cywilnej – polskiej i ukraińskiej. Dla przykładu: jeżeli pomiędzy sierpniem 1944 roku a majem 1945 roku na Lubelszczyźnie tylko z rąk podziemia ukraińskiego zginęło 250 (szacunkowo) Polaków, po roku 1945 roku do akcji „Wisła” zginęło ok. 50 Polaków, wśród których dużą część stanowili ludzie powiązani z aparatem represji, z milicją, wojskiem lub stanowili część siatki agenturalnej, zwalczanej przez ukraińskie podziemie. Były też ofiary przypadkowe, cywile, ginący z różnych innych przyczyn. Warto o tym pamiętać. Do spotkania i zawarcia porozumienia doszło w rejonie silnego ośrodka polskiego (Ruda Różaniecka) i ukraińskiego (Lubliniec Nowy) w Przysiółku Żar 21 maja 1945. Jego późniejszym efektem była wspólna akcja zbrojna, przeprowadzona w 1946 roku – największa, bo było ich dwie bądź trzy, ale ta jest najbardziej spektakularna – atak połączonych oddziałów Zrzeszenia WiN i UPA, bojówek Służby Bezpieczeństwa OUN na miasteczko powiatowe Hrubieszów, w którym upowcy walczyli z garnizonem NKWD, a odziały polskie z ubecją i z milicją. Wojsko Polskie stacjonujące w Hrubieszowie, gdzie oficerem był Wojciech Jaruzelski, nie brało udziału w walkach, ponieważ zostało zneutralizowane przez polski wywiad. Akcja odbiła się szerokim echem w regionie do tego stopnia, że jeszcze jesienią 1946 roku, garnizon sowiecki w Tomaszowie Lubelskim został postawiony w stan alarmowy, a garnizon hrubieszowski spodziewał się kolejnego wspólnego ataku polskiego i ukraińskiego podziemia. Ta współpraca trwała dłużej i nie zakończyła się na akcji „Wisła”, mimo rozładowania terenu i prób rozbijania polskich struktur, później częściowego rozbicia, ujawnienia struktur ukraińskich. Polskie podziemie poakowskie wspierało do września 1947 roku kierowniczy ośrodek podziemia ukraińskiego w Polsce, umożliwiając dostawę papieru kancelaryjnego, maszyn drukarskich do szerzenia literatury propagandowej, nawołującej do wspólnej walki przeciwko komunistom i Sowietom. Oprócz współpracy wojskowej i wywiadowczej, mieliśmy także wspólne działania na płaszczyźnie propagandowej.

A.Z.: Siedemdziesiąt lat temu 2 czerwca od powiatu włodawskiego zaczęły się przesiedlenia i były zorganizowane punkty załadunkowe. Co wydarzyło się w tym czasie na Lubelszczyźnie?

Jan Pisuliński: Trudno wyznaczyć dzień, w którym akcja „Wisła” rozpoczęła się na Lubelszczyźnie. Zwiastunem było pojawienie się sił zwalczających ukraińskie podziemie w powiecie lubaczowskim, ponieważ na tym terenie operowały oddziały kurenia Iwana Szpontaka „Zalizniaka”, a część oddziałów stacjonowała w powiecie tomaszowskim, stąd akcje na przełomie maja i czerwca – słynna pacyfikacja Wierzbicy odbyła się na początku czerwca.  Oddziały stacjonujące na terenie Lubelszczyzny miały za zadanie blokować ruchy partyzantów z terytorium Nadsania w kierunku północno-wschodnim, ale nie orientowano się, że na Lubelszczyźnie jest kureń „Berkuta”. Od marca do maja 1947 roku zdarzają się napady na różnego rodzaju oddziały, na komunistów w powiecie włodawskim, gdzie 2 czerwca zaczyna się  akcja przesiedleńcza, a od 10 czerwca w powiecie tomaszowskim. Chociaż początkowo zamierzano przemieszczać się zgodnie z geografią od powiatu tomaszowskiego na północ. Działania na terenie powiatu włodawskiego były spowodowane wykryciem struktur podziemia ukraińskiego. Od 10 czerwca zaczęły się przesiedlenia na terenie powiatu tomaszowskiego, od 16 czerwca w powiecie hrubieszowskim, gdzie umieszczono 3 Dywizję Piechoty pod dowództwem gen. Mieczysław Melenasa. Później przesiedlono powiat bialski, na końcu, znajdujący się pomiędzy nimi powiat chełmski, gdzie podziemia ukraińskiego nie było. Pierwotnie planowano także przesiedlić powiat biłgorajski, ale ostatecznie zrezygnowano. W międzyczasie, już 21 czerwca, powołano podgrupę operacyjną „Lublin”, która miała za zadanie koordynowanie działań zarówno przeciwko podziemiu ukraińskiemu jak i polskiemu i koordynowanie akcji przesiedleńczej. Część jednostek Grupy Operacyjnej „Wisła” przerzucono na Lubelszczyznę w pewnym momencie były to prawie pełne trzy dywizje, co stanowiło większość sił. Oprócz tego miejscowe jednostki Lubelskiego Okręgu Wojskowego, które podporządkowano dowództwu tej podgrupy. Kontynuowano przesiedlenia sukcesywnie. Poza rozbiciem sotni „Szuma”, sukcesów Wojsko Polskie na Lubelszczyźnie właściwie nie odniosło, nie udało się rozbić podziemia.

