Strona główna/FILOZOFIA KULTURY. Chamstwo jako objaw wyczerpania kultury

FILOZOFIA KULTURY. Chamstwo jako objaw wyczerpania kultury

Chamstwo jako objaw wyczerpania kultury
Fragment książki eseistycznej  Wąż w ogrodzie

Jadwiga Mizińska

1.

Chamstwo – to nieprzyjemne słowo z języka potocznego, nazywające również nieprzyjemne, czy wprost odrażające zjawisko. Chamstwo na pierwszy rzut oka nie nadaje się na kategorię filozoficzną, czy w ogóle teoretyczną. Jednakże to nie elegancja i dobry smak decydują o tym, co powinno stać się przedmiotem naukowej refleksji, a raczej stopień rozpowszechnienia i dolegliwości danego fenomenu, który może znajdować się poza polem uwagi teoretyków jedynie dotąd, dopóki jest zaledwie kwestią błahą i marginalną. Z chwilą gdy z marginesu wtargnie on do centrum, nie może być dalej bezkarnie ignorowany. Z tego powodu zestaw pojęć stających się obiektem badań i analiz stale się poszerza, a tym samym zmienia się lista i ranga aktualnie najważniejszych „oczek” w narzucanej na zmieniającą się rzeczywistość siatce pojęciowej.

Do grona pojęć, którymi zajmuje się obecnie humanistyka z jednej, a filozofia kultury z drugiej strony, pilnie, moim zdaniem, należy dołączyć pojęcie chamstwa. Aby uzasadnić ten postulat, należy w pierwszym rzędzie sięgnąć do etymologii. Namysł nad tym pojęciem poprzedzę wspomnieniem o moich przygodach.

W studenckiej młodości na bieszczadzkich rajdach po raz pierwszy zetknęłam się z próbą refleksji nad zjawiskiem chamstwa zawartą w tekście żartobliwej piosenki użalającej się nad dolą pijaka, a kończącej się słowami:

Z piosenki ten moralny sens wynika dla narodu,
że kto z pijaka śmieje się, ten jest chamskiego rodu.

Ta pointa poprzedzona była przypomnieniem ekscesu Noego, który, utrudzony, „popijał wino dzbanem” po wybudowaniu Arki mającej z potopu zesłanego przez Jahwe na zdemoralizowany ludzki ród uratować po parze każdego stworzenia, po czym legł na pokładzie. Gdy zasnął, szata mu się rozchyliła w nieprzystojnym miejscu. Ujrzał to jego syn imieniem Cham i przywołał pozostałych dwu braci, żeby się razem z nimi natrząsać z pijanego ojca.

Moi koledzy studenci śpiewali z zapałem:

Za to go przeklął Pan
I odtąd Cham przeklęty.

Przywołując owe czasy i śpiewane wówczas piosenki, uprzytomniłam sobie, jak dalece przez kilkadziesiąt minionych od tamtej pory lat zmienił się stosunek do chamstwa. Podczas gdy wówczas było ono piętnowane i wyszydzane, obecnie stało się rodzajem „normalnej anomalii”.

W drugiej dekadzie XXI wieku zarówno wyrażenia, które niegdyś uznawane były za rynsztokowe, jak również wulgarne i niekulturalne zachowania wtargnęły z rynsztoka na salony. Szczególnie na „salony polityczne”, a więc do „elit”, przeciwstawianych „społecznym dołom”. Donoszą o nich codziennie prasa oraz wszelkie inne media, Chamstwo jako objaw wyczerpania kultury nie posługując się jednak piętnującym określeniem „chamstwo”, ale określając je mianem „skandalu”. Słowo „skandal”i ma wszakże zdecydowanie inną treść i wydźwięk aniżeli „chamstwo”. Skandal to wprawdzie odstępstwo od obowiązującej normy, pewien eksces, wybryk, złamanie konwencji, jednakże nie ma jednoznacznie negatywnego wydźwięku i niekoniecznie wywołuje oburzenie. Dla przykładu, skandal w sztuce bywa obliczony na przyciągnięcie uwagi szerokiej publiczności przejawem nowatorstwa, a podobnie rzecz się ma w modzie czy w sferze obyczajowej. Chamstwo przedstawiane pod kryptonimem skandalu chamstwem być jednak nie przestaje; co najwyżej, zamaskowane łagodniejszym mianem, tym bezkarniej pełni swoją destrukcyjną rolę. Czym wobec tego ono jest jako pozbawione osłonek? Chamstwo samo w sobie, w samej swojej istocie?

