Katastrofa estetyczna. Reklama w przestrzeni publicznej
Reklama zewnętrzna wymknęła się w Polsce spod kontroli. Przestrzeń publiczna została przez nią zawłaszczona i zdewastowana. Obcując na co dzień z wizualnym chaosem, zaczynamy traktować go jako stan normalny, przestajemy go dostrzegać. Stępiamy własną wrażliwość, tracimy poczucie harmonii, przenosimy zgodę na nieporządek i bylejakość do przestrzeni prywatnych. Czy istnieje granica nasycenia przestrzeni publicznej reklamą? Zdaniem samych prezesów firm reklamowych, w obecnym stanie prawnym – nie istnieje.
To co wewnątrz domu, należy do ciebie, to co na zewnątrz, do wszystkich. (chińskie)
Jestem entuzjastą pejzażu, a nigdy jeszcze nie widziałem takiego, któremu pomogłaby obecność billboardu. Trzeba być ostatnim łotrem, żeby szpecić billboardami radujące oko przestrzenie.
David Ogilvy, założyciel agencji reklamowej Ogilvy & Mather, Confession of An Advertising Man, 1963
Być może trudno w to uwierzyć, ale to nie architekci, nie urbaniści i nie miejscy planiści kształtują dziś ostateczną postać przestrzeni publicznej, w której wszyscy wspólnie funkcjonujemy. Dokonania tych specjalistów, którzy teoretycznie powinni mieć ostatnie zdanie na temat wyglądu naszych miast, stanowią tylko tło dla działania siły mającej o wiele większy wpływ na wygląd naszego otoczenia – dla reklamy. Reklama zewnętrzna, z angielska zwana outdoorem, wymknęła się w Polsce spod jakiejkolwiek kontroli. Przestrzeń publiczna została przez nią całkowicie zawłaszczona.
Jednocześnie reklama stanowi immanentną część naszej kultury i mechanizm napędowy gospodarki. Spełnia ona także bardzo istotną rolę informacyjną. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może postulować jej likwidacji, jednak musi ona podlegać ograniczeniom. Nie jest to zamach na wolność słowa, ani na prawo do dysponowania własnością prywatną, podobnie jak nie są nią ograniczenia związane z emisją hałasu, czy zanieczyszczeń.
Krajobraz po bitwie
Na rynku reklamy outdoorowej trwa wojna. Pięć największych firm rozbudowuje na wyścigi swoje systemy nośników, starając się prześcignąć konkurencję, lub przynajmniej dotrzymać jej tempa i nie wypaść z gry. Ten bowiem, kto zapewni klientom najlepszą ekspozycję reklam i największe dotarcie z komunikatem do klienta, zgarnie najlepsze kontrakty, nikt więc nie może pozwolić sobie na skrupuły czy wątpliwości. Na co bardziej ruchliwych skrzyżowaniach tablice reklamowe pokrywają wszystkie ściany budynków i tworzą swoiste zagajniki na narożnikach ulic. (zdjęcia nr 1, 2, 2a) W eksponowanych miejscach całe budynki pokryte są gigantycznymi siatkami reklamowymi. Wylotówki z miast biegną korytarzami powstałymi ze szpalerów tysięcy tablic reklamowych. Słupy trakcyjne, latarnie, sygnalizacja uliczna i skrzynki sterownicze infrastruktury miejskiej pokryte są kożuchem plakatów i ulotek. (3, 4, 5)
W Warszawie, gdzie skupiona jest jedna czwarta wszystkich nośników reklamowych w Polsce, w zasadzie skończyło się miejsce na ziemi i na ścianach budynków, więc billboardy coraz częściej pojawiają się na dachach. Ponieważ tam miejsca jest jeszcze sporo, tablice reklamowe ustawiane są kompletnie bez szacunku dla proporcji okolicznej architektury, dosłownie przygniatając budynki, na których stoją. (6)
Mało tego, reklamy coraz śmielej pojawiają się tam, gdzie szukamy ciszy i spokoju, w miejscach wypoczynku: na plażach, stokach narciarskich, terenach zielonych, czy trasach turystycznych. Wskakują nam przed oczy, gdy sięgamy po pistolet na stacji benzynowej, łapiemy uchwyt w autobusie, zamykamy się w kabinie publicznej toalety, czy kładziemy monety na szklanej podkładce w kasie sklepu. Nie ma przed nimi ucieczki, to nie telewizor, gdzie podczas emisji reklam możemy zmienić kanał, albo iść sobie zrobić herbatę. (7, 8 )
Jednocześnie, według danych Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej, zrzeszającej największe firmy tej branży, ilość tablic reklamowych w Polsce rośnie w tempie około 10% rocznie. Prezesi tych firm, pytani wprost, czy istnieje granica nasycenia przestrzeni publicznej reklamą, czy nastąpi moment, w którym się zatrzymają, odpowiadają krótko: przy obecnym stanie prawa – nie. Jeśli popytna nasze usługi będzie nadal rósł, będziemy starali się go zaspokoić.
Do kogo należy przestrzeń publiczna?
Chaos w przestrzeni publicznej naszego kraju nie jest problemem garstki sfrustrowanych estetów. Jej stan świadczy o kulturze kraju i poziomie rozwoju estetycznego zamieszkującego go społeczeństwa dobitniej, niż ilość teatrów czy muzeów. W tym wypadku stwierdzenie, że „byt określa świadomość” jest prawdziwe, jak w żadnym innym. Obcując na co dzień z chaosem w przestrzeni publicznej, zaczynamy traktować go jako stan normalny, przestajemy go dostrzegