Kapitalizm, ubóstwo i rusyfikacja w Ukrainie. Ignorowane powiązania
Wszyscy ci, którzy śledzą poczynania ukraińskich kapitalistów (oligarchów), dobrze znają niektóre rezultaty ich „działalności biznesowej”, na czele z zatrważającym zniszczeniem Kijowa, opisanym przez Oksanę Zabużko.
Wystarczy również przejrzeć Maidan.org.ua, żeby przekonać się, że podczas gdy ukraińscy politycy wdają się w na pozór niekończące się starcia, oligarchowie prowadzą „interesy jak zwykle”. Niestety, często pod tą nazwą kryje się, prowadzone przez korporacje, systematyczne pogarszanie jakości życia i niszczenie mienia, począwszy od likwidacji kijowskich parków i placów zabaw, aż po rozbiórkę pozostałości XII-wiecznej katedry w Czernichowie, żeby zrobić miejsce pod kompleks kasyna i hotelu. Nawet prezydencki dekret nie zdołał powstrzymać budowy monstrualnego wieżowca dla bogaczy nad brzegiem Dniepru, zakłócającego widok na piękne zarysy pobliskiego Pałacu Mariańskiego – wieżowca, który w przyszłości i tak osunie się do Dniepru, bowiem teren gdzie został on zbudowany nie utrzyma jego ciężaru. Jako że tylko niektórzy oligarchowie płacą podatki (o ile w ogóle płacą), deficyt dochodów z tego tytułu powoduje, iż władz nie stać na utrzymanie podupadających przestrzeni i służb publicznych, co w rezultacie dyskredytuje władze w oczach obywateli. Ci ostatni zauważają natomiast stały wzrost liczby „prywatnych” budynków i terenów, nie tylko czystych i schludnych, ale dzięki nieprzeliczonym pracownikom „prywatnej ochrony” – „bezpiecznych”.
Ta “prywatyzacja biezpieczentswa” jest wskaźnikiem zjawiska, którego przeciętny obywatel nie dostrzega – refeudalizacji społeczeństwa, która odbywa się pod hasłem „ekonomii wolnego rynku” albo „kapitalizmu”; innymi słowy, mamy obecnie sytuację, w której państwo traci monopol na kontrolę przemocy w granicach kraju. Obecnie, podobnie jak przed wiekami, władze nie dzielą nadzoru nad przemocą. Współdziała natomiast z uzbrojoni ludźmi podlegającymi prywatnemu dowództwu, których niegdyś zwano najemnikami, a w dzisiejszej Ukrainie – ochroną (ochorona). Bogaci i wpływowi chcą wręcz wprowadzenia prawa zezwalającego im, jak w czasach feudalnych, na eksmisję i przesiedlenie mieszkańców budynków, które pragną zburzyć i zastąpić gigantycznymi wieżowcami (swiczki), podobnymi do tych, które już dziś szpecą kijowski krajobraz. Mimo, że ta działalność przestępcza ma charakter trwały i nasilony, nie monitoruje jej żadna organizacja w rodzaju Corporate Watch. Org. Ze względu na korupcję, szalejącą w sferach rządzących, nie widać zbytniej szansy na postawienie winnych (bogatych oligarchów) w stan oskarżenia.
Kolejnym rodzajem działalności, którą obecnie trudno sobie wyobrazić jako pomocną w przezwyciężaniu przez Ukraińców historycznej spuścizny obcej dominacji, jest aktywność wydawnicza właścicieli prywatnych korporacji. Na tym polu zarówno obcy, jak i miejscowi właściciele firm wydają się być raczej zainteresowani utrzymaniem Ukrainy pod wpływami Rosji, niż pomocą rządowi Ukrainy w stworzeniu narodowej sfery komunikacji publicznej jaka istnieje w każdym normalnym kraju. Każdy, kto odwiedził Ukrainę, wie, że nawet w stolicy zakup gazety codziennej czy popularnego magazynu ilustrowanego w języku ukraińskim graniczy z cudem. W kraju, gdzie odsetek Rosjan nie przekracza dwudziestu procent populacji, a wszyscy urodzeni i wykształceni na Ukrainie Rosjanie czytają po ukraińsku, ponad osiemdziesiąt procent wydawnictw drukuje się w języku rosyjskim. Co szczególnie ciekawe, sytuacja ta wydaje się w ogóle nie mieć związku ze względami finansowymi. Na przykład trzy wielkie koncerny medialne (oparta na kapitale holenderskim grupa Telegraaf, kijowska KP Media i grupa multimedialna Siegodnia) wydają łącznie dwadzieścia osiem tytułów gazet codziennych i czasopism. Spośród nich tylko dwa to tytuły w języku ukraińskim. Są tam również wydawane masowo trzy czterostronicowe rosyjskojęzyczne gazety codzienne, rozprowadzane darmowo w setkach tysięcy egzemplarzy w co najmniej czterech największych miastach Ukrainy. Dlaczego w kraju, gdzie każdy czyta po ukraińsku, koncerny wydawnicze rozdają za darmo publikacje w języku rosyjskim? Rosyjskojęzyczne publikacje na Ukrainie, przez sam fakt języka, w którym są wydawane, utrwalają potrzebę umiejętności czytania w języku rosyjskim, umożliwiając tym samym wpływ upolitycznionych mediów, zdominowanych przez kremlowską Rosję, na ukraińską opinię publiczną. Należy przy tym podkreślić, że rosyjskojęzyczne materiały wydawane na Ukrainie niekoniecznie muszą być z założenia antyukraińskie i prorosyjskie. Aby uspokoić ukraińskie obawy w tej sprawie, należałoby zbadać zagadnienie doświadczalnie, przeprowadzając wnikliwą analizę treści zamieszczanych w tych materiałach. Tymczasem, rzecz dziwna, w ciągu siedemnastu lat, które upłynęły od momentu odzyskania niepodległości, nikt nie opublikował takiej analizy, a co gorsza, nikt nawet nie zabrał się za podobny projekt.
