Strona główna/ESEJ. Esej o niewinności i powinności

ESEJ. Esej o niewinności i powinności

ESEJ. Esej o niewinności i powinności. Czemu zawdzięcza swój tytuł Lord Jim?

Jadwiga Mizińska

„Biorę na siebie odpowiedzialność za Jima”
(Joseph Conrad, Lord Jim) [1]

Zestawienie rymujących się ze sobą wyrazów „powinność” i „niewinność” może wydać się komuś zwykłą słowną igraszką. Nie jest wszakże przypadkiem, że zawierają one identyczny rdzeń, kierujący naszą uwagę na „stolicę” rodziny wyrazów, którą stanowi wina. Wokół niej gromadzi się sieć słownych pokrewieństw w rodzaju: winien, niewinny, winowajca, powinowaty, niewiniątko, itp. Czy owo zastawienie powinności z niewinnością wystarczy potraktować wyłącznie jako częstochowski rym, czy należy również poszukiwać w nim głębszego sensu? Inaczej: czy kryje się w nim kontrast, przeciwieństwo, czy raczej dopełnienie?

Niniejsze pytanie podyktowane jest chęcią zgłębienia przesłania powieści Josepha Conrada Lord Jim, która swego czasu wywołała gorącą dyskusję nad aktualnością bądź zbędnością pojęcia „honor” (zabierali w niej głos m. in. Maria Dąbrowska, Jan Kott oraz Jan Józef Szczepański) [2]. Po upływie dziesięcioleci mało kto jeszcze pasjonuje się tą kwestią. Pojęcie honoru – podobnie jak czci – znikają z powszedniego użycia. Z jednym zaledwie, i to kontrowersyjnym, wyjątkiem: obecnej tendencji do uprawiana tzw. polityki historycznej i sporów wokół hasła „Bóg, Honor i Ojczyzna”, wznowionych na fali ideologicznych utarczek między liberalizmem a konserwatyzmem. Nawet najzagorzalsi zwolennicy tego wzniosłego zawołania nie traktują go inaczej niż czysto deklaratywnie i odświętnie. Zanurzony w pragmatyzmie i konsumpcjonizmie współczesny świat nie pozostawia bowiem zbyt wiele miejsca na uprawianie cnoty honoru. Pełni ona co najwyżej rolę czcigodnego zabytku, dostojnej, acz archaicznej dekoracji. Wobec panowania praw wszechobecnego rynku, zachowaniami ekonomicznymi i społecznymi rządzą raczej reguły rywalizacji i konkurencji, aniżeli normy szlachetności i honoru. Ażeby samemu nie ulec pokusie hipokryzji, trzeba się zdecydować: albo na ewidentny pragmatyzm, wyrzekający się „nieżyciowych”, czysto interesownych motywów, albo też na idealizm, prowadzący ku przegranej w społecznej i politycznej grze. Obecny dziennikarski żargon bynajmniej nie wstydzi się – ani nie brzydzi – modnego frazesu „ugrać jak najwięcej”. Spośród Baumanowskich modeli osobowości: Spacerowicza, Włóczęgi, Turysty i Gracza, dzisiejsi ludzie zdecydowanie preferują tego ostatniego. Pierwotny, wobec Baumanowskiego prawzór Weberowskiego Pielgrzyma, kierowanego osobistym i boskim przeznaczeniem, zdaje się już tylko zamierzchłą przeszłością.

