Strona główna/Głębokie prawa Gry

Głębokie prawa Gry

14 stycznia 1988

W niewielkiej kawalerce panowała ciężka, milcząca atmosfera. Był to ten rodzaj ciszy, która zapada, gdy sprawy stają się zbyt proste. Kiedy obie strony uznają swe racje za ostateczne i nie ma już powodu o tym rozmawiać, bo po co? Wszystko staje się wówczas ciężkie i nieznośnie logiczne, po pomieszczeniu krążą nie dwie osoby, lecz cztery: ja, moja racja i ona oraz jej racja. Koszmar.

Nigdy nie wiem jak się w takich chwilach zachować. Nadciągają one znienacka i wieszczą kolejne milczące dni. Krążę po pokoju. Beata przy stole pochyla się nad białą kartką. Och nie!

Tylko nie to. Ucieknie w obraz… Tego nie wytrzymam. Siadam naprzeciw, biorę ołówek i zaczynam się wtrącać. Nic gorszego oczywiście nie mogłem zrobić; obraz to sprawa osobista, to już nie milczenie, to profanacja i zamach na intymny azyl… Pędzel Beaty z furią ląduje na ziemi. Ups…

Kieruję swój w jej stronę i podniesionym głosem mówię: „Graj!”. Zdziwienie, a jednak gra zostaje podjęta, choć nie wiemy, co to znaczy. Obraz zaczyna się toczyć, powoli, opornie przełamuje emocje, napięcie się równoważy – jest dialog. Na zmianę stawiamy niewielkie; niepewne linie, to nawet emocjonujące, choć nie wiem, czy obraz to, czy raczej rozmowa. Chyba mnie to nie obchodzi. To, co czuję – a niebawem okazuje się, że czujemy – jest na tyle znaczące, że kolejnego dnia, niemal bez słowa, spoglądamy na siebie i siadamy po przeciwnych stronach stołu. Gramy. Powstaje kolejny obraz i kolejny. Do gry dołączają się znajomi i przyjaciele.

To już 20 lat jak Gram,
obserwuje Grę i badam. Trudno ją opisać i trudno zrozumieć. Często myślę, że to niewykonalne, ale o tym za chwilę. Tak, tu o wielu sprawach należałoby mówić jednocześnie. Jakbyśmy wiedzieli, że obie strony, lewa i prawa, mają swoje zdarzenie, że dzieje się i tu, i tu, ale tekst tego nie udźwignie. Trzeba po kolei. Można jedynie uprzedzać, napomykać o tym co nastąpi i co jest równoległe.

Logicznie jest trudno, linearnie się nie da. Intelekt nigdy sobie z takimi sprawami nie radził i zwykł sprawę przemilczać. W intelekcie, w jego krytycyzmie jest jakaś linia podziału, która sprawia że świat widziany jego oczami jest prostszy i łatwiejszy do wypowiedzenia, ale za to mniej prawdziwy. Wiem, że to brzmi jak tania retoryka buntu, ale inaczej mówić się nie da, fakty temu przeczą, bo fakty są raczej po stronie Gry. Proszę zwrócić uwagę, to już nie są zamierzenia czy propozycje, to opis realnej, powtarzalnej praktyki.

W Grze, gdy partnerzy siedzą naprzeciwko siebie jeden rysuje spójnik, drugi widzi wykrzyknik: kosmiczne lustro „!i”. Żaden komunikat nie jest komunikatywny. Wszystko odwrotne. Lepiej jest z poczuciem – takim stanem, który pozwała nam żyć mimo zmieniających się idei. Mam poczucie, że coś ma sens. Tego nawet tłumaczyć nie trzeba, mam poczucie i w oparciu o nie działam. Zawsze tak było, niezależnie, czy ziemia była opisywana jako płaska czy kulista. Zawsze było poczucie i ono jako król praktyki zwykle się sprawdzało. W Grze praktyka po raz kolejny zwycięża teorie.

Poczuć

– tak, to staje się niemal natychmiast. Już po drugim, trzecim ruchu wszystko jest oczywiste, mam poczucie Gry. Ale zrozumieć, to zupełnie inna sprawa. To zajmuje lata. Jeszcze trudniej jest wytłumaczyć. Teraz już nawet nie mówię o prawidłach, nie uprzedzam. Kiedyś pisałem zaproszenia – zresztą fragment za chwilę przeczytacie – ale teraz nie. Teraz siadam i na płaszczyźnie obrazu wykonuje frywolny mazaj; myję bardzo starannie pędzel i przekazuję go partnerowi. W takim geście mówię więcej niż to możliwe we wszelkich zaproszeniach. Ten jeden gest to komunikat:
– Tu się maluje to, co w duszy gra, swobodnie;
– Tu się dba o czystość pędzli;
– Ty masz takie samo prawo malować jak ja;
– Potem przekazujesz głos-pędzel partnerowi.

