ESEJ. Sztabka złota
Fragment eseju Tętno rzeki
Aleksandra Zińczuk
*
Urodził się w czasie Apokalipsy. Według Emanuela Swedenborga dokładnie w roku 1757 miał odbyć się Sąd Ostateczny. Tworzył w epoce, która miała zrodzić nową duchowość. I zmarł dwanaście lat po zapowiedzi nowego końca świata, jaki miał nadejść na drugim krańcu Europy. Na przemierzanej codziennie przez tysiące miejscowych i przybyszów lubelskiej ulicy. Sądny dzień miał nastąpić pod wpływem żarliwych modlitw trzech cadyków, niczym dalekowschodnich magów. Ulica ta dla całego świata będzie położona – gdzieś na południowy wschód od Albionu, daleko za Morzem Północnym i Bałtykiem, dla Środkowoeuropejczyka – tu, u nas, za miedzą, w żydowskim sztetlu, w samym centrum świata. Wymodlona apokalipsa właśnie tam miała się wydarzyć. Kiedy? W roku bitwy pod Waterloo i zwycięstwa księcia Wellingtona, dumnie górującego po dziś dzień na swym rumaku pośród seledynowych alei Hyde Parku. Gdy dawny cesarz pozostał uwięziony na wyspie św. Heleny. Wizjonerzy muszą natrafić na specjalne okoliczności miejsca i czasu, aby móc pobudzać wyobraźnię. Przestrzeń daje rozmach. Dlatego Bonaparte na wyspie zmarł. My, spadkobiercy legendarnego przywódcy religijnej sekty Ha-Choze mi-Lublina, oświeceni Panasową latarnią*, dopiero od nastu lat nie dziwimy się, że prorocy czynią cuda na ulicy Szerokiej, szczególnie pod numerem dwadzieścia i osiem. Na Szerokiej 28 (zwaną dziś Placem Zamkowym) w hebrajsko-katolicko-prawosławno-ewangelickim Lublinie, kilka kroków od niewielkiej rzeki Czechówki, zmienionej po ogniu Szoah w realny Styks, dziś niewidocznie tętniący pod miejskim betonem – bezprecedensowo, właśnie tu i nigdzie indziej – w swojej bożnicy cudotwórca Widzący z Lublina odmawiał modlitwy, mające na celu przywołanie Mesjasza na Ziemię. Równolegle żyjący z nim twórca Zaślubin Nieba i Piekła przyszedł na świat na ulicy Szerokiej 28 (zwaną dziś Broadwick Street) w londyńskiej dzielnicy Soho w rodzinie przynależącej do jednej z pomniejszych sekt1, z codziennym rytuałem modlitwy i studiowania hebrajskich ksiąg. Zanim przeprowadził się na drugą stronę Tamizy, mieszkał też przez krótki czas na ulicy Polskiej 28. Ulica, zamieszkała również przez innego romantyka, Percy’ego Bysshe’a Shelleya, zawdzięczała nazwę wiedeńskiej wiktorii króla Sobieskiego. Jej mieszkaniec decyduje się przekroczyć rzekę i rozwinąć skrzydła w innej dzielnicy, znajdując symboliczne wrota pomiędzy Mostami Westminster a Blackfriars. Lambehitha stała się domem artysty. Tam powstały najbardziej dojrzałe dzieła. Kto powiedział, że most jest tylko przejściem, że łączy dwa różne światy? Że jest związany tylko z miarą odległości, że nie można na nim osiąść, budować?
Współczuję czułemu oku profety, które od dzieciństwa obserwowało nędzę robotniczych rodzin, bezdomnych, obłąkanych i sierot, musiało ujrzeć przyszłość skompromitowanej instytucji państwa i kościoła jako „świątyńki ze złota”, gdzie na dobre zadomowił się wąż, akomodowało się w schyłku epoki i bólach narodzin przemieniającego się świata, pozostając rewolucjonistą ducha. Aktualność jego widzenia przynosi niepokój, ale i ulgę. Bowiem gdzie niemoc, pustka i jałowizna słów, tam sztuka może przyjść z ratunkiem. Jakim dla nas wsparciem może być William Blake? Jak ustrzec się niegodnej epoki?
Dzieci przyszłości odległej,
Co wiersz ten czytacie gniewny,
Pomnijcie: był wiek niegodny,
Który miłość miał za zbrodnię2.
**
Przyszedł do mnie – zasłonię się porównaniem Czesława Miłosza – z powodów emocjonalnych oraz strzały dziecinnego Erosa. Z tym że mój Eros zadomowił się nad rzeką. Blask „sztabki złota”, jak mawiał o Tamizie Blake, potrafi zachwycić, onieśmielić. Wszelkie plany zarysowane pieczołowicie – nocami nad stosem książek i map ze smartfonem w ręce, w maksymalnym napięciu mięśni nagromadzonym niczym na Newtonowskim grzbiecie, pochylonym nad kosmicznymi obliczeniami z cyrklem w naprężonym ramieniu – po przybyciu na brzeg wymagały nagłej modyfikacji, aby móc zmierzyć się z dziedzictwem wodnego żywiołu. Kiedy zwolnisz, a twoje stopy zawędrują w miejsce, gdzie nie było dawniej mostów, dotkną kamieni i piasku, można ze spokojem przyjąć, że otchłań rzeki nie ma końca i każdego dnia rodzi nowy świat symboli, by następnego ogłosić upadek nowo odkrytego alfabetu. Jego twórczość i obecność przyszły z pomocą. Tak niespodziewanie, i niezasłużenie, Blake stał się moim przewodnikiem po londyńskich kręgach piekła. Wergiliuszem udzielającym lekcji flaneuryzmu, intensywnie odrabianej pod lutowym słońcem portowego giganta. Aby podejść, zbliżyć się do dzieła, jakim jest Tamiza, trzeba było się przez jakiś czas zadowolić Hiobowym ślepcem i życzliwą intuicją, córką wyobraźni. Działo się to w erze, kiedy dopiero po moim powrocie do kraju miał pojawić się wybór tekstów Blake’a w przekładzie Tadeusza Sławka.