Fatum, Opatrzność, Hazard, Konieczność Historyczna, Przypadek

W książce Imiona Losu [3] starałam się ponazywać podstawowe modele przyświecające kolejnym epokom kultury europejskiej. Wyróżniłam tam m. in. Fatum, Opatrzność, Hazard, Konieczność Historyczną oraz Przypadek. Gdy dziś powracam do tej listy, odnoszę nieodparte wrażenie, iż egzystujemy w dyktaturze modelu Hazardu, hołdującemu regule wszędobylskiej Gry. Jeśli przyjąć takie założenie, to z neoliberalnego słownika muszą – jako treściowo puste – wypaść wymienione na początku pojęcia „powinność” oraz „niewinność”. W amoralnym modelu Gry liczy się przecież wyłącznie bilans zysków i strat. Nie chodzi tu jedynie o jego sens ekonomiczny, lecz również społeczny i polityczny. Sam fenomen gry jawi się jako etycznie indyferentny. Nic przeto dziwnego, że niegdyś autonomiczna – i autentyczna – wartość honoru umiera; wbrew dawnym obyczajom, określenie „honorowe długi” brzmi dziś zgoła anachronicznie. Na dowód tego warto przypomnieć oparty na autentycznych zdarzeniach film Dług, pełen krwawych obrazów zbrodni, opowiadający o okrutnych skutkach egzekwowania lawinowo rosnącego, choć tylko wyimaginowanego przez przestępców, długu. Wprawdzie był on urojony, tym niemniej zrujnował zarówno los ofiar, jak i egzekutorów.
Czy w tej sytuacji można na serio potraktować temat zorganizowanej w roku 2017 przez profesor Marię Szyszkowską konferencji „Powinności człowieka w XXI wieku a rzeczywistość” [4]? Jakkolwiek zdaje sama sobie zdaję sprawę z abstrakcyjności i utopijności owego pytania, nie można chować głowy w piasek przed tymi wątpliwościami. Pozwolę sobie je opisać i zanalizować.

Między powinnością  a koniecznością

Samo pojęcie „powinność” brzmi szacownie i ma za sobą długą tradycję, zwłaszcza w kantyzmie i personalizmie. Jego sens jest czymś wypośrodkowanym między: z jednej strony – koniecznością, z drugiej zaś – chęcią i pragnieniem. „Konieczność” nakazuje zachowania według imperatywu „muszę”, „jestem zmuszony”, natomiast jego przeciwieństwo – „wolność”, implikuje postępowanie typu: „chcę”, względnie „życzę sobie”, „pragnę”, „domagam się”, „żądam”.

Między skrajnościami „muszę” a „domagam się” pośredniczy wszakże nakaz „powinienem”. Formuła „muszę” kładzie akcent na presję zewnętrzną, natomiast „chcę” – na wewnętrzną. W czym tkwi specyfika tego trzeciego czynnika? W odróżnieniu od dwu poprzednich, „powinność” odsyła poza determinizm „nieubłaganych” presji okoliczności obiektywnych, ale także – poza dowolność motywów subiektywnych i prywatnych. Wyrażenie „powinność” wnosi moment transcendencji; skierowania ku wartościom wyższym, szlachetnym i wzniosłym. Instrumentalnie i pragmatycznie nastawiona kultura Zachodu wzdraga się przed takowymi określeniami, woli je niwelować i spłaszczać zgodnie z tendencją do szerzenia kultu masowości. Popkultura protestuje, a wręcz naigrawa się z doceniania i uprzywilejowywania wartości wyższych. W konsekwencji w miejsce tradycyjnych powinności pojawiają się dziś „roszczenia”. Rościć sobie pretensję do czegoś, to tyle, co przedstawiać swój prywatny interes jako ważniejszy od innych, mających sprzeczne interesy, ludzi. Słowo „roszczenia” (względnie „uroszczenia”) nie uwzględnia, czy też w ogóle ignoruje dobro ogółu i z nim się nie liczy. Uosobieniem roszczeniowego typu osobowości jest Narcyz, spokrewniony nota bene z typem Midasa, spragnionego nieprzebranej ilości dóbr materialnych, prestiżowych. Jeden, jak i drugi, egocentryczni lekceważą jednocześnie powinności, w tym zwłaszcza moralne. Mimo pozorów woluntaryzmu i samowoli, Narcyz i Midas, paradoksalnie, funkcjonują w sytuacji swoistego przymusu, wynikającego z konkurencji i rywalizacji o fetysz, jakim jest „sukces”. Zwróćmy uwagę, iż obydwaj wzorowani na mitologicznych anty-bohaterach, kończą życie z głodu, a zarazem – z braku wyobraźni i głupoty.
Wypada zatem powtórzyć niepokojące pytanie: jaki status da się przypisać kategorii powinności [wyróżnienia – J.M.], skoro obecnie dominujący homo oeconomicus wydaje się nie mieć żadnego stycznego punktu z homo eticus?