AZ: [do Rafała Wnuka] Zbliżając się do końca dyskusji, powoli możemy formować wnioski. Jak zatem opowiadać o takich kartach historii jak akacja „Wisła”? Czy mógłby Pan opowiedzieć odwołując się do swojego doświadczenia w pracy nad wystawą w Muzeum II Wojny Światowej?

Rafał Wnuk: Jak opowiadać? Po pierwsze trzeba zdefiniować odbiorcę. Inaczej buduje się narrację adresowaną do uczestników wydarzeń lub ich potomków, inaczej do osób spoza tej grupy. W przypadku pierwszej nie ma potrzeby wyjaśniania czym było to wydarzenie. Poczucie bycia ofiarą, myślenie martyrologiczne są przekazywane bardzo często pokoleniowo. W naszej części Europy większość narodów definiuje się jako ofiara. Kiedy adresujemy przekaz do osób z innego kręgu kulturowego, trzeba posługiwać się odmiennym językiem. W muzeum mieliśmy wymyśloną przez nas figurę Portugalczyka. Opowiadamy historię Portugalczykowi: niby Europejczyk, ale w II wojnie światowej nie brał udziału; z jednej strony człowiek kultury łacińskiej, z drugiej, z kraju usytuowanego gdzieś koło Afryki. Kogoś, kto o Polsce, Ukrainie, tej części świata w swojej edukacji szkolnej usłyszał może trzy razy. To może być Portugalczyk, Szkot, Anglik, Ukrainiec. Każdy z nich ma swój sposób rozumienia czym jest II wojna światowa i wychodzi zupełnie z innego systemu szkolnego, innej kultury pamięci. Nie zapomnę, kiedy pokazywałem nasze muzeum dziennikarce rosyjskiego Programu 1, oglądanego codziennie przez 40 mln widzów. Pani przemierza muzeum i pyta: a gdzie wyzwolenie? a gdzie technika wojskowa? W każdym radzieckim/poradzieckim muzeum wojny, w Mińsku czy Moskwie, w specjalnej sali chwały czczone są bohaterskie miasta, bohaterscy oficerowie. Wszędzie muszą być sztandary i uzbrojenie wojskowe. No i musi być przyniesienie wolności Europie – w tym Polsce. Holokaustu w muzeach tych nie ma, a jeśli ktoś cierpi – to ludzie radzieccy. Z drugiej strony przychodzą do gdańskiego muzeum Niemcy i są zdziwieni, że Polacy byli ofiarami, bo dla nich przecież ofiarami byli wyłącznie Żydzi. Przychodzi Francuz i cieszy się, że widzi Oradour i myśli: tak, to nasze wielkie cierpienie. Czesi podobnie interpretuje Lidice. Ale za chwilę muszą zadać sobie pytanie, czy to możliwe, żeby tam na Białorusi i Ukrainie czy w Polsce tysiące wiosek spalono i wymordowano? To nie mogło się zdarzyć. W ich szkolnej edukacji nie ma tych wiadomości. Co powinniśmy robić w tej sytuacji?

