DZIAŁ WSCHODNI. Szkice na marginesie radzieckiej transplantologii
Peregrynacje ściętej głowy. Szkice na marginesie radzieckiej transplantologii
Ucięte głowy w Mistrzu i Małgorzacie – symbole sowieckiego bezhołowia – czytane literalnie mogą być odzwierciedleniem sukcesów radzieckiej transplantologii. Badacze z Kraju Rad uwierzyli bowiem w hasła rewolucji i zamarzyli o ożywianiu zmarłych. Wkrótce jednak ideologia stłamsiła ostatnie wolne umysły.
Sowieckie bezhołowie
Przez karty powieści Mistrz i Małgorzata niczym piłeczki pingpongowe toczą się ucięte głowy. Michaił Bułhakow każe Behemotowi nasadzić jedną z nich na powrót tak, aby Żorż Bengalski mógł znów widzieć, słyszeć i czuć. Odzyskawszy łepetynę służalczy artysta będzie już na zawsze żyć w strachu. Natomiast w zupełnie beznadziejnej sytuacji okazuje się być otumaniony socjalistyczną ideologią pisarz Michaił Aleksandrowicz Berlioz. Jego głowa za nic nie chce powrócić na swoje miejsce.
Opisane przez mistrza dwudziestowiecznej prozy dekapitacje są fantastyczną parabolą sowieckiego „bezhołowia”. I między innymi za te literackie uniwersalia Bułhakow został włączony do panteonu pisarzy wszech czasów. Inspiracji do stworzenia makabrycznych wątków nie należy jednak szukać, jak sądzą niektórzy krytycy, w psychice literata. Nie satanizm bowiem, czy mroki średniowiecza fascynowały pisarza, a współczesna mu nauka. Bułhakow, z wykształcenia lekarz, na bieżąco śledził dokonania medyków i biologów. Bliska mu była zwłaszcza transplantologia. Ze szczególnym zainteresowaniem śledził dokonania w transplantologii. Najlepszym przykładem tych zainteresowań jest opowiadanie Psie serce (1925), w którym czworonożnemu bohaterowi wszczepiona zostaje ludzka przysadka mózgowa. Autor z właściwą sobie ironią próbuje rozsądzić, w kogo lub co możemy się przeistoczyć po transplantacji. Czy zatem można zmarłego w 1940 roku pisarza nazwać scjentystycznym wizjonerem? Podnoszona przez niego problematyka, na wiele dekad przed oficjalną datą narodzin współczesnej transplantologii, zdaje się to potwierdzać. Jednak cezura wyznaczona przez pierwszy przeszczep ludzkiego serca, którego dokonał w 1967 roku w Kapsztadzie Christiaan Barnard, ma wymiar symboliczny. Historia transplantacji organów jest bardziej skomplikowana i sięga końca XIX wieku. Ponadto dramatyzm pierwszych dziesięcioleci rozwoju tej dyscypliny w przedziwny sposób splata się z losami powstającego Kraju Rad. Można więc Bułhakowa określić mianem nie tyle wizjonera, co genialnego kronikarza rozgrywających się w ZSRR wydarzeń.
Psu na szyję
Transplantologia, zanim na dobre rozwinęła się w dwóch przodujących w tej dyscyplinie krajach – USA i Rosji Radzieckiej – swoje pierwsze sukcesy święciła w sercu Starego Kontynentu. Na przełomie stuleci XIX i XX w Austrii Emerich Ullmann jako pierwszy przeszczepił nerkę. Zabieg jednak nie miał nic wspólnego ze współczesnymi operacjami – dziś transplantologia ratuje ludzkie życie, w czasach Ullmanna była nauką eksperymentalną. Organ zaś, o którym tu mowa, przeszczepiony został psu na szyję. Za sukces uznano wówczas, że podłączona nerka zaczęła wydzielać mocz. Jednak zwierzę nie pożyło długo. Kolejnym kamieniem milowym w rozwoju tej dyscypliny były dokonania noblisty Alexisa Carrela. W pierwszej dekadzie XX wieku Francuz opracował technikę zszywania naczyń krwionośnych, dzięki której znacznie usprawniono wstawianie organów do ciała biorcy.
