Strona główna/Eksperyment przed ołtarzem, czyli kościelna edukacja inaczej

Eksperyment przed ołtarzem, czyli kościelna edukacja inaczej

Przeprowadzenie kazania skierowanego do dzieci jest niemałym wyzwaniem dla każdego księdza czy też ojca duchownego. No właśnie – przeprowadzenie, a nie wygłoszenie. Na ciekawą homilię dla dzieci nie wystarczy tylko treść – trzeba mieć jeszcze pomysł jak podać tę treść, żeby była przystępna dla dziecięcego pojmowania świata. Każdy szczegół musi być przemyślany – jak zareagować na nieoczekiwaną odpowiedź, co robić, kiedy bardziej interesującym będzie dla dzieci wchodzenie na ambonę niż słuchanie czegokolwiek; ponadto w zanadrzu trzeba trzymać gotowy plan awaryjny na wypadek gdyby okazało się, że pojęcie, na którym oparło się całe „dowodzenie” jest dzieciom całkowicie obce.

Pierwsze msze skierowane bezpośrednio do dzieci i tym samym także kazania przeznaczone właśnie dla nich, przeprowadzał ksiądz Józef Tischner[1]. Według wspomnień świadków podchodził do całego przedsięwzięcia niezwykle poważenie – przed rozpoczęciem każdej mszy denerwował się bardziej niż przed jakąkolwiek mszą dla dorosłych uczestników. Podczas homilii dla dzieci traktował ich jako bardzo wymagających słuchaczy, którzy mają określone potrzeby i nie zadowolą się prostym powtórzeniem o czym była ewangelia.

Niestety najczęściej właśnie tak zaczyna się kazanie przeznaczone dla najmłodszych. Ksiądz zaprasza przed ołtarz dzieci, schodzi z ambony czy zza pulpitu, bierze do ręki mikrofon i zaczyna na różne sposoby przepytywać dzieci – a to o czym była Ewangelia, a o czym pierwsze a o czym drugie czytanie, a co one mogą oznaczać; kto wymieni „Dziesięć Przykazań”, kto zna „Przykazania Kościelne”. Kiedy dzieci opowiedzą już wspólnymi siłami o czym była Ewangelia, zdadzą – lub też nie – egzamin z katechizmu, ksiądz wygłasza swoje podsumowanie w formie kilku niejasnych zdań. Zdania te mają na celu objaśnienie dzieciom Słowa Bożego. Zazwyczaj jednak nawet dorośli słuchacze mają problem ze zrozumieniem archaicznych sformułowań czy też zdań-cytatów z Ewangelii, bez prób sparafrazowania i tym samym uprzystępnienia biblijnego języka.

Nie jestem specjalistą w dziedzinie kazań dla dzieci, nie prowadzę badań ani statystyki „dobrych” i „złych” homilii. Jestem tylko dyletanckim obserwatorem i cichym uczestnikiem, brałam udział w wielu mszach dla dzieci w różnych częściach Polski, w małych i dużych parafiach i wszędzie kazania dla dzieci wyglądały podobnie jak w opisie podanym powyżej. Wszędzie, poza jednym przypadkiem: cudownie prostym i jednocześnie oryginalnym. Fenomenem kazań dla dzieci w miasteczku N[2].

Południowa Polska. Niewiele ponad cztery tysiące mieszkańców, prawa miejskie od siedmiu wieków, nieopodal rynku zabytkowy kościół. Msza rozpoczynająca się o godzinie 12:00 to tak zwana msza dla dzieci: pieśń na wejście i psalm śpiewany przez grupę oazową przy akompaniamencie rozstrojonych gitar. Dwa czytania, Ewangelia według… Po Ewangelii ksiądz zaprasza dzieci przed ołtarz i… po chwili przynosi pod pachą pluszowego smoka Leosia.

Smok Leoś

Po ochłonięciu z osobistego szoku szybko zauważyłam, że dzieci stojące przed ołtarzem przepadają za Leosiem. Ksiądz Wojtek daje go do potrzymania raz jednej, raz drugiej, a raz znowu innej osobie. Zazwyczaj tym grzecznym: żeby się z nim przywitały, podrapały go za uchem, popilnowały na czas homilii. Z czasem zaczęła na kazaniach pojawiać się także pani Leosiowa, czyli żona Leosia – długa pluszowa smoczyca, którą musiało trzymać kilkoro dzieci na raz; oznaczało to jeszcze więcej frajdy, czyli jeszcze więcej zachwyconych i – nadspodziewanie – skupionych dzieciaków.

Czasem ksiądz Wojtek rozpoczyna kazanie od opowiedzenia krótkiej historii wprowadzającej o tym, że Leosiowi coś się przytrafiło, albo że kogoś spotkał i zaprosił  na mszę, albo że zabrał coś ze sobą  i zaraz pokaże to dzieciom.