Pamiętajmy, że muzeum istnieje nie tylko by opowiedzieć historię. Pełni też funkcję tożsamościową, tworzy poczucie wspólnoty. No i jeszcze ma funkcję rynkową w ramach tzw. miękkiej ekonomii. To znaczy musi do Gdańska zwabić turystę z Polski, Skandynawii czy Hiszpanii. Duże wyzwanie intelektualne. Od 30 lat nowością w muzeologii jest muzeum narracyjne. Muzeum Holokaustu było pierwszym takim muzeum, potem Yad Vashem. U nas od kilkunastu lat tym wzorem nowoczesnego muzeum pozostaje Muzeum Powstania Warszawskiego. Ostatnio doszło jeszcze muzeum Polin. Zaczynając pracę nad wystawą Muzeum II Wojny Światowej, wiedzieliśmy, że chcemy się od tych placówek odróżniać. W muzeum narracyjnym najważniejsza jest opowieść, a przedmiot jest drugorzędny. Artefakt podporządkowuje się narracji, multimediom, tworzącemu atmosferę wystrojowi. Wszystko po to, by wciągnąć widza w opowieść. My zaś staraliśmy się stworzyć coś, co byłoby połączeniem opowieści i tradycyjnego. Czytałem ostatnio naukowy tekst omawiający wystawę główną MIIWŚ, padło w nim określenie: muzeum hybrydowe. Muzeum II Wojny Światowej jest muzeum hybrydowym. Eksponat znajduje się w centrum a opowieść wychodzi od przedmiotu. To jest jeden element. Druga istotna rzecz, to uniwersalny charakter opowieści. Historii lokalnej nadajemy wymiar uniwersalny. Trzeba opowiadać tak, żeby nasz Portugalczyk miał szansę zrozumieć opowiadaną historią i się z nią utożsamić. Może ją odrzucić, ale musi się zastanowić, nie może pozostać obojętny. Do uniwersalizacji najskuteczniej dochodzi się przez historie indywidualne – najlepiej w powiązaniu z przedmiotem. Historie indywidualne służą nam do opowiadania o szerszych, generalnych zjawiskach.

Byłem współodpowiedzialny za część ekspozycji, dotyczącą masowych przymusowych migracji. Akcja „Wisła” to drobny, w skali wojny i powojnia, element olbrzymich przemieszczeń. Powojenne wysiedlenia, deportacje itp. w Europie to pewnie ok. 20 mln ludzi. Przywołam tutaj panią prof. Krystynę Kersten, która, zdaje się na początku lat siedemdziesiątych, napisała świetny artykuł o przemieszczeniach w Polsce. Wynika z niego, że między 1939 a 1949 rokiem miejsce zamieszkania w Polsce zmieniło – dobrowolnie lub przymusowo – ponad 60 proc. ludzi. W muzeum opowiadamy o migracjach za pomocą olbrzymiej mapy Europy z plątaniną strzałek pokazujących kierunki przymusowych migracji.  Strzałki te zwiedzających mocno poruszają. Stanowiska multimedialne w tej strefie zawierają informacje poszczególnych grupach deportowanych: migracjach Niemców, Polaków, Ukraińców. Akcja „Wisła” jest częścią opowieści o tym, co się działo z Ukraińcami podczas wojny i bezpośrednio po niej. Nie jest to rozbudowany wątek – kilka slajdów. Poprzedza je opowieść o przesiedleniach wcześniejszych. Odwołaliśmy się tu do ustaleń Jana Pisulińskiego. Muszę przyznać, że część wystawy poświęcona akcji „Wisła” jest w pewnym stopniu naszą porażką. Szukaliśmy przez kilka lat eksponatu z nią powiązanego, zwracaliśmy się do różnych środowisk, żeby zdobyć przedmiot. W pewnym momencie zarysowała się możliwość otrzymania dzwonu cerkiewnego przewiezionego w ukryciu na miejsce ziemie zachodnie. Niestety nie udało się go zdobyć. Kilkakrotnie nam coś obiecano, ale w końcu nic nie otrzymaliśmy. Łotysze przekazali nam walizkę, Litwini łyżeczkę z Syberii, Tatarzy element pasa ślubnego. To takie emocjonalne kotwice uwiarygadniające narrację. Ze środowisk ukraińskich nie udawało nam się długo takiego przedmiotu uzyskać. W dostaliśmy wyszywankę, przewiezioną na ziemie zachodnie podczas akcji „Wisła”. Uzyskaliśmy ją późno, nie zdążyliśmy go wprowadzić na wystawę. Nowy dyrektor nie widział mnie i pozostałych współautorów w swym zespole i błyskawicznie się nas pozbył. Wyszywanka pozostała więc w magazynie i obserwując wrażliwość historyczną obecnego kierownictwa nie sądzę, by szybko została pokazana zwiedzającym.