***
Jak w rozpoczynających się latach 20. XXI wieku będzie wyglądać ziemia rządzona przez Urizena? Gdyby [nasze] wrota
postrzegania zostały oczyszczone3…., to od razu dostrzeżemy – tak, dzieło przyszło do nas we właściwym czasie. Warto było czekać na Wyspę na Księżycu Blake’a (którego przez lata niewiele tłumaczono, jakby zamknięty w swoim mistycyzmie i mitologii był zbyt oryginalny, hermetyczny, niewygodny) w przekładzie kapitalnego znawcy twórczości profesora Sławka. Ten, kto zna niepowierzchownie myśl oraz życiową postawę Blake’a, musi przyznać, że zanosi się w literaturze na przełom, niewątpliwą transgresję kulturowo-filozoficzną. Transgresja stanowi podstawę sztuki.
Pod wieloma aspektami jego dzieła dają nadzieję. Sam upatruje jej nie w myśli racjonalnej, nie w zimnych masach zdominowanych przez technologię i analitykę, lecz w niesfornej, nieokiełznanej energii życiowej, dotykającej osobistego przeżycia i współodczuwania. „Kiedy Myśl zamknięta jest w Jaskiniach, Wtedy miłość w najgłębszym Piekle zapuszcza korzenie”, przemawia w Czterej Zoa.
Wydanie dziś Blake’a odczytuję jako akt przypomnienia najważniejszego przykazania. Manifest odcięcia się od usztywnionej pozy eksperta, wszechwiedzącego narratora, od krzepnącej w domach, na podwórkach i, najsilniej, na politycznej agorze ksenofobii i narodowych ekspozytur przybranych pod płaszczykiem romantyczności. Upatruję w tym wydaniu przeczucia potrzeby zogniskowania transgresji, nadania nowego kierunku w literaturze, wynikające z dojrzałości pokoleniowej, środowiskowej deklaracji wyłamania się poza dyktando marketingu, technokracji, cynizmu, pospolitości, plagi kopiowania, politycznej koniunktury. Wyspa na Księżycu stoi w obronie wyobraźni artystycznej, wrażliwości skierowanej do wewnątrz i na zewnątrz, a więc na drugiego człowieka.
Gdzie dziś Blake znalazłby niszę dla siebie? Jak na swoje czasy był w mniejszości. Twórca o poglądach antysystemowych, niecierpiący militarystycznego, pełnego rasizmu i niewolnictwa imperialnego świata, wymuszającego na obywatelach sztywną hierarchię. Mierziło go puste nazywanie, przyzywanie okrzepłych pojęć, niewolnicze przywiązania do dogmatów i wyznaczonych odgórnie praw. Jak przystało na kontemplatyka przesadnie nie zaprzątał swojej uwagi światem materialnym.
W nowej dekadzie mamy genialną możliwość stać się tzw. Starożytnikami, młodymi fascynatami trzeźwo patrzącymi na rzeczywistość, lecz potrafiących docenić mistrzowską sztukę, wznieść się ponad obowiązujące, powszednie standardy. Inspiracją Starożytników, jak nazwa wskazuje, byli klasycy i archetypiczne mity. Środowisko tworzyli młodzi londyńscy poeci i malarze, dla których Blake był autorytetem. Spotykali się w jego dwupokojowym mieszkaniu, wiodąc dysputy przy Fountain Court w rejonie Strand, skąd dziś można dostrzec nieprofetyczne Londyńskie Oko. Kiedy większość bezwolnie powtórzy „szalony Blake”, możemy odpowiedzieć za Starożytnikami: „nowy Michał Anioł”. Podczas gdy część zaklasyfikuje go jako ostatniego poetę religijnego Anglii, my odpowiemy: mistyk, gnostyk, teozof, który gromił kościół za pychę i hipokryzję (Wielki Czwartek, Mały włóczęga).
Tadeusz Sławek, Artur Burszta i jego współpracownicy wykonali tego rodzaju pracę dla polskiego czytelnika, co w swoim czasie William Butler Yeats i E. J. Ellis. Anglicy musieli czekać dziewięćdziesiąt latach od śmierci Blake’a, aż poeci wydali jego dzieła zebrane! Natomiast wydanie w Polsce nowego wyboru zawsze wpływa na dotychczasowy stan badań literackich, otwiera nowe myślenie, inspiruje. Wpisuje się więc w bliską Blake’owi myśl ciągłego odczytywania kultury i (do)dawania nowej wartości.
Wyrafinowana konstrukcja książki będzie od razu czytelna tylko dla wtajemniczonych. Dla pierwszych czytelników Blake’a poezje mogą brzmieć nieco ugrzecznione. Każdego poetę warto czytać w oryginale i Blake nawet w starej angielszczyźnie brzmi mniej naiwnie, a przede wszystkim mniej religijnie, jak próbują niektórzy usystematyzować tę twórczość. Wybór oraz układ tekstów zostały roztropnie przemyślane. W końcu literatura jest zadaniem. Całość zbioru ułożona jest chronologicznie, bowiem po satyrycznej Wyspie… mamy dwa cykle wierszy: Pieśni niewinności (1789) oraz Pieśni doświadczenia (1794).
Odbiorca przyzwyczajony do barwnych, uważanych długo za heretyckie, wizji artysty może być zaskoczony. Dopiero w trakcie lektury odnajduje słowo od autora przekładu, nieco konkretyzujące, z pozoru abstrakcyjne, postaci i okoliczności dialogu. Następnie w tym wyborze pojawiają się już liryki. Ale znowu nie będą to fragmenty proroczych ksiąg, ale delikatne, znowu z pobieżnego wrażenia oszczędne, wynikające z chrześcijańskiego spojrzenia na świat uciśnionych ludzi. Całość zamyka posłowie Krzysztofa Siwczyka, który wspomina o ostatniej największej wystawie poświęconej Blake’owi w Tate Britain, z której uszczknęłam tylko, może aż, garść poręcznych puzzli do swojej układanki, czyli kilka punktów nad Tamizą.
Tom rozpoczyna się od młodzieńczego prześmiewczego poematu satyrycznego, w konwencji tematycznie zbliżonej do Uczty Platona. Obiektem kpin stają się ówcześni naukowcy i poeci, a nawet sam Platon z jego ideą Rozumu górującego nad Duchem. Wyspa na księżycu powstała w końcu 1784 roku, a więc w roku, kiedy zmarł ojciec Blake’a. Utwór należy do jego wczesnego okresu twórczości, „smuga cienia” jeszcze przed artystą. Pobrzmiewają w nim nuty zawadiackiego buntu, prześmiewcze, ostre tony i kąśliwa krytyka. Blake w tym okresie wycofuje się z gnuśnego środowiska literatów, znużony poetyckimi wieczorami, organizowanymi przez małżeństwo Harrietty i Anthony’ego Stephena Mathew.
To dialog o ewidentnych znamionach stylu Uczty Platona, quasi-traktat, w którym podobnie jak całej twórczości Blake’a, chodzi o pobudzenie metafizycznych pobudek zarówno w sztuce, jak i życiu. Uważał, że ich zanik spowodowany jest kolejnymi wynalazkami cywilizacyjnymi. Newton rewolucjonizował poznanie i miał według poety (jeszcze gwałtowniej to przeżywał Goethe) negatywny wpływ na zmianę postrzegania praw natury fałszywie postrzeganej, machinalnie przyswajanej. Jego teksty w licznych miejscach wyrażają sceptycyzm wobec powszechnej edukacji, wychowania obywateli przez państwo. W Zaślubinach Nieba i Piekła przewidywał powtarzane prawdy i dogmaty, bezrefleksyjnie podawane dalej. Poeta w swoich wizjach odwiedza drukarnię i bibliotekę, do której księgi trafiają z upiornej przeszłości, zarządzanej przez smoki i żmije. Jego recepta na galopujący postęp? Intelekt powinien być zastąpiony intuicyjną wyobraźnią.
Transgresja u Blake’a polega na zerwaniu z tradycją i jej samodzielnym odczytywaniu, a także tworzeniu własnej koncepcji znaków kultury i tradycji, „Wiecznej Teraźniejszości”. Dziedziczenie myśli poprzedników nie może odbywać się z sposób bierny, mimowolny. Ma przejawiać się w twórczej aktywności umysłu: w sprzeciwie, przyjęciu lub odrzuceniu, kwestionowaniu i dociekaniu – słowem – w dialogu z innymi twórcami, nigdy w kopiowaniu, w budowaniu własnego przemyślanego stanowiska, wizji stworzenia świata i budowania własnego sytemu znaków, pozwalających zajrzeć za zasłonę oddzielającą nas od prawdy. Transgresja to odważne, ryzykowne przejście, wymagające wiedzy i zahartowanego ducha.
Dla przykładu stosuję transgresję na poziomie interpretacji wybranych dzieł oraz w stworzeniu pomocnego sobie określenia „u-życia”. Mogłoby się ono rozwinąć w zamyśleniu tylko i wyłącznie nad dziełem Blake’a i profesora Sławka. A nawet w odwrotnej kolejności. Przy czym filozofia pełna pozytywnych odcieni w „u-bywanie” i „u-chodzenie” jako dawania przestrzeni innym, zasadna peryferyzacja centrum daleka jest od krainy Urizena. Z kolei „u-życie” desakralizuje życie, nadaje mu jedynie formę użyteczności. Nie znajdziemy niczego metafizycznego w u-życiu i u-żywaniu, podmiot zostaje uprzedmiotowiony. Znowu kiedy mówimy o prze-życiu dotykamy traumy śmierci.
U-życie pomaga mi zilustrować sobie greckie rozróżnienia między bios i dzoē. Dwa osobne słowa wskazują na bogactwo nazywania przez Greków tego, co we wszystkich niemalże współczesnych językach określamy mianem życia. I nie zawierają się w nich funkcje rozrodcze (oikos). Tak więc dzoē (w liczbie pojedynczej) określa cechę wspólną wszystkim ożywionym bytom, czyli ludziom, zwierzętom, a także bóstwom. Natomiast jak podkreśla Giordio Agamben bios (w odróżnieniu posiada liczbę mnogą) jest pewnym sposobem, określonym stylem życia, na przykład dla poszczególnej grupy. To, co dla Blake’a jest ułudą, edukacją, przyzwyczajeniem, pewnym wygodnym u-życiem zobrazowania faktycznej egzystencji, istniejącej jednak w sferze poznania nieracjonalnego. Dzoē to nagie, instynktowne, wolne od przekonań, biologiczne życie, dzieło bytu. Bios jest jego dopełnieniem, dzoē potrzebuje u-życia bios, zanurzonego w kulturze, w warunkach cywilizacji, aby móc funkcjonować społecznie, umownie. Przenikają się wzajemnie, czasem będąc w konflikcie. Blake mógł ten koncept rozwijać w swojej filozofii cielesnej powłoki świata wykrzywionych idei, w symbolicznym państwie Urizena, gdzie przyszło nam żyć, i gdzie nasza duchowość została wykorzeniona z naturalnego środowiska. Artysta walczy o to, aby duch dążył do przylgnięcia do pierwotnego bytu i tam odnalazł spokój, dopełnienie. Głównym zadaniem jest udoskonalenie życia. Arystoteles ożywia dzoē w pierwiastku boskim i podnosi rangę postrzegania do aktu myślenia jako dzieła nieszablonowego, niż standardowe powtórzenia myśli czy słów.
Blake postulował wielką przemianę ducha, w której funkcję wewnętrznego wzroku miała spełniać wyobraźnia, ponieważ intelekt, mimo wielkich aspiracji, pozostanie bezradny na drodze do poznania tajemnicy bytu. Miłością i oddaniem ogarnąć cały boży świat: drozda, muchę, jagnię i tygrysa, dziecko i węża. Kontemplacja, co charakterystyczne, wymaga odrzucenia tego co zewnętrzne, co potencjalnie może „zamazać” prawdę poznania. Stąd zarówno w licznych obrazach, również w tych poetyckich, charakterystyczny motyw chmury, symbolizujący niemożność bezpośredniego ujrzenia Boga na naszym (zewnętrznym) świecie. Obłoki wypełniają swoje zadanie: oddzielają człowieka od jasności światła.
