Historia jako pretekst
Najnowszy balet Krzysztofa Pastora I przejdą deszcze… przywołuje tak nośne ostatnimi czasy w dyskursie humanistycznym kategorie, jak pamięć, historia, relacja pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, tożsamość. Trzeba przyznać, że polscy choreografowie przy pracy nad spektaklami nieczęsto sięgają po taki materiał. Dlatego I przejdą deszcze… przynajmniej w zapowiedziach prasowych sprawiał wrażenie nowatorskiego i budził zaciekawienie. Na poziomie założeń i koncepcji przełamywał bowiem stereotyp i kontekst, w jakim zazwyczaj umieszcza się balet, rozumiany przede wszystkim jako sztuka podkreślająca walory estetyczne poruszającego się ciała. Przez swój niewerbalny charakter zdaje się ona niezdolna do przedstawienia w sposób dyskursywny poważnych zagadnień. Tym razem miało być inaczej. Balet Pastora − podobnie jak film, czy literatura − miał wykorzystać zgoła inny (polityczny) temat. Zatem ciekawe, jeśli nie najciekawsze w ujęciu choreografa I przejdą deszcze… mogło okazać się przetworzenie i opracowanie tematyki związanej stricte z poczuciem polskiej tożsamości, z pamięcią i mitami, które konstruują narodowość. Zainteresowanie budził również sposób, w jaki pamięć zbiorowa i historia zostaną przełożone na cielesny język tańca. To mogło być absolutne novum w polskim tańcu. Oczywiście, niemiecki balet podobny etap spektakli zaangażowanych politycznie miał za sobą już w latach trzydziestych – wystarczy wspomnieć tutaj choćby postać Kurta Joossa i jego słynny Zielony Stół. Ważne jest natomiast, że ten sposób myślenia o tańcu w końcu ujawnił się w polskich przedstawieniach. Czy to jednak niezbyt pochopne wnioski i aplauz? Przekonajmy się.
I przejdą deszcze… miało podjąć próbę nowego spojrzenia na powstanie warszawskie i czas drugiej II wojny światowej – przynajmniej tyle można było dowiedzieć się z wywiadu z choreografem, poprzedzającego premierę. W tytule przedstawienia dodatkowo podkreślony został związek z legendą powstania warszawskiego – Krzysztofem Kamilem Baczyńskim i z jego utworem Deszcze (wykonywanym przez kolejną legendarną postać polskiej kultury – Ewę Demarczyk). W wywiadach pojawiały się także inne odwołania do tekstów kultury. Jednym z nim był Kanał Andrzeja Wajdy, innym ekranizacja Kolumbów Romana Bratnego, powiązane tematycznie z czasem powstania warszawskiego i II wojny światowej. Filmy, seriale i powieści posłużyły więc jako bezpośrednia inspiracja dla choreografa i zespołu oraz jako naturalny kontekst baletu Pastora. W samej materii przedstawienia nie można jednak było odnaleźć tych śladów.
Mimo to balet ten może fascynować, kiedy zapomni się o stworzonej przed premierą sugestii, że będzie to nowe spojrzenie na najnowszą historię Polski. Tym bardziej kuszącej, że Pastor niedawno wrócił do Polski z długoletniej emigracji, co powinno nadać jego optyce dystans i świeżość spojrzenia. Warunki ku temu, by powstał balet o historii Polski widzianej oczami przybysza z zewnątrz, ale doskonale znającego realia, były więc doskonale. Niestety, stało się inaczej, temat historii Polski, a szczególnie okresu wojennego wydaje się jednak potraktowany powierzchownie, nieprzepuszczony przez indywidualne doświadczenie choreografa. Co więcej, nie wyszedł on poza stereotypowe, szkolne ujęcie tematu.
Konfrontując ponownie i bardziej szczegółowo informacje z zapowiedzi spektaklu i jego materię warto zaakcentować, że w wypowiedziach przedpremierowych choreograf konsekwentnie podkreślał, że w przedstawieniu nie będzie odwoływał się do konkretnych sytuacji i biografii. Zgadza się. W spektaklu nie ma zatem żadnych śladów narracji typowej dla dokumentalnych opracowań. Wręcz przeciwnie: Pastor sięgnął w I przejdą deszcze… po poetykę liryczną, nastrojową. Publiczność może docenić plastyczność ciał tancerzy i, co może najważniejsze, wszechogarniający i udzielający się nastrój niepokoju, smutku, zgryzoty, lęku. Przytłaczające uczucie straty, nieodwracalności śmierci ewokuje także obraz rzucony na ekran w głębi sceny – przedstawiający pień brzozy, a dokładniej jej regularne słoje. To zbliżenie na pień drzewa uruchamia ciąg funeralnych skojarzeń, połączonym z ostatecznym odejściem, ze śmiercią, konduktami, żałobą, i − w końcu − z ekranizacją Brzeziny Iwaszkiewicza dokonanej przez Wajdę. Z obrazami przedwiośnia, zapadającej się w błocie furmanki z trumną, wyciosaną z brzozy.