[1] We francuskiej miejscowości Oradour-sur-Glane 10 czerwca 1944 r. oddział niemieckich wojsk Waffen SS wymordował niemal całą ludność miasteczka. Mord został dokonany w odwecie za zabicie oficera SS przez działaczy francuskiego ruch oporu. Zamordowano 642 osoby – mężczyzn, kobiety i dzieci [przyp. red.].

prof. Jan Pisuliński – historyk, w 2000 r. obronił rozprawę doktorską na Wydziale Socjologiczno-Historycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego Kwestia ukraińska w polskiej polityce zagranicznej w latach 19181923, napisaną pod kierunkiem prof. Ewy Orlof. W 2010 r. habilitował się na Wydziale socjologiczno-Historycznym UR na podstawie rozprawy: Przesiedlenie ludności ukraińskiej z Polski do USRR w latach 1944–1947 (Rzeszów 2009). Od 2011r. zatrudniony na stanowisku profesora nadzwyczajnego w Zakładzie Historii Najnowszej IH UR, od września 2012 r. kierownik Zakładu. W latach 20002005 pracował także w Biurze Edukacji Publicznej Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie. Członek redakcji „Nowej Ukrainy”, członek powstałego w 2015 r. Polsko-Ukraińskiego Forum Historyków. Zainteresowania badawcze: relacje polsko-ukraińskie w XX w., dzieje dyplomacji polskiej w XX w., prawa człowieka. Autor ponad 60 publikacji naukowych, w tym dwóch monografii (Nie tylko Petlura. Kwestia ukraińska w polskiej polityce zagranicznej w latach 1918–1923, Wrocław 2004, Przesiedlenie ludności ukraińskiej z Polski do USRR w latach 1944–1947, Rzeszów 2009), najnowszej publikacji Akcja Specjalna <<Wisła>> (2017).

dr hab. Rafał Wnuk – prof. KUL, historyk, w latach 20002009 naczelnik Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Lublinie. Wieloletni pracownik naukowy Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, w pracowni Ziem Wschodnich II RP w Warszawie (19962008). Od 2008 wykładowca w Instytucie Historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Były kierownik Działu Naukowego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku oraz jeden z autorów wystawy głównej Muzeum. Były członek redakcji półrocznika historycznego „Pamięć i Sprawiedliwość”.
Wyróżniony m.in. Nagrodą im. Jerzego Giedroycia jako współautor książki Wojna po wojnie. Antysowieckie podziemie w Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1944–1953.

dr Mariusz Zajączkowski historyk i politolog, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN, pracownik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Lublinie, członek powstałego w 2015 r. Polsko-Ukraińskiego Forum Historyków. Interesują go relacje polsko-ukraińskie w XX stuleciu, w tym problematyka działalności ukraińskiego podziemia na byłych i obecnych ziemiach Polski w czasie II wojny światowej i we wczesnych latach powojennych. Opublikował m.in.: Giedroyc a Ukraina. Ukraińska perspektywa Jerzego Giedroycia i środowiska paryskiej „Kultury” (2014, współredaktor z Magdaleną Semczyszyn), Ukraińskie podziemie na Lubelszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej 1939–1944 (2015), Pod znakiem króla Daniela. OUN-B i UPA na Lubelszczyźnie 1944–1950 (2016). Za monografię Ukraińskie podziemie na Lubelszczyźnie… został wyróżniony Nagrodą im. Profesora Tomasza Strzembosza.

ks. dr Stefan Batruch – proboszcz Parafii Greckokatolickiej p.w. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Lublinie. Urodził się w Miastku na Pomorzu Środkowym. Ukończył Seminarium Lubelskie w 1989 r. W tym okresie angażował się aktywnie w pracę duszpasterską wśród młodzieży, był współorganizatorem greckokatolickiego ruchu młodzieżowego „Sarepta”, prowadził spotkania katechizacyjne ze studentami lubelskich uczelni, pełnił obowiązki dziekana alumnów greckokatolickich, organizował sesje naukowe i różne uroczystości okolicznościowe. Uczestniczy w pracach sekretariatu Kapituły Nagrody Pojednania Polsko-Ukraińskiego. Zainicjował spotkania na granicy polsko-ukraińskiej pod nazwą „Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa” i inne liczne inicjatywy sprzyjające polsko-ukraińskiemu dialogowi. Prezes Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza.

Aleksandra Zińczuk – badaczka dziedzictwa kulturowego i historycznego, szczególnie pogranicza etnicznego i trudnej pamięci (Wołyń, świadectwa ratowania i udzielania pomocy, akcje przesiedleńcze, operacja „Wisła”). Autorka wydawnictw i tekstów poświęconych historii kultury, animatorka życia społecznego. Prowadzi ekspedycje terenowe, inicjatywy społeczne i artystyczne wspierające polsko-ukraińskie pojednanie. Redaktorka Kutury Enter.