Jak rozumieć poemat Czterej Zoa lub spór Blake’a z Newtonem? Z jeden strony, u Blake’a-preromantyka należałoby odrzucić fascynację paligenezą, którą podzielał na naszym rodzimym gruncie Adam Mickiewicz. Z drugiej, warto przypomnieć, że romantyzm pojmował Naturę jako żyjącą istotę oraz przekładał poznanie (intuicyjne, zmysłowe) nad racjonalnie wytłumaczone zjawiska natury. Poza tym Blake, jako dojrzały mężczyzna, podobnie jak w XX stuleciu Miłosz, będzie uczył się łaciny i greki. Za pomocą nauczyciela opanował je tak świetnie, by swobodnie studiować starożytną filozofię i literaturę bez zapośredniczeń.
Nasz ogląd rzeczywistości, stan rzeczy jest możliwy dzięki naszemu emocjonalnemu nastawieniu do bytu, do ludzi. Nasza wrażliwość decyduje gdzie przylegamy, przynależymy. To jedyny ostateczny rachunek. Wszystko to, co dzieje się w naszym wnętrzu, poza racjonalną głową, poza gospodarką, polityką, gdzieś w trzewiach, oddechu, stłumionym tętnie. Oczywiście, u-życie jest niezbędne do pełni życia, jest potrzebne, mimo że wydaje się ciemną stroną życia, stanowi o jego pełni. Jest niezbędne. To rozróżnienie można przybliżyć zgodnie z koncepcją rozumu i rozumienia Friedricha Heinricha Jacobiego. U-życie jest bliskie uproszczeniu, w sensie tragicznym, lecz nigdy beznadziejnym, uznanym przez Primo Leviego jako niemożność zrozumienia tragedii po Zagładzie:
to, co powszechnie uważa się za <<zrozumienie>>, jest tożsame z uproszczeniem (…) musimy redukować to, poznawalne, do schematu, a pomagają nam w tym wspaniałe narzędzia, które stworzyliśmy sobie w toku ewolucji i które są specyficzne tylko dla rodzaju ludzkiego, czyli język i myślenie pojęciowe4.
Jak przebija się bios przez dzoē? A może raczej odwrotnie. Czemu służy, przyjęte za Grekami, takie rozróżnienie? U Blake’a po to, aby mógł człowiek z należną delikatnością przylgnąć do dzieła boskiego. Łagodnie rozpoznać piękno świata, jego mało atrakcyjnymi przejawami w postaci muchy, chrabąszcza czy larwy. Przejrzeć i wejrzeć w czystą emanację światła, pierwotnego obrazu całości zanim została rozbita na sfery, strony świata, rzeczy i słowa. Udźwignąć ciężar ziemi tej sprzed nazwania raju. Pojąć bezmiar szlachetnego czasu, który ułaskawia i nie musi niegodnie odnosić się do ludzkości jakąś karą w postaci piekielnych czeluści, gadzich demonów, końca świata. Zrozumieć tę responsywność odbitego kosmosu w kamieniach, rzece, ludzkich twarzach, szczególnie kiedy są wykrzywione w bólu lub ze strachu. Pojąć dogłębność troski o to, co obok, dookoła.
****
Nic nie jest oczywiste zarówno w twórczości, jak i biografii Blake’a. Jako prawdziwy artysta i samouk sporo zawdzięcza wyobraźni. Nie znosił hierarchii społecznej, zaś w sztuce i życiu duchowym dosłowności. Nie wykluczają się fakty, że był kontynuatorem tradycji i równoczesnym prekursorem, przenikają się jego fascynacje antykiem i średniowieczem, mistycyzm i antyklerykalizm. Nie musiał wierzyć w świętych obcowanie, nie musiał wierzyć w anioły, po prostu je widział doświadczał z nimi rozmów, widział je we śnie, które traktował – jak twórcy epoki romantyzmu – jako naturalną część świadomości. Ówcześni (skąd my to znamy) woleli jego geniusz strącić w nicość, uznać za biednego szaleńca, a jednak przez grupę młodych twórców został u progu życia uznany za przywódcę i wzór. Był zupełnie świadomy swojej twórczości i konsekwentnego trzymania się na uboczu, na uboczu („u-bywał”, „u-chodził”, dookreśliłby jego polski tłumacz). Samozwańczych następców tak zainspirował, że zapomnieli się o niego upomnieć. Wydawać, tłumaczyć, odwoływać się oznacza upominać o Drugiego, o jego obecność poprzez słowo, nawet jeśli będzie polemiką. Jakże łatwo negować ustaloną hierarchię społeczną i po cichu tworzyć wygodną dla siebie, zaskarbiając sobie wysiłki innych na potrzeby nowego ekskluzywnego kręgu zależności.
W życiu Blake’a rok 1804 rok wydaje się być przełomowy w odrzuceniu klasycznych wzorców, antyczny, antropocentryczny model świata staje się w jego oczach nieadekwatny. W tym roku książę Enghien został rozstrzelany za rzekomy udział w spisku przeciwko Napoleonowi. W podobnych zamieszkach, a potem opałach znalazł się w Anglii pan Blake. Dzięki wsparciu przyjaciela, nieprzyjemności ominęły go, uniknął więzienia, może nawet śmierci, ale ślad tych wydarzeń z pewnością w nim pozostał. W tym samym czasie w wyniku referendum zlikwidowano republikę francuską i powstało cesarstwo. Na domiar złego niespodziewanie zmarł ukochany brat poety. I w tym, nie w innym, roku napisze Jeruzalem.