Mimo wszystkich zastrzeżeń, mimo zagrożeń nihilizmem i cynizmem, sama istota kultury nie może się obejść bez tradycyjnej moralności. Co najwyżej okresowo zmienia się jej charakter z absolutystyczną na relatywistyczną. Pierwsza z nich domaga się nienaruszalności kodeksu zasadniczych wartości, zaś druga kultura dopuszcza od nich odstępstwa w miarę – i pod wpływem – zmieniającej się sytuacji. Innymi słowy, pierwsza powinności traktuje restrykcyjne, zaś druga obchodzi się z nimi elastycznie i bardziej pobłażliwie.

Mając na względzie notoryczny już kryzys moralności, wymuszony pluralizmem wartości, obowiązujący w różnych wzorach kultury i obyczajowości, spróbujmy go zinterpretować przez pryzmat dramatycznych przygód powieściowego bohatera książki Conrada. Przy tej okazji możemy też przetestować ideę Milana Kundery , którą on sam określa jako „mądrość niepewności”.

Gdyby przyszło w jednym słowie wskazać główną „bohaterkę” powieści Conrada, mogła by nosić imię żeńskie „Wina”. Pojawia się ona na scenie za sprawą dramatycznej historii „Patny”, przewożącej wielką grupą muzułmańskich pielgrzymów. Wysłużony statek, wskutek poważnego uszkodzenia poczyna tonąć, a przerażona tym załoga (włącznie z kapitanem) – miast budzić i ochraniać tłum śpiących ludzi, zmawia się, by ratować tylko siebie samą. Po chwilowych wahaniach, do panicznej ucieczki dołącza początkujący marynarz, Jim. Sądząc, że „Patna” poszła od razu na dno, cyniczni uciekinierzy dowiadują się rychle, iż pielgrzymi pozostali przy życiu dzięki pomocy uzyskanej od innego statku. Daje to początek drugiemu aktowi dramatu, w którym kadra oficerska zostaje postawiona przed sądem i obarczona zarzutem niedokonania obowiązku strzeżenia pasażerów. Rzecz okazuje się jednak niejednoznaczna, jako że, poza jedyną ofiarą zawału serca, wszyscy pozostali przeżyli. W świetle prawa oficerowie wydają się zatem „prawie” niewinni; ukarani zostają tylko pozbawieniem dyplomów. Nasuwa tym samym osobliwy problem: skoro faktycznie nie ma winnych (w sensie ścisłym), czy mimo to rzeczywiście wszystko jest „w porządku”?

Oryginalna, dwupiętrowa powieść Conrada, której protagonistą jest narrator Marlow, zaczyna się na dobre dopiero tam, gdzie szczęśliwie kończy się niebezpieczna przygoda zarówno pielgrzymów, jak i załogi. Mianowicie, od rozpamiętywania przeżyć i doświadczeń „uniewinnionego” Jima (jeszcze nie „Lorda Jima”). Wstrząśnięty własnym postępkiem, zwierza się on Marlowowi ze swoich rozterek i zamiast się cieszyć, iż uszedł cało z podwójnego zagrożenia, poczyna bezustannie je drążyć i roztrząsać. Szczegółowo analizuje każdy moment swego zachowania, jakie rozegrało się przed skokiem z „Patny” za burtę, i – po owym skoku! Pretekstem dla moralnego Jima staje się w gruncie rzeczy ów pojedynczy akt: impulsywny sus w odmęty rozszalałego oceanu, oznaczający jednocześnie ratunek i pogrążanie się w wyrzutach sumienia. Ów rozpaczliwy skok w Winę!

