DZIAŁ WSCHODNI: Ukraine loading
Z okazji 25-lecia niepodległości Ukrainy chcę opowiedzieć o swoim kraju, ale nie o geopolityce ani o historii, tylko o codziennych sprawach. O tym, jak żyło się przeciętnemu Ukraińcowi przez ostatnie ćwierćwiecze.
Urodziłem się pod koniec 1987 roku, tylko cztery lata przed upadkiem Związku Sowieckiego, należę więc do pokolenia, które dorastało i kształtowało swoje poglądy już w niepodległej Ukrainie. W dzieciństwie obserwowaliśmy, ja i moi rówieśnicy, gospodarczą i społeczną ruinę dawnego imperium: zakłady produkcyjne upadały a hale fabryczne ziały pustką, autobusy i pociągi starzały się, były brudne, niewygodne, rzęziły, często się psuły, po aluminiowych naczyniach, w których podawano posiłki w przedszkolach i szkołach, w ustach pozostawał metalowy smak. Wszystko wokół miało sowiecki sznyt – i szczerze tego nienawidziliśmy.
Przedstawiciele starszych pokoleń z niechęcią wspominali choćby obowiązek podjęcia pracy we wskazanym przez państwo miejscu, ale mogli też pamiętać o bezpłatnej służbie zdrowia czy standardach socjalnych. My jako dzieci przełomu epok historycznych widzieliśmy jedynie krach gospodarczy, puste półki sklepowe, korupcję i fatalnych polityków, czasem wręcz złodziei u władzy. Z drugiej strony docierały do nas z Zachodu ubrania, auta, filmy i muzyka, a nawet gumy do żucia z kolorowymi naklejkami. I wszystko co z Zachodu było ładniejsze, lepsze, bardziej interesujące. Jednym słowem, nie mieliśmy alternatywy – musieliśmy wyrosnąć na proeuropejczyków.
To moje pokolenie stało się napędem obu ukraińskich rewolucji – pomarańczowej w 2004 i Euromajdanu w 2013 roku. Dlaczego? Po pierwsze, już się nie baliśmy, gdyż nie dorastaliśmy w atmosferze totalnego strachu. Po drugie, kochaliśmy swój kraj, ale gardziliśmy państwem. To znaczy, czuliśmy się patriotami, interesowaliśmy się ukraińską historią i kulturą i czciliśmy ją, podobała się nam ukraińska przyroda, uważaliśmy, że zasługujemy jako naród na lepsze życie, z dumą śpiewaliśmy hymn narodowy podczas meczów piłki nożnej i nosiliśmy symbole w barwach żółto-niebieskich. Ale tych wszystkich brzuchatych komunistów, którzy po upadku ZSRR przefarbowali się na demokratów i pozostali przy władzy, tych byłych dyrektorów fabryk, którzy rozkradli mienie i zostali nowymi panami życia, tych sprzedajnych milicjantów, tych łapówkarzy domagających się zapłaty za wystawienie byle zaświadczenia – tego postsowieckiego biurokratycznego monstrum szczerze nienawidziliśmy. Dlatego demonstrowaliśmy na placach swoich miast, dlatego jechaliśmy na Majdan w Kijowie – bo chcieliśmy zmienić swoje państwo i przestaliśmy się bać.
Po zwycięstwie rewolucji 2004 roku przeżywałem triumf. Wydawało mi się, że życie stoi otworem przede mną i moim krajem. Jednakże minęła inauguracja „ludowego” prezydenta, potem minęło „sto dni nowych rządów”, upłynęły miesiące, potem lata, ale nic się radykalnie nie zmieniło. Po prawie dekadzie od pomarańczowej rewolucji ponownie wyszliśmy na Majdan.
Moi zagraniczni przyjaciele często pytają mnie: dlaczego tak uparcie chcecie do Europy, skoro tak dużo wiąże was z Rosją? W odpowiedzi zamiast przypominać o europejskich korzeniach kultury ukraińskiej, o baroku i umiłowaniu swobody jako składowej ukraińskiej mentalności zawsze mówię o rzeczach prostych, o życiu codziennym. Jeśli dzisiaj Ukrainiec rozejrzy się po swoim mieszkaniu, to jakie rosyjskie produkty zobaczy? Żadnych, oprócz gazu i propagandowych seriali w telewizji. Nikt nie chce już kupować rosyjskich samochodów ani naczyń, ani mebli, nie wspominając o nowoczesnym sprzęcie, którego w Federacji Rosyjskiej po prostu się nie produkuje. Zdarzało mi się bywać w Rosji na festiwalach literackich, toteż na własne oczy widziałem, że drogi są tam tak samo złe jak u nas, szkół i szpitali od lat się nie remontuje, emeryci klepią biedę i nie mogą sobie pozwolić nawet na wyjście na kawę lub do kina. Pod tym względem Ukraina i Rosja są niczym bliźniaki.
Jest jednak między nami jedna fundamentalna różnica: nasz północny sąsiad ma Syberię, gaz i ropę, a co za tym idzie – nieskończony strumień pieniędzy w twardej walucie. Tyle że Rosjanie nie potrafią (lub nie chcą) tego wykorzystać. Taka na przykład Norwegia na zyskach z ropy zbudowała państwo dobrobytu, z wysoko rozwiniętą infrastrukturą i zabezpieczeniami socjalnymi dla swoich obywateli. Natomiast w Rosji przeciętnym mieszkańcom żyje się tak samo ciężko jak u nas. Zapytacie, na co idą rosyjskie pieniądze? Odpowiem: między innymi na bombardowania w Syrii, na finansowe wsparcie quasi-republik (Naddniestrze, Donbas, Osetia, Abchazja), na przekupywanie europejskich polityków i na propagandę. Innymi słowy, Rosja wykorzystuje swoje miliardy nie na podniesienie poziomu życia obywateli, nie na rozbudowę wewnętrznej infrastruktury tylko na utrwalenie statusu państwa imperialnego. To właśnie dlatego Ukraińcom nie jest po drodze z Rosjanami. Wolimy iść ku przyszłości z krajami, które produkują świetne samochody, nie zaś bomby o największej sile rażenia.
Gdyby zapytano mnie o kondycję Ukrainy dzisiaj, skrytykowałbym wszystko: powolne reformy, brak światłych i odpowiedzialnych elit, korupcję, nieudolne władze terenowe, jednakże jubileusz 25-lecia ukraińskiej niepodległości skłania, by spojrzeć na sytuację w dłuższej perspektywie, co pozwala dostrzec tendencję, kierunek ruchu. I właśnie taki punkt widzenia daje powody do optymizmu. Mieszkam w ukraińskim mieście Użhorodzie i widzę, jak − mimo wszystko − dużo zmieniło się na lepsze od lat 90., jak daleko posunęliśmy się do przodu. Ćwierć wieku temu nie mieliśmy młodych i wykształconych elit, nie było ich w administracji rządowej ani w samorządach. Mieliśmy za to patriotów, którzy dorastali w ZSRR, a ponieważ rzadko podróżowali za granicę, najzwyczajniej nie wiedzieli, jak właściwie przeprowadzać reformy, jak budować wolny rynek i konkurencję. Dzisiaj takie elity już się wykształciły i w wyborach parlamentarnych można zagłosować na tę partię, w której jest więcej młodych ludzi o dobrej reputacji i z dyplomami europejskich uczelni.
Jeśli się porówna nasze miasta sprzed 25 lat i dzisiaj, widać radykalną różnicę: zmieniła się infrastruktura, pojawiły się udogodnienia dla niepełnosprawnych, na ulicach częściej można spotkać osoby, które potrafią się porozumieć w języku angielskim, niemieckim lub francuskim. Na mojej ulicy wisi billboard informujący o tym, że państwo gotowe jest sfinansować obywatelowi 30 procent wartości okien PCV lub kotła grzewczego na paliwo alternatywne. To właśnie na tym poziomie oddolnym – rodziny i pojedynczego mieszkania – kształtuje się niezależność energetyczna państwa. Owszem, wciąż jesteśmy krajem sporo marnotrawiącym i mającym słabą gospodarkę, ale w dłuższej perspektywie widać, że Ukraina jednak się rozwija. Gdy chodziłem do szkoły, w zimie przez okna wiało, a na podwórku widać było ślady roztopionego śniegu w miejscu, gdzie biegła rura ciepłownicza. Dzisiaj szkoły i szpitale mają własne kotłownie i energooszczędne okna.