Aby dotrzeć do korzeni chamstwa, by przyłapać je na gorącym uczynku, warto sięgnąć już nie do żartobliwego „streszczenia”, lecz do tekstu źródłowego: do biblijnej Księgi Rodzaju, gdzie znajdujemy następujący opis pierwszego, „paradygmatycznego” wydarzenia chamstwa:

Oto trzej synowie Noego, którzy wyszli z arki: Sem, Cham i Jafet. Cham stał się ojcem wszystkich potomków Kanaana. Ci trzej byli synami Noego i oni też dali początek wszystkim ludziom na całej ziemi. Noe, zajmując się uprawą roli, zaczął także uprawiać winorośl. Pewnego razu upił się winem, zdjął szaty i położył się nagi w swym namiocie. Cham, praojciec potomków Kanaana, zobaczył nagiego ojca i opowiedział o tym swoim braciom znajdującym się na zewnątrz. Wtedy Sem i Jafet wzięli płaszcz, zarzucili go sobie na ramiona i podszedłszy tyłem, okryli nim nagiego ojca. Potem odwrócili się jeszcze raz i stwierdzili, że ojciec nie był nagi. Kiedy Noe wytrzeźwiał i dowiedział się, jak zachował się najmłodszy z synów, powiedział: Niech będzie przeklęty Kanaan. Będzie on sługą sług pośród swoich braci! A potem dodał: Niech będzie błogosławiony Pan, Bóg Sema, a Kanaan niech będzie jego sługą.

Po potopie Noe żył jeszcze trzysta pięćdziesiąt lat. W sumie przeżył Noe dziewięćset pięćdziesiąt lat. Potem umarł (Rdz 9,19–29)ii.

Warto się zadumać nad tym, dlaczego Pismo Święte poświęca aż tyle miejsca tak – mogłoby się wydawać – drobnemu incydentowi o wymiarze i zasięgu co najwyżej rodzinnym. A skoro już to czyni, to dlaczego Jahwe nie piętnuje raczej faktu upicia się do utraty przytomności Noego (jakkolwiek by było – ojca rodu), lecz zachowanie jednego z synów, który się z niego wyśmiewał. Może też zdumiewać wymiar kary za ten jego wyskok: nie tylko Cham, ale i wszyscy jego przyszli potomkowie skazani zostali na los sług potomków jego braci, którzy obnażonego ojca starannie okryli płaszczem, odwracając przy tym wzrok. Jakiś ludzki moralista gorszyłby się głównie nieobyczajnością osoby starszej, dającej zły przykład młodszym, i to swoim dzieciom. Tymczasem Jahwe gorszy się reakcją jednego z synów!

2.

Aby spróbować wytłumaczyć ten paradoks, trzeba dotrzeć do jakiejś głębszej płaszczyzny aniżeli jedynie obyczajowa, czy nawet moralna. W przywołanym zdarzeniu można mianowicie dopatrzeć się archetypu odróżniania tego, co kulturowe i szlachetne, od tego, co a-kulturowe, chamskie. Tym samym istotne jest więc kryterium przeciwstawienia kultury brakowi kultury, nie wyłącznie w sensie obyczajowym, lecz fundamentalnym.

Nie zamierzam w tym miejscu przedstawiać jakiejś definicji kultury. Jak wiadomo, istnieje ich niezliczenie wiele, przy czym każda nasuwa wątpliwości. Spróbuję natomiast zastosować podejście „apofatyczne”, pokazać, czym kultura nie jest. Innymi słowy: wskazać na jakiś stan postkulturowy. Dobrą ku temu okazją jest debata nad fenomenem „kultury wyczerpania”, z tym że mnie będzie tu interesowała inwersja tego wyrażania, mianowicie: „wyczerpanie kultury”.

Pierwsze z tych określeń – „kultura wyczerpania” – kojarzy się z poszczególnymi stanami (i stadiami) słabnięcia i rozpływania się, rozmywania jakiegoś idealnego, twardego rdzenia kultury. Ów rdzeń kultury można sobie wizualizować w postaci potężnego, stalowego

pręta, który pod wpływem zmieniającej się temperatury otoczenia z czasem zaczyna się stopniowo odchylać od pionu, wyginać w różne strony i na rozmaite sposoby wykrzywiać. Może się to dziać Chamstwo jako objaw wyczerpania kultury na sposób „nihilizmu”, „sceptycyzmu”, „dekadencji” itp. Ciągle jednak ów rdzeń istnieje, po dawnemu pełniąc funkcję probierza, modelu tego, jak być powinno.

„Kultura wyczerpania” byłaby zatem epoką zwątpienia, czy wciąż jeszcze da się dotrzymać wierności „pionowi” – klasycznemu syndromowi fundamentalnych wartości i norm konstytuujących kulturę. Innymi słowy, stadium „kultury wyczerpania” wiąże się z wprowadzaniem wielorakich korekt do już „nieżyciowego” ideału, zmierzających do jego „rozmiękczania”. „Wyczerpanie kultury” natomiast to taki punkt na tej opadającej krzywej, w którym „stalowy rdzeń” wartości i norm kulturowych w ogóle się załamuje, kruszy, roztapia i rozdrabnia, by na koniec zostać zmiażdżonym, zmienionym w magmę i pulpę.

O ile kultura to, w ogólności, gradacja i hierarchia na kształt piramidy, różnicowanie wszelkich zjawisk i we wszystkich ich aspektach na to, co „niższe”, oraz to, co „wyższe”, o tyle „kultura wyczerpania” wyraża się przesuwaniem i odwracaniem znaków wartości. Ostatnie stadium tego procesu to właśnie „wyczerpanie kultury” oznaczające sytuację, w której dawne „niższe” uznaje się za dopuszczalne, czy wręcz obowiązujące!

Jeśli przyjmiemy, że antynomią chamstwa jest szlachetność, to w „kulturze pełnej” szlachetność jest gloryfikowana, natomiast chamstwo – potępiane. W „kulturze wyczerpanej” zaś odwrotnie: szlachetność uchodzi za przejaw naiwności i „nieżyciowości”, za to chamstwo jawi się jako podziwiany dowód życiowego realizmu, przebojowości niezbędnej do „utrzymania się na powierzchni”. Chamstwo staje się tu swego rodzaju hegemonem nieuznającym niczego od siebie wyższego i większego, co więcej – przeczy ono sensowności wyznawania czy wręcz istnieniu takowych wartości.

Ten właśnie moment nazywam dojściem do głosu i dominacją „paradygmatu chamstwa”. Mam przy tym na uwadze nie jedynie „chamskie zachowania”, ale i przede wszystkim totalną negację obowiązywalności, a nawet istnienia jakiegokolwiek sacrum i jakiegokolwiek tabu. A przecież sacrum i tabu to niejako żywe, tętniące serce kultury, dwie jego komory. Wzbraniają one dotykania i naruszania tajemniczego, lecz niezbywalnego jądra kultury regulującego humanistyczny, humanitarny, człowieczy stosunek poszczególnych osób nawzajem do siebie oraz do Transcendencji. Tabu i sacrum wzbraniają przekraczania subtelnej otoczki eterycznego bytu nietykalnych, intuicyjnie tylko odczuwanych i doznawanych wartości, po zgwałceniu których człowiek ulega od-człowieczeniu.

Chamstwo, ślepe na istnienie tego, co niewidzialne i niedotykalne, z arogancją i impetem depce po wszystkich, dla których ma ono sens i wartość. Czyni to powodowane nie tylko aksjologiczną tępotą i ślepotą, ale również zajadłą wrogością. Typ Chama nie toleruje niczego i nikogo w jakiejś mierze go przerastającego. To, co dlań niezrozumiale, zamiast zaciekawienia czy zastanowienia wywołuje odruch destrukcji: chęć podeptania, degradacji, zniszczenia.

Odwołajmy się do powieści Leona Kruczkowskiego Kordian i cham. Abstrahując od treści utworu, wykorzystajmy zręczne przeciwstawienie imion naszych typów „człowieka kulturowego” i „człowieka bez-kulturowego”. Kordian, z rodu szlachcic, uosobienie bezinteresowności i duchowej elegancji, zorientowany jest na doskonalenie się w kierunku szlachetności, zatem dąży do wysubtelnienia i wyrafinowania w imię sprostania wartościom najwyższym. Tym samym jest wcieleniem Pana w znaczeniu „człowieka kultury”. Cham, „człowiek bez kultury” – na odwrót. Nie będąc wrażliwym na owe imponderabilia, nie znosi i nie toleruje ich u innych. Jego intencją jest powszechne wyrównanie, zniwelowanie, zwałowanie społecznego i aksjologicznego „terenu”. Sam się w takie działanie z zapałem angażuje, wyszydzając i degradując wszystko i wszystkich, którzy – jego zdaniem – „wywyższają się” ponad niego. Ogłasza się zwolennikiem i emisariuszem demokracji „równych żołądków”.