Marlow, morski wyga, uważnie obserwujący rozterki udręki dwudziestoczteroletniego młodzieńca, lękając się o jego życie wskutek pokusy samobójstwa, wciąga Jima w niekończące się dywagacje. Dzięki tym rozmowom pomaga mu zarówno praktycznie (bo stracił pracę) jak i – przede wszystkim – moralnie poradzić sobie z przezwyciężeniem upokorzenia i wstydu. Wierną obecność przy Jimie, uzasadnia Marlow lakonicznymi słowami: „Był w dobrym gatunku. Był jednym z nas” [5]. Owo enigmatyczne stwierdzenie pozwala mu zaliczyć Jima w poczet ludzi honoru, czyli do osób kierujących się powinnościami moralnymi. Takimi, jacy najbardziej obawiają się wstydu i hańby. Nic to, że „prawo już się z nim rozprawiło” [6] inny, zaprzyjaźniony z Marlowem kapitan nazywa Jima mianem „romantyk”. Albowiem mając w perspektywie życie z nieustającym poczuciem winy i wstydu, oraz perspektywę, że przecież „mógł zwiać” – wybiera dewizę „walczę teraz”. Zamiast podawać się naciskowi powszechnej opinii, iż po przeżyciu „przeklętej historii” [7] powinien był zostać skazany na ostracyzm („pokątny szafot”), Jim postanawia „okazać kręgosłup”. Przytaczając kilka powyższych, ujętych w cudzysłów plastycznych wyrażeń, pragnę zwrócić uwagę na ekspresyjny język, w którym autor Lorda Jima opowiada o dylemacie „wierności regułom postępowania” – „jałowej prawdy” [8], czyli alternatywie argumentów etycznych i moralnych oraz instrumentalnych i praktycznych.

Między ogniwami długotrwałego procesu rozterek, wahań, obwinień i usprawiedliwień podejmowanych przez Jima, pojawia się też określenie „facet rozdeptany”. Streszcza ono społeczną pozycję Jima jako dezertera, zdrajcy marynarskiego kodeksu, osobnika skompromitowanego moralnie. Gdy oceniamy czyjeś naganne zachowanie, owe oceny, z reguły kończą się jednoznacznym werdyktem: potępieniem, albo – uniewinnieniem. Społeczna „szachownica” skłania do poruszania się radykalnymi skokami wyłącznie po czarnych i białych polach.

Tymczasem artystyczny i psychologiczny geniusz Conrada objawia się w odsłanianiu niezliczonej ilości subtelnych odcieni tego grubą kreską nakreślonego stereotypu. Wyliczmy je. W pierwszej chwili po fatalnym skoku, zszokowany Jim jeszcze nie podejmuje samorefleksji. Ale już w momencie wylądowania na dnie ratunkowej łodzi czuje iż, pociągnięty przez przykład innych, wyższych od niego rangą, zrobił podle. Od tej chwili niczego już się nie udało odwrócić; żadne wytłumaczenia nie przekonują nawet jego samego. Pozostaje mu jednak dalej z tym żyć, choć przygniata go ciężar winy, wstydu i hańby. A ponieważ początkowo nie ma się na kimkolwiek oprzeć, łatwo by mu przyszło stoczyć się po równi pochyłej. Akurat tego obawia się Marlow, obdarzający Jima życzliwością, sympatią i zrozumieniem. Dzięki zatroskanej postawie Marlowa, wychylone do skrajnego położenia wahadło uczuć Jima, przekonanego o swojej zdradzie marynarskiej powinności, znajduje w końcu równowagę. Wyrażają to jego słowa: „pan mi zaufał!” [9] Na tym wątłym punkcie oparcia udzielonego mu przez jednego, ale wyjątkowego człowieka, zaufania, postanawia zbudować pomost między brzegiem niewiary w siebie a pewnością, iż uda mu się mimo wszystko kiedyś „przejść przez to piekło”. Wygląda to na paradoks, lecz w istocie jest swego rodzaju etycznym cudem: owo oświadczenie Marlowa: „Biorę na siebie odpowiedzialność za Jima” [10]. Odbudowanie wiary w siebie samego – po dotkliwym jej naruszeniu – stało się możliwe za sprawą wyjątkowego człowieka, takiego jak Marlow: doświadczonego przez los i głęboko rozumiejącego ludzkie słabości. Oto krótki dialog, w którym zawiera się „morał” wyciągnięty przez Conradowskiego bohatera:

