FELIETON. Ludu, mój ludu
Zadzwonił telefon stacjonarny – od czwartku do soboty dzwoni szczególnie często, aktywizując się jak muchy w październiku. Numer wyświetlił się na ekranie jako „prywatny”, czyli z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością nikt prywatny nie dzwonił, a jakaś natrętna firma usiłowała zarzucić sieci na ciemnego naiwnego staruszka, który wszystko kupi, szczęśliwy, że ktoś w ogóle interesuje się jego istnieniem, chce go zaprosić do kawiarni albo restauracji na jakiś pokaz, wprowadzić w zaczarowany świat uzdrawiającej pościeli, leczniczych garnków, opartych na technologii kosmicznej czy biżuterii 65+. „Prywatny” – to tylko jeden z licznych przykładów odwracania znaczeń słów. Zazwyczaj, jeżeli ktoś mówi, że uczciwość od niego wymaga, żeby… to stoi za tym jawna nieuczciwość. Kiedy ktoś mówi o sobie, że jest niezłomny, to przypomina mi się charakterystyka radzieckiej stali z czasów mej podstawówki – gniotsa, nie łamiotsa. Na ogół jeśli odbiorę taki „prywatny” telefon (mam dwóch znajomych, którzy posługują się, nie wiem po co i dlaczego, zastrzeżonymi numerami) usłyszę panią, która przedstawiwszy się z imienia i nazwiska, pewnie też fałszywego, powie fałszywie przekonującym tonem, że mnie serdecznie wita, jakby miała do tej serdeczności jakiekolwiek prawo. Jeśli to pierwszy telefon z serii, pozwolę jej wymienić nazwę firmy albo zadać pytanie, czy dodzwoniła się do mieszkańca Włocławka lub okolic. Nie wiem, skąd się ten Włocławek – a nie żadne inne miasto – bierze. Sprawdziłem, kierunkowy tam to 54, nie przypomina kierunkowego do Puław ani pierwszych cyfr numeru mojej komórki. W zależności od nastroju mówię, że bardzo dziękuję albo serdecznie dziękuję, z akcentem ironicznym lub sarkastycznym na to pierwsze słowo. Dzisiaj pani z telefonu pozwoliłem przekazać informację, że mój numer telefonu został wylosowany i dziękując jej baaardzo, symultanicznie odłożyłem słuchawkę. Nie pomyślałem, że może jakieś radio wylosowało mój numer i wystarczy, że odpowiem na kilka prostych pytań i będę bogatszy. Przyszło mi do głowy, że to prędzej może być jakaś ankieterka od badania opinii publicznej. A ja jestem przeciw sondażom. Jeśli sondaże się sprawdzają, jaki jest sens wydawania pieniędzy na wybory? Jeśli się nie sprawdzają, to jaki jest sens wydawania pieniędzy (co prawda mniejszych) na sondaże? Szczytem teleturniejowego kretynizmu jest dla mnie bodajże „Familiada”: pytania nie dotyczą tego, jak jest, a tego, co większość ludzi na dany temat sądzi. „Zawodnicy odpowiadają na pytania, które zadano wcześniej grupie próbnej, składającej się ze stu osób. Najwyżej punktowane są odpowiedzi zgodne z tymi, których udzielili ankietowani”.
Jeśli jednak uważam, że powinno się badać chorych, to sądzę, że badanie opinii publicznej ma sens. Bo w świetle ostatnich badań zaufania i nieufności do polityków opinia publiczna jest chora, cierpi na rozdwojenie jaźni albo dolega jej zaawansowany dysonans poznawczy. Lud polski bowiem największym zaufaniem darzy PP i PP (Pana Prezydenta i Panią Premier), a najwyższą nieufność budzą w nim JPP i PMMON (Jaśnie Pan Prezes i Pan Minister Obrony Narodowej).
JPP (Jaśnie Pan Prezes, w skrócie można by to zapisywać jako JP2 , bo zdaje się ważniejszy jest od Papieża) mówi w Przysusze o potrzebie rewitalizacji inteligencji, mając na myśli warstwę społeczną. W puławskiej telewizji kablowej, która zmieniła operatora, nazywa się teraz LPU24 i z programu trzymającego jakieś standardy estetyczne przekształciła się w telewizję z epoki kamienia łupanego, reklamuje się gabinet ginekologiczny, polecając rewitalizację pochwy. Czemu -–nasłuchawszy się we wszystkich telewizjach o infekcjach intymnych – specjalnie nawet się nie dziwię. Kiedyś mi mówiono, że nie należy czytać przy jedzeniu, a teraz gdybym miał wnuki, mówiłbym im, że dla higieny umysłu nie powinny jeść przy włączonym telewizorze, a każdemu dzieciakowi, który by czytał przy obiedzie, dawałbym dodatkowy deser. Rany boskie, światem rządzą farmaceuci i kucharze, oni kształtują język, którym mówimy, a język kształtuje wyobrażenie o świecie. „Podwójna satysfakcja seksualna od grupy Adamed” – no proszę, proszę. W katolickim kraju prawie seks zbiorowy, bo to grupa dostarcza tej satysfakcji, a nie kobita czy facet sobie wzajemnie. Na wszelki wypadek, żeby wiedzieć, kto mnie chciałby użyć, sprawdziłem w internecie – „polska firma farmaceutyczno biotechnologiczna, której misją jest opracowanie i wprowadzenie na światowe rynki innowacyjnych leków na kluczowe choroby cywilizacyjne”. „Adamed jest firmą ze 100% udziałem kapitału polskiego”. I jeszcze znalazłem coś takiego: „Grupa Adamed opublikowała swój pierwszy raport społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR). W dokumencie obszernie zaprezentowane są kluczowe obszary polityki CSR firmy – pacjenci, w?