Wielka wojna nie sprzyjała transplantologom i wielu z nich zajęło się po prostu leczeniem bądź zmieniło swoje zainteresowania. Kiedy podpisano pokój, naukowcy wrócili do cięcia żab i jaszczurek – a wraz z rozwojem technik chirurgicznych – także stałocieplnych szczurów, kotów i psów. W uśmiercaniu zwierząt w imię postępów transplantologii przodowali badacze zza oceanu i z Kraju Rad. Sytuacja bolszewickiej Rosji była jednak szczególna. Liczne grono świetnie wykształconych naukowców, zarówno tych pracujących w kraju, jak i na najlepszych zagranicznych uczelniach, dało się zwieść hasłom rewolucji i ze zdwojoną energią podjęło się pracy dla dobra nowej socjalistycznej ojczyzny. Zwłaszcza przedstawiciele nauk przyrodniczych, często bez odpowiedniego zaplecza, w warunkach urągających ich godności, mierzyli się z najtrudniejszymi naukowymi zagadnieniami.
Badacze pod kierownictwem Siergieja Siergiejewicza Briuchonienki (1890–1960) wyznaczyli sobie bodaj najtrudniejsze zadanie – postanowili ożywiać organy. W tym celu szef zespołu skonstruował aparat, będący prototypem rozpowszechnionego obecnie płucoserca, bez którego trudno sobie wyobrazić jakąkolwiek skomplikowaną operację. Powstały w 1924 roku autojector [fon. autożektor, oznacza ‘maszyna nadająca tępo’] był narzędziem, które wyprzedzało swój czas. Jednak brak było technologii chirurgicznych, z zakresu antyseptyki, czy immunologii, żeby choć w części wykorzystać jego możliwości. Ponadto sami twórcy aparatu nie byli świadomi własnych ograniczeń. Przeświadczenie o wielkich możliwościach autojectora, oddaje dokumentalny.
„Izolowane serce” – mówi narrator – a podłączony do sieci rurek narząd zaczyna bić. W tle stoi autojector, który przypomina aparat do pędzenia bimbru połączony z tokarką. Urządzenie dostarcza do wiszącego na stelażu organu natlenioną krew. Następnie na planszy obserwujemy układ krwionośny psa. Komentator wyjaśnia, że Briuchonienko opracował unikalną technikę podłączania aparatu do całych zespołów narządowych. Kamera pokazuje metalową tacę z oplecionym rurkami psim łbem, lektor zaś ogłasza „izolowana głowa reaguje na bodźce”. Wówczas w kadrze pojawia się badacz z młotkiem i rytmicznie uderza w stół. W efekcie czego psie uszy strzygą jakby zwierz był anatomiczną całością. „Izolowana głowa reaguje na światło” – poucza głos i pod wpływem impulsów płynących z mocnej żarówki psie powieki drżą.
Po obejrzeniu takiego dokumentu, nawet największy sceptyk uwierzyłby, że lada moment będzie można wymieniać organy tak, jak się to czyni zużyte części w samochodzie.
Żółw z widoczkiem
Na początku lat trzydziestych minionego wieku autojector trafił do wszystkich medycznych uczelni ZSRR. W celach popularnonaukowych opracowano także algorytmy chwilowego „ożywiania” nie tylko wyizolowanych organów, ale i całych istot. Licytowano się przy tym, komu uda się później od ustania pracy serca uruchomić narządy zmarłej istoty. W latach trzydziestych moskiewscy naśladowcy Briuchonienki dokonywali „zmartwychwstań” psów dwadzieścia minut od ich śmierci. Zazwyczaj po pół godzinie następował „ponowny zgon” z powodu rozszczelnienia rurek łączących organizm z aparatem bądź w efekcie zapaści układu krwionośnego. Od końca trzeciej dekady XX wieku badano także obecność impulsów elektrycznych w mózgu zwierząt podłączonych do autojectora. Zapisy wykazywały istnienie aktywnych połączeń między neuronami ożywionych istot. Nie ustalono jednak, czy ucięta głowa myśli – obecnie większość badaczy pozytywnie odpowiada na to pytanie.