Kolejne istotne, a nieanalizowane dotąd zagadnienie dotyczy ukraińskich oligarchów. Jak się wydaje, problem leży w tym, że niewiadomo ilu spośród najbogatszych mieszkańców Ukrainy posługuje się na co dzień językiem ukraińskim, czy prowadzi firmy w tym języku, lub przynajmniej troską napawa ich brak ukraińskojęzycznych produktów na rynku. Nie wiadomo też ilu z nich bierze udział w finansowaniu ukraińskiej kultury narodowej. Na przykład Rinat Achmetow obecnie rzekomo udziela poparcia prezydentowi Juszczence, a podejmowane przez niego inicjatywy są ważne dla Ukrainy, choćby w kwestii uznania wielkiego głodu z ludobójstwo. Z drugiej strony, Achmetow nie tylko że nie finansuje ani jednej publikacji w języku ukraińskim, ale jeszcze wspiera rosyjskojęzyczną gazetę codzienną (Siegodnia), w której regularnie ukazują się antyukraińskie perory rosyjskiego ekstremisty-nacjonalisty Olesia Buziny i artykuły antynatowskie. Ilu spośród „ukraińskich” oligarchów kroczy ramię w ramię z Wiktorem Pińczukiem, który hojnie rozdziela stypendia wśród ukraińskich studentów, a ostatnio ustanowił wielomilionowy fundusz, mający umożliwić ukraińskim studentom kształcenie na najlepszych europejskich i amerykańskich uniwersytetach? Ilu „ukraińskich” kapitalistów prowadzi ukraińskojęzyczne przedsiębiorstwa? Ilu spośród nich używa posiadanych wpływów i zasobów finansowych, żeby zachęcić swoich europejskich i amerykańskich odpowiedników do wydawania produktów medialnych w języku ukraińskim? Jeśli rzeczywiście nie istniałaby ukraińska klasa kapitalistyczna, skutki tego faktu byłyby bardzo głębokie. Znaczyłoby to bowiem, że tak jak przed stu laty, podział na bogatych i biednych to w istocie podział na ubogich obywateli mówiących po ukraińsku i zamożnych nie-Ukraińców. Jeżeli tak właśnie jest, oznacza to, że mimo uzyskania niepodległości, kwestie narodowościowe i społeczne nie zostały na Ukrainie „rozwiązane”.
W swoim najnowszym światowym bestsellerze, dziennikarka Naomi Klein analizuje, w jaki sposób na całym świecie, począwszy od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, prywatne korporacje w zmowie z rządami czerpią korzyść z różnego rodzaju katastrof, żeby pozbyć się mieszkańców różnych terenów, a ich dotąd „nierentowne” domy i dzielnice przerobić na „zyskowne” centra handlowe i hotele. Wykorzystując początkowy szok spowodowany tąpnięciami politycznymi czy klęskami żywiołowymi, przedstawiciele korporacji i prawnicy odzierają gospodarki narodowe, środowisko naturalne i opiekę zdrowotną z chroniących je zapisów prawnych, kradną państwowe aktywa, likwidują programy socjalne, etaty dla pracowników wykwalifikowanych i związki zawodowe. Nowy podział wpływów powoduje powstanie spolaryzowanych społeczeństw z nieco większą liczbą bogatych, znacznie większą liczbą ubogich i skurczoną klasą średnią. Taki scenariusz zdarzeń można zaobserwować również w Osetii Południowej, gdzie jedyną grupą, gotową czerpać zyski z nieszczęścia, są rosyjscy oligarchowie i ich skorumpowani miejscowi poplecznicy.
