EDUKACJA. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci
17 lipca nakładem wydawnictwa Editio Historia ukazała się niezwykle aktualna książka pisarki i publicystki Anny Golus pt. Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci. Jak pisze Golus, dzieje dzieciństwa przypominają ciągnący się przez stulecia i doświadczany nadal przez wiele dzieci na całym świecie, zły sen. W przeszłości najmłodsi dorastali w atmosferze strachu czy wręcz terroru, ich życie przepełnione było nie miłości i szczęśliwości, lecz osamotnieniem, przemocą i najróżniejszymi formami krzywdzenia. I chociaż dzisiaj dzieciństwo kojarzy się nam z beztroską i poczuciem bezpieczeństwa, a opiekę rodziców uważamy za coś oczywistego i naturalnego, to jednak niektórzy z nich nie tylko akceptują, ale i stosuj kary cielesne. Oto fragment książki i otwierający rozdział.
EDUKACJA. Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci
Anna Golus
Według Eriksona trzymanie rosyjskich dzieci w powijakach ma związek (nie przyczynowo-skutkowy, lecz nieco bardziej złożony) z mentalnością Rosjan i „wydaje się częścią systemu nieustępliwych instytucji, które przyczyniły się do wzmocnienia i przedłużenia rosyjskiej kombinacji poddaństwa i »duszy«”[2] . Doświadczenia nawet najwcześniejszego okresu dzieciństwa rzutują bowiem na późniejszą osobowość i obraz świata. Spowijanie można więc uznać za pierwszy trening uległości, który przyzwyczajał do bycia skrępowanym, pokornym, bezwolnym i bezsilnym oraz do doznawania krzywdy ze strony rodziców, a następnie innych osób znajdujących się wyżej na drabinie społecznej i mających władzę. A ponieważ nie tylko w Rosji zdarzało się tak szczelne i długotrwałe spowijanie dzieci, można przypuszczać, że przyczyniało się ono do ugruntowywania przekonania społeczeństwa, że „ludzie dla własnego dobra muszą być trzymani w ryzach”, wszędzie, gdzie było praktykowane, czyli w całej Europie, we wszystkich warstwach społecznych, aż do XIX w.
O ile jednak w państwach Europy Zachodniej zwyczaj ten utrzymywał się długo, o tyle w naszym kraju najprawdopodobniej już w XVIII w. nie był aż tak powszechny. Zachodnioeuropejscy obserwatorzy dziwili się temu i stwierdzali, że polskie dzieci rzadko płaczą właśnie dlatego, że nie są spętane powijakami. Na przykład Francuz Hubert Vautrin stwierdził, że w Polsce „nieznany jest okrutny zwyczaj krępowania niemowląt powijakami, pozostawia im się swobodę ruchów, której nie przeciwdziała się i później”[3] . Jednakże jeszcze w XIX w. w polskiej sztuce pojawiały się wizerunki dziecka zawiniętego w powijaki, co może oznaczać, że również na naszych ziemiach zwyczaj ten był kontynuowany.
W Europie początek życia dziecka przez wiele stuleci nie był więc szczególnie szczęśliwy, do czego przyczyniało się nie tylko spowijanie. Francuski historyk Philippe Ariès postawił tezę, że stosunek dorosłych do dzieci przez całe średniowiecze, a nawet dłużej, aż do XVIII w., cechowała obojętność, brak troski i miłości rodzicielskiej. Przyczyną tej obojętności była nie tylko ogromna śmiertelność niemowląt i dzieci (w efekcie nowo narodzonego dziecka niejako „nie opłacało się” obdarzać miłością, bo ryzyko, że umrze, było zbyt wielkie), ale również brak uczuć między małżonkami (przyczyniający się do trudności w pokochaniu dziecka spłodzonego z obcą praktycznie osobą). Dopiero pod koniec XVIII w. europejska rodzina „stała się miejscem koniecznego afektu między małżonkami oraz między rodzicami a dziećmi, czego wcześniej nie było”[4] .