Rozmowa odbyła się w ramach cyklu debat „Modele pojednania”, wspierających polsko-ukraiński dialog, m.in. przy współpracy Centrum Kompetencji Wschodnich, Grupy Mowa Żywa. Opracowanie debaty: Krzysztof Bąk.

Aresztowani Ukraińcy podejrzewani o przynależność do Ukraińskiej Armii Powstańczej. Zdjęcia archiwalne udostępnione dzięki uprzejmości wydawnictwa Libra PL. Więcej nowych fotografii z akcji Wisła znajduje się w książce "Akcja Specjalna Wisła".

Aresztowani Ukraińcy podejrzewani o przynależność do Ukraińskiej Armii Powstańczej. Zdjęcia archiwalne udostępnione dzięki uprzejmości wydawnictwa Libra PL. Więcej nowych fotografii z akcji Wisła znajduje się w książce "Akcja Specjalna Wisła".

Zwiad konny 2. Brygady Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zdjęcia archiwalne udostępnione dzięki uprzejmości wydawnictwa Libra PL. Więcej nowych fotografii z akcji Wisła znajduje się w książce "Akcja Specjalna Wisła".

Zwiad konny 2. Brygady Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zdjęcia archiwalne udostępnione dzięki uprzejmości wydawnictwa Libra PL. Więcej nowych fotografii z akcji Wisła znajduje się w książce "Akcja Specjalna Wisła".

Bieszczady. Saperzy batalionu KBW Poznań podczas budowy prowizorycznej przeprawy w miejscu zniszczonego przez UPA mostu na drodze ze Smereku do Wetliny.

Bieszczady. Saperzy batalionu KBW Poznań podczas budowy prowizorycznej przeprawy w miejscu zniszczonego przez UPA mostu na drodze ze Smereku do Wetliny.

Akcja Wisła. Ukraińska wieś wysiedlana przez polskich żołnierzy. Fot. Jan Gerhard, archiwum Jerzego Tomaszewskiego.

Akcja Wisła. Ukraińska wieś wysiedlana przez polskich żołnierzy. Fot. Jan Gerhard, archiwum Jerzego Tomaszewskiego.

Maj 1947. Zastępca komendanta punktu załadunkowego w Komańczy w rozmowie z polską rodziną, której przydzielono gospodarstwo poukraińskie. Fot. Instytut Pamięci Narodowej.

Maj 1947. Zastępca komendanta punktu załadunkowego w Komańczy w rozmowie z polską rodziną, której przydzielono gospodarstwo poukraińskie. Fot. Instytut Pamięci Narodowej.

Autor najnowszej monografii tematu, prof. Jan Pisuliński z Rzeszowa.

Autor najnowszej monografii tematu, prof. Jan Pisuliński z Rzeszowa.

Dr hab. Rafał Wnuk.

Dr hab. Rafał Wnuk.

Przemawia Wasyl Pawluk, Konsul Generalny Ukrainy w Lublinie.

Przemawia Wasyl Pawluk, Konsul Generalny Ukrainy w Lublinie.

Dr Mariusz Zajączkowski i Aleksandra Zińczuk (prowadzenie).

Dr Mariusz Zajączkowski i Aleksandra Zińczuk (prowadzenie).

Jamna Dolna. Miejsce gdzie stała stała cerkiew greckokatolicka z 1905 r. pw. św. Mikołaja Cudotwórcy. Budynek wraz z XIX wieczną dzwonnicą został rozebrany w latach 50. W 1939 roku w Jamnej Dolnej mieszkało 1130 Ukraińców, 10 Polaków i 10 Żydów. W 1945 roku niemal wszystkich ukraińskich mieszkańców wsi przesiedlono do ZSRR. Fot. Krzysztof Bąk, 2017.

Jamna Dolna. Miejsce gdzie stała stała cerkiew greckokatolicka z 1905 r. pw. św. Mikołaja Cudotwórcy. Budynek wraz z XIX wieczną dzwonnicą został rozebrany w latach 50. W 1939 roku w Jamnej Dolnej mieszkało 1130 Ukraińców, 10 Polaków i 10 Żydów. W 1945 roku niemal wszystkich ukraińskich mieszkańców wsi przesiedlono do ZSRR. Fot. Krzysztof Bąk, 2017.