Musiałbym zjeść własny ogon lub klarując słownie zaprzeczyć wszelkiej swobodzie, nim osiągnąłbym ten sam poziom zrozumienia przy pomocy regulaminów, słów, przekazów. Jeden prosty gest na płaszczyźnie obrazu mówi wszystko. Ten czysty pędzel, to był kiedyś spory problem. Gdy ponoszą emocje nie zwracamy uwagi na takie drobiazgi jak pędzel po czerni wsadzony w słoik z żółcią. Warsztat, który zawodowiec rozumie doskonale, a co ja się musiałem tego natłumaczyć; teraz po pierwszym geście dokładnie, niemal demonstracyjnie, myję pędzel – to wystarczy! Na tym polega siła Gry, która czyni świat oczywistym i rozpoznawalnym.

Ta gra nie ma żadnych reguł. Nie prowadzi też do czegoś takiego jak sukces czy porażka. To co robię, to jedynie organizacja – partnerzy naprzeciw siebie, naprzemienne ruchy, swoboda wypowiedzi, czysty pędzel. A jednak zachodzi zjawisko gry, zmagania. Znaczy to, że zasadą i

regułą tej gry jesteśmy my sami.

Czy raczej sam wszechświat, którego jesteśmy nieodłączną częścią. Tak, tak, to ważne. Nie wystarczy mówić o dialogu kultur, trzeba jeszcze tworzyć kulturę dialogiczną. By jednak dotknąć takiej kultury należałoby dotknąć samej istoty dialogu. To znaczy spotkać się i wyruszyć w nieznanym kierunku, jak to jest w dialogicznym zwyczaju. Gra jest dobrym modelem dialogu:
– zawsze są co najmniej dwaj partnerzy;
– każdy na starcie ma jednakowe szanse, prawa i obowiązki;
– każdy ma prawo do swoich posunięć;
– i ma obowiązek demonstracji swoich racji, zabiegania o siebie.
To dobry początek dialogu. Taki między-kulturowy dialog. Jest w nim element Gry, w którym partner interesuje mnie nie dlatego, że jest do mnie podobny ale że jest inny. Odmienny, więc intrygujący. Nieznany mi, więc ciekawy.

Chociaż u podstaw, na samym początku, to nie była ciekawość. Może kwestią był brak histerycznej potrzeby obrony. Może po prostu nie mam tej „genetycznej” potrzeby „wyindywidualizowania się z rozentuzjazmowanego tłumu”.

„Odczuwając dotkliwie jednostronność swojego ja, oraz potrzebę spotkania z kimś w pół drogi, pół myśli, pół przestrzeni,

pragnę przedstawić ideę spotkania,

które jest próbą przekroczenia bariery immunologicznej  naszego JA. Jest także próbą twórczego spotkania ludzi niezależnie od ich kondycji myślowej, uczuciowej, społecznej. Elementem spotkania jest gra…” – To pierwsze zaproszenie do Gry z 1989 roku. Już tutaj widać, że powstała ona z potrzeby przekroczenia własnej indywidualności na rzecz poznania możliwości wspólnoty. Tyle że nie interesowało mnie pojęcie wspólnoty ideologicznej opartej na wspólnych poglądach. Interesowało mnie to, co nas łączy, bo przecież wszyscy to odczuwamy. Głęboko, tyle że jest to poczucie z obszaru intymnych marzeń a nie faktów. Mnie jednak zainteresowała systematyka tego poczucia: jak to jest, jaka jest tego mechanika.

Kiedyś w rozmowie z Darkiem Wlaźlikiem powiedziałem takie zdanie: „Ja tam dojdę i być może to nie będzie widowiskowe, być może nie będzie w tym wielkich osiągnięć, może się nie spalę efektownie, ale się zetlę jak drewno na węgiel – ale na końcu będę dokładnie wiedział jak to jest. Jak to działa, jaka jest w tym systematyka…” Odnoszę wrażenie że tak się stało, że TU jestem. Może nie wiem wszystkiego, bo tego się nie wie, ale wiem to, czego nie wiem. Bo nauczyłem się myśleć nielogicznie, a patrzeć praktycznie.

