DZIAŁ WSCHODNI. Brzmienie języka polskiego kojarzyło mi się z wolnością
Keti Kantaria poznałam dzięki Schulzowi, co dla mnie, od kiedy organizuję Festiwal Schulzowski w Drohobyczu, jest rzeczą normalną. Skontaktowałam się z nią niecałe trzy miesiące temu. To Grzegorz Gauden zaproponował mi, żebym zaprosiła na Festiwal tłumaczkę Schulza na język gruziński, a Ewa Wojciechowska z Instytutu Książki podała mi kontakt do niej. Napisałam, zaprosiłam. Po jakimś czasie znowu wysłałam list. Wreszcie otrzymałam odpowiedź, niezdecydowaną, sprowadzającą się raczej do podziękowania i zadeklarowania chęci przyjazdu innym razem. Najciekawsze było to, że tłumaczka ochotę zobaczenia Drohobycza uzasadniała sentymentem do Polski, którą − jak wyznała − już kiedyś odwiedziła i chętnie przyjechałaby znowu. Keti Kantaria sądziła, że Drohobycz to Polska. Był to dobry pretekst, żeby pisać do siebie dalej. I piszemy. Dość często. Chyba po raz pierwszy mi się zdarzyło, że nie znając kogoś osobiście, poczułam przyjaźń do tej osoby. Czekam więc na spotkanie, już niedługo, bo Siódmy Festiwal Schulzowski odbędzie się w Drohobyczu od 3 do 9 czerwca 2016 roku. A tymczasem – rozmowa, z naszych listów skrojona.
Wiera Meniok
W.M. Proszę powiedzieć parę słów o sobie?
Keti Kantaria (K.K.): Jestem tłumaczką. Przekładam z angielskiego, od dawna i głównie pisarzy amerykańskich, lecz tak się złożyło, że zanim zaczęłam tłumaczyć, uczyłam się polskiego. Miałam taki kaprys w mętnych i bardzo trudnych latach 90. Nie wiem, czy potrafię to komukolwiek wytłumaczyć, lecz ten kaprys był rodzajem emocjonalnej autoterapii w okresie, kiedy przeżywaliśmy w Gruzji bankructwo naszych marzeń, kiedy kompletnie nie rozumieliśmy, co się dzieje z naszym krajem i co nas czeka. Młodzież uciekała wtedy na studia do Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Mnie w tej tendencji – wyjeżdżać z chaotycznego (wówczas) naszego kraju do państw poukładanych i bogatszych – czegoś brakowało. Pojechałam do Polski, ponieważ brzmienie języka polskiego kojarzyło mi się z wolnością. Nie bez powodu. Jestem dzieckiem końca lat 70., kiedy to zasypialiśmy w Tbilisi przy dźwiękach radia, w którym nadawano informacje o „Solidarności”. Oczywiście słuchali tego nasi rodzice, ale dla nas, dzieci, była to kołysanka.
W.M. Wiem, że ma Pani szczególny stosunek do kultury i literatury polskiej. Dlaczego?
K.K. Odpowiedź będzie prosta: jestem Gruzinką, a niewiele narodów ma z Polską takie relacje, jak Gruzini. Z wielu przyczyn. Niektóre sięgają XIX wieku, kiedy i w Polsce, i Gruzji prawie jednocześnie wybuchły powstania narodowe (odpowiednio w 1831 i 1832 roku). Polacy zostali wówczas okrutnie ukarani przez zaborcę. W Gruzji sytuacja wyglądała inaczej, a upadek powstania narodowego nie skutkował represjami na taką skalę jak w Polsce. Przy czym Imperium Rosyjskie zachowało się bardzo dziwnie, przesiedlając uczestników polskiego powstania, razem z rodzinami − oczywiście tylko tych, którzy nie zostali skazani na cięższe kary − do Gruzji, gdzie zostali oni przyjęci z wielkim szacunkiem i potraktowani jako honorowi obywatele. Wielu moich znajomych ma przodków wśród tych Polaków. Polacy, niezależnie od powodów osiedlenia się w Gruzji, zawsze byli tutaj dobrze traktowani. Po proklamowaniu Republiki Gruzińskiej w 1918 roku władze wojskowe utrzymywały świetne relacje z obozem Piłsudskiego. Wystarczy wspomnieć, że spośród obcokrajowców wstępujących do Wojska Polskiego tylko oficerom gruzińskim nie obniżano stopnia wojskowego[i]. Moja rodzina też miała bliskie kontakty z Polakami. Odkrywałam tę fascynującą historię w miarę dorastania.