Wciąż jednak nie udawało się znaleźć sensownego zastosowania dla autojectora w medycynie. Naukowcy świadomi jałowości swoich pokazów – pojęcie eksperymentu w tych przypadkach przestało być zasadne – szukali kolejnych rekordów w „ożywianiu”. Szczytem możliwości aparatu okazało się być w 1955 roku wznowienie pracy serca u noworodka niemal sto godzin od zgonu (dokonał tego zespół prof. F.A. Andriejewa). Jedyne znane zastosowanie autojectora w ratowaniu ludzkiego życia miało miejsce w 1933 roku w prowincjonalnym Chersoniu [1]. Urządzenie wykorzystał syn profesora Uniwersytetu Warszawskiego – Jurij Jurewicz Woronoj podczas pierwszego w historii ludzkości przeszczepu nerki człowiekowi. Zabieg został wykonany u pacjentki, która zatruła się rtęcią. Jej organizm był w krytycznym stanie i nie mógł sam oczyścić się z toksyn. Woronoj zadecydował więc o pobraniu od zmarłego sześćdziesięcioletniego mężczyzny nerki i wszczepieniu umierającej. Zanim jednak wszył narząd, musiał go odpowiednio przygotować i podłączył do autojectora. Następnie nerka od dawcy została wstawiona na biodro chorej i przez kolejne dwie doby spełniała swoją funkcję – oczyszczała krew i wydalała mocz. Niestety w trzeciej dobie pacjentka zmarła.
Doświadczenia z wykorzystaniem autojectora nie uwzględniały koncepcji zgodności tkankowej, wedle której organizm reaguje alergią na wszczepiany narząd. W latach dwudziestych i trzydziestych przyjęto jedynie założenie (na marginesie – błędne), że niemożliwe są przeszczepy od przedstawicieli różnych gatunków i np. świńskiego serca nie da się wstawić człowiekowi. Radzieccy naukowcy mieli jednak świadomość, że oprócz niedawno odkrytych i zdefiniowanych grup krwi, istnieją jeszcze jakieś inne, bliżej niezidentyfikowane czynniki odpowiedzialne za przyjęcie się narządów. W tym celu prowadzono badania porównawcze. Dobierano parę szczurów i jednemu z nich przeszczepiano, np. na szyję bądź w pachwinę, nerkę drugiego. W sytuacji gdy narząd się nie przyjmował, intuicyjnie szukano sposobu na uniknięcie alergii. Najczęściej łączono ze sobą główne arterie krwionośne gryzoni. Bywało więc, że powstawała zszyta bokami szczurza chimera. Następnie, gdy już wyeliminowano potencjalny konflikt, rozłączano zwierzęta i ponownie eksperymentowano z transplantacjami. Zabiegi te, mimo ich dramatycznego, a niekiedy wręcz makabrycznego/ okrutnego wymiaru, niezwykle przyczyniły się do rozwoju nauki.
Kolejnym krokiem w kierunku transplantacji medycznej było opracowywanie technik pobierania i wszczepiania organów. Na świecie do 1939 roku nie było ani jednego udanego przypadku wszczepienia biorcy narządu w jego fizjologiczne miejsce, czyli np. serca po lewej stronie pod żebrami. Wszystkie transplantacje wykonywano albo na szyję, albo w pachwinę, albo – co było już wielkim osiągnięciem – do jamy brzusznej (w ZSRR specjalizował się w tym profesor fizjolog Nikołaj Pietrowicz Sinicyn). Po przeprowadzeniu takiego zabiegu zwierzę należało obserwować i badać, jak zachowuje się nowy organ. W przypadku operacji polegającej na wszczepienia narządu na zewnątrz, nie było z tym problemu. Jednak bardziej zaawansowane eksperymenty wprowadzające narząd do wnętrza organizmu biorcy, były wielkim wyzwaniem dla diagnostów. Nie znano bowiem ani ultrasonografu, ani rezonansu magnetycznego. Jedyne dostępne narzędzie, za pomocą którego można było nieinwazyjnie zajrzeć do wnętrza organizmu– aparat rentgenowski – miało niedostateczną czułość. Znaleziono jednak wyjście, jakże charakterystyczne dla radzieckich badaczy.