Metoda jest powtarzalna, niemal eksperymentalna, trudno więc mówić o naiwności. Niestety ani Gry, ani wspólnoty nie da się zrozumieć czy opisać w kategoriach logicznych czy filozoficznych. Tu występuje jakaś inna zasada wyłamująca się poza poznany świat. To dziwne, bo nasz świat trwa już dosyć długo, a tu taka dziura w poznaniu – dwoje ludzi i zasady ich wzajemnych relacji. Zasady opisane z wewnątrz tych relacji, a nie z zewnątrz. To chyba tu tkwi cała różnica:
– nie: obserwacja – racjonalizacja – zrozumienie
– a: współobecność – doświadczenie – świadomość.

To zdaje mi się być zasadniczą różnicą: nie zrozumienie a świadomość. Niby nic a jednak wiele, bo zmienia cały krajobraz. Zrozumienie jest jak fotografia: piękna i idealistyczna, ale nieprawdziwa, bo widziana mechanicznie i z zewnątrz. Świadomość jest stanem zrozumienia współobecności i jest spojrzeniem z wewnątrz. Gra stanowi przestrzeń powtarzalnego doświadczenia, jest rodzajem eksperymentu. Oczywiście partnerzy muszą być świadomi swojej decyzji i obopólnie się na nie zgodzić. Po to właśnie ten tekst – takie preludium, wprowadzenie. Decyzja należy do ciebie…

To kolejna ciekawa kwestia,

bez Ciebie tej sztuki nie ma,

nie jesteś więc narzędziem, gorszą wersją uczestnictwa. Jeżeli po drugiej stronie stołu nie siedzi partner, to ja o grze mogę sobie co najwyżej popisać. Czy stawia mnie to w jakiejś ułomnej sytuacji twórcy zależnego? Nie widzę tego w taki sposób. Raczej miałbym ochotę przekazania tej zasady politykom, którzy wyraźnie zapomnieli, że życie jest grą, w której wyborca jest współtworzącym. Co im się jednak dziwić, skoro wysoka kultura przekonuje, że świat wysoki to świat nie zainteresowany codziennością. Dla mnie partner jest podstawą Gry, a moja rola jako prowadzącego, to znaleźć takie prawidłowości jak ta z czystym pędzlem. Proste przekonywujące i skuteczne. To mój warsztat.

Kolejną taką prawidłowością jest

zasada czterech dobrych gestów,

która wynikła z obserwacji. Wyznacza ona mocne punkty na mapie Gry, którą próbuję sformułować. Bo już czas, by zyskała ona swój niezależny samodzielny byt merytoryczny, filozoficzny, praktyczny.Oczywiście, gesty nie ustanawiają żadnej nieprzekraczalnej reguły, raczej jest w nich coś z joysticka, który wskazuje kierunki, a praktyka płynnie porusza się pomiędzy nimi, dynamicznie reagując na zdarzenia. Oto te zasady:

– Zaakceptować gest partnera
Gdy powielam, rozmnażam, powtarzam po partnerze jego gest, choćby najskromniejszy kolorowy prostokąt, daję świadectwo, że partner jest ważny. Akceptuję go na płaszczyźnie, szanuję i wykorzystuję jego posunięcia do budowy wspólnego obrazu.

– Zanegować gest partnera
Zamalowuję w części lub w całości gest partnera, pokazując w ten sposób, że nie zawsze to co robi jest dobre dla wspólnego obrazu, nie zawsze jest to przeze mnie akceptowane. Mam prawo kształtować nasz obraz także kosztem jego posunięć.

– Zaniedbać gest partnera
Nie zwracając uwagi na gest partnera, uwalniam się od współzależności, otwieram nam drogę do swobody działania i niezależności wypowiedzi. Daję sygnał: nie musisz bezustannie na mnie zwracać uwagi, tak jak i ja nie muszę bezustannie zwracać uwagi na ciebie. Jesteś ważny, ale ja chcę pracować także niezależnie.

– Wykorzystać gest partnera
Przerabiając choćby nieznacznie gest partnera, zmieniając jego charakter czy kolor, daję sygnał o swobodzie działania i interpretacji. To co namalowałeś nie koniecznie jest tym co myślisz, ja mogę nadać temu zupełnie inne znaczenia.

Te cztery gesty zwykle znajdują się w każdej Grze. Ich natężenie i proporcje pomiędzy nimi są sprawą indywidualną. Z każdym partnerem wygląda to inaczej, zawsze Gra toczy się w inny sposób. To punkty zewnętrzne, pomiędzy którymi porusza się joystick życia.