„Kapitalizm”, który opisuje Klein, jest różny od gospodarki mieszanej typu keynesowskiego, na której nastanie liczyli Ukraińcy w 1991 roku i której zaprowadzenie wiązało się wszędzie ze stworzeniem etatów dla wykwalifikowanych pracowników, z godziwymi płacami, sprawiedliwymi podatkami dla przedsiębiorstw, programami socjalnymi i uprawnieniami dla związków zawodowych. Ukraiński kapitalizm to odmiana „nowego” kapitalizmu, występującego na świecie od lat osiemdziesiątych XX wieku, najczęściej identyfikowanego z „neoliberalizmem” Miltona Friedmana. Jest to regres do brutalnego kapitalizmu z początków rewolucji przemysłowej. Ta na poły przestępcza działalność zdominowana jest przez niepochodzących z wyboru managerów korporacji, bankierów i spekulantów, którzy uważają, że prawa ustanowione przez obieralne władze, a chroniące aktywa i interesy publiczne oraz regulujące międzynarodowy przepływ kapitału, ograniczają ich własne prawo do osiągania zysku. Ludzie ci kierują swoje nieopodatkowane przychody wyłącznie do małych grup udziałowców i na konta w rajach podatkowych, w konsekwencji swojej działalności pozostawiają po siebie spustoszone kraje, jak chociażby Zimbabwe, Zairy czy ostatnio Amerykę George’a W. Busha. Większość stanowisk pracy w krajach o tym typie kapitalizmu to ułamki etatu, przeznaczone dla pracowników niewykwalifikowanych i niezrzeszonych w związkach zawodowych, nisko płatne, bez żadnych przywilejów, emerytur czy opieki zdrowotnej. Wszystkie zyski w tego rodzaju kapitalizmie spływają na konta elitarnej grupy najbogatszych.
Mimo, że Ukrainie na razie oszczędzony jest, jak się zdaje, horror „katastrofalnego kapitalizmu”, to nie ominęła jej jednak jego Dickensowsko-Friedmanowskiej postać. Według Klein, w ten „nowy” kapitalizm uwikłał się, między innymi, były ambasador USA na Ukrainie. Obecnie na Ukrainie działa również korporacja Haliburton, która zarobiła miliardy dolarów, prowadząc korupcyjną działalność w Iraku. Krytycy uznają ją za pół kryminalną organizację. Jest ona członkiem Amerykańsko-Ukraińskiej Rady Biznesu (US-Ukraine Business Council – http://www.usubc.org/). Innym członkiem tej wpływowej organizacji jest Cargill Corporation, która dążąc do osiągnięcia monopolu rynkowego i zwiększenia zysków, przez ostatnie dziesięciolecia korzystała z subsydiów rządowych, czyli z pieniędzy podatników, systematycznie wywłaszczając rolników i niszcząc środowisko naturalne przez monokulturowe plantacje. W skrócie, polega to na zastępowaniu produkcji podstawowych roślin uprawnych wytwarzaniem dóbr luksusowych na eksport. Najnowszym rezultatem działalności tej korporacji jest niszczenie brazylijskich lasów tropikalnych przez zakładanie plantacji soi – spośród których spora część opiera się de facto na pracy niewolniczej.
Jednak Ukraińcy i wszyscy inni, którzy martwią się losem Ukrainy, nie wydają się tym przejmować i nie szukają odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób Friedmanowska, neoliberalna działalność przestępcza amerykańskich korporacji ma przyśpieszyć wejście Ukrainy do Unii Europejskiej, skoro powoduje polaryzację i ubożenie społeczeństwa? Czy wykres, obrazujący społeczeństwo ukraińskie doby „nowego kapitalizmu”, kształtem przypominać będzie gruszkę, czy może jajko? Jeśli to pierwsze, przyszłość Ukrainy jest niewesoła. Nie powinno się zapominać, że na chwilę obecną UE, z wyjątkiem Wielkiej Brytanii, należy do tych szczęśliwych regionów świata, gdzie wpływ neoliberalnego „nowego kapitalizmu” jest słabo odczuwalny. Nikt też nie pyta, czemu Amerykańsko-Ukraińska Rada Biznesowa najwyraźniej nie wyznaczyła żadnych kryteriów członkostwa w swoich szeregach. Czemu, obok Cargilla i Haliburtona, zrzesza ona korporacje takie jak Vanco, mającą prawdopodobnie powiązania z rosyjską mafią. Dlaczego USUBC nie wydała oficjalnego stanowiska, potępiającego nielegalne korporacyjne „naloty” oraz niszczenie publicznego i prywatnego mienia na Ukrainie? Dlaczego akceptuje fakt, że jej członkowie prowadzą interesy na Ukrainie w języku rosyjskim?