W sumie fakty są jednoznaczne – Ukraina, choć nie otrzymała od Zachodu militarnego wsparcia, własnymi siłami powstrzymała rosyjską agresję (przypomnę, że na początku wojny w Donbasie Rosjanie mówili wprost o „Noworosji”, która miała się rozpościerać setki kilometrów dalej na zachód, do Charkowa i Odessy, ale nic z tego nie wyszło). Ukraina poradziła sobie z rozmieszczeniem ponad miliona uchodźców z Krymu i Donbasu, przy czym nie zbankrutowała i nie przeżyła katastrofy humanitarnej ani żadnych poważnych wstrząsów społecznych. Przetrwała najgorsze i teraz stabilnie trzyma się na nogach. Owszem, reformy idą powoli. Nie zostaliśmy „azjatyckim tygrysem” i w ciągu kilku lat nie naprawiliśmy gospodarki. Jeśli jednak spojrzymy na te 25 lat niepodległości, widać, że powoli, ale konsekwentnie poruszamy się do przodu. Przez te dwie i pół dekady potwierdziliśmy europejskie aspiracje, a nasz wybór podkreśliliśmy krwią manifestujących na Majdanie. Od ponad dwudziestu lat nasz naród zmuszał władzę do ruchu w kierunku Zachodu i − brzmi to paradoksalnie, ale jest faktem − po aneksji Krymu i utracie Donbasu Ukraina stała się bardziej proeuropejska, bo utraciła lwią część prorosyjsko nastawionych wyborców.
To ćwierćwiecze było okresem, kiedy pojęcie „Ukraina” wypełniało się treścią. Porównałbym ten proces do loadingu w komputerze − pojawiające się kolejno małe kwadraciki pokazują, że system w naszym komputerze jest w trakcie ładowania. Największym powodem do optymizmu jest fakt, iż Ukraińcy w końcu zrozumieli, że aby komputer lepiej działał, trzeba wymienić nie monitor, ale procesor. Wszystkie zmiany musimy zacząć od nas samych. I robimy to, czasem powoli, ale jednak uparcie i codziennie. Dzień w dzień i tak już od 25 lat.
Andrij Lubka
Andrij Lubka − urodzony w Rydze poeta, prozaik i tłumacz młodego ukraińskiego pokolenia. Absolwent filologii ukraińskiej w Narodowym Uniwersytecie w Użhorodzie, a także Uniwersytetu Warszawskiego (bałkanistyki w Studium Europy Wschodniej).
Tłumaczył Andrij Saweneć
Euromajdan 27.12.2013. Fot. Evgeny Feldman [za: Wikipedia]
Pomarańczowa rewolucja była reakcją na sfałszowanie wyników drugiej tury wyborów prezydenckich. Głosowanie powtórzono - wygrał Wiktor Juszczenko. Fot. Marion Duimel [za: Wikipedia]
Protest rozpoczęli studenci. Studenckie miasteczko namiotowe w centrum Kijowa funkcjonowało od listopada 2014 do stycznia 2005. Fot. Irpen [za: Wikipedia]
Pomarańczowy był kolorem kampanii wyborczej Wiktora Juszczenki. Fot. Irpen [za: Wikipedia]
Demonstracje przeciwko niepodpisaniu przez prezydenta Wiktora Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z UE rozpoczęły się w listopadzie 2013. Agresywna reakcja władz doprowadziła do eskalacji konfliktu. Euromajdan luty 2014. Fot. Mstyslav Chernov [za: Wikipedia]
Euromajdan miał różne oblicza (pianino stoi na spalonym autobusie berkutowców), luty 2014. Fot. Ввласенко [za: Wikipedia]
Droga do niepodległości bywa usiana butelkami z benzyną. Fot. [za: Wikipedia]
Euromajdan był wielopokoleniowy. Fot. [za: Wikipedia]
Ukraina loading. Fot. [za: Wikipedia]