Strach, żeby mu się Jim nie wymknął, zamknął mi usta, bo poczułem nagle z niewytłumaczalną siłą, że jeśli mu pozwolę ujść w ciemność, nigdy sobie tego nie daruję.
– No więc jeszcze raz panu dziękuję. Pan był – hm – niezwykle… doprawdy, nie ma słów… Niezwykle! I właściwie nie wiem doprawdy dlaczego. Boję się, że nie jestem panu tak wdzięczny, jak by należało, ale wszystko spadło na mnie tak brutalnie..Bo w gruncie rzeczy .. nawet pan… pan sam… Zająknął się.
– Możliwe – wtrąciłem. Ściągnąłem brwi.
–A jednak człowiek jest odpowiedzialny. – Śledził mnie jastrzębim wzrokiem.
– To też prawda – powiedziałem.
– No więc już się z tym uporałem i nie pozwalam sobie rzucać tego w twarz… nie – nie przepuściłbym nikomu. – Zacisnął pięści.
– Ale pan sam – powiedziałem z uśmiechem. Boże mój, dość smutnym. Spojrzał na mnie groźnie.
– To już moja sprawa – dodał. [11]

Powracając do wyliczania kolejnych aktów dramatu Jima: właśnie w tym krytycznym punkcie została przełamana linia upadku, natomiast poczęła się wznosić linia wzrostu. Uświadomiwszy sobie osobistą winę – a przy tym jednocześnie powinność – Jim chce świadomie zabiegać o powetowanie spowodowanych przez siebie krzywd moralnych; do uczynienia im zadość w imię odzyskania honoru. Za poradą przyjaciela, postanawia oddalić się na jak większą odległość od miejsca hańby, aby móc kiedyś natrafić na okoliczności i szansę rehabilitacji. Faktycznie mu się to udaje się, gdy postanawia zaopiekować się zagubioną w puszczy malajską wioską, gnębioną przez łupieżcze plemię. Wkrótce zyskuje sobie ogromy mir, zjednuje pełne zaufanie i autorytet tubylczej społeczności. Przekonawszy się wreszcie o tym, uznaje, że „nareszcie prawie zawładnął własnym losem” [12]. Oprócz radości i satysfakcji z wielu przysług oraz wszelkiego innego dobra wyświadczanego podopiecznemu ludowi, spotyka go też niezwykła miłość pięknej dziewczyny o imieniu Klejnot.

Mogłoby to wyglądać na zapowiedź finału szczęśliwej bajki, kiedy to po wielkich zmaganiach i cierpieniach, bohater może się już radować zwycięstwem i spokojem. Tak się jednak nie stało: tam, gdzie wszystko zdawało się wieścić pełnię szczęścia, znowu wkradają się złe i ciemne siły. Okazuje się, iż raz popełniony występek ciągnie się za człowiekiem jak niewidoczny, ale złowrogi cień. Jego egzekutorem staje się pewien nikczemny osobnik, kapitan Brown, szantażujący Jima wiedzą o jego hańbiącym „skoku”. Knuje on intrygę i zastawia nań śmiertelną pułapkę. Ostatecznie Jim pada ofiarą zaufania w szczere intencje Browna i – ginie.