Wspominany już Sinicyn,mimo trwającej II wojny światowej, nie przerywał swoich eksperymentów (radzieccy naukowcy badania prowadzili albo za Uralem, albo bezpośrednio na froncie; znane są nawet przypadki konferencji fizjologów przeprowadzane w okopach) i jako pierwszy na świecie około roku 1943 przeszczepił żółwiowi do jamy brzusznej serce. Nowy organ rozpoczął pracę jako drugi „dopełniający” serce właściwe. Wyczyn ten w 1945 roku opisano w pierwszym powojennym numerze „Nature”. Niestety nie było technik umożliwiających obserwację pracy drugiego serca i jedynie powtórna operacja umożliwiała wgląd w jego działanie. Potrzeba matką wynalazku, więc szybko znaleziono rozwiązanie. Żółw posiada grubą skorupę – skonstatowali badacze – dlaczego więc nie wprawić w nią wziernika, przez który pozwoli zajrzeć do środka? Dziś w muzeum uniwersytetu medycznego w Niżnym Nowogrodzie można obejrzeć pancerz żółwia z wykonanym z pleksi okienkiem. Niebawem pomysły najznakomitszych radzieckich transplantologów miały przyćmić dokonania studenta z prowincjonalnej uczelni.
Elektryczne serce
7 maja 1938 roku w 25 numerze gazetki woroneskiego uniwersytetu „Dla Naukowych Kadr” obok informacji, że studentka genetyki tow. Kaniewskaja przedstawiła interesujący referat poświęcony kwitnięciu i owocowaniu wyki oraz wzmianki, iż student Maszkin przygotował pracę zatytułowaną Dendroflora woroneskiego parku kultury i rozrywki, znalazła się krótka nota poświęcona dokonaniom tow. Demichowa. Czytamy w niej, że ten wzorowy student czwartego roku „[…] skonstruował w warsztatach WGU [Woroneskiego Uniwersytetu – przyp. aut.] wyjątkowo oryginalne narzędzie, mające na celu zastąpić serce i całkowicie samodzielnie przystąpił do eksperymentu na psach”. Następnie przytoczony zostaje fragment protokołu sporządzonego przez studenta:
O 6.15 skonstatowano śmierć psa, spowodowaną wyłączeniem naturalnego serca (w drodze podwiązania naczyń). Następnie po 12 min. włączono urządzenie zamieniające serce i napędzane przez elektryczny silnik. W ciągu 16 min.pracy urządzenia pies przejawiał pełne oznaki życia (oddech, wzrokowe i inne odruchy).
Tekst jest pierwszą na świecie relacją z wykorzystania sztucznego serca wewnątrz organizmu ssaka. Ponadto istotny krok w transplantologii dokonał nie utytułowany badacz, ale student. Mało tego, aparat wykonał samodzielnie w warsztacie ślusarskim. Nic więc dziwnego, że po tym dokonaniu Władimir Pietrowicz Demichow (1916–1998) został przeniesiony na studia do Moskwy [2]. Tam 6 sierpnia 1940 roku, już jako pracownik naukowy, przeprowadził pamiętny eksperyment, z którego również zachował się protokół:
Z zastosowaniem narkozy eterowej przeprowadzona została operacja przeszczepu serca od 3-miesięcznego kociaka (samiec) mądremukotu [w oryg. ‘к умному коту’, tu najprawdopodobniej w znaczeniu ‘w pełni mogącego wykorzystać swoje kocie możliwości’ – przy. aut.] pod skórę okolic pachy […]. Operacja trwała ok. 3 godzin. Praca serca [od dawcy – przyp. aut.] ustała w ciągu 2 godzin.
