FELIETON. Dichtung und Wahrheit
Wchodzę do Kultury Enter, więc powinienem powiedzieć: „Dzień dobry”, ale kultura w ogóle podobno jest w ruinie, więc kto wie, jak to jest z tym „dzień dobry”, bywa przecież różnie. Nawet w pociągu, w wagonie z przedziałami, kiedy wchodzi się do przedziału, nigdy nie wiadomo, czy ktoś ci odpowie, czy popatrzą na ciebie z niechęcią, jak na wariata; w wagonie bez przedziałów sam byś tak o sobie pomyślał. Tych wagonów bez przedziałów jest zresztą coraz więcej, a w Pendolino to już wyłącznie są takie i wyznając spiskową teorię wszystkiego, można by się w tym dopatrywać świadomego działania, mającego na celu dalszą atomizację i anonimizację społeczeństwa. Swoją drogą, ciekawa jest ta ewolucja kolejowego designu, nawiązywanie do najnowocześniejszego sposobu podróżowania wtedy, kiedy on sam, poprzez umasowienie, został odarty z nimbu wyjątkowości. Prawdę mówiąc, czasy, kiedy podróż samolotem była wydarzeniem, przeżyciem, dawała poczucie wtajemniczenia, dawno już minęły. Tak samo jak do przeszłości należy atrakcyjność zawodu stewardessy, jedzenie nad chmurami, drink czy papieros na wysokości 10 kilometrów. Na lotniska wkroczyła samoobsługa. Jak nie chcesz walczyć ze skanerem, klawiaturą, numerem rezerwacji etc., to ktoś z pracowników lotniska, widząc twoją starczą bezradność, pomoże ci, zresztą, możesz check-in zrobić nawet w domu przez internet i oddać bagaż, mając już wydrukowaną na własnej drukarce kartę pokładową. I oto, kiedy samolot spowszedniał, komunikacja samochodowa i kolejowa zaczęły przejmować samolotowe wzorce. Pasażerowie witani są na pokładach autobusów, niektóre linie serwują poczęstunki, przedstartowe samolotowe rytuały, polegające na instruktażu dotyczącym używania masek tlenowych, wyjść awaryjnych etc. mają swoje odpowiedniki; bardzo chciałbym zobaczyć którąś z osób układających komunikaty dla pasażerów, z których wynika na przykład, że przejazd pociągiem Intercity Premium możliwy jest wyłącznie na podstawie uprzednio zakupionego biletu, a wszystko to „w trosce o państwa komfort i bezpieczeństwo”. Ta troska o mnie, co tu ukrywać, im jestem starszy, tym bardziej mi ciąży. Zjeżdżając ruchomymi schodami na peron Dworca Centralnego − albo schodząc nimi, gdyż często są nieczynne − widzę wielką tablicę z napisem, że jacyś „my”, bo to w pierwszej osobie liczby mnogiej komunikat, dworzec remontują i modernizują dla mnie. Troszczy się o mnie wróż Maciej, gotów zdjąć ze mnie już nie pamiętam co albo postawić horoskop; on tę troskę wyraża SMS-ami. Troszczą się o moje ciało telefonicznie jakieś dziwne medyczne instytuty, troszczą się o moją duszę świadkowie Jehowy (listonosz dzwoni zawsze dwa razy, oni chodzą zawsze po dwoje, dwie, dwóch), z napisu na kościele św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wynika, że ktoś troszczy się, bym przeżył adwentową przygodę i wziął udział w poszukiwaniu zaginionych cnót. Dziesiątki reklam telewizyjnych troszczą się o moją zagubioną erekcję. Pół biedy, kiedy wplątują w to Pinokia, gorzej jeśli sięgają po jakąś animowaną indiańską squaw i stylizowanego na Janosika Indianina, który powiada, że „czasem konar nie chce zapłonąć”, puszczając głosem oko nie wiem do której − męskiej czy żeńskiej − części widowni, że to wicie-rozumicie konar, hi, hi. Ponieważ w moim adresie mailowym jest słowo „biuro”, dziesiątki życzliwych troszczą się o moją firmę, o wyszkolenie bhp, o ochronę danych osobowych, o stan fundamentów i murów, proponując skuteczne ich osuszenie. I tak przygnieciony tą troską, która zapewne w najbliższych latach jeszcze się nasili − aż strach pomyśleć, ile jest jeszcze takich osób i instytucji, o których nie wiem, bo troszczą się o mnie dyskretniej − uświadamiam sobie, jaki jestem aspołeczny, nie troszczę się prawie o nikogo, nie nachodzę nikogo w domu, nie wydzwaniam do nieznajomych, nie proponuję nikomu, że mu wyjawię prawdę, która go wyzwoli. To zresztą symptomatyczne, że ludzie absolutyzujący prawdę bez najmniejszych skrupułów wmawiają dzieciom realność takiego bytu jak Święty Mikołaj. Skoro ludzki zarodek jest dla nich istotą ludzką, to kilkuletnie dziecko chyba także. Ich pomysłowość bywa nieograniczona, jak niektórzy wymyślili smutek postkoitalny, tak inni syndrom postaborcyjny, dopadający rzekomo wszystkie kobiety po usunięciu ciąży. Albo ta teza o straszliwym obciążeniu dzieci poczętych in vitro świadomością, że ich istnienie okupione jest śmiercią braciszków i siostrzyczek. Czy Jezus wiedział o rzezi niewiniątek? Jak jego ludzka część natury radziła sobie z taką świadomością?