Niejednoznaczni bohaterowie

Podsumowując dzieje bohatera powieści, nie jesteśmy w stanie jednoznacznie ocenić jego postępowania. Można je sobie wyobrazić w postaci sinusoidy o wielu zakrętach. Z początku Jim był jednym z wielu obiecujących marynarzy, pełnym zapału dla swojego zawodu i entuzjastycznej ufności w przyszłość. W momencie fatalnego skoku przez burtę „Patny” stracił wszystkie te atuty, przekreślając swoje powołanie i wynikające zeń obowiązki. Po długotrwałym kryzysie psychicznym i moralnym, postanawia wszystko naprawić, wkładając w to ofiarną pracę na rzecz swojego ludu i zyskując jego szacunek i wdzięczność. Wahadło losu Jima wznosi się wówczas na sam szczyt, ale w jednej chwili znowu opada na sam dół. Mimowolnie zawiódłszy zaufanie, tym razem pokładane w podstępnym i nikczemnym Brownie, nie widzi, jak mniema, dla siebie już żadnego wyjścia. Wystrzelona na oślep kula niejako miłosiernie pieczętuje jego los. Pomimo tragicznego zakończenia, bohater opowieści Marlowa, ostatecznie pozostaje moralnym zwycięzcą. Herbem i tytułem do jego chwały staje się nadane przez lud Patusanu miano „tuan”, czyli Lord Jim.

Viktor Frankl, autor znanego dzieła Homo patiens, postawę reprezentowaną przez Conradowskiego bohatera nazwałby „bytem powinnościowym” [13]. Nie w tym wszakże rzecz, jednak by każdy z jej wyznawców idealnie ją urzeczywistniał. Kondycja ludzka nie jest bynajmniej doskonała, znaczą ją bezustanne wahania, błędy i słabości. Najważniejsze jest staranie, aby ją usiłować wypełniać. Tytuł „lorda”, przyznany Jimowi pośmiertnie przez Marlowa oraz kochający go lud, stał się najwyższą nagrodą za całe jego trudne życie. Życie naznaczone romantyzmem; bezwzględnym przekonaniem, że istnieją takie wartości, za które warto umrzeć. W obliczu prawdziwie ludzkiego, dramatycznego losu, pozostaje nadzieja wyrażona genialnymi słowami Szekspira:

Tak was, rozumnych i dalekowzrocznych
Idących kręto po ścieżkach kolistych
Droga okrężna wiedzie wprost do celu. [14]

Post scriptum

Zredagowana na okoliczność 160. rocznicy urodzin Conrada „Gazeta Wyborcza” z dnia 2–3 grudnia 2017 roku, prócz wielu innych tekstów zawiera też wywiad z jednym ze znawców pisarza, Zdzisławem Najderem, pod wiele mówiącym tytułem Nie lubię Conrada [15]. Uzasadnienie owej antypatii do Conrada brzmi: „Samego Conrada nie lubię, bo wiecznie płakał nad sobą, ale mam poczucie, że swój obowiązek naukowy wobec niego spełniłem”. I dodaje: „Żałuję, że nie jestem matematykiem” [16] .

Z treści całości wywiadu, a zwłaszcza z jego końcowego jego fragmentu, dowiadujemy się, że Najderowi udowodniono współpracę z SB. Istotnie, przyznał się do tego po wielu latach. W rzeczywistości zdecydował się na walkę z władzą, prowadząc grę ze służbami. Sam o tym pisze:

„IPN ma teraz otwarte archiwa, można sprawdzić, ze nie ma tam dokumentów potwierdzających, że służyłem władzom. Na wyrok śmierci, który na mnie wydano w 1983 r., kiedy byłem zagranicą , tak łatwo się nie zasługuje, musiałem wiele zmalować.
W 1957 r. miałem dwa wyjścia. Mogłem wyrzucić ich za drzwi, powiedzieć, ze w ogóle z nimi nie będę rozmawiał, być może trzeba było tak zrobić. Moje życie potoczyłoby się wtedy inaczej, bo tak łatwo by mi nie zapomnieli. Albo zrobić to, co zrobiłem” [17].