W Grę wbudowana jest przemiana – przejście od tego co zewnętrzne, ustalone poprzez zasady pochodzące z przyjętych zwyczajów, do tego co doświadczone, świadome. Każda Gra jest przemianą.

Początek to walka,

każdy broni swego, każdy chce zwyciężyć. Gdy braknie białego miejsca, zaczynamy szukać porozumienia, bo zdaje się wtedy zaczynamy rozumieć, że nikt tu nie zwycięży. Ostatni krok to porozumienie. Często w tym momencie zdarzało się, że partner mówił mi: „Zrobiłeś właśnie to, co ja miałem za chwilę zrobić”. Tak więc w Grze możemy zaobserwować następujące etapy:
– konfrontacja – ja tu jestem najważniejszy;
– gdy nie ma już wyjścia – spotkanie;
– porozumienie – zrobiłeś to co ja za chwilę miałem zrobić.

Nikt przecież tego nie planował; tak się zdarzało. Zawsze mnie to fascynowało i nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak jest? Właściwie zrozumiałem to dopiero gdy sformułowałem „zasadę czterech gestów”. Gdy Gra toczy się w równowadze, następuje po prostu naturalna przemiana – wybierana jest droga środka. Dopiero po 20 latach mogę mówić o tym tak pewnie i spokojne. Wcześniej uczestniczyłem w Grze; teraz mogę ją prowadzić, odpowiadać za nią.

Przeszedłem bowiem w życiu podobną przemianę do tej w samej Grze. Walczyłem z nią, chcąc ją wykorzystać do własnych celów. Zapanować nad nią, bo to atrakcyjne i przydatne – taki uniwersalny bryk, współczesny rząd dusz. Wreszcie po latach zrozumiałem, że

jestem jej częścią

i to ja podlegam jej jako uniwersalnej zasadzie a nie ona mi jako twórcy. Myślę, że jestem bardziej jej odkrywcą niż twórcą, bo ona – Gra – istniała od zawsze, od jaskiń Lasko.

Mogliśmy przy użyciu ochry wyrażać nasz stosunek do siebie i budować jakość naszej współobecności. Podjęliśmy jednak naturalną przemianę, której ulega każde dziecko. Ono, odkładając kredkę, pokazuje na kartkę i mówi: „Mama”. Na rysunku: kółko jako głowa, kreska za tułów, kolejne kreski to ręce i nogi. Wszyscy znamy te rysunki i wszyscy potakująco kiwamy głowami: „Oczywiście, to mama”. A jednak to nieprawda, te rysunki nie przedstawiają mamy! One są znakiem mamy, jej ikoną, symbolem. Dziecko uprawia w sposób intuicyjny sztukę intelektualną. Samo jest emocjonalne, ale pragnąć zrozumieć świat szuka jego symboli. Wyrażać w sztuce w pełni to, co dla dziecko jest naturalne, czyli emocje, nauczyliśmy się dopiero u kresu XIX wieku w impresjonizmie. To tak, jakbyśmy w sztuce sięgali nie po to, co najbardziej oczywiste, ale po to, co najbardziej odległe.

Gra istniała zawsze, jednak trzeba było 20 lat zmagań i osobistej refleksji, żeby sobie ją uświadomić:
„Latarnie i matka noc litościwie zdejmuje ze mnie troski codzienności. Idę wąskimi osiedlowymi uliczkami zmierzając do miejsca, do którego w ogóle nie chcę dojść. Niby jest Gra, ale jakoś ułomnie mi to wychodzi. Budzi zainteresowanie, jest dla mnie najważniejsza, ale jakoś to nie działa, ostatecznie nie przekonuje. Gra i ja, ja i Gra – jest w tym jakaś zależność, ale co z tego. By zdobyć pozycję trzeba walczyć, a Gra jest odwrotnością walki. Trzeba by używać Gry jako elementu walki, bezwzględnie zabiegać o pozycję, lekceważąc to co się dzieje w Grze. Tego nie chcę, a więc do widzenia, sukcesie! Ciągle marzą mi się jakieś pozycje, osiągnięcia i takie tam – fajne rzeczy. Jest więc we mnie samym jakiś rozdźwięk pomiędzy tym, co czuję, a tym co myślę i tym czego pragnę. Zdaje się, że Gra jest na zewnątrz mnie, a ja chcę by ją uznano, co dało by mi pewną pozycję. Struktura chceń ciekawa, ale mało praktyczna. Jeżeli ja sam nie będę wierzył całym sobą w Grę, to nigdy nikogo do niej nie przekonam. Muszę zdaje się wybrać:
– odłożyć Grę jako mrzonki;
– zawierzyć jej i jej mechanizmom ostatecznie i nieodwołalnie.
Niezbyt miła perspektywa, ale ją podejmuję. „Rządź Gro, i niech moc będzie z nami!”.

