From jugglers to Lublin. Rozmowa z Joanną Reczek i Jakubem Szwedem z Fundacji Sztukmistrze
Grzegorz Kondrasiuk: Czy możecie jednym zdaniem podsumować European Juggling Convention 2012?
Jakub Szwed: Żonglerzy pokochali Lublin, a Lublin pokochał żonglerów.
Joanna Reczek: Ogromne wyzwanie, któremu, zdaje się, sprostaliśmy.
Prowadzona przez was Fundacja Sztukmistrze, powiedzmy sobie szczerze, niewielka organizacja pozarządowa – zorganizowała niebagatelne wydarzenie kulturalne i społeczne. Ponad tygodniowy program, 2,5 tysiąca uczestników, kilkanaście darmowych spektakularnych wydarzeń w przestrzeni miasta (i pewnie kilkadziesiąt spontanicznych małych ulicznych pokazów), wielotysięczna parada przez całe miasto, warsztaty dla mieszkańców. A na terenie Konwencji goście z ok. 40 krajów świata, 6 namiotów cyrkowych ze stałym programem, całodobowe intensywne życie treningowe i imprezowe, koncerty, mistrzostwa świata cyrkowych dyscyplin, itd. Coś takiego rzadko się udaje dużym instytucjom z zapleczem i finansowaniem miejskim, wojewódzkim, krajowym? Jak to było w ogóle możliwe?
JR: Dano nam kredyt zaufania i wiedzieliśmy, że nie możemy tego zepsuć. To daje siłę, by osiągnąć coś, co zdroworozsądkowo jest nie do osiągnięcia. By zorganizować tę skomplikowaną logistykę, przebrnąć przez masę problemów, które dla dużych organizacji pewnie nie byłyby tak problematyczne.
JS: EJC było dla nas wszystkich misją, marzeniem o tym, żeby Polska i Lublin zostały pełnoprawnym członkiem międzynarodowej żonglerskiej społeczności. I stało się – wspólnie stworzyliśmy pierwsze polskie EJC, które w chwili obecnej uważane jest za jedno z najlepszych w długiej, 35-letniej historii Europejskiej Konwencji Żonglerskiej, z czego jesteśmy bardzo dumni.
JR: EJC to nie tylko dziewięć dni programu związanego ze skomplikowaną logistyką. To przede wszystkim pasja, to ludzie, dla których się to wszystko robi. Oraz poczucie odpowiedzialności przed międzynarodową społecznością żonglerską, która nie jest dla nas czymś abstrakcyjnym, bo w dużej mierze po prostu się znamy osobiście.
JS: Dla większości z nas było to największe wyzwanie w życiu, o skali większej niż cokolwiek, czego dotykaliśmy wcześniej. Przeszliśmy przez długą, mozolną, trzyletnią pracę, podczas której zdobywaliśmy cenne doświadczenie i stale rozwijaliśmy nasze kompetencje, nie tylko osobiste, ale również zespołowe. Na każdym kroku motywowała nas i pomagała najważniejsza idea nowocyrkowej społeczności: from jugglers to jugglers, od żonglerów dla żonglerów. Cały festiwal został zrealizowany przez zespół wolontariuszy, nikt z nas nie odniósł żadnych materialnych korzyści ani nie otrzymywał za pracę przy EJC wynagrodzenia. Naszą motywacją była właśnie chęć wsparcia żonglerskiego świata własną pracą, a nie tylko czerpanie z pracy wykonanej przez żonglerów z innych krajów, gdzie odbyły się poprzednie EJC (Niemcy, Francja, Anglia, Hiszpania, Finlandia, itd.). Natomiast całe zaplecze finansowe, cały koszt festiwalu, pokryty został w całości z wpłat jego uczestników, a nie byłoby to możliwe, gdyby oni sami już po zapłaceniu wejściówki nie wykonywali takich prac jak chociażby sprzątanie toalet czy wynoszenie śmieci. Na EJC każdy jest gospodarzem, nie ma tutaj nastawionych wyłącznie na konsumpcję klientów.
Poruszmy jeszcze sprawę finansów. Czy możecie opowiedzieć o filozofii finansowej EJC? Zauważyłem na przykład w wielu miejscach komunikaty skierowane do uczestników, namawiające do wspierania EJC poprzez zakup gadżetów, korzystanie z prowadzonych na terenie konwencji punktów sprzedaży, itd.