„Afekt” ten nadal był jednak okazywany w sposób całkowicie odmienny od współczesnego wzoru czułej i troskliwej rodzicielskiej miłości. Na przykład we Francji od XIII aż do końca XIX w. pozbywano się dzieci z domu, gdy tylko się urodziły (początkowo tylko w wyższych warstwach społecznych, a w XVIII stuleciu już we wszystkich). Oddawano je bowiem do wykarmienia na wieś, do wynajętych za opłatą mamek, i odbierano po kilku latach, o ile przeżyły. Wielu dzieciom nie dane było w ogóle poznać własnych rodziców. W XVII i XVIII w. śmiertelność dzieci poniżej pierwszego roku życia w całej Francji wynosiła średnio ponad 25%. Zmieniało się to w zależności od regionu (jego klimatu, środowiska naturalnego i warunków zdrowotnych), ale nade wszystko zależnie od sposobu karmienia niemowląt — dzieci karmione w domu przez matki umierały dwa razy rzadziej od tych, które oddano do mamek.
Większość dzieci umieszczano jednak u mamek. Na przykład w 1780 r. spośród 21 tys. dzieci urodzonych w Paryżu zaledwie ok. tysiąca pozostało w domu. W pewnych regionach umierała znaczna ich część (w Lyonie dwie trzecie), w tym niektóre już podczas podróży na wieś. W zależności od pory roku od 5 do 15% noworodków traciło życie w trakcie transportu do mamki. Działo się tak, ponieważ bywały przewożone w ścisku, na źle nakrytych wozach, i umierały w wyniku upadku albo z wyziębienia. Problem stał się tak poważny, że w 1773 r. trzeba było wydać specjalne policyjne rozporządzenie, które nakazywało przewoźnikom dzieci używanie wozów nakrywanych mocnym płótnem i wymoszczonych świeżą słomą, a mamkom — jazdę na wozie razem z noworodkami i pilnowanie, by żaden z nich nie spadł.
Odmowa karmienia piersią i oddawanie dzieci do obcych, przypadkowych, wybieranych niedbale mamek bywa więc uznawane za zamaskowaną formę dzieciobójstwa. Jak twierdzi francuska badaczka Élisabeth Badinter, „matki mało interesowały się dziećmi nie dlatego, że dzieci umierały jak muchy. Umierały one tak licznie raczej dlatego, że matki nie interesowały się nimi”[5]. Co ciekawe, zjawisko, które w opinii Badinter świadczy o emocjonalnej obojętności i jest formą porzucenia czy wręcz dzieciobójstwa, według Arièsa było najlepszym rozwiązaniem w czasach, gdy nie istniała alternatywa dla mleka kobiecego. Historyk ten uważa, że powierzanie dzieci mamkom należy uznać za przejaw miłości i troski ze strony matek, którym zabrakło pokarmu.
Czy jednak możliwe, by 20 tys. paryskich kobiet, które w 1780 r. oddały swoje dzieci na wieś, zabrakło pokarmu i by podjęły one tę decyzję powodowane prawdziwą troską o potomstwo? Wprawdzie kobiety, które powierzały wówczas swoje dzieci mamkom, nie znały statystyk śmiertelności niemowląt, ale nie mogły pomijać doświadczeń własnych oraz swoich bliskich i znajomych. Znany jest przypadek mamki Marie Bienvenue, pod opieką której w ciągu zaledwie 14 miesięcy umarło ponad 30 dzieci. Matki, które oddawały jej swoje potomstwo, musiały o tym wiedzieć. Bywały też kobiety, których kilkoro niemowląt zmarło u mamki, a które mimo to powierzały tej samej osobie kolejne dzieci.