Spora część jego twórczości zaginęła. Okoliczności jego pochówku pozostają praktycznie nieznane, nad grobem żegnała go garstka osób. W część mogił na cmentarzu Bunhill Fields uderzyła bomba i dopiero dwa lata temu upamiętniono właściwe miejsce pochówku. Stało się to dzięki portugalskim miłośnikom jego twórczości, małżeństwu Carol i Luisa Garridów, którzy dzięki skrupulatnym badaniom zlokalizowali miejsce prawdziwego grobowca, na trawniku „77, wschód i zachód, 32, północ i południe”5. Wędrowcy i turyści odwiedzają więc symboliczna płytę jakieś siedemdziesiąt metrów dalej. Przy szarej tablicy, wrastającej spod chodnika jak macewa, stoi obok wyniosły, kunsztowny nagrobek Daniela Defoe. A kilkanaście kroków dalej wyróżnia się pokaźny nagrobek Johna Bunyana, do którego Wędrownego pielgrzyma Blake robił ilustracje. Za płytą nagrobną na kawałku zieleniejącego się wiosną skweru przychodzą mieszkańcy dzielnicy, wyprowadzają psy. Na wąskiej płycie nagrobnej ktoś położył monety zamiast kamieni lub kwiatów – czyżby spóźniona zapłata dla Charona? Umarł w ubóstwie, do tego ignorował komercję i rolę pieniądza. Nieudolnie poprawiano litery czarna farbą: „Nieopodal leżą William Blake i jego żona Catherine Sophie Blake”. Czasem zajrzą tu miłośnicy artysty. Mało kto wie, że ten wielki artysta ma w zasadzie od niedawna dwa groby. Według źródeł z jakichś względów małżeństwo zostało pochowane oddzielnie. Na pewno nie leżeli we wspólnym grobie. Jednak ktoś zaprojektował tę tablicę w wersji idealnej. Nawet jego grób jest symboliczny. Ale może to i lepiej niż miałby podzielić los innego wielbionego Wilhelma, którego wapienne kości podzieliły los własnego bohatera Hamleta. Profani włamali się do grobu Kolegiaty Świętej Trójcy w Stratford-upon-Avon i wykradli czaszkę Szekspira. Kto wie, czy i dziś nie znalazłby się szaleniec, który włamałby się do żeber twórcy mieszkańca idealnego Albionu, aby wyczytać informacje o jego wnętrzu (czytanie z wnętrzności wydaje się zamierzchłą praktyką wróżbitów, do jakiej jednak formalnie upodabniają się nasze awatary, bezduszne algorytmy śledzące emocje i połączenia sieciowe).
*****
W wierszu pt. Człek-abstrakcja bez wątpienia pobrzmiewają echa myśli Richarda Hookera, które mogły przypaść do gustu Blake’owi swoją prostotą rozwiązania odwiecznego problemu ludzkości, jaką jest niesprawiedliwość społeczna. Zalecenia angielskiego teologa można streścić według zasady: czynić innemu warunki, które tobie są oczywiste i miłe. Naszym cywilizacyjnym obowiązkiem jest zapewniać warunki tam, gdzie ich inni ludzie nie mają. Ten wiersz jest niezwykle istotny jeszcze z innego powodu. Odwołuje się do przesłania, zamieszczonego przez autora również w akwareli Litość. Można wyłożyć credo twórcy i wskazówki, jak ma człowiek dalej działać, aby zbawiać świat. W oryginale wiersz rozpoczyna się:
Pity would be no more
If we did not make somebody Poor:
any Mercy no more could be
If all were as happy as we;
Litość nie byłaby konieczna
Gdyby tylko nie czynić innym Biedy
żadnego Miłosierdzia nie będzie potrzeby
Gdy wszyscy będą szczęśliwi jak my; (spolszczyłam – A.Z.)
Wiersz ten czytam, mając w pamięci The Divine Image (Boski wizerunek). Tam miłosierdzie ma serce człowieka, litość jego twarz, miłość jest boskością w człowieku, a pokój ludzkim strojem, suknią. Pokój jest zawsze czymś nietrwałym. Jedynie elegancką tkaniną na zimnym, marmurowym ciele antycznych bogiń Eleos lub Clementii. Inna strofa opisuje kontemplację, kolejne kroki zanurzenia się w medytacji, nieustannie narażonej na podstępne myśli i ambicje serca:
And mutual fear brings peace,
Till the selfish loves increase:
Then Cruelty knits a snare,
And spreads his baits with care.
A lęk powszechny pokój przynosi,
Aż wzrosną samolubne miłości:
Wtedy pułapkę zostawi Okrucieństwo,
I z ostrożnie zacznie kąsać męstwo. (A.Z.)
W Boskim wizerunku zawarta jest ta sama wykładnia co w akwareli zatytułowanej Litość. Spomiędzy wersów wyłania się sugestywnie i wieloznacznie odmalowany wodnymi farbami jednorożec. Na akwareli w centralnej kompozycji, na górze obrazu w postaci kobiety, u splotu jej lewej dłoni połączonej z nóżką dziecięcia zarysowują się nozdrza konia (Szekspirowski opis niewidomego powietrznego rumaka) i leżącej martwej dziewicy. Figury niewinności, niemowlęcia i rumaka zawarte w akwareli odnajdziemy najpierw w Makbecie Szekspira, który definiuje litość:
Przeciw tej czarnej odezwą się zbrodni;
Litość, jak nagie, nowo narodzone
Na skrzydłach burzy lecące niemowlę,
Lub jak niebieski posłaniec, cherubin,
Na niewidomym powietrznym rumaku,
W każde by oko czyn dmuchała krwawy,
I w łez potoku zatopiła wichry.
Jedyną moich zamiarów ostrogą
Moja ambicja, własną pochopnością
Za szranki celów swych przeskakująca.
Błądząc ulicami Londynu, poznałam nad rzeką aktualnych królów tego miasta: są nimi bezdomni. Witali mnie w nadbrzeżnych kanałach, przy wiadukcie kolejowym w Lambeth. Wyłączałam aparat, mijając ich przy wejściach do gotyckich kościołów, sieciowych sklepów, stacji metra. Zawsze uprzejmi, cisi, nienapastliwi, często zawstydzeni. Niewiele się zmieniło od widoku zapisanego przez poetę. Zamiast godnego życia – wycie:
I wander thro’ each charter’d street,
Near where the charter’d Thames does flow.
And mark in every face I meet
Marks of weakness, marks of woe.
Wędruję po każdej podejrzanej ulicy
W pobliżu podejrzanego ujścia Tamizy
I na kolejnej spotkanej twarzy czytam
Ślady nędzy, ślady wycia. (A.Z.)
Rozpoznawałam w napotkanych twarzach znajome kultury, słyszałam znajome języki. A więc tak wygląda współczesna Wieża Babel. Trzeba obok jej podstawy stąpać delikatnie, „by przypadkiem anioła spod drzwi nie przepędzić”.
Ludzki abstrakt, zwykła myśl może przemienić się w rzeczywiste działanie i znaleźć odpowiednik żywego Boga. Jeden warunek, by nastała ta idealna, wydawałoby się abstrakcyjna, okoliczność – to zaprzestanie upokarzania innych ludzi, porzucenie pogardy, dołożenie wszelkich starań, aby stan dobrostanu, szczęśliwości, jaki osiągnęliśmy, był również dobrem powszechnie dostępnym.