W postaci smoka Leosia dzieci dostają na początku każdego kazania coś, co doskonale znają – gwarant poczucia bezpieczeństwa, szczególnie potrzebnego najmłodszym. W Leosiu dostają także obietnicę dobrej zabawy, przyjemnego czasu, który nastąpi.

Kiedy rozpoczął się Wielki Post, ksiądz Wojtek przyniósł na kazanie dla dzieci Leosia, ale jakby odmienionego. Ksiądz szybko wytłumaczył, że Leoś postanowił, iż przez cały okres postu będzie trzymał swoje łapy złożone (łapki maskotki były złączone razem dzięki pomocy nitki). Dzieci poczuły także czym jest wielkopostne wyrzeczenie: przez całą homilię Leoś siedział pod pachą księdza – wróci do dzieci jak tylko rozpocznie się Okres Wielkanocny.

Kiedy będzie koniec świata?

Ksiądz Wojtek  zadaje dzieciom pytania przez cały czas trwania homilii. W ten sposób stara się utrzymać ich uwagę na „tu i teraz”: podtrzymuje formułę dialogu. Dzięki temu prostemu zabiegowi dzieci czują się ważne  i potrzebne podczas całego kazania.

Na początku są to pytanie o rzeczy oczywiste. Wskazując na przyniesiony przez siebie rekwizyt pyta co to jest, do czego służy lub może służyć, z czego jest zrobiony; pyta o ulubioną potrawę czy bajkę. Później zadaje tak zwane pytania otwarte z praktycznie nieskończoną liczbą odpowiedzi – przenosi co chwilę mikrofon, żeby każdy miał okazję coś powiedzieć. Pyta tu na przykład co to znaczy, że ktoś jest dobry, jak można stać się lepszym. Czasem pojawiają się też pytania wymagające konkretnej wiedzy, chociażby co to znaczy pościć. Jednak ksiądz Wojtek nie oburza się ani nie złości kiedy ktoś czegoś nie wie. Jeśli nikt nie chce lub nie umie odpowiedzieć na jego pytanie zmienia je tak, żeby ośmielić młodą audiencję. Najczęściej dodaje po prostu „a jak myślicie, co to znaczy, że ktoś pości”. Po tak przeformułowanym pytaniu zawsze pojawia się nowy las rąk.

Kiedyś ksiądz Wojtek zadał pytanie, czy ktoś wie, kiedy będzie koniec świata. Kilka rąk powędrowało w górę – „W 2012” zabrzmiała pierwsza odpowiedź. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nie wyłączając księdza Wojtka. Oczywiście w tamtym czasie głośno reklamowano film o tytule „2012” i nikt nie miał wątpliwości skąd u dwunasto czy trzynasto latka pojawiła się taka niesamowita koncepcja. Ale nie tylko umiejętność zadawania pytań liczy się podczas pracy z dziećmi – trzeba też umieć na nie reagować. Ksiądz Wojtek nie wyśmiał wcale małego proroka, wręcz przeciwnie –  potraktował jego uwagę bardzo poważnie: przyznał, że istnieje wiele pomysłów, czyli teorii na temat dnia końca świata – ucinając w ten sposób resztki uśmiechów.

Zrobimy sobie eksperyment

Tymi słowami ksiądz Wojtek rozpoczął kiedyś homilię. Poproszeni o to ministranci przynieśli przed ołtarz wiaderko z wodą. Ksiądz wybrał jedną dziewczynkę, która napełniła plastikową butelkę wodą a następnie zakręciła ją. Po czym ksiądz odwrócił ją do góry dnem.

„Czy z tej butelki leje się woda?” „Nie!” – zabrzmiała chóralna odpowiedź. „A dlaczego?” – „Bo jest zakręcona”. „No właśnie. Człowiek zamknięty na działanie Słowa Bożego jest jak ta butelka – nic nie da się do niej wlać, ani nic wartościowego z niej wylać”.

Innym razem dwóch rosłych lektorów przyniosło stare, brudne, niegdyś białe ściągnięte z zawiasów drzwi. Za kolejną „pomoc dydaktyczną” posłużyło znane już wiadro z wodą. Najpierw na prośbę księdza Wojtka dwóch chłopców uczestniczących w homilii próbowało umyć te drzwi za pomocą suchych ściereczek-bezskutecznie; następnie dwie kolejne osoby miały za zadanie spróbować szczęścia z zamoczonymi w wiaderku szmatkami; ostatnia para dostała do dyspozycji namoczone szmatki z dodatkiem detergentu i to im ścieranie brudu szło zdecydowanie najlepiej. Podsumowanie eksperymentu było bardzo treściwe: „Mycie z użyciem środka czyszczącego jest jak szczera, czyli dobra spowiedź – tylko ona może naprawdę zmyć brud, czyli to, co złe”.

Za każdym razem dzieci były zachwycone.