Warto zatrzymać się przez chwilę przy tym charakterystycznym wyrażeniu. Wskazuje ono, jak odmiennie mogą być pojmowane podstawy dla tak istotnego dla demokracji pojęcia, jakim jest równość. W wieku XVII Kartezjusz upatrywał jej w identycznym dla wszystkich ludzi przydziale porcji rozsądku i rozumu. Współcześni populiści widzą ją natomiast właśnie w – jakoby dla wszystkich jednakowej – pojemności organu trawienia pokarmów! Obecne zwycięstwo tej tendencji do „obniżenia” centrum człowieka z poziomu „głowy” na poziom „poniżej pasa” sprzyja redukowaniu zapotrzebowania na „pokarm dla rozumu” na rzecz „karmy dla żołądka”. Zatem przewadze roszczeń Chama nad ambicjami Kordiana. Chamstwo jako objaw wyczerpania kultury

Można by słusznie zapytać, dlaczego Cham, który satysfakcjonująco dla siebie realizuje się dziś jako konsumpcyjny Jamochłon, nie zadowala się tym, że sam ma dobrze, ale ponadto agresywnie atakuje Kordiana, mimo iż ten bynajmniej nie aspiruje do konkurowania z nim o dobra materialne i utylitarne. Byłoby to zarazem pytanie o to, dlaczego w obecnej cywilizacji typ Chama nie toleruje typu Pana-Kordiana, a przeciwnie – zabiega o narzucenie mu własnej mentalności oraz quasi-aksjologii. Nawiązując do cytowanego na wstępie motta autorstwa Fiszera, w nieco innej stylistyce zapytajmy: dlaczego egocentryczna interesowność zmierza dziś do wyplenienia, a co najmniej zdeprecjonowania postawy kontemplacyjnej i bezinteresownej?

3.

W poszukiwaniu odpowiedzi na zadane wyżej pytanie skorzystam z bardzo mi bliskiego rozumowania Jacka Breczki, przedstawionego w krótkim tekście Postmodernizm a bezpieczeństwo duchoweiii, a przede wszystkim z zacytowanego przezeń Leszka Kołakowskiego używającego pojęcia „bezpieczeństwo duchowe”, będącego podstawą „ufności w życie”. Według Kołakowskiego jest ono konstytuowane przez cztery przekonania:

1. Istnieje realna różnica między dobrem a złem.

2. Istnieje realna różnica między prawdą a fałszem.

3. Istnieje sensowny porządek świata (świat ma sens).

4. Istnieje coś takiego, jak rzeczywista historia, która nas ogarnia, żywa ciągłość, która nas wiąże i ogranicza, całość, w obrębie której współżyją i porozumiewają się minione i obecne pokoleniaiv.

Patrząc na ten syndrom „bezpieczeństwa duchowego”, można by go – moim zdaniem – potraktować jako swego rodzaju skrócony Dekalog Kordiana.

Kordian, Pan – Człowiek Kultury – ufa życiu, wierzy w duchowość, dzięki czemu ufa również, iż życie nie sprowadza się do nagiego przeżycia, ale „jest po coś”. Owo „po coś” pozwala mu przekraczać poziom wegetatywny i instynktowny, skłania ku temu, aby „pług swojego życia przywiązać do jakiejś gwiazdy”, czyli przekraczać immanencję w stronę Transcendencji. W stylistyce Ericha Fromma: inspirować do „życia na być”, a nie „życia na mieć”.

Uzupełniając zarówno Breczkę, jak i Kołakowskiego, należy zauważyć, że „bezpieczeństwo duchowe” może wchodzić w kolizję z „bezpieczeństwem życiowym”. Pan-Kordian gotów jest świadomie podejmować takie ryzyko. Poświęcać nie tylko wygodę i spokój, ale nawet życie dla Kamiennych Tablic Kołakowskiego.