W spektaklu brakuje jednak umiaru lub wyczucia, co potwierdza inny obraz − tym razem do granic możliwości dosłowny, a nawet pretensjonalny. W Czasie klęski na telebimie pojawiają się jęzory ognia zagarniające cały ekran, a w końcu tej sceny przenoszą się one poza ramy ekranu, oplatając także poruszającą się po scenie tancerkę. W efekcie powstaje patetyczny (ale nie przejmujący) obraz zagłady w czasie powstania warszawskiego albo szerzej – wojny. W poetyce obrazowania Pastor balansuje na cienkiej granicy dosłowności, natomiast tematycznie od niej ucieka, podobnie jak od konkretnych wydarzeń i postaci. Uniwersalizując historię może przekazać tylko prostą prawdę − nie wychodzącą poza ramy szkolnego opracowania − że czas wojny wyczerpuje, zabiera nadzieję i życie. Choreograf znajduje jednak coś, co pozwala mu wierzyć, że po tej grozie i rozpaczy musi przyjść w końcu ukojenie. W balecie I przejdą deszcze… przychodzi ono tak, jak zapowiada je sam tytuł: w postaci deszczu – tchnienia. Tym razem choreografowi udaje się znów uwieść publiczność plastycznością, monumentalnością i widowiskowością obrazu. Rzęsista ściana deszczu na długo zostaje w pamięci.
Śladów wspólnotowości, obecności mitu można by doszukiwać się jedynie w strukturze czasu przedstawienia, która przypomina pętlę. Pierwsza i ostatnia scena wydają się być skonstruowane bardzo podobnie, niemal identycznie. „Młodzi”, pojawiający się na początku przedstawienia i w jego finale, zachowują się tak samo, jakby nic się nie zmieniło, przesunęła się tylko wskazówka zegara czasu. Nic się nie zmieniło, a to oznacza, że doświadczenie wojny – pisząc nie mniej wprost niż w libretcie − nie jest doświadczeniem nowego pokolenia, nie zmienia optyki tych, którzy jej nie przeżyli. Jest młodość, której atrybutami stają się śmiech i beztroska. W efekcie cały spektakl Pastora rozmywa się w bezczasie. W związku z tym tancerze nie mogą stworzyć charakterów, a jedynie typy postaci. W widza uderza „ściana” takich samych twarzy, unifikacja grupy, brak ich personalizacji, która mogłaby być tak ważnym atutem właśnie przy podjętym temacie pamięci, wspomnień osobistych, które także układają się w historię Polski.
Widz spektaklu − poza tym że jest prowadzony za rękę i może bez trudu rozpoznać następujące po sobie sceny i części przedstawienia − nie dowie się, jakie jest przesłanie baletu, czy komentarz choreografa. Dostaje więc balet składający się z czterech fragmentów: Czas wspólnoty, Czas lęków, Czas klęski i Czas tęczy – które może dopasować do okresu międzywojnia. Może, tylko po co? Nie zmieni to faktu, że nie wiadomo, jaka jest puenta tego baletu: czy powinno się pamiętać? Jeśli tak – to, co i w jaki sposób? Jak porządkować wspomnienia i jak o nie dbać? Co dają Polakom? Jak je archiwizować, jak korzystać z doświadczenia przodków? Choreograf nie daje odpowiedzi, ani propozycji. Pozostaje jednak poczucie uczestniczenia w czymś uroczystym, a nierzadko pojawiają się piękne obrazy sceniczne i taniec.
Pod względem tematyki spektakl ten bez wątpienia wkracza na nowy obszar, do tej pory rzadko oswajany w historii polskiego baletu. Na razie dzieje się tak jednak głównie w założeniach, w praktyce bowiem Pastor robi wszystko, by odnosząc się do przeszłości, do wspomnienia powstania warszawskiego ostatecznie uciec od wiążących deklaracji czy komentarza. Przywołane tropy zostają właściwie unieważnione, stają się pustymi figurami retorycznymi. Choreograf użył wielu chwytów, by materiał ze wszech miar zaangażowany politycznie uczynić jednak apolitycznym i zamiar ten osiągnął. Jego balet dotyka tych spraw w metaforyczny sposób. Jest to dość popularny zabieg w sztuce baletowej, polegający na tworzeniu siatki skojarzeń, budowaniu scen z odniesieniami do przestrzeni kultury istniejącej poza obrębem sceny, które dopełniają w spektaklu miejsca niedookreślone. Tym samym akcja baletu została więc rozpuszczona w bezczasie.
Mimo tych asekuracyjnych wyborów choreografa balet I przejdą deszcze… zasługuje na uwagę. Nie można odmówić przedsięwzięciu rozmachu i dbałości o technikę oraz coraz lepszej formy zespołu. Obserwacja zmian, jakie zachodzą w Polskim Balecie Narodowym od kiedy jego dyrektorem jest Krzysztof Pastor, a czego przykładem może być także komentowana premiera – nastrajają optymistycznie. Dlatego nawet jeśli zakrojonym na szeroką skalę przedsięwzięciom (jakim była premiera I przejdą deszcze) nie udaje się sprostać wszystkim oczekiwaniom widzów, to i tak niezwykle ważny jest fakt, że Polski Balet Narodowy nie chce być muzealnym przeżytkiem i szuka dla siebie miejsca w współczesnym świecie widowisk. Czy na scenie Teatru Wielkiego − Opery Narodowej wydarzyło się w ten premierowy wieczór coś wyjątkowego? Jeszcze nie, ale możliwe, że wkrótce się wydarzy. Potencjał drzemie w zespole, a Pastor szuka nowych pomysłów i rozwiązań.
Anna Królica