Kiedy jadę Pendolino, myślę sobie, czemu fotele są mniej wygodne niż w samolotach, czemu jest w nich jakby bardziej ciasno. Kiedy patrzę na zmęczonego człowieka, nie tak znów dużo młodszego ode mnie, z napisem na bluzie „Dbam o czystość w pociągu Intercity Premium”, to zastanawiam się, czemu ma tak szarą, że właściwie brudną twarz.
Pendolino jechałem raptem ze trzy razy. Trafić tu do wagonu z małymi dziećmi z ADHD, to jak wsiąść w Warszawie do autobusu, którym jadą na wycieczkę starszaki z przedszkola. Z autobusu można wysiąść na pierwszym przystanku. W pociągu, jak choćby na trasie Warszawa−Kraków, ten pierwszy przystanek bywa też ostatnim.
Parę miesięcy temu oglądałem mistrzostwa Europy w siatkówce mężczyzn[ii]. Nieudane, Polacy odpadli w ćwierćfinale, przegrywając ze Słoweńcami[iii]. Zawsze łatwo mi było utożsamiać się z widownią siatkarską. Lubię patrzeć na sympatyczne, życzliwe twarze, na matki z małymi dziećmi, babcie z wnuczkami. Nie przeszkadzał mi nawet zwyczaj, polegający na tym, że kiedy naszym nie szło, widownia dopingowała ich, śpiewając Pieśń o Małym Rycerzu, piosenkę z serialu Przygody pana Michała z 1969 roku.
W stepie szerokim, którego okiem
Nawet sokolim nie zmierzysz.
Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa,
Pieśni o małym rycerzu!
Obyczaj na zdrowy rozum dość idiotyczny − pan Wołodyjowski był nikczemnego wzrostu, a siatkarze to wielkoludy, no i przecież bohater Henryka Sienkiewicza szablą wywijał, nie biegał i skakał po boisku. Polscy kibice siatkówki pojawili się też w Warnie i byli tam bardzo widoczni; gdyby nie oni, mecze grupowe rozgrywano by w niemal pustych salach. Polscy kibice byli widoczni, bo wszyscy ubrani byli w jednakowe białe T-shirty z napisem „Joanna imię piękna”. Wyróżniali się też biało-czerwonymi szalikami. Ponieważ byli jedyni, byli też głośni. Nie śpiewali jednak Pieśni o Małym Rycerzu. Kiedy serwował Polak, skandowali jego imię i nazwisko, na przykład: Bar-tek Ku-rek, Bar-tek Ku-rek…, w coraz szybszym tempie, co przypominało odgłos lokomotywy nabierającej prędkości: szu-szu-szu-szu-szu-szu, wzmacniając doping rytmem bębna i dźwiękiem trąbki. Moje ciało wpadało wtedy w jakiś dziwny rezonans, ogarniał mnie niepokój, rozedrganie i rozkojarzenie, nie potrafiłem się skoncentrować na tym, co działo się na boisku. A na boisku akcje Polaków pozbawione były tempa i właściwego rytmu. Polscy zawodnicy męczyli się z dużo słabszymi od siebie rywalami. Patrzyłem na mężczyznę, który stał tyłem do boiska i dyrygował tą stuosobową grupą rodaków. Po co on tu przyszedł? Czy naprawdę obchodzi go siatkówka? Firma kosmetyczna go wynajęła? Wyłączałem fonię, ale siatkarze nie mogli jej wyłączyć, może dlatego grali tak kiepsko?
Czy ja wiem, może jednak lepiej nie mówić: „,Dzień dobry”? Są przecież do wyobrażenia sytuacje, w których ten zwrot brzmi absurdalnie. Wchodzić na stypę i mówić: „Dobry wieczór”? A może już się mówi nie „dzień dobry”, a jakoś inaczej, może „niech będzie pochwalony”, a może „czołem”, a może „damy radę” albo „dobra zmiana”?
Jakiś wiersz na koniec? Nadtytuł tych felietonów Dichtung und Wahrheit do czegoś zobowiązuje. Wiersz zupełnie oderwany od współczesności, który ktoś napisał, gdy byłem dzieckiem.
Chyba chcecie wiedzieć,
jak dzisiaj,
jakie sprawy
i jakie troski?
Zwyciężyliśmy, towarzyszu,
nową
budujemy Polskę.
Z gruzów,
z ruin
rośnie budowa,
robociarz rządzi,
kolejarz,
hutnik.
Towarzyszu,
wam tylko powiem,
jakże bywa tu czasem trudno.
Jeszcze gnieździ się różna swołocz
po zapadłych, ciemnych powiatach,
ale my musimy podołać,
Rewolucja nam podpowiada.[iv]
Bohdan Zadura
[i] Tytuł cyklu felietonów Bohdana Zadury jest nawiązaniem do autobiografii Johanna Wolfganga von Goethego: Aus meinem Leben. Dichtung und Wahrheit, 1811-1833; wyd. pol.: Z mojego życia. Zmyślenie i prawda, PiW, Warszawa 1957.
[ii] Mistrzostwa Europy w Piłce Siatkowej Mężczyzn 2015, rozgrywane od 9 do 18 października 2015 w Bułgarii i Włoszech.
[iii] Mecz ćwierćfinałowy Polska−Słowenia, rozegrany 14 października 2015 w Warnie, zakończył się przegraną polskiej drużyny 2:3.
[iv] Andrzej Mandalian, Towarzyszom z bezpieczeństwa, 1950.