Cham, antyteza Pana-Kordiana, odrzucający Transcendencję, ale też „żywą całość historii”, uznaje się za pępek świata; jego idolami stają się Wygoda i Rozrywka. Narzuca mu to styl „zabawowego hedonizmu”, który – jak to określa Breczko – „więzi go w wesołym miasteczku”. Złakniony nie tyle życia, ile u-życia, zatraca się w rozrywce, „zabawia się na śmierć”. Sam także zresztą „czyni śmierć” zarówno innym, jak i sobie samemu.

Wykorzystując rozumowanie Breczki do moich celów, znajduję jeszcze jedno odróżnienie między pańskością a chamskością: w tym, że podczas gdy ta druga goni za płytką wesołością (w typie sitcomu), ta pierwsza docenia powagę i jej pożąda. Ostatecznie dzisiejszy Cham staje się bardzo podobny do Chama biblijnego: obydwaj z lubością natrząsają się z powierzchni rzeczywistości, jako że pozostają ślepi, głusi i niewrażliwi na jej głębsze pokłady. Sami mając postać duchowego „płaszczaka”, nie są w stanie zrozumieć innych, do nich niepodobnych, ludzi intelektu, uczuć, ducha. Kpina, szyderstwo, chichot są jedynymi dostępnymi im sposobami radzenia sobie z tym, co niezrozumiałe. W tym też sensie obecne rozplenienie się typu Chama stanowi epifanię wyczerpania się kultury. Cham swoją egzystencję traktuje jako „obsługę” własnej, jednostkowej, od-duchowionej, biologicznej, czy raczej fizjologicznej wegetacji.

4.

Natura chamstwa pozostaje niezmieniona od momentu, gdy jeden z synów Noego zademonstrował ją na Arce, mimo to zmieniają się historyczne przyczyny pojawiania się, szerzenia, traktowania go już to jako anomalii, już to jako normy.

Jeszcze do niedawna Cham pozostawał w pogardzie, był uznawany za patologię i margines kultury – obdarzenie kogoś tym mianem uchodziło za inwektywę. Dzisiaj, w epoce postmodernistycznej, którą Breczko w innym tekście nazywa „katastrofizmem kulturowym”, doszło do osobliwej inwersji. Autor przytacza „prawo Miłosza” głoszące: „Jeśli w każdym człowieku tkwi mędrzec i idiota, ten, kto schlebia idiocie, zwycięża” i twierdzi, iż postmodernizm jest swego rodzaju „zwycięstwem idioty”. Przejawia się ono tym, co Florian Znaniecki nazwał „ochlokracją w kulturze”.

Breczko dowodzi, że współczesny postmodernizm, nałożony na naoliberalistyczne podłoże, prowadzi konsekwentnie do takiej właśnie ochlokracji, czyli wyniesienia tzw. masowej kultury tłuszczy ponad kulturę elit. Oto przekonująca mnie argumentacja na rzecz tej tezy:

Otóż w kulturze coraz większy wpływ uzyskuje kultura masowa; kultura masowa staje się zaś coraz bardziej obrazkowa, jaskrawa, hałaśliwa, wulgarna, z coraz większymi dawkami erotyzmu i przemocy. Działa tu zarówno prawo konkurencji, jak i potrzeba wzmacniania bodźców związana z przyzwyczajaniem się i »znieczulaniem« wyobraźni […]. W polityce mamy zaś do czynienia w coraz większym stopniu z »demokracją massmedialną« (czyli rozszerza się sfera polityki robionej z myślą o gustach masowych), co z kolei przejawia się zanikiem poważnej debaty politycznej, zastępowanej chwytliwymi hasłami oraz polemikami przypominającymi podwórkowe kłótnie przy trzepaku, gdzie królują wyzwiska, przezwiska, oskarżenia i coraz bardziej skrajne, dosadne sformułowania (tzw. brutalizacja języka polityki). W takiej debacie wygrywają politycy bezwzględni oraz schlebiający gustom masowym, czyli – przede wszystkim – »obiecujący« (»krew, pot i łzy« zostały zastąpione – nawet w sytuacjach kryzysowych – przez »zdrowie, wypoczynek i zabawę«). Co więcej – można odnieść wrażenie, że pierwsza linia polityków (tzw. liderzy) to postacie karykaturalne, nadmiernie wyraziste; druga linia to, przeciwnie, postacie uśrednione, pozbawione indywidualizmu, wypowiadające się schematycznie (wedle obowiązującej w danej chwili »partyjnej poprawności«) i wyglądające identycznie (fryzury i stroje niczym mundury). Prowadzi to – krótko mówiąc – do ochlokracji w polityce (że demokracja może przerodzić się w ochlokrację, to spostrzeżenie starożytne) oraz, uwaga, do »ochlokracji w sferze ekonomicznej, religijnej, artystycznej i naukowej«, czyli do ochlokracji w kulturzev.