Polityczna lojalność na Ukrainie nie jest zdeterminowana przez używany na co dzień język. Jak powszechnie wiadomo, rosyjskojęzyczni mieszkańcy Kijowa w przeważającej większości poparli narodowo-demokratyczną Pomarańczową Rewolucję. Mówiący po rosyjsku zaliczają się do większości, która popiera Łytwyna, Juszczenkę, Tymoszenko, Kostenkę i Łucenkę, czyli narodowych demokratów w szerokim rozumieniu tego terminu. Mówiąc w skrócie, większość rosyjskojęzycznych mieszkańców Ukrainy uznaje niepodległą Ukrainę za swoje państwo. A jednak każdy kolejny sondaż przekonuje, że mieszkańcy miast pochodzenia rosyjskiego i mówiący po rosyjsku są bardziej skłonni do postaw prorosyjskich, antyukraińskich i antyeuropejskich, niż pochodzący ze wsi czy małych miasteczek, mówiący po ukraińsku obywatele narodowości ukraińskiej[1]. Ponadto, podczas gdy na Ukrainie istnieją świetnie zorganizowane ekstremistyczno-nacjonalistyczne skrajne ugrupowania prorosyjskie, wspierane bezpośrednio lub pośrednio przez Kreml, nie ma porównywalnie wpływowych grup ukraińskich skrajnych nacjonalistów. Nawet jeśli istniało jedno takie ugrupowanie (UNA-UNSO – Ukraińskie Zgromadzenie Narodowe-Ukraińska Samoobrona Narodowa), zdążyło się już dawno rozpaść. Jeden z jego przywódców, Dmytro Korczynskyj, utworzył następnie grupę zwaną Bractwo, którą prowadzi pod patronatem Kremla i rosyjskich ekstremistów, na czele z Aleksandrem Duginem. Kolejna grupa, wywodząca się z Charkowa, która posługuje się ukraińskimi symbolami narodowymi i ekstremistyczno-nacjonalistyczną retoryką, w rzeczywistości również ma charakter prorosyjski. Organizacja „Patrioci Ukrainy”, założona przez ekstremistów z Partii Regionów z prawdopodobnym udziałem burmistrza Dobkina, to ściśle tajny projekt Kremla, nastawiony na zdyskredytowanie ukraińskich idei narodowych i niepodległości Ukrainy[2]. Wespół z tymi zakamuflowanymi i zamkniętymi prorosyjskimi grupami istnieją oczywiście grupy otwarcie prokremlowskie, antyukraińskie i skierowane przeciwko „Pomarańczowym”, jak Partia Komunistyczna, Rosyjska Cerkiew Prawosławna na Ukrainie, Blok Rosyjski i blok Vitrenki – wszystkie razem uważane są przez narodowych demokratów za część rosyjskiej “piątej kolumny” na Ukrainie. Korzystają przy tym oczywiście ze wszystkich dobrodziejstw demokracji, wprowadzonej przez ukraińską Pomarańczową Rewolucję. Niezbite dowody ich działań widać choćby na Krymie[3].
W świetle powyższych rozważań powstaje pytanie: jakże to niezadowolenie i gniew, wywołane przez przekształcenia społeczne, ubóstwo i polaryzację społeczeństwa, które na Ukrainę sprowadził rusyfikacyjny, neoliberalny kapitalizm, mają przygotować ten kraj na członkostwo w UE gdzie międzynarodowym językiem jest angielski? Niestety, nikt nie wydaje się być zainteresowany roztrząsaniem tej kwestii.
Stepan Wełyczenko
[1] J. Besters-Dilger red., Movna polityka ta movna sytuatsiia v Ukraini, Kijów 2008. [2] Mimo że Ukraina i Rosja podpisały w roku 1992 porozumienie, na mocy którego obie strony zobowiązały się do nieużywania przeciwko sobie nawzajem agencji wywiadu cywilnego, nie było w nim mowy o Rosyjskim Wywiadzie Wojskowym (GRU), który nadal aktywnie działa na byłych terenach ZSRR. [3] J. Tyszczenko i in., Suspilno-politychni protsesy v AR Krym: osnovni tendentsii, Kijów 2008, str. 54–74. Publikacja dostępna również on-line:http://www.ucipr.kiev.ua/index.php?newlang=ukr
Kultura Enter
2008/11 nr 04