Rekwizyt z kluczem

Podczas jednego z kazań wśród wielu rekwizytów takich jak pilot do telewizora, zabawkowa kierownica czy kluczyki do samochodu z autopilotem, znalazł się GPS. Po kilku próbach odgadnięcia co to jest (dzieci zgadywały: telefon, gra, aparat cyfrowy) ktoś odgadł, że mają przed sobą przyrząd do nawigacji. Ksiądz Wojtek na wszelki wypadek wytłumaczył – lub raczej przypomniał – w jaki sposób działa GPS. W końcu dzieci otrzymały do wykonania proste zadanie myślowe: czy kiedy GPS mówi nam żeby skręcić w prawo, czy my możemy pojechać w lewo? „Tak, możemy pojechać inaczej”. „Podobnie jak GPS podpowiada kierowcom, gdzie mają jechać, Bóg pokazuje każdemu z nas tę dobrą, właściwą drogę. Ale tylko od nas zależy, czy nią pójdziemy czy też nie”.

Rekwizyt z kluczem w rękach księdza Wojtka to nie tylko sprytna i prosta egzemplifikacja analogii, to także element zaskoczenia, który pobudza chęć poznania i wyostrza ciekawość.

Ksiądz Wojtek przyniósł raz coś, co wyglądało jak torebka. Dzieci zachęcone tajemniczością przedmiotu zaczęły wymyślać coraz to nowsze możliwości: zgadywały, że jest to czapka, pokrowiec, chustka… Buzie wszystkich zgromadzonych otwarły się szeroko, kiedy okazało się, że „torebka” jest niczym innym jak złożoną kurtką, ale to jaką kurtką – kurtką jednego z teamów Formuły1. Kiedy już dzieci nacieszyły się odkryciem w ruch poszły kartki z naklejonymi logami różnych znanych firm. Prawie każde dziecko dostało coś do ręki, mogło przeczytać i wykazać się wiedzą na temat współczesnego rynku produkcyjnego (w większości dzieci odnajdywały się w tym nadspodziewanie dobrze). Następnie przyszła pora na pytanie: „Jeśli weźmiemy teraz na przykład silnik z pralki, koła z wózka dla lalek, pożyczymy kierownicę od roweru i przyczepimy do naszego pojazdu logo (znaczek) Mercedesa – czy dzięki znaczkowi Mercedesa będzie to prawdziwy Mercedes? Czy ci od Mercedesa nie będą się złościć?” Wszystkie dzieci przecząco potrząsały głowami. Ksiądz Wojtek przeszedł w końcu do wytłumaczenia po co były potrzebne te wszystkie rzeczy: „Tak samo jest z byciem spod znaku Boga, czyli z byciem chrześcijaninem. Nie można tylko o tym mówić – przyczepiać sobie etykietki, loga – a nic nie robić lub robić rzeczy złe. Będzie się wtedy tylko taką podróbką, nie będzie się prawdziwym chrześcijaninem, tak samo jak nieprawdziwym Mercedesem był wymyślony przez nas samochód”.

Na koniec kilka słów o osobowości

Żaden z opisanych powyżej „sposobów” na kazanie dla dzieci nie miałby szans powodzenia, gdyby nie charyzma księdza Wojtka. Innymi słowy, ksiądz Wojtek nie boi się dzieci i lubi je po prostu, a one to wyczuwają. Umie nad nimi zapanować bez krzyku i gróźb. Doskonale wyczuwa potrzebę swoich małych słuchaczy: kiedy są rozkojarzeni stara się zainteresować ich czymś zupełnie nowym, kiedy temat jest trudny – co chwilę opowiada coś wesołego na rozluźnienie. Zgrabnie odnajduje ekwiwalenty ewangelijnych prawd w sytuacjach i przedmiotach doskonale znanych dzieciom. Celnie dobiera rekwizyty i przykłady. Opowiada lekko, jest spokojny i pogodny. Unika trudnych słów lub stara się je od razu przekładać na prostszy język. Wie jak rozmawiać z dziećmi.

Umie także rozmawiać z tymi nieco większymi słuchaczami czy uczestnikami jego kazań. Chociaż pewnie robi to nieświadomie. Czasem, rozglądając się po twarzach osób naokoło, dostrzegam rozbawienie, zainteresowanie a nawet zaangażowanie. Sama niejednokrotnie miałam ochotę zgłosić się do odpowiedzi na postawione przez księdza Wojtka pytanie, podyskutować. Wszystkie starania księdza Wojtka powodują, że i ci mali jak i ci duzi, którzy odważą się słuchać „kazania dla dzieci” czują się wyjątkowo, wiedzą, że potraktowano ich poważnie. Widzą, że w końcu komuś zależy na tym, żeby kazanie było nie tyle słyszane, co przede wszystkim, słuchane.

Justyna Mikulicz-Nidecka


[1]M. Jakimowicz, „Gość Niedzielny” 2006, nr 22.

[2] Pragnę, aby miejscowość jak i ksiądz, o którego kazaniom poświęcony jest ten artykuł pozostali anonimowi; inicjał miasta jak i imię księdza zostały przeze mnie celowo zmienione.

Kultura Enter
2010/04 nr 21