ESEJ (WSTĘP). Milczenie
ESEJ (WSTĘP). Milczenie
Aleksandra Zińczuk
What do you read, my lord?
Words, words, words.
(Shakespeare)
Kiedy rozmowa ma swój ciężar, momenty milczenia są w niej wymowne. Bywają rozmowy, w których słowa obudowują milczenie. Milczenie jest postawą. Postawa milczącego potrafiła ocalić. Świadkowie milczeli, chcąc ocalić swoje rodziny, swoich bliskich, czasami siebie. Dziadek lub ojciec milczy, bo nie chce, żeby jego dzieci albo wnuki wyrosły w atmosferze lęków lub nienawiści, żeby nie przejmowały tego doświadczenia, bólu, może również etycznej odpowiedzialności za coś, co zdarzyło się kiedyś. W milczeniu można znaleźć szacunek wobec cierpiących, ofiar, zmarłych. Warto przez pryzmat psychoterapii spojrzeć na traumę całego społeczeństwa, w bieżącym numerze pisze o tym Paweł Franczak.
Milczymy z obawy, tchórzostwa, konformizmu, niedojrzałości. Za parawanem milczenia czujemy się bezpieczni, słowa nas obnażają i wystawiają na kontrę. Z drugiej strony, internetowe debaty pokazują, że milczenie to wciąż cenny kruszec. Komentujemy już teraz, bez chwili namysłu, wystarczy impuls, żeby wejść w spór. Kiedyś trzeba było wyjść na agorę, słowo poprzedzało spotkanie. Dawid Szkoła w swoim tekście stara się wyjść na spotkanie historii, a próby zmagania się z nią bywają kosztowne, próby rozsupłania węzła mogą kończyć się zawiązaniem kolejnych, mocniejszych. Ale to są nasze węzły, nikt lepiej od nas nie zna ich plątaniny, ćwiczmy nad nimi cierpliwość, zanim sięgniemy po miecz.
Pięć lat temu ówczesny redaktor naczelny Kultury Enter, Grzegorz Kondrasiuk, zwrócił się do mnie z pomysłem, żeby utworzyć cały osobny numer na postawie relacji, poświęcić relacjom, zebranym w projekcie „Pojednanie przez trudną pamięć…”. Powstał dzięki temu numer „Wołyń. Głosy”, i pośród tych głosów było dużo znaczącego namysłu w tym czasie. Dziś go zabrakło. Idąc tym tropem, i tym razem, z tym że w bardziej literackim obrazie odnoszę Państwa do działu WOŁYŃ. I dalej: do działu ZAGŁADA, z opowiadaniem Wasyla Machno, oraz cyklu OBRAZKI ze wspomnieniami ocalonej z Holokaustu Miry Ledowskiej.
Skierowany strumień pamięci przez pryzmat konkretnych miejsc i prawdziwych postaci może być ważny dla działań animacyjnych i teatralnych, o których pisze Olga Maciupa. Dla przemiany społecznej w Donbasie, którą zauważa Switłana Osławska.
Z różnych powodów woli się przemilczeć niewygodne lub zbyt tragiczne fakty historyczne. Dotyczy to całych społeczeństw, może nawet każdej rodziny. Przełamywanie milczenia daje nadzieję. Nadzieję na społeczeństwo żyjące w prawdzie historycznej odczytuję choćby w sylwetce i postawie Mykoły Riabczuka – dalsza część rozmowy z pisarzem na łamach tego podwójnego numeru.
W okolicznościach uroczystych obchodów 100-lecia niepodległości Polski, warto pokazać, że wizje i drogi do uzyskania niezależności były u naszych sąsiadów różne. Jak kształtował się nowy układ sił i granice po pierwszej wojnie. W kontekście historii o zapomnianych lub degradowanych przez lata propagandy bohaterach przypominają Serhij Hładyszuk oraz Roman Romantsov (Pamięć o Petlurze).