Taki spacer, takie emocje i taka decyzja

zdarzyły się naprawdę.

Faktycznie poddałem się Grze niemal jak bóstwu. To, co nastąpiło potem, to osobna opowieść, jednak pewne odkrycia wydają się istotne, by żyć z radością i odnosić sukcesy:
– Muszę wiedzieć kim jestem (znać siebie);
– Słuchać informacji zwrotnych – mój ruch, Twoja odpowiedź;
– Rozumieć, że wszystko się zmienia i że ta zmiana ma swoje etapy. Wynika z gmatwaniny ludzkich ruchów – posunięć – nieustannej Gry.
W gruncie rzeczy tą decyzją zaakceptowałem prawa Gry w swoim życiu. Stałem się jej częścią. Czułem się jakbym był odrobiną farby na obrazie życia. Byłem w jej środku, czułem, że wszystko to, co zaobserwowałem w trakcie Gier dotyczy teraz mnie samego, stałem się częścią barwnej gmatwaniny życia. A potem, gdy minęło pierwsze opętanie, dezorientacja, intelektualna rozpacz, że nad niczym nie panuję – przyszło zrozumienie, że umysł mnie oszukał, że jest metoda osiągnięcia sukcesu poprzez Grę. Trzeba iść i się starać, dążyć i zabiegać, nie poddawać się i nie zwodzić. A osiągnę swoje.

Tworzę krąg myślenia, doświadczenia i świadomości potrzebny do opisu Gry. Jak się rzekło, to świat poza logiką, dlatego dosyć niejasny, trudny do opisu, jednak sprawdzany na poziomie poczucia, doświadczenia. Z każdą Grą zbliżamy się do jasności określeń, póki co jednak nie są one jasne i oczywiste. Poczytuję sobie za zaszczyt, że w ogóle umiem sformułować myśl, kierunek. Choć niejasny, to jednak obecny, zapisany, poddany sugestii. Tak to działa i zawsze działało. Na początku była myśl, której sam się bałem, potem się jej przyglądałem, potem zaczynałem rozumieć słabości jej pierwszych sformowań i siłę jej mocnych elementów. Taki proces intelektualny, narastający wraz doświadczeniem. Kategorie, które trzeba poddać analizie by zyskać świadomość Gry to:
– Obraz – nasze jego odczuwanie i wartościowanie; to miejsce wokół nas i jego traktowanie. W jaki sposób zagarniamy płaszczyznę Gry dla siebie i jak emocjonalnie ją traktujemy;
– Graficzna percepcja – co widzimy i jak widzimy; to nasza przestrzeń możliwości. Każdy widzi inaczej, ale czy w podświadomości nie dostrzega tego, co świadomie mu obce? Wówczas Gra poszerzałaby możliwość doświadczenie tego, co wyparte;
– Gra malarska – jej przebieg, prawa i konsekwencje. Przemiana: od walki do porozumienia. Medytacja. Ona spaja proces i czyni go postępującym;
– Prawo tęczy – na początku, gdy powstawał wszechświat z całą pewnością był kolor. Nie istnieje świat bezbarwny. Tęcza to symbol nadziei i mam nadzieję, że wreszcie zaczniemy ją rozumieć, chociaż to podobno matka głupich.

Dopiero dotykając  tak szerokiego kręgu myślenia odkrywam cały potencjał Gry. Jednak jej kolejną cechą charakterystyczną jest to, że

nigdy nie jest skończona

i zamknięta. Od kiedy stałem się jej częścią rozumiem ją intuicyjnie na długo zanim potrafiłem ją opisać. Dzięki temu mogłem dostrzec ważność Gry, kiedy powstałe w jej wyniku obrazy nie miały jeszcze żadnej estetycznej wartości. Intuicja staje się w Grze organem ważnym, podstawą oceny i opinii.