JS: Europejska Konwencja Żonglerska jest wydarzeniem samofinansującym się, to znaczy, że cały koszt realizacji przedsięwzięcia pokrywany jest z dobrowolnych wpłat uczestników. Należy tu też podkreślić, że uczestnicy EJC sfinansowali tym samym nie tylko logistykę czy wynajem obiektów, które weszły w skład „zamkniętej” części konwencji. To dzięki pieniądzom osób, które odwiedziły nas w tym roku mogliśmy zrealizować takie otwarte i darmowe dla mieszkańców Lublina wydarzenia jak gala fireshow, igrzyska żonglerskie, paradę, spektakle cyrków młodzieżowych, spektakl cyrku Pandora, Firenight. Z wpłat została również zorganizowana gala główna EJC i Carnavalu Sztuk-Mistrzów oraz dofinansowany spektakl Cirk Vost. Miasto nie włączyło się finansowo w organizację EJC ale jak co roku, pokryło koszt organizacji Carnavalu Sztuk-Mistrzów.
JR: Przede wszystkim należy pamiętać o tym, że ani EJC ani EJA nie jest nastawione na zysk. Każda konwencja, która przyniosła dochód, dzieli się nim z konwencjami, którym poszło gorzej – nie dlatego, że były mniej gospodarne, tylko dlatego, że odwiedziło je mniej uczestników, którzy realnie finansują EJC – poprzez wpłatę za wejście, zakup koszulki, piwo w barze. Opłaty mogą wydawać się duże, ale to część filozofii świadomej, odpowiedzialnej konsumpcji: zapłacę więcej, bo wiem, za co płacę, wiem, że warto wspierać tę ideę.
Jak długo dojrzewaliście do EJC?
JS: Od ponad pięciu lat osoby zaangażowane w rozwój środowiska cyrkowego w Lublinie – a potem tworzące Fundację Sztukmistrze – wciągają kolejnych i kolejnych zapaleńców w nowy cyrk. Od 2007 roku wiele się wydarzyło: pierwsze dwa Festiwale Sztukmistrzów, potem współorganizacja znacznie większej imprezy, finansowanej przez Miasto Lublin (kolejne dwie edycje Carnavalu Sztuk-Mistrzów); w międzyczasie dwie edycje Lubelskiej Konwencji Żonglerskiej; Pass-Out 2010/2011 czyli prestiżowe, sylwestrowe spotkanie dla grupy pasjonatów zajmujących się żonglerką wieloosobową; wiele różnych, pomniejszych imprez i wydarzeń, takich jak Open Stage – Lubelski Konkurs Talentów Studenckich na KUL-u, kilkanaście projektów międzynarodowych (profesjonalne szkolenia z zakresu pedagogiki cyrku, fireshow czy nowocyrkowych technik scenicznych).
O czym uczestnicy konwencji rozmawiali z wami najczęściej? Jaki otrzymaliście feedback? Co było dla nich najbardziej zaskakujące?
JS: Co do feedbacku – polecam zajrzeć na profil EJC 2012 na facebooku, a w szczególności przeczytać komentarze pod tym zdjęciem: http://www.facebook.com/photo.php?fbid=339206449497984&set=a.188895281195769.47946.154846677933963&type=1&theater
JR: To było dla mnie bardzo zaskakujące – i wzruszające – bo przede wszystkim dziękowali za świetne EJC. Mówili o pięknym parku, dobrze zaplanowanej przestrzeni, dobrym programie artystycznym, ale przede wszystkim, że czują, że są tu chciani i że EJC zostało przygotowane z sercem. To było ważne dla nas – zaistnieliśmy na żonglerskiej mapie świata.
JS: Uczestnicy, co było chyba największą siłą napędową dla nas, najczęściej zaczepiali nas, gratulowali, na przykład tego, że jesteśmy cały czas wśród ludzi i nie zamykamy się w jakimś biurowym centrum dowodzenia. Właśnie fakt tego, że jako zespół promieniowaliśmy pozytywną energią był dla nich zaskoczeniem (szczególnie dla organizatorów poprzednich EJC), dlatego, że organizatorzy na festiwalach są z reguły spięci i zdenerwowani. Po nas natomiast było ponoć widać, że praca przy EJC jest przyjemnością, że cieszymy się, że Lublin odwiedziło tak wielu żonglerów i jesteśmy wdzięczni, że przyjeżdżając obdarzyli nas kredytem zaufania. Wielu ludzi pytało o Park Ludowy, a raczej chwaliło jaki jest piękny i jak szczęśliwym miastem jest Lublin, że posiada tak wspaniałe i zielone miejsce tak blisko centrum. Zaskoczenie pojawiało się też gdy patrzyli na poziom, bogactwo oraz otwartość programu artystycznego, co podczas EJC nie jest zawsze normą (niektóre, szczególnie te mniejsze konwencje są bardziej zamknięte i mniej dostępne dla nie-żonglerów i mieszkańców miasta).