Mimo ciągłych nacisków ze strony moralistów, filantropów, lekarzy, filozofów i pedagogów starających się już od XVI stulecia zachęcić matki do karmienia piersią własnych dzieci, proceder ten trwał we Francji do końca XIX w. Niełatwo było przekonać Francuzki, by samodzielnie zajmowały się swoimi dziećmi, choć wysuwano najrozmaitsze argumenty. Co ciekawe, niektóre z nich znacznie różniły się od tych, które dzisiaj można usłyszeć w wypowiedziach o wyższości karmienia naturalnego nad karmieniem mlekiem modyfikowanym. Początkowo, tj. w XVI i XVII w., piętnowano odmowę karmienia piersią jako grzech. Na przykład duchowny Lazare-André Bocquillot (1649–1728) w 1688 r. ostrzegał matki: „Nie można bez grzechu uchylać się od tego naturalnego obowiązku, chyba że jest po temu jakaś ważna przyczyna. […] To, że wielka jest liczba matek, które popełniają dzisiaj ten grzech, nie odejmuje mu charakteru grzechu i nie zwalnia od odpowiedzialności za wszystkie wynikające stąd skutki”[6].
W XVIII i XIX w. argumenty teologiczne zastąpiono moralnymi, zdrowotnymi, a nawet ekonomicznymi. Odwoływano się do prawa natury, podkreślając, że dała ona kobietom piersi nie po to, by się nimi chlubiły czy dawały rozkosz mężowi, lecz by mogły wykarmić dzieci, i oskarżając niekarmiące matki o wynaturzenie. Jako przykłady do naśladowania przedstawiano nie tylko kobiety żyjące w społecznościach pierwotnych, ale też zwierzęta i rośliny. Za dobry wzór uważano zwłaszcza samice dzikich zwierząt, które na czas opieki nad potomstwem porzucają dzikość, czule opiekują się młodymi i wolą zginąć w ich obronie niż je opuścić. Lepsze i mądrzejsze od ludzkich matek mogły być zresztą nawet kury. Francuski lekarz Joseph Gérard (1834–1898) w książce popularyzującej wiedzę o higienie dziecięcej sugerował, że kura ma więcej rozumu niż kobieta, która nie zajmuje się swoimi dziećmi: „Kiedy kura znosi jajko, nie pretenduje tym samym do miana matki. Znieść jajko to rzecz bez znaczenia […] ale zasługa kury zaczyna się wtedy, gdy wysiaduje ona świadomie, pozbawiając się tak drogiej jej wolności. Jednym słowem, dopiero wypełniając obowiązki matki, ma pełne prawo do tego tytułu”[7].
Matkom, które odmawiały swoim dzieciom karmienia, grożono, że natura zemści się na nich, powodując różne choroby wynikające z powstrzymania laktacji. Lekarz André-Théodore Brochard (1810–1883) uważał, że może to grozić takimi problemami zdrowotnymi jak: „krwotoki, plucie krwią, mniej lub bardziej trudne do zatrzymania rozwolnienia, poty”, a także „ostre i chroniczne stany zapalne gruczołów piersiowych, groźne stany zapalne otrzewnej, choroby macicy” oraz „rak piersi, a nawet śmierć”[8]. Lekarz ten twierdził też, że kobiety, które nie karmią piersią własnych dzieci, to „pół-matki”. […] [1] 6 E.H. Erikson, Dzieciństwo i społeczeństwo, Poznań 2000, s. 402 – 403.[2] Ibidem, s. 404.[3] Cyt. za: D. Żołądź-Strzelczyk, op. cit., s. 105[4] P. Ariès, Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w dawnych czasach, Gdańsk 1995, s. 9.[5] É. Badinter, op. cit., s. 62.[6] Ibidem, s. 142.[7] Ibidem, s. 135[8] Ibidem, s. 141.
Anna Golus
Anna Golus – ur. w 1984 r., inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów”. Również autorka książki Już bez bicia? Spór o klapsa.