W.M. Kiedy po raz pierwszy usłyszała Pani o Brunonie Schulzu i przeczytała jego teksty, w tłumaczeniu lub oryginale?
K.K. Miałam wtedy 20 lat. Przeczytałam Sklepy cynamonowe Schulza w rosyjskim czasopiśmie „Inostrannaja Litieratura”, w bardzo dobrym rosyjskim tłumaczeniu Asara Eppela[ii].
W.M. Dlaczego to Pani tłumaczy Schulza na język gruziński?
K.K. Zanim zaczęłam przekładać z języka angielskiego, sięgnęłam po książkę Czesława Miłosza Rodzinna Europa i przetłumaczyłam fragment. Potraktowałam to jako mój debiut w rzemiośle. Był to jednak bardziej eksperyment. Nie odważyłabym się wówczas nawet pomarzyć o tłumaczeniu Schulza. To moje wydawnictwo zwróciło się do mnie z taką propozycją.
Miałam już w dorobku różne tytuły, w tym Waldena Henry’ego Davida Thoreau, nad którymi to esejami pracowałam powoli i pełna wątpliwości, czy podołam. Być może dlatego propozycja przetłumaczenia Schulza początkowo nie wywołała we mnie zachwytu. Uważałam, że jeszcze nie jestem przygotowana do tej pracy. Wcześniej na ogół sama wybierałam autora, tym razem zamówienie przyszło z wydawnictwa.
To w wydawnictwie, z którym współpracuję już od siedmiu lat, postanowiono wydać Schulza. Ponieważ nie mieli tłumacza z języka polskiego, przypomniało im się, że kiedyś mieszkałam w Polsce i uczyłam się polskiego. I tak pewnego dnia zostały mi przekazane trzy teksty. Była to proza Schulza po angielsku, rosyjsku i po polsku. A wytypował mnie do tego projektu niejaki ,,Strychnina”. To ciekawa postać. „Strychnina” zaczął od pisania do największego gruzińskiego forum internetowego. Szybko zaimponował ogromną erudycją. Na tym forum przez kilka lat błyszczał, szalał i tryskał pomysłami. W pewnym momencie wydawnictwo Diogene zaprosiło go na rozmowę. Mimo że okazał się absolutnie aspołecznym młodym człowiekiem − miał wtedy jakieś 25−27 lat i stronił od bezpośrednich relacji z ludźmi, natomiast świetnie realizował się w przestrzeni medialnej − zaproponowano mu, by poprowadził projekty translatorskie. Musiał więc zacząć kontaktować się z ludźmi, z kollektiwem. Robił to z wielką niechęcią, mimo to osiągnął sukces, gdyż gust ma świetny. W ciągu kilku ostatnich lat Diogene opublikowało dzięki jego propozycjom około stu dobrych tekstów autorów europejskich w tłumaczeniu na gruziński. Schulz to też jego wybór. Bardzo mi się podoba ta historia.
W.M. Z różnych opowieści tłumaczy Schulza wiem, że często mają kłopoty ze znalezieniem wydawcy. Wydawnictwa nie mają pewności, czy Schulz się sprzeda.
K.K. Mam szczęście, że współpracuję z Diogene, zapewne jedynym dużym wydawnictwem w Gruzji, które działa trochę na przekór rynkowi. Jest w tym, jak sądzę, pewien szyk. Oni chyba też tak myślą. I być może dlatego cieszą się szczególnym uznaniem czytelników. Współpraca z nimi to dla tłumacza prestiż. Poza tym, wcale nie sądzę, że Schulz – przy dobrej promocji – jest ryzykowną decyzją wydawcy.
W.M. Jest Pani w trakcie pracy nad Schulzem. Jak przebiega proces przekładu: jakie miejsca łatwiej się poddają tłumaczeniu, a jakie są najtrudniejsze? Czy spotkała się Pani z koniecznością zmieniania struktury wypowiedzi Schulza, żeby ją oddać w ramach językowego obrazu i struktury języka gruzińskiego?