Jak wynika z tej przenikliwej analizy, czynniki powodujące schamienie obyczajów tkwią o wiele głębiej. Obecnie proces chamienia obejmuje wszystkie pozostałe sfery życia, nie wykluczając – o zgrozo! – kultury, mającej być wszak barierą i tamą broniącą przed chamstwem.

Breczko wskazuje, iż źródłem owej „totalizacji chamstwa” jest znana od starożytności tendencja przekształcania się demokracji – w ochlokrację! W porównaniu z wcześniejszymi formami ochlokracji, współczesna dopuściła się wtargnięcia tego destrukcyjnego zjawiska na teren, z którego była niegdyś wykluczona. Cham wypiera Pana z Pałacu, wtargnąwszy na pokoje w ubłoconych buciorach! Ten, który miał stać na straży wartości wysokich i szlachetnych, umizga się do prostaka, który ma pieniądze i który tworzy masę „wyborczego elektoratu”.

5.

Okrzyki zdumienia i grozy same w sobie są dość bezsilne, gdyż Cham jest odporny na wstyd – jego potęgą jest bez-czelność. Działa z odsłoniętą przyłbicą i jeszcze tym się szczyci. Dlatego warto rozważyć, z czego, z jakich dotąd przemilczanych głębi wypływają dzisiejsza erupcja chamstwa oraz milczące na nie przyzwolenie tych, co sami nie umieją albo nie chcą się do niego przyłączyć. „Pulp-kultura” musi mieć jakieś żyzne podglebie, a szukać go należy także w historii, nie tylko najnowszej. Na szczęście, wraz z coraz to bardziej wzmagającą się krytyką „schamienia” masowej pseudokultury, obliczonej na produkcję rzesz konsumenckich, pojawiają się bardzo interesujące głosy na temat obecnego – by tak rzec oksymoronicznie – „panowania Chama”. Jest to fenomen szczególnie zastanawiający w Polsce, która przez wieki strzegła przewagi Jafeta nad Chamem. W jednym tylko numerze „Gazety Wyborczej” znalazły się trzy obszerne teksty poświęcone tej zagadkowej sprawievi.

Autorzy i rozmówcy, z którymi przeprowadzono wywiady, zgadzają się co do istoty postawy Chama, określonej przez brazylijskiego fi lozofa Ladislaua Dowbora hasłem: We are the best, fuck the rest. Polscy autorzy, muzyk Maciej Szajkowski oraz pisarz Marian Pilot, zanurzają się ponadto w historyczne dzieje naszego kraju, które – ich zdaniem – niejako wymuszały na niższych warstwach społeczeństwa fenomen dający się nazwać „chamstwem obronnym”. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza analiza M. Szajkowskiego, w myśl której dawny polski chłop zmuszany do pańszczyzny (nomen omen!) pozostawał zniewolonym homo feudalus. Jego psychika pozostawała na trwałe zraniona, tym bardziej że – jak pisze Wiesław Myśliwski – rodził się bez najważniejszego imperatywu do życia – bez nadzieivii.

Podobnie Pilot, twórca nagrodzonej w 2012 roku nagrodą Nike powieści Pióropusz, obecny podział Polaków na bezwolne „lemingi” – niewolników korporacji – i dumnych „sarmatów” (tyle tylko, że dziś „Lemingi orzą w korporacjach, a Sarmaci stoją z bronią u nogi”) wywodzi z tradycyjnej mentalności, która niesprawiedliwość społeczną kwitowała pogardą dla nieobecnych w kulturze „Chamów”. Co szczególnie interesujące, Pilot zwraca uwagę, że nawet pośród „chamstwa” istnieje tendencja, by je stopniować w dół, oddalając od samego siebie i coraz to niżej spychając tę wciąż deprecjonującą nazwę, jednocześnie bynajmniej nie rezygnując z chamskiego stylu bycia.