Następnie Demichow z właściwą sobie prostolinijnością relacjonuje:
Po powrocie z bufetu uczestnicy zabiegu zauważyli tlący się ogień idący od przewodów elektrycznych koca, którym przykryto operowanego kota. Zapaliła się podłoga i częściowo opalił ogon kota. Po likwidacji ognia, w efekcie skandalicznego zajścia, kot był zabrany do akademika, do pokoju, gdzie . Tam w efekcie niedopatrzenia, uciekł, a to zaś uniemożliwiło dokonanie oglądu.
Wojna na długie lata odciągnęła Demichowa od moskiewskich laboratoriów – z pioniera transplantologii przedzierzgnął się w lekarza patologa. W 1945 roku, po powrocie z frontu od razu rzucił się w wir badań naukowych. Pierwszym zabiegiem, którego się podjął, było wszycie psu drugiego serca metodą wspomnianego już Sinicyna. Przyjęcie takich priorytetów świadczyło o tym, że młody naukowiec w czasie wojny zapoznał się z eksperymentami starszego kolegi i nie zamierzał ich bezrefleksyjnie powtarzać.
Niestety powojenne lata nie były pomyślne dla Demichowa. Naukowiec miał trudny charakter i niechętnie poddawał się władzy przełożonych. Po licznych nieporozumieniach został zwolniony z moskiewskiego uniwersytetu i dostał etat w instytucie futrzarskim, gdzie rozpoczął cykl eksperymentów. Jego nowi pryncypałowie nie rozumieli jednak, jak nowatorskie i perspektywiczne mogą być prace nad transplantacjami. Aby im tego dowieść Demichow wielokrotnie zapraszał do laboratorium dziennikarzy i ludzi filmu. Efekt ich odwiedzin był zgoła odwrotny, także w nowym miejscu zatrudnienia spotkał się z szykanami. Nie pozbawiono go wprawdzie stanowiska, ale zakazano przeprowadzania eksperymentów. Zrozpaczony Demichow zawitał do frontowego kolegi zawiadującego schroniskiem dla bezdomnych zwierząt i tam, w warunkach całkowicie odbiegających od standardów laboratoryjnych, starał się kontynuować doświadczenia.
W 1948 roku, po przeprowadzeniu ponad czterdziestu operacji, podczas których zginęło co najmniej osiemdziesiąt psów, udało się Demichowowi opracować szczegółowe plany transplantacji serca, nerek i wątroby u ssaków. Ponadto, dzięki swojej determinacji oraz rosnącej sławie, zaczęto go zapraszać na najważniejsze konferencje medyczne w ZSRR (m.in. w 1947 r. na Ogólnoradziecką Konferencję Chirurgów Płucnych).
Nie wierzę w chromosom
Początkowo rozgłos pomógł badaczowi. Otrzymał posadę w Instytucie Chirurgii Radzieckiej Akademii Nauk i umożliwiono mu wykonywanie eksperymentów w skali, o której nie mógł nawet marzyć nie tylko w salce schroniska, ale i futrzarskim instytucie. W nowy miejscu miał także dostęp do pełnej i nowoczesnej diagnostyki medycznej. Nie musiał więc już korzystać z komunikacji miejskiej, żeby przewozić swoich czworonożnych pacjentów z jednego punktu diagnostycznego do drugiego. Tym niemniej wciąż nie udawało mu się zainteresować wynikami swoich prac szefa instytutu, światowej sławy chirurga Aleksandra Aleksandorwicza Wiszniewskiego. Z osobą przełożonego Demichow wiązał zaś szczególne nadzieje. Znał jego nowatorskie dokonania na polu anestezji oraz kardiochirurgii i przypuszczał, że połączywszy swoje siły, dokonaliby przełomu w transplantologii.