K.K. Myślę, że skończę pracę w maju, być może książka wyjdzie latem lub jesienią tego roku.
A jakie miejsca są najtrudniejsze?… Czy pamięta Pani, co Schulz odpowiedział Witkacemu w jednym z listów? Parafrazując jego słowa, od pytania, kiedy jest to proces łatwiejszy, a kiedy trudny „najchętniej chciałabym się uchylić”. Sądzę, że zracjonalizowanie, deziluzja procesu metafizycznego „równa się zdemaskowaniu aktorów, jest końcem zabawy”. Może to dziwnie zabrzmi, ale w trakcie tłumaczenia zwykle dosyć długo zupełnie nie wiem, dokąd zmierzam (ciekawie byłoby zapytać o to innych tłumaczy). Najprawdopodobniej tłumacz musi podczas pracy dojść do takiego stanu, kiedy rzeczy trudne stają się ferworem i radością. Właśnie w tym praca tłumacza przypomina pracę aktora na scenie. I dlatego tak trudno jest zrozumieć męki twórcze tłumaczy.
Na początku zawsze jest trudno – żeby nie wiem jak bliski był ci pisarz. Proszę nie zrozumieć mnie niewłaściwie. „Trudno” nie wyklucza poczucia szczęścia, przygody i satysfakcji − znanych tylko tłumaczom i tylko w trakcie pracy. Dopiero potem przychodzi zrozumienie, że jesteś na dobrej drodze, że coś dodałaś i to coś takiego, dzięki czemu tekst zaczyna oddychać, wibrować. I wtedy masz pewność, że oto to, co zapewne będzie niepokoiło czytelnika, to jest to, co ciebie uniosło.
W.M. Jak się ma językowy obraz świata Schulza do struktury języka gruzińskiego?
Oczywiście, język gruziński jest całkiem inny niż polski. Nie jest językiem indoeuropejskim, więc struktura wypowiedzi różni się od polskiego. Ale nie oznacza to, że dobry przekład nie jest możliwy. Gruziński język literacki ciąży ku wpływom perskim, dlatego nie ma problemów z bogactwem metaforycznym wypowiedzi. Wręcz odwrotnie. Gruziński, jak sądzę, ma inny problem, polegający na tym, że w tzw. formach wewnętrznych, czyli strukturze wypowiedzi poetyckiej jest dość daleki od lapidarności i jednoznaczności. Z tego powodu niełatwo mi było przekładać choćby Rzeźnię numer pięć Kurta Vonneguta. Wtedy właśnie odczułam nieprzezwyciężone pragnienie – a było to odczucie niemal zmysłowe – by zanurzyć się w najdawniejszy tekst[iii] literatury gruzińskiej, bardzo stary, napisany w piątym stuleciu. Właśnie tam język gruziński jest jak czyste źródło, zupełnie inny od współczesnego, jeszcze bez wschodnich wpływów, zdaje się właściwie kaukaski – ascetyczny, powściągliwy, lecz za frazami płonie niepohamowana ekspresja. Może to dziwne, ale bez problemów da się w języku gruzińskim oddać tak ekspresję i metaforykę Schulza, jak i jego lapidarne, ascetyczne wypowiedzi. Lecz często zdarzają się słowa, których znaczenia po polsku po prostu nie znam, a niektórych nie mogę znaleźć w żadnym z języków, nawet w gruzińskim. Na przykład słabo orientuję się w nazwach roślin, które Schulz wymienia w swoich tekstach.
W.M. Jakie miejsca tekstu Schulza utkwiły Pani w pamięci najbardziej?
K.K. Jak już wspominałam, przeczytałam Schulza, kiedy miałam 20 lat, czyli nie mogę powiedzieć, że byłam dzieckiem, mimo to chłonęłam go z dziecięcą wyobraźnia. Przez jakiś czas nie wracałam do niego, ale wrażenia pozostały. Chociażby obraz szalonego ojca, który coś sobie czaruje na strychu z ptakami. Chyba to utkwiło mi w pamięci najbardziej.
W.M. Co może Pani powiedzieć o recepcji Schulza w Gruzji? Czy zna Pani ludzi, którzy go czytają i interesują się Schulzem? Czy zna Pani twórców gruzińskich, którzy inspirują się nim?