*

Konkludując, mamy obecnie do czynienia z poważnym zamieszaniem wokół zjawiska chamstwa, polegającym na tym, że z jednej strony preferuje się zachowania (i adekwatne do nich słownictwo) wyzbyte elementarnych względów na wartości wysokie. Z drugiej wszakże strony osoby tak postępujące oddalają od siebie oskarżenie o chamstwo. Znakomitą tego ilustracją była niedawna „afera” wokół dwuznacznego programu telewizyjnego showmana Kuby Wojewódzkiego, brutalnie „żartującego” na temat Ukrainek zatrudnianych u Polaków w charakterze pomocy domowych. Tak te Ukrainki, jak i liczne Polki poczuły się urażone i obrażone, zaś idol Wojewódzki tłumaczył się, że on miał właśnie intencję stanąć w obronie wyzyskiwanych i krzywdzonych…

Ten przypadek nakazuje podnieść jeszcze jedną kwestię: jeśli zachować klasyczne dystynkcje Człowieka Kultury oraz pozakulturowego Chama, to jakimi metodami człowiek szlachetny miałby skutecznie zwalczać chamstwo?

Obiegowe powiedzenia odradzają „kopanie się z koniem” czy „bicie się na mokre szmaty”, czyli zniżanie się do poziomu przeciwnika. Również ignorowanie chamstwa jedynie przyczynia się do jego rozpanoszenia. Czy istnieje jakieś trzecie wyjście? I jakie ono mogłoby być? Ale przede wszystkim: czy naprawdę możemy sobie wyobrazić takie społeczeństwo, w którym w ogóle nie ma miejsca dla Chama? Obawiam się, że nie, bo skoro Pan Bóg, obdarzając swego wybrańca Noego trzema synami, jednego z nich przeznaczył do tej roli, najwidoczniej i Cham jest do czegoś niezbędny. Powiedziane jest zresztą wprost, do czego – by jego potomkowie byli „niewolnikami” potomków Jafeta i Sema.

Nie chodzi zatem o wyplenienie „chamskiego rodu”, a jedynie o utrzymywanie go na właściwym mu – podrzędnym – miejscu. Tak, jak to czynił natychmiast po obudzeniu szlachcic Zagłoba, powtarzać trzeba: „cham chamem”! Nie po to, aby chama obrażać i piętnować, ale by starać się utrzymać do niego dystans. By strzec granicy oddzielającej nas od niego. Czasem owa granica przebiega bowiem w naszym własnym wnętrzu…

i Zob. też: J. Mizińska, Skandal [w:] eadem, Podnoszenie iskier, Lublin 2010, s.6-74.
ii Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Nowy przekład z języków hebrajskiego i greckiego opracowany przez Komisję Przekładów Pisma Świętego, Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, wyd. 5, Warszawa 1979.
iii J. Breczko, Postmodernizm a kondycja duchowa człowieka, „Kwartalnik Filozoficzny” 2013, t. XLI, z.3, s.101-107.
iv L. Kołakowski, Moje słuszne poglądy na wszystko, Kraków 1999, s.384-385.
v J. Breczko, Historia po »końcu historii«. Próba ogólnej diagnozy kondycji i polityki Zachodu, „Sofia. Pismo Filozofów Krajów Słowiańskich” 2012, nr 12, s.69-81.
vi L. Dowbor, Szalony świat wymyka się z rąk, rozmowę przepr. A. i P. Pacewiczowie; M. Szajkowski, Jak cham z chamem, rozmowę przepr. R. Pawłowski; M. Pilot, Lemingi orzą w korporacjach, Sarmaci stoją z bronią u nogi, rozmowę przepr. G. Sroczyński, „Gazeta Wyborcza” 2012, 11-12 sierpnia.
vii M. Szajkowski, op. cit.

Profesor Jadwiga Mizińska

Kultura Enter
2019/04 nr 90–91

Okładka najnowszej książki profesor Jadwigi Mizińskiej "wąż w Ogrodzie" (wąż pisane z małej litery, Ogrodzie z wielkiej) zaprojektowana przez Zofię Kopel-Szulc, wyd. UMCS. Na ciemnozielonym tle widnieje na środku coś na kształt gałęzi, po której wspina się wąż z widocznym wysuniętym językiem, a z kolorowej gałezi wychodzą po lewej stronie trzy liście w kolorze pomarańczowym, filoteowym i jasnym niebieskim oraz po prawej stronie - zielonym, różowym, żółtym i ciemnym niebieskim.

Okładka najnowszej książki profesor Jadwigi Mizińskiej zaprojektowana przez Zofię Kopel-Szulc, wyd. UMCS.