Trudno oprzeć się wrażeniu déjà vu. Wygląda na to, że znakomity znawca twórczości Conrada, w swoim własnym postępowaniu powiela dylemat młodego Jima. Podobnie jak on, stojąc na burcie tonącego, pełnego śpiących ludzi statku, i mając do wyboru: pozostać z potencjalnymi ofiarami, czy skoczyć do zbawczej łodzi, wybrał to drugie. „Zrobił, to, zrobił”.

Nie każdy Jim ma swojego Marlowa… Gdyby każdy prawdziwy przyjaciel, taki jak Marlow, miast surowo potępić „zdrajcę”, spróbował go zrozumieć i mu pomóc, dał mu szansę na moralną rehabilitację, może mielibyśmy więcej honorowych tytułów „Lorda”. Wielkość człowieka nie leży bynajmniej w jego „niepokalaności”, ale w moralnym trudzie wybaczania sobie oraz innych. W gruncie rzeczy najgorsi są osobnicy „śpiący pod pokładem”, nieświadomi zagrożeń ani ich nie potrafiący w porę odeprzeć, niemniej niezmiernie skorzy do potępienia „winnych”. Winnych swojej pozornej, czy zgoła fałszywej „niewinności”.

Profesor Jadwiga Mizińska

Jadwiga Mizińska – Prezes Lubelskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Inicjatorka i współredaktorka serii wydawniczej „Lubelskie Odczyty Filozoficzne” . Członek Kolegium Redakcyjnego, a następnie redaktor naczelna czasopisma Colloquia Communia. Uczestniczka seminarium „Filozofia Nauki”   PAN. W swoim dorobku posiada ponad 200 artykułów, rozpraw naukowych i recenzji. Krąg zainteresowań: socjologia wiedzy, antropologia filozoficzna, filozofia kultury, etyka, filozofia literatury, filozofia pedagogiki.

[1] J. Conrad, Lord Jim, przeł. Aniela Zagórska, Warszawa  1987, Państwowy Instytut Wydawniczy, s. 145.[2]  Adam Michnik pisał: „Niedawno wznowiona, piękna i mądra książka Michała Komara <<Piekło Conrada>> zasługuje na uwagę szczególną – to przenikliwy rozrachunek pisarza nie tylko z Conradem, ale również z  duchową rzeczywistością XX wieku”. „Gazeta Wyborcza”, dodatek: „Gazeta na urodziny Conrada”, 2–3 grudnia 2017,  s. 17.[3] Jadwiga Mizińska, Imiona Losu, Wydawnictwo UMCS, Lublin, 1999.[4] Konferencja pt. „Powinności człowieka w XXI wieku a rzeczywistość”, Nałęczów, 27–28 listopada 2017.[5] J.  Conrad, s. 70.[6] Op.  cit., s.  138.[7] Op. cit., s.  136.[8] Op. cit., s. 145.[9] Op. cit., s. 143.[10] Op. c it, s. 211.[11] Op.cit., s. 211.[12] Victor Frankl, Homo patiens. Logoterapia I jej kliniczne zastosowanie. Przeł. Roman Czerniecki I Józef Morawski, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1982.[13] Wilam Szekspir, Hamlet, tłum. Maciej Słomczyński, Kraków 2000, s. 47–48.[14] „Nie lubię Conrada”.  Ze Zdzisławem Najderem  rozmawia Katarzyna Bielas, „Gazeta Wyborcza”. Dodatek do: „Gazeta na urodziny Conrada”, 2–3 grudnia 2017, s. 22 –24.[15] Op .cit ., s. 24.[16] Op. cit.[17] Op. cit.
Fortitudo, czyli męstwo. Alegoria jednej z czterech kardynalnych cnót w katedrze w Bamberg. Fot. Johannes Otto Först. Źródło: Wikipedia.org.

Fortitudo, czyli męstwo. Alegoria jednej z czterech kardynalnych cnót w katedrze w Bamberg. Fot. Johannes Otto Först. Źródło: Wikipedia.org.