Badacz postanowił więc zaprosić do laboratorium gości zza żelaznej kurtyny. Sądził, że w ten sposób uda mu się zmiękczyć kierownictwo instytutu. I znów efekt był odmienny od zakładanego. Naukowcy z Europy Zachodniej, Ameryki Północnej, a nawet Afryki gremialnie stawili się w moskiewskim laboratorium transplantologa. Dla nich prace Demichowa były nowatorskie i niezwykle inspirujące. W kraju uznano jednak popularność młodego badacza za politycznie niepoprawną, i w przyspieszającej stalinizacji kraju oraz ideologizacji nauki, postanowiono ukrócić wizyty zagranicznych gości. Jeden z przyjezdnych okazał się być szczególnie zainteresowany pracami Demichowa i nie dawał za wygraną. Dwukrotnie jeszcze, już jako turysta, przyjeżdżał do Moskwy i potajemnie spotykał się ze swoim mentorem. Następnie w rodzinnym Kapsztadzie rozpoczął własne prace nad przeszczepami organów. Oprócz lekcji, które odrobił w ZSRR, Christiaan Barnard – bo o nim mowa – miał w naukowym dossier dwuletni staż w najlepszym ośrodku chirurgicznym w Minneapolis w USA. Dzięki tym doświadczeniem w 1967 roku jako pierwszy na świecie wszczepił człowiekowi nowe serce.
Tymczasem w ZSRR na naukową scenę wchodzili nowi zmotywowani politycznie gracze. Powtarzali za swoją mentorką – Olgą Borisowną Lepieszyńską – bzdury o rzekomych związkach między genetyką a faszyzmem. „Nie wierzymy w chromosom” – wykrzykiwali na zideologizowanych konferencjach „naukowych” i jako alternatywę dla genu proponowali mityczną materię pierwszą. W tej sytuacji perspektywa zastosowania w ZSSR odkryć transplantologii w leczeniu człowieka odwlekła się aż o trzy dekady, do lat osiemdziesiątych XX wieku. Ostatecznie potencjał duetu Demichow-Wiszniewskinie potencjału został wykorzystany.Współczesny historyk medycyny rosyjskiej i radzieckiej Siergiej Pawłowicz Glancew konstatuje:
Gdyby wtedy, w 1949 roku Aleksandr Aleksandrowicz [Wiszniewski – przy aut.], mając w rękach […] model drugiego dopełniającego serca, i tryskającego pomysłami współpracownika, pogodził wszystkie te badania […], o których sam mówił, to nie ma żadnych wątpliwości, że to nie kto inny a A.A. Wiszniewski, a nie Barnard, zostałby pionierem klinicznej transplantacji serca. Przecież, powtórzymy to raz jeszcze, nigdzie w świecie nie było wówczas drugie takiego fanatyka idei i mistrza techniki, jak W. P. Demichow.
[1] Istnieją źródła, według których opisywany przeszczep został wykonany w Charkowie w 1931 roku. Jednak większość biografów skłania się ku dacie i miejscu jak w prezentowanym tekście – przy. aut.
[2] Istnieją dokumenty poświadczające zaangażowanie samego Briuchonienki w przeprowadzkę Demichowa do Moskwy.
Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska
Marta Panas-Goworska i Andrzej Goworski to autorzy trzech publikacji i wielu artykułów dotyczących życia w Związku Radzieckim. Poprzez swój eseistyczno-gawędowy styl starają się odtwarzać zaginione światy w sposób przystępny dla czytelnika. Ich książka Naukowcy spod czerwonej gwiazdy otrzymała Nagrodę Internautów w konkursie Mądra Książka Roku 2016. Właśnie ukazała się ich najnowsza publikacja Naznaczeni przez rewolucję bolszewików.
Demichow (w białym kitlu, pośrodku, stoi) i jego przełożony Wiszniewski (w białym kitlu, pośrodku, siedzi). Zdjęcie wykonane w 1953 roku, pod podczas wizyty zagranicznych gości w Instytutu Eksperymentalnej Chirurgii Akademii Nauk ZSRR; w tle pomnik patrona instytutu, Wiszniewskiego seniora (ze zbiorów Siergieja P. Glancewa).
Pancerz "żółwia z widoczkiem" – ze zbiorów Muzeum Akademii Medycznej w Niżnym Nowogrodzie (fot. Siergiej P. Glancew, 2004 r.)