Blake otwiera przed nami swoją wizją nowe rozumienie świata, proponuje redefiniowanie pojęć wyuczonych, jakie dziedziczymy od poprzedników, sztucznie zreplikowanych wyobrażeń o kosmosie, świecie nauki, przyrody. Zdrowe zapomnienie, odrzucenie starego i przyjęcie bardziej zobiektywizowanego punktu widzenia jest możliwe wówczas, kiedy człowiek nagi, ogołocony z dotychczasowych przyzwyczajeń, przyzna, że nic o sobie nie wie, ani o świecie. Jednak człowiek XXI w. niewiele się różni od pobratymców poprzednich stuleci. Nadal zbyt pyszny, aby wrócić do źródeł w sposób bezstronny, bezinteresowny. Pod zmienioną postacią pozostajemy tyranami dla innych, pełni pogardy lub nieufności do wszystkiego.
Motyw wartości nadrzędnych, jakie powinna pielęgnować ludzkość każdej doby stanowią Litość, Miłosierdzie i Troska, przywołane w wierszu Człek-abstrakcja. Ironia historii polega na odrzuceniu człowieczeństwa Chrystusa na rzecz abstrakcji. Nie wystarczy pielęgnować cnót, które mogą pozostać abstrakcjami nawet dla najbardziej świętobliwych ascetów. Najbardziej esencjonalnie ujął to Tomas Merton, którego przytoczył w swoich rozważaniach profesor Sławek: „test na ich grzech był następujący: Kiedy Prawda przyszła do nich jako Osoba, nie jako abstrakcja, odrzucili ją”6.
******
Tkliwość oraz troska okazana wobec dzieci są jednym z powtarzających się wątków Pieśni niewinności i Pieśni doświadczenia. Nie stanowią jedynie metafory. Swoje źródło posiadają w realiach, jakich przyszło malarzowi żyć. Faktem jest, że mitologizowany po dziś dzień Londyn rozwijał się w największy port świata nie bez mrocznych konsekwencji. Od dawien dawna był miastem złodziei, spekulantów, kloszardów, osieroconych, odrzuconych dzieci. Sam Blake wcześnie stracił ojca i w stosunkowo młodym wieku (choć nie na jego czasy) został sierotą. Równolegle żyjący i tworzący Charles Dickens podnosił anonimowe sieroty do rangi bohaterów swoich powieści, i więcej – wspierał dziecięcy Szpital Foundling, dziś muzeum wzmacniające dzieci z nierównościami społecznymi funkcjonuje nieopodal domu Dickensa w rejonie Bloomsbury. (Nie bez znaczenia będzie fakt, że epoka wiktoriańska to nie tylko eleganckie porcelany, kolonialne meble, imperialne wzory, lecz także zaangażowanie społeczne artystów.)
Zanieczyszczona Tamiza, wszechobecny odór (po katastrofie ekologicznej znanej jako the Great Stink), wreszcie powracające epidemie cholery, wszechobecne bose znajdy, poczęte zapewne w kanałach wokół Wyspy Psów, gdzie królowe nocy wyczekiwały kosztowności i marynarzy, składają się na codzienność ówczesnych Londyńczyków. Poza tą szarą rzeczywistością istnieją niewinne i nieświadome u-życia elementy przyrody oraz dzieci. Stają się bohaterami większości wierszy: Kominiarczyk, Chłopczyna zagubiony, Chłopczyna odnaleziony. Ich kontekst jest osadzony w ówczesnych realiach życia, jak brytyjskie majowe święto z przebranymi dziećmi za kominiarzy. Co więcej, poeta przeciwstawia się najpodlejszym przejawom braku człowieczeństwa i współodczuwania zakłamanego świata angielskich elit: handlu ludźmi i niewolnictwu.
W utworach Dziewczyna zabłąkana i Dziewczynka odnaleziona są zapowiedzią przełomu i wejścia w dojrzałość :
Widzę mym okiem proroka
(żłobcie tę prawdę głęboko),
Że w przyszłości odległym dniu
Poderwie się ziemia ze snu,
By poszukać Stwórcy swego
Nieskończenie łagodnego;
Upadły, niedojrzały anioł ukazany jest pod postacią dziewczynki (Ange)Liki. Blake zdaje się zachęcać do pracy nad sobą, pielęgnowania wartości, jaką jest samodoskonalenie się. Przy czym daje szansę całemu stworzeniu. Odrzuca predestynację, wszelkie nakazy i kary, w tym apokalipsę, jako jeden z efektów zastraszania ludzkości, przez stulecia narzucane przez instytucje kościelne zakazy, groźby, emocjonalne szantaże, którym z łatwością poddają się masy.
Tymczasem postawa kontemplatyka ma być ostrożna, lecz daleka od strachu, to codzienny wysiłek skupiony na przeżyciu wewnętrznym, sekunda po sekundzie – trzymania uważności w największym skupieniu. Okoliczności choroby i świadomego umierania Blake’a potwierdzają jego absolutne zanurzenie się w świat duchowy. Uznawał go za bardziej prawdziwy niż ten fundowany przez Urizena. Doceniał świadome u-życie życia do ostatniego etapu – świadomego i pełnego prze-życia śmierci, doświadczenia tej niewidzialnej granicy, bez lęku, w zgodzie. W tej postawie, jak sądzę, był mu pomocny trening duchowy, nie tylko wyniesiony z domu rodzinnego, także z myśli kościoła anglikańskiego, i tej pierwszej księgi poświęconej kontemplacji, której anonimowy autor pozostaje w ukryciu, prosząc o dochowanie tajemnicy.
*******
Antyapokaliptyczna wizja prapoczątku i upadku świata daje w jego twórczości nadzieję w figurze odradzającego się świata. Zgodnie z koncepcją Swedenborga Blake miał się urodzić w roku, w którym odbył się na ziemi duchowy sąd ostateczny. Mityczny początek i próba stworzenia nowego świata po apokalipsie towarzyszyły Blake’owi całe życie, podobnie jak naścienna reprodukcja Melancholii Albrechta Dürera. Przypomnijmy w tym miejscu, że autor Zaślubin Nieba i Piekła toczył spór ze Swedenborgiem, zarzucając mu wprost, że nie przekazał ludziom nic nowego, jedynie „spisał stare kłamstwa”. (Tyle że kłamstwa w znaczeniu utartego, przejętego sposobu rozumowania. Jak stwierdza biograf Blake’a znalazł istną „żyłę złota” w ideach szwedzkiego mistyka, by móc przekuć je na swoje alchemiczne wzory. Zresztą z powodzeniem zapożyczyli ideę korespondencji inni twórcy, jak Charles Pierre Baudelaire czy Juliusz Słowacki.)
Blake nie czekał, jak reszta świata na apokalipsę, lecz przyjął czas po apokalipsie za moment do wypełnienia. W jego przypadku było to oddanie się sztuce. Ten moment uchwycił Dürer na tajemniczej rycinie. Melancholia towarzyszy piasek odmierzający czas w klepsydrze. Artysta, geniusz czeka na natchnienie, wizję, boskie objawienie. Obraz wypełnia oczekiwanie, może nawet apatia. Na ziemi przewrócony głaz grobowca i narzędzia męki pańskiej, zdjęte gwoździe bez śladu krwi. (Z anielskiej togi zwisa przewiązana opaska, na niej artysta wyhaftował jakieś słowo. Może chodzi o ciszę; świat jest bezdźwięczny, niesłyszący?) Waga na sąd ostateczny jest niewielka, ani drgnie, podobnie jak dzwoneczek. Życie toczące się poza realnym firmamentem świata (dzoē) toczy się w cichym oczekiwaniu. To, w czym jesteśmy zanurzeni poprzez kulturę i naturę należy do krzykliwego królestwa Urizena (bios). Rolą artysty jest odkrywanie prawdziwych prześwitów egzystencji. Przywoływaniu w duchu człowieka manifestu metafizyki. Niektórzy historycy sztuki zalecają interpretować to dzieło w zestawieniu z pracownią św. Hieronima. Można jednak równie dobrze uznać je za zwiastun późniejszego cyklu apokaliptycznego.
Jednak taki koniec, jaki wymyślił sobie człowiek, nie nadejdzie. Na kamiennej płycie odbiła się czyjaś twarz. Czyżby ta czaszka kobiety to ostateczny profil zamyślonej postaci, a może należy do zapracowanego putto? Albo to matka, której głos usłyszymy w rozważaniach starzejącego się człowieka w Chłopcu czarnoskórym. Jej głos umiejscawia mu świat wraz ze wschodem słońca i obiecuje nadzieję, że u kresu życia:
Włos siwy pogładzę na skroni,
Spojrzę w jego oczy, tak pełne miłości.
Mógł też Dürer delikatnie zaznaczyć odbicie matki, która zmarła w roku 1514, dacie symbolicznie uwiecznionej w prawym górnym rogu na płaszczyźnie kwadratu. W tym samym roku wykonał Melancholię. Może to jednak nie jest matczyny profil, tylko przypadkowy cień.
Melancholia jest cichym oczekiwaniem na nienadchodzące. Od każdego z osobna zależy, jak będzie wyglądało jego życie po końcu świata: odsłonięte czy zasłonięte. Liczne wyobrażenia ukształtowały naszą zbiorową podświadomość. Dany nam czas przypiera nas ograniczonością, nalegając, aby się podnieść, aby u-żyć go, być żyć w pełni, godnie, dobrze i świadomie tu i teraz, bez oglądania się na wieczność czy apokalipsę:
Nam dano na ziemi ledwie chwilę małą,
By ogrzać nas mogły miłości promienie,
A twarz słońcem spalona i to czarne ciało
Jest tylko chmurą, tylko gęstych liści cieniem.
Mądrzejsi lub bardziej otwarci (to będzie właściwe określenie) już wiemy, że Blake miał rację. Wyobraźnia daje nam wolność, której deficyt przejawia się dziś ponownie w łamaniu i zniekształcaniu (najczęściej z prymitywnych pobudek) praw człowieka, w tym podstawowego demokratycznego prawa do wolności myśli i wypowiedzi. Dlatego, że przy szybkim postępie technologicznym maszyna wyprzedza refleksję, antycypuje dzieje człowieka, określa jego przyszłość w kolorowych algorytmach. Sięgając stale po schematy i uproszczenia wyciągamy narzędzia męki spod stóp Melancholii i zabijamy największą cząstkę nas – wyobraźnię, dar niebios.
Już czas wizję apokalipsy pożegnać, a więc doskonalić nieskończoną liczbę początków świata tak długo, jak trzeba będzie wypełniać zadanie tu i teraz. Nie czekając na wygodne okoliczności miejsca i czasu. Jak zauważył bohater jednej z Dickensowskich powieści „wahanie jest złodziejem czasu”. Na cóż je eksplikować, skoro:
Gdy widzę bliźniego żale,
Mogę smutku nie czuć wcale?
Na widok jego udręki
Pomocnej nie podać ręki? (Smutek bliźniego).
Pożegnanie
Wracałam kilkakrotnie na Wzgórze Savoy przed opuszczeniem Londinium, podziękować w duchu, że wszędzie musiałam dotrzeć (raczej jedynie zbliżyć się) dzięki wysiłkom osobistej wyobraźni: do tych miejsc Blake’a, z którymi był związany, najczęściej nieupamiętnionymi w żaden sposób, po obu stronach Tamizy: do okna, z którego codziennie oglądał zachody słońca, ilustrując Księgę Hioba i Boska Komedię, stolika na drugim piętrze Fountain Court (na drugim piętrze Boskiej Komedii znajduje się czyściec, z którego Wergiliusz prowadzi Dantego wyżej), do dwupokojowej izby, gdzie z żoną modlili się, oczekując na kolejne wizje). Aż do momentu śmierci („przejścia z jednego pomieszczenia do drugiego”) i wreszcie do punktu nad rzeką, aby „zapytać czułą Chmurę” o misternie utkane dzieło.