K.K. Tak, chociaż stosunkowo niewielu. Najczęściej spotykam zainteresowanych Schulzem przypadkowo. Na przykład całkiem niedawno młody człowiek, student, zapytał mnie o moje tłumaczenia. Kiedy mu odpowiedziałam, że tłumaczę Schulza, głośno gwizdnął. Okazało się, że zna Schulza lepiej niż ja. Być może dlatego, że studiował we Francji. Młodzi ludzie mają możliwość zapoznania się z Schulzem dzięki znajomości języków europejskich, bo za mało osób zna rosyjski. Niedługo będą mieli okazję przeczytać go po gruzińsku i to jest niesamowite.
Nie jestem w stanie powiedzieć, czy ktoś z gruzińskich twórców pracował nad jakimś projektem związanym z Schulzem. Wiem, że w Tbilisi dokumentalistka i producentka Anna Dziapshipa chciałaby nakręcić film o Drohobyczu Schulza lub raczej o Schulzu z Drohobycza. Interesuje ją pisarz na skrzyżowaniu kultur. Anna jest Abchazką urodzoną w Tbilisi. O ile wiem, już zwróciła się ze swoją propozycją do pierwszego programu gruzińskiej telewizji.
W.M. Czy Pani zdaniem Schulz znajdzie przychylnych odbiorców wśród czytelników gruzińskich?
K.K. U nas sytuacja z tłumaczeniami bardzo się zmieniła. Wcześniej gruzińskich tłumaczeń z europejskich języków było mało, a jeszcze mniej było dobrych jakościowo. Teraz w Gruzji przeżywamy prawdziwy boom translatorski. W ciągu ostatnich 10−15 lat wydano mnóstwo książek obcojęzycznych pisarzy, świetnie przetłumaczonych na gruziński. Myślę, że na tym polega sens niepodległości – język znowu zaczyna pełnić wszystkie funkcje, które mu odebrano. I wreszcie przyszedł czas na bezpośrednie tłumaczenia z polskiego. Dziwne, że przy takim szczególnym stosunku do Polski, dopiero teraz widać zainteresowanie polskimi pisarzami. Z całą pewnością, jeśli kogoś już dawno temu należało przetłumaczyć, to Brunona Schulza przede wszystkim. Co prawda, w Gruzji lepiej znają Gombrowicza, ale nie mam wątpliwości, że Schulz znajdzie czytelników. Gruzini to naród wciąż nienasycony wszystkiego co najlepsze. Nie wiem, ile osób przeczyta Schulza, ale na pewno sporo będą o nim mówić.
A wracając do związków polsko-gruzińskich. Myśląc o temacie, odczuwam pewien dyskomfort. Wydaje mi się, że za często mówimy o tych relacjach w terminach postradzieckiego nacjonalizmu, choć przecież sytuacja się zmieniła. Dużo razem przeżyliśmy, ale mam bardzo ostrożny stosunek do tego typu sentymentów, gdyż te dawne relacje zostały dziś zmonopolizowane przez różnej maści konserwatystów. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Natomiast mało u nas widać Polski utalentowanej, szalonej, poszukującej, choćby polskich reżyserów, których osobiście bardzo cenię. Uwielbiałam na przykład Żuławskiego. Chyba to jest właściwy czas, by znowu poznać się bliżej.
Z Keti Kantaria rozmawiała Wiera Meniok
Keti (Ketevan) Kantaria − absolwentka studiów wschodnich i tłumaczka (zna języki: gruziński, angielski, rosyjski i polski) współpracująca z wieloma gruzińskim wydawnictwami, interesuje się problematyką Kaukazu i Europy Wschodniej Europy.
Wiera Meniok – doktor filologii, teoretyk literatury, schulzolog, tłumacz, pracownik naukowy i akademicki w Zakładzie Literatury Powszechnej i Slawistyki Uniwersytetu w Drohobyczu. Dyrektor Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu, kierownik Polonistycznego Centrum Naukowo-Informacyjnego im. Igora Menioka Uniwersytetu w Drohobyczu, prezes Fundacji „Muzeum i Festiwal Brunona Schulza”.