Co łączy – poza „jugglingiem” – tych wszystkich ludzi, którzy przyjechali na EJC do Lublina?
JS: Są to osoby chętnie podróżujące, ciekawe świata i ludzi, pozytywnie zakręcone, dla których świat nowego cyrku stanowi nie tylko pasję, ale też sposób i styl życia. Jest to w dużej mierze środowisko proekologiczne, świadome i wspierające ideę społeczeństwa obywatelskiego, niezależne i unikające schematów i nudy.
JR: Otwartość, kwestionowanie konwenansów, pragnienie rozwoju i gotowość dania czegoś z siebie dla idei, którą się żyje. From jugglers to jugglers nie jest tylko pustym sloganem, EJC naprawdę jest tak organizowane. To jedyne wytłumaczenie, dlaczego od 35 lat wciąż znajdują się śmiałkowie, którzy przez 3 lata, bez wynagrodzenia, obok swojego „normalnego” życia zawodowego i prywatnego, pracują nad tym, by po raz kolejny w jakimś mieście w Europie mogło się spotkać kilka tysięcy tak samo zakręconych ludzi.
Wybory na EJC 2008, na których Lublin został gospodarzem EJC 2012 – Rafał Sadownik i Mirek Urban wygrali ideą zderzenia czy spotkania dwóch światów, Wschodu i Zachodu. Czy do tego spotkania rzeczywiście doszło? Jakie mogą być tego skutki?
JS: Program artystyczny EJC, za który byłem odpowiedzialny, obfitował nie tylko w artystów współczesnej, zachodniej sceny cyrkowej, ale również takich, którzy reprezentują najlepsze tradycje cyrku starego, wschodniego, czy też swoją pracą stanowią alternatywę dla obydwu tych nurtów. Równolegle odbywający się w mieście Carnaval Sztuk-Mistrzów zapewnił niepowtarzalny klimat spektakli ulicznych i jeszcze innego, kolejnego już spojrzenia na cyrk co jeszcze rozszerzyło perspektywę uczestników EJC. Miasto, w którym staraliśmy się przeprowadzić jak najwięcej aktywności zaskoczyło żonglerów swoim pięknem i wielu z nich, jak sami mówią, odczuło jego „wschodni” klimat. Polska i Lublin jest najlepszym miejscem takiego spotkania, nie tylko ze względu na położenie geograficzne, ale również dlatego, że potrafimy mówić zarówno językiem Zachodu jak i Wschodu.
JR: Rafał i Mirek mówili w Vitorii o pójściu dalej, o realizowaniu misji EJC – żeby nie zamykać się w Europie Zachodniej, czyli konwencjami organizowanymi na zmianę we Francji i w Niemczech, ale by ponieść „kaganek żonglerki” na Wschód. I myślę, że to udało się w 100%. Dla wielu żonglerski świat kończył się na Berlinie – teraz wiedzą, że jest coś jeszcze dalej. Dla Wschodu to też było przełomowe wydarzenie. Do tej pory, prawdopodobnie ze względu na koszty, EJC było mało popularne wśród żonglerów po tej stronie Odry. Tym razem aż 10% uczestników to byli Polacy. Poruszyło się także środowisko czeskie, które zastanawia się nad organizacją EJC u siebie. Myślę, że to początek (długiego) procesu zbliżania się tych dwóch światów.
Czy według Ciebie możliwe byłoby zorganizowanie w przyszłości kolejnej konwencji w Lublinie?
JS: Byłoby to zadanie jeszcze większe niż to tegoroczne, dlatego, że postawiliśmy poprzeczkę bardzo wysoko. Jednakże, z odpowiednim wsparciem ze strony miasta i jego mieszkańców, po wcześniejszym scementowaniu i zrealizowaniu potrzeb środowiska Sztukmistrzów, byłoby to możliwe.