[czy z wielkiej litery było w oryginale]spółpracownicy, rynek, środowisko oraz wsparcie nauki”. To oczywiście może nic nie znaczyć, ale pacjenci małą, a współpracownicy dużą literą? Czy przypadkiem reklamy zamienników viagry nie są kierowane do zrewitalizowanych elit, skoro facet nie kupuje w aptece jakiegoś stymenu czy innego permenu, tylko on je w tej aptece zgarnia. Nie wiem, jak jest z grzybicami i upławami w telewizji publicznej, bo jej nie oglądam – daliśmy sobie w domu dyspensę tylko na teleturniej „Jeden z dziesięciu” i wybrane transmisje w TVP Sport. Ten pierwszy wystarcza, żeby sądzić, że jeśli chodzi o ruinę umysłową, to z każdym rokiem jakbyśmy byli jej bliżej. Ale z drugiej strony, czy to ważne, żeby wiedzieć, że słowa „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie” napisał Norwid, a nie Mickiewicz czy Słowacki? Na Helu użyto na plakacie zdjęcia młodego Stalina zamiast zdjęcia Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, no i co? Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili na tej fotografii jest sympatyczny i nie mniej przystojny, więc żadna krzywda polskiemu poecie się nie stała. Nie lubię nowych słów (przy grupie Adamed natknąłem się na określenie „interesariusz zewnętrzny”), w ostatnich dniach karierę robi słowo „symetrysta” – no więc tym drugim nie jestem. Swego czasu w busie czytałem kartkę, na której jego właściciel i kierowca zarazem apelował, żeby go wynająć i wypróbować, dziwnie mi się czytało to „wynajmij i wypróbuj”. Tak jak dziwnie mi się czyta „400 dziennikarzy walczy codziennie o Twoje zaufanie”, co ma być zachętą do prenumeraty cyfrowej Wyborczej (którą czytam w papierowej wersji). Ja nie chcę, żeby dziennikarze walczyli – przez całe moje dzieciństwo i młodość Związek Radziecki walczył o pokój, i wystarczy, chcę, żeby dziennikarze dobrze pisali, chcę, żeby można było znaleźć bodaj jeden portal informacyjny, gdzie błąd językowy byłby wyjątkiem, a nie regułą. Pisane rozłącznie „tak że” w znaczeniu „a więc” praktycznie już zostało wyeliminowane, ciekawe czy ten los spotka określenie „za nim”. Matołectwo tak się rozpleniło? Czy może nikt już nie czyta? Niczego, nawet tego, co sam napisze. Zdaje się, że posłów i ustaw też to dotyczy.
Jeszcze czytam. W sklepie przeczytałem napis na opakowaniu z jajkami – był tak nieprawdopodobny, że wydało mi się, że musiałem coś pokręcić albo mi się przyśnił. Potem wrzuciłem go do wyszukiwarki internetowej i okazało się, że nie. Nie przyśnił mi się, nic nie przekręciłem. Oto w 2010 roku pan Karol Wrzosek, hodowca kur z Sokołowa Podlaskiego zastrzegł znak towarowy JAJA DLA ELITY. (Kto nie wierzy, niech sobie wejdzie na e-ryneczek). Wystarczyłoby się skontaktować z producentem tych jaj, żeby dowiedzieć się, jak liczną mamy elitę i w jakim tempie ona się rozrasta, czy rewitalizuje. Gdyby na nią nie liczył, to pan Wrzosek nie zastrzegałby takiego znaku. Robię tu sobie głupie żarty (żeby nie napisać: jaja), a wcale mi nie do śmiechu. Ktoś w sieci zamieścił zdjęcie opakowania tych jajek i opatrzył je zdaniem: „Cóż przypadkiem kupiłem… Chciałby ktoś odkupić za równowartość wagi w złocie?”. Ten wpis wywołał dyskusję. Oto jej fragment:
„Myślę, że każdy w miarę rozgarnięty człowiek może dać 2 zł więcej za 10 jajek z wolnego chowu, jeśli pomyśli chwilkę o tym jak czują się nioski zamknięte przez całe życie w swoich klatkach”.
„To teraz pomyśl ile tych jajek zje 5-osobowa rodzina i ile miesięcznie będzie musiała dołożyć żeby nioskom było lepiej. Dbajmy o kury!, A kto zadba o ludzi???”
„Pięcioosobowa rodzina normalnie chyba nie zje więcej niż 3 jajka tygodniowo na osobę, wliczając w to pieczenie, jajecznice itp. itd., a więc mamy 3×5 = 15 jajek na tydzień. Czyli na miesiąc 15×4= 60 jajek. 10 normalnych jajek kosztuje 3,50. Więc jeśli jajka ekologiczne byłyby nawet o 100% droższe to koszt dodatkowy wynosi 3,50 x 4 = 14 złotych. Taka jest różnica. więc myślę, że KAŻDĄ normalną rodzinę stać”.
„sorry 22 🙂 za szybko liczyłem… 22 złote :)”.
Bohdan Zadura
Bohdan Zadura – poeta, prozaik, tłumacz, wieloletni redaktor naczelny „Twórczości”. Laureat m.in. Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Hryhorija Skoworody za 2014 r., w 2015 roku został wyróżniony Nagrodą im. C.K. Norwida.