Pod koniec życia zdarzało się, że zajeżdżał dorożką na ulicę Szeroką po przyjaciela. Trudno zapomnieć miejsce urodzenia, pierwszą wizję Boga-Urizena, który też musiał upodobać sobie to miejsce na objawienie kilkuletniemu Williamowi. Może wizjoner potrzebuje szerokiej przestrzeni, a kto inny zadowoli się prześwitem, szczeliną, ziarnkiem piachu:
(…) Żegnajcie, gaje i łąki zielone,
Gdzie stada się pasły do woli
I trawy skubały ruszone
Stopą świetlistych Aniołów;
Co słali strumienie łaski
I szczodrej radości blaski,
Chociaż nikt ich nie widzi –
Na kwiat każdy, na śpiących ludzi (…) (Noc)
Autor Księgi Thel w swojej walce o wyobraźnię przegrał na chwilę, płacąc cenę za osobność i trwanie przy swoich przekonaniach, ówcześni zapomnieli o nim, uznali za szaleńca, aby następne pokolenia dokładały nieśmiało kamyki na ten szaniec szaleńca. Jego symbolicznego grobu nie usunięto. Nadal turyści trafiają do płyty obok grobowca Defoe. Surowe angielskie nagrobki wspomniałam na Józefowskim kirkucie, ulokowanym nieopodal kamieniołomów, w pobliżu ulicy Biłgorajskiej, w dolinie delikatnej Niepryszki, gdzie o cudotwórcy Horowitzu nikt nie pamięta. Ale jak przyjęliśmy na początku tej wędrówki, dar niektórych potrzebuje przestrzeni. Nie ma się co dziwić, że wstępując na ich drogę, odwiedziliśmy groby, przecież Frédéric Gros przypomina – każde wyruszenie w drogę jest małą śmiercią.
Londyn – Lublin, luty/marzec 2020
Tekst napisany podczas pobytu w University College London. Jeden z powstałych esejów zostanie opublikowany w Paryżu przez Relais Culture Europe w ramach projektu Transmaking.
Aleksandra Zińczuk
Literatura:
Peter Ackroyd, Blake, przeł. Ewa Krasowska, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2016.
Giordio Agamben, Homo sacer. Suwerenna władza i nagie życie, przeł. Mateusz Salwa, posłowie Piotr Nowak, Warszawa 2008.
Jan Bialostocki, Albrecht Dürer, Wydawnictwo Ruch, Warszawa 1970.
William Blake, Songs of Innocence and of Experience, Penguin Book, London 2001.
William Blake, Wyspa na Księżycu, wybór i tłumaczenie Tadeusz Sławek, posłowie Krzysztof Siwczyk, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2020.
Maria Cieśla-Korytowska, O romantycznym poznaniu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997.
Michał Fostowicz, Boska analogia. William Blake a sztuka starożytności, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2008.
Czesław Miłosz, Ziemia Ulro, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1994.
Tadeusz Sławek, U-bywać. Człowiek, świat, przyjaźń w twórczości Williama Blake’a, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2001.
Tadeusz Sławek, U-chodzić, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2015.
*Spopularyzowanie legendy cadyka oraz podwaliny pod mit żydowskiego dziedzictwa ze swoim axis mundi Lublin zawdzięcza twórczości prof. Władysława Panasa.
1Wspólnota dyssenterów.
2 William Blake, Wyspa na Księżycu, wybór i tłumaczenie Tadeusz Sławek, posłowie Krzysztof Siwczyk, Biuro Literackie, 2020. Cytaty jeśli nie wskazano inaczej za tłumaczeniem Tadeusza Sławka.
3Gdyby wrota postrzegania oczyszczone zostały, każda rzecz ukazałaby się człowiekowi taką, jaką jest, nieskończoną (Zaślubiny Nieba i Piekła, przeł. Wiesław Juszczak). Za: https://www.biuroliterackie.pl/biuletyn/william-blake-wyspa-ksiezycu/.
4Primo Levi, Pogrążeni i ocaleni, przeł. Stanisław Kasprzysiak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 38.
5 James Tapper, How amateurs sleuths finally tracked down burial place William Blake, „The Guardian” 2018.
6 Za: Tadeusz Sławek, U-chodzić, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2015, s. 190.
Kultura Enter
2020/02 nr 93–94
Akwarela Blake'a pt. "Litość". [Domena publiczna.]
Rękopis poety w Bibliotece Brytyjskiej. Fotografie: Aleksandra Zińczuk.
Projekt okładki - Marianna Sztyma, redakcja - Joanna Mueller. Wyd. Biuro Literackie.
W roku, w którym urodził się William Blake zburzono domy na London Bridge. Dawniej domy na moście były powszechne. Panorama mostu nad Tamizą pędzla Claude'a de Jongha. [Domena publiczna]
Londyńska ulica Szeroka...
Blake kilka razy zmieniał miejsce zamieszkania. Poland Street od strony Oxford Street.
Obecny adres ulicy Polskiej 28.
Mozaika żony artysty w kanałach prowadzących do Lambeth.
Blake wraz z żoną prenieśli się na drugą strone rzeki do Lambeth...
... a biała ściana znajduje się w tym miejscu, gdzie stał dom państwa Blake'ów. Krytycy uznają, że przy Hercules Building 13 powstały najlepsze prace...
... i Hercules Building od podwórka.
Jedyne fizycznie istniejące miejsce, w którym przez osiemnaście lat żył i tworzył Blake to kamienica przy South Molton 17 w dzielnicy Soho.
Tablica pamiątkowa na tejże kamienicy.
Near-by, nie-daleko, obok, jak czytamy u Tadeusza Sławka: „Centrum ” zlokalizowane jest poza światem, stanowi o-środek insularnej jaźni. Można zatem z tego wyprowadzić wniosek, iż jaźń, zasklepiona w sobie podmiotowość jednostki [Selfhood], nie rozszerzająca się, jak czyni to „Wnętrze”, w pewnym sensie nie należy do świata, stoi obok niego, nie uczestniczy w jego grze stawania się nazwanej byciem, czyli definiuje swoją pozycję - z czym zgodziłby się Derrida - po stronie śmierci i bezwładu. (U-bywać)
I kilkanaście kroków dalej wyróżnia się pokaźny nagrobek Johna Bunyana, do którego "Wędrownego pielgrzyma" Blake robił ilustracje.
Symboliczny grób poety i jego żony...
... i drugi grób w miejscu faktycznego pochówku poety. [Domena publiczna]
Wzgórze Savoy, czyli ostatni adres zamieszkania artysty. Fotografie: Aleksandra Zińczuk.