Na koniec trzeba dotknąć jeszcze jednego szczebla tajemnicy: ja w Grze. Gdy zaczynałem wydawało mi się, że wiruję na karuzeli ze wszystkimi atrakcjami towarzyszącymi tej zabawie: mdli mnie, kręci się głowie, ale mimo to rozglądam się i próbuje zrozumieć, jak działa ten mechanizm. To trudne – uczestniczyć i usiłować rozumieć jednocześnie, ale czy istnieje inna możliwość? Zawsze uczestniczymy w tym, czego doświadczymy. Fizyka teoretyczna już o tym mówi, że eksperymentator sam decyduje o wyniku podjętego eksperymentu. Robi to poprzez wybór metodologii, tematu i sposobu eksperymentu (Fritjof Capra, Tao fizyki). Trzeba więc uczestniczyć w tym, czego się doświadcza i nabierać świadomości tego doświadczenia, dopiero wówczas można to doświadczenie opisać.

Tak się właśnie czuję, dopiero teraz jestem w stanie nie zaprzątać sobą Gry. Potrzebowałem tylu lat by móc ją pierwej zaakceptować, przyjąć i wreszcie pojąć. Tak jak pisałem, stałem się częścią Gry i choć wiem, że taki

kawał emocjonalnego mięsa

może odstręczać uważnego, intelektualnego czytelnika, decyduje się na to. Bo to jest częścią Gry – to kwestia czasu i jego obecności w naszym istnieniu:
– zmienia się Gra;
– przemienia się obraz wraz z Grami;
– zmienia się Gracz wraz z obrazami, wraz z czasem…

Dołożyłem wszelkich starań zarówno teoretycznych jak i osobistych, by moja wiedza i opis były maksymalnie rzetelne. Nie jestem jednak naukowcem i nie zamierzam nim być. Jestem artystą i Gra interesuje mnie jako sztuka przede wszystkim. Wydaje się jednak, że jej obecność zmieni rozumienie pojęcia sztuki. By stać się mistrzem Gry – czyli artystą panującym na swoim warsztatem – musiałem się jej nie tylko nauczyć, ale zrozumieć i pojąć. Być może nie musiałem jej opisywać, ale tak było łatwiej rozumieć. Musiałem czytać książki filozoficzne, z zakresu fizyki, psychologii, mistyki czy ezoteryki Wschodu. Musiałem na własne potrzeby nauczyć się rozumieć partnera, by czuć i wiedzieć, jak daleko mogę się posunąć, by Gra toczyła się nie tylko pięknie, ale także bezpiecznie. Stąd formuła czterech dobrych gestów. Mimo jednak tej potwierdzonej w praktyce umiejętności, nie podjąłbym się używać Gry jako terapii, choć mam głębokie przekonanie, że byłaby tam pomocna. To zupełnie inna sprawa także w odwrotnym kierunku – psycholog nie będzie dobrym Graczem, bo nie będzie potrafił dbać o jakość estetyczną obrazu. Gra to umiejętność szczególna i wyjątkowa, do której potrzeba tego specyficznego daru, który nazywamy sztuką właśnie.

Teraz nadchodzi czas artystycznej praktyki i systematycznej penetracji. Czas Gry. Czas stworzyć galerię, zaprosić partnerów. Zakręcić publicznie obrazem, byśmy sobie uzmysłowili, że nikt nie zna prawdy ostatecznej, a marzenie o niej jest posttotalitarną mrzonką. Także Gra nie jest prawdą ostateczną, jest abstrakcją, i właśnie dlatego ożywia i inspiruje.

25 czerwca 2010

PS.
Tak widzę jej rolę: Gra jest inspiracją, nie jest związana z materią, nie operuje w jej obrębie. Jest abstrakcją, czystym doświadczeniem tego, co pomiędzy, wzajemnych relacji. Dotyka jednak sfery użytkowej, gdyż oferuje sposób rozumienia otoczenia, prowadzenia rozmów. Ma wpływ na otoczenie, także to materialne, poprzez inspirujące doświadczenie spontanicznego porządku. Zdaje się więc być czystym artystycznym zdarzeniem, fabryką inspiracji.

Zapraszam na nową stronę o Grze: http://www.gramozliwosci.art.pl/ . Jest wyposażona w lepszą nawigację, lepiej opracowana merytorycznie i technicznie. Będzie przegotowana do projekcji materiałów wideo. Słowem – krok do przodu. W ten sposób uwalniam się od bycia jedynie częścią Gry. Moja strona www.pukar.art.pl staje się już jedynie moją stroną. To szczególny moment, przyznaję, że mam tremę. Mając tyle lat zaczynać indywidualną karierę? Zdaje się jednak, że tu także panują prawa Gry, więc jakoś sobie poradzę.

Roman Pukar

 

Kultura Enter
2010/08 nr 25