Absolwentka Wydziału Filologii w Państwowym Uniwersytecie Pedagogicznym im. Iwana Franki w Drohobyczu. Studia doktoranckie i obrona doktoratu w Donieckim Uniwersytecie Narodowym. Od 1996 roku zajęła się polonistyką. Odbyła dwa staże naukowe w Uniwersytecie Jagiellońskim pod opieką naukową prof. Jerzego Jarzębskiego. Prowadzi zajęcia z historii literatury polskiej, teorii przekładu, zasad badań naukowych, poetyki tekstu literackiego, interpretacji literackiej. Autorka ponad 80 publikacji naukowych, m.in. związanych z twórczością Brunona Schulza. Redaktorka cyklicznie ukazujących się tomów z materiałami Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu oraz innych publikacji zbiorowych. Tłumaczy polskojęzyczne teksty schulzologiczne na język ukraiński. Przetłumaczyła na język ukraiński Szkice krytyczne Brunona Schulza.
Wspólnie ze śp. Igorem Meniokiem (1973–2005) w 2002 roku zainicjowali powstanie Polonistycznego Centrum Naukowo-Informacyjnego w Uniwersytecie w Drohobyczu, w 2003 roku założyli Izbę Pamięci Brunona Schulza w jego dawnym gimnazjalnym gabinecie profesorskim, w 2004 roku zainicjowali w Drohobyczu Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza.
Trzykrotna stypendystka (2006, 2008, 2012) Programu „Gaude Polonia” Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP. Za organizację Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu w 2009 roku otrzymała odznaczenie „Za dobrą sprawę” Lwowskiej Kapituły Orderu „Ji”. W 2012 roku odznaczona nagrodą honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej” Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP.
[i] Po rewolucji październikowej, 26 maja 1918 proklamowano Demokratyczną Republikę Gruzji. W 1921 roku kraj został podbity przez bolszewików, a rząd gruziński i oficerowie armii ewakuowali się do Stambułu, gdzie attaché wojskowy polskiej ambasady zaproponował gruzińskim oficerom wstąpienie do Wojska Polskiego. Z oferty skorzystało około stu żołnierzy, którzy służyli jako oficerowie kontraktowi.
[ii] Asar Eppel (1935−2012) − rosyjski prozaik i tłumacz literatury polskiej na rosyjski; jego matka pochodziła z Lublina.
[iii] Chodzi o hagiograficzne dzieło Jakoba Chucesi (Jakub Curtaweli, Jakub z Curtawi; V w.) Męczeństwo świętej Szuszanik.
Keti Kantaria będzie gościem na VII Międzynarodowym Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu, który odbędzie się w dn. 3−9 czerwca 206. Fot. dzięki uprzejmości Wiery Meniok
Keti Kantaria tłumaczy obecnie Schulza na język gruziński. Fot. dzięki uprzejmości Wiery Meniok
Wiera Meniok, kierownik Centrum Polonistycznego Uniwersytetu w Drohobyczu, dyrektor Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu. Fot. Igor Feciak
Inauguracja VI Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu, 26 maja 2014. Od lewej: prof. Nadija Skotna, rektor Uniwersytetu w Drohobyczu; Mykoła Hnatenko, dyrektor Teatru Muzyczno-Dramatycznego w Drohobyczu; Wiera Meniok, dyrektor Festiwalu; Grzegorz Józefczuk, prezes Stowarzyszenia Festiwal Brunona Schulza w Lublinie, dyrektor artystyczny Festiwalu. Fot. Igor Feciak
W ramach Festiwalu, obrady międzynarodowej sesji schulzologicznej "Bruno Schulz: teksty i konteksty", 27 maja 2014. Od lewej: prof. Stanisław Rosiek (Gdańsk), prof. Marek Tomaszewski (Paryż), prof. Jerzy Jarzębski (Kraków), Tomasz Dostatni OP (Lublin). Fot. Igor Feciak
Finał spektaklu "Józef&Ko" Studenckiego Teatru Alter (Drohobycz) z udziałem gościnnym Jurija Andruchowycza (Iwano-Frankiwsk), w ramach Festiwalu, 27 maja 2014. Fot. Igor Feciak
Wieczór autorski Serhija Żadana (Charków) w ramach Festiwalu, 29 maja 2014. Fot. Igor Feciak