JR: W historii EJC było kilku śmiałków, którzy podjęli się tego zadania dwa razy – choć jest to jednak rzadkość. Gdy się to robi tylko raz w życiu, wszystko jest eksperymentem, wszystkiego uczysz się na własnej skórze, co może być bardzo bolesne. Jak się raz przeżyło i nauka nie była zbyt bolesna, rodzi się myśl, że może by jeszcze raz spróbować. U nas też pojawiły się takie myśli, szczególnie, że od żonglerów słyszeliśmy, że chcą tu wrócić. Może na 700-lecie Lublina? Na pewno wcześniej mamy mnóstwo „pracy u podstaw”, nie chcemy ograniczać się do wielkich festiwali, chcemy stworzyć w Lublinie silne środowisko.
Polacy wciąż kojarzą cyrk wyłącznie z namiotem, w którym odbywają się zawodowe komercyjne popisy różnej jakości, także z udziałem zwierząt (co wielu ludzi nie akceptuje). Tak więc – skojarzenia negatywne lub trywialne. Co możecie powiedzieć tak myślącym ludziom?
JS: Przede wszystkim zaprosić na nasze warsztaty, na spektakle cyrkowe, takie, które zapraszamy na Carnaval czy EJC, żeby mogli zobaczyć i zrozumieć nowocyrkową definicję teatru, gdzie najważniejszym i jedynym, a zarazem najpotężniejszym instrumentem jesteś Ty, Twoje ciało i przedmiot, który trzymasz w ręku. Gdzie nie ma sztuczek, a aktor nie ukrywa przed Tobą jak to zrobił, ale pyta i podpowiada Ci dlaczego.
JR: Myślę, że mówienie na wiele się nie zda. Tu trzeba systematycznej pracy i czasu. Przed pierwszym Carnavalem Sztuk-Mistrzów czytałam najeżone złośliwością artykuły w lokalnej prasie nt. wyrzucania pieniędzy na jakiś zlot cyrkowców. Kilka miesięcy później to samo wydarzenie, przez te same media, było oceniane już zupełnie inaczej. Nie ukrywam, nie jest łatwo dotrzeć do ludzi z przesłaniem, że cyrk może być piękny. Jeszcze trudniej, że może być też pożyteczny. Graniczy z cudem przekonanie odbiorcy, że cyrk nie jest tylko dla dzieci, że jest dla wszystkich. Ale się nie poddajemy. Graniczyło z cudem także zorganizowanie EJC, więc najwidoczniej jesteśmy dobrzy w misjach niemożliwych.
Każde miasto które jest gospodarzem EJC, otrzymuje pewien niematerialny kapitał od międzynarodowej społeczności kuglarskiej. Co można z nim zrobić?
JR: Rzeczywiście, EJC to nie jednorazowy strzał, oprócz tygodnia imprez ma przynieść „ducha żonglerki”, co w przypadku Polski (i Lublina) ma szczególne znaczenie. Myślę, że już osiągnęliśmy bardzo dużo, bo nasze lokalne środowisko zobaczyło, jakie rozmiary ma nowy cyrk na świecie, że jesteśmy częścią ogromnej społeczności, że „to ma przyszłość”.
JS: My pozbyliśmy się niepotrzebnych kompleksów, a żonglerski świat zobaczył, jak pięknym, otwartym i intrygującym krajem jest Polska, a szczególnie jej wschodnia część. Pozwala to nam na łatwiejsze nawiązywanie kontaktów i partnerstw, potrzebnych do realizacji różnorakich projektów. Zapewniliśmy też sobie wdzięczność i przychylność osób oraz instytucji będących liderami żonglerskiego świata; nie będę tu może wymieniał wszystkich nazwisk artystów czy działaczy, którzy zakochali się w Lublinie, ale np. szef firmy Play, czyli jednego z dwóch największych i najpoważniejszych wytwórców sprzętu żonglerskiego w Europie zaproponował wsparcie poprzez przekazanie swoich wyrobów dla naszej inicjatywy rozwoju lokalnego środowiska cyrkowego.
JR: Pomysłów na projekty jest bardzo dużo i będziemy je systematycznie realizować. Chcemy np. stworzyć w Lublinie przestrzeń, która pozwoli na dalszy rozwój i integrację środowiska. Otwartą 24 godziny na dobę, z potrzebnymi rekwizytami, wyposażeniem. Tak, by miejsce dla treningu miały osoby, które ćwiczą dla własnej przyjemności ale i te, które chcą występować profesjonalnie.
JS: To są już procesy nie do zatrzymania – na stałe przenikamy do kulturalnej świadomości miasta. Nowy cyrk jest godny wsparcia i zaangażowania, a Lublin to najlepsze miejsce do stworzenia silnego ośrodka rozwoju tej sztuki.
Jakub Szwed, Joanna Reczek, Grzegorz Kondrasiuk