Pamięć nas często zawodzi. Pokrywa się milczeniem, gdy bywa niewygodna, ale też zwyczajnie niezrozumiała, niedoświadczona, jedynie zapośredniczona. Jeden z czołowych ukraińskich intelektualistów obnaża jej kulisy: „Nasza pamięć jest swoistym podziemiem, z bardziej lub mniej jaskrawymi wspomnieniami, które nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością. W kinie światowym, podobnie jak w literaturze, roi się od wątków, w których bohaterowie narodowi, jeśli się im bliżej przyjrzeć, okazują się zdrajcami, osoby uznawane za autorytety – drobnymi oszustami, a przedmioty westchnień miłosnych – nikczemnymi egoistami”[1] .
Przychodzi chwila, że stajemy bezradni wobec ignorancji wynikającej z nadużycia języka, fali propagandowej nowomowy. W końcu historia i polityka dały nam wiele dowodów, aby nie tracić czujności, że nawet niezależna literatura czy postawa zawsze są narażone na manipulację, choćby dorobkiem twórczym, czy to za życia artysty, czy po jego śmierci. Ale trzeba więcej takich ludzi jak Józef Łobodowski (w tym roku przypada 30. rocznica jego śmierci), aby wyjaśniać stale niekonsekwencje, nadużycia lub przekłamania. W komunistycznej Polsce był skazany na długie milczenie przez zakaz publikacji. Przebywając na dożywotniej emigracji 7 lipca 1947 roku pisał z Madrytu do Redaktora Jerzego Giedroycia o niezaangażowanym politycznie Garcii Federicu Lorce, którego zamordowano, a którego śmierć komuniści wykorzystali propagandowo[2]. Zatem tym bardziej, jeśli umarli nie mają już głosu, trzeba kurczowo trzymać się prawdy. Trzeba więcej takich odważnie myślących Giedroyciów, który szukał ludzi kompetentnych (wspomnianego Łobodowskiego) do przygotowania materiałów poświęconych relacjom polsko-ukraińskim, ukraińsko-rosyjskim i polsko-rosyjskim, mogąc oprzeć się na wypowiedziach swoistych strażników prawdy, bowiem jasno chodziło mu o postawienie omawianych kwestii „z całym obiektywizmem i życzliwością, ale bez żadnej taryfy ulgowej” [3].
Jak wymagające to zadanie pokazuje dziś forsowana narracji Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, z jednoczesnym wyparciem innych przewin i współodpowiedzialności za wyrządzenie bliźnim ewidentnego zła. O czym przypomina wieloletni dyrektor Muzeum na Majdanku, Edward Balawejder. Z kolei badaczka młodszej generacji, Magdalena Kawa, przygląda się, jak „przemilczanie” Zagłady dotyczyło różnych stron: początkowo Niemców, uważanych za sprawców Zagłady, jak i samych ocalonych. Długo stanowił bądź jeszcze stanowi temat tabu w Polsce, krajach Europy Wschodniej, krajach bałtyckich (odsyłam do tekstu o formach upamiętnienia historii Żydów na Litwie i Łotwie). Jest jednak coraz więcej przykładów oddolnych czy lokalnych przedsięwzięć, wychodzącym naprzeciw skrywanej przeszłości.
Niezwykle budujące są zatem takie inicjatywy wspomniane przez Andrzeja Jaroszyńskiego oraz najbardziej bieżące. Na przykład powstała właśnie w Lublinie wśród uczniów nieżyjącego już profesora Tomasz Strzembosza. Założony portal Ohistorie.eu ma być miejscem rzetelnej historiografii, bez „polityzacji i mitologizacji”. Profesor Rafał Wnuk (jeden z inicjatorów projektu obok m.in. Sławomira Poleszaka) na łamach tego numeru rzuca światło na niezapoznany powszechnie temat wywalczania swojej niepodległości przez kraje bałtyckie. Zresztą dbanie o pamięć w Lublinie ma swoją umocowaną tradycję właśnie na przecięciu, na poboczu, na granicy, do czego odwołują się w tekstach Grażyna Lutosławska (Na granicy, Korba) i Anna Viljanen.
Dyskutując jeszcze w marcu o narracjach historycznych w różnych częściach Europy i świata, hiszpański pisarz, wieloletni urzędnik Unii Europejskiej, Nuno Casimiro opowiadał, że wychował się w rodzinie, w której milczenie było świętością. Głos można było zabrać, jeśli sprawa istotnie tego wymagała. Przerywanie ciszy błahymi sprawami było niedopuszczalne. Dlaczego bowiem zużywać znaczenie słów:
„Podobnie jak w Zamku Kafki: robimy rzeczy, ponieważ musimy. Robimy je w taki a nie inny sposób, ponieważ tak ma być. I nie mamy czasu, aby o nich pomyśleć, ponieważ nie możemy. W fizyce określa się to czymś w rodzaju bezwładności. (…) Te dysonanse ostatecznie stanowią główny problem: słowa. Słowa, nie są używane do tego, o czym mówią. Są na poboczach, rekombinowane i przekształcane w taki sposób, że stają się złośliwym oprogramowaniem”[4].
Oczywiście jako artyści, pisarze, ludzie twórczy, lubimy słowa. Gra znaczeniami i metaforami może stwarzać nową perspektywę, dawać nowe słowniki i formować na nowo rzeczywistość. Ale, jak zauważa dziś nie tylko Casimiro, problem pojawia się wówczas, gdy następują dysharmonia słów, ich znaczenie jest maskowane i przechodząc w sterylną technokrację[5].
Kiedy na naszych oczach ścierają się siły miedzy dwoma książętami, Hamletem i Machiavellim, gdy jeden struga wariata przed agentem Poloniuszem, a drugi „zdobywa i utrzymuje Władzę, szerząc postrach i stosując siłę, ale też przestrzega uroczystego i widowiskowego ceremoniału”[6], to zachowuję w pamięci obiektywny ogląd przyrodnika, że bielik orłem nie jest, ale orłanem, „bo ma za krótkie gacie z piór na skokach (…) Prawdziwe orły mają długie hajdawery”[7]. Współczuję naukowcom, którzy tak ustawili systematykę, bo nasze obecne ustawodawstwo mogłoby ich wsadzić za kraty za obrazę godła. Na całe szczęście historia takiego makiawelizmu nie zapomni. Za dużo żyjących nas – świadków.
12 lipca 2018
Aleksandra Zińczuk
Redaktor naczelna
[1] Mykoła Riabczuk, Poprzednie życie, tłum. Andrij Saweneć, red. A. Zińczuk, K. Bąk, Lublin 2018.
[2] List z 7 lipca 1947 roku, archiwum „Kultury” paryskiej, Maisons-Laffitte. Stowarzyszenie Instytut Literacki Kultura czyni aktualnie przygotowania do wydania korespondencji Jerzego Giedroycia i Józefa Łobodowskiego w serii „Archiwum Kultury”. Składam szczególnie serdeczne podziękowania panu Wojciechowi Sikorze za okazaną pomoc i życzliwość w udostępnieniu archiwum.
[3] List z 10 maja 1976 roku z archiwum „Kultury” paryskiej.
[4]Tłum. Aleksandra Zińczuk. Tekst hiszpańskiego autora pt. Adventures in Kafka’s Castle wygłoszony na Uniwersytecie w Walencji. Cały esej ukaże się w kolejnym numerze Kultury Enter.
[5] Tamże.
[6] Arkadiusz Szaraniec, Żubry lubią jeżyny, Wołowiec 2018, s. 7.
[7] Tamże, s. 7-8.
Józef Łobodowski, 21x30, 2018, długopis. Piotr Łucjan dla Kultury Enter.
Jerzy Giedroyc w 1943 roku, format 21x30, 2018, długopis. Piotr Łucjan dla Kultury Enter.
Jerzy Giedroyc – 1987, wg fot. Bohdana Paczkowskiego, 21x30, 2018 (długopis). Piotr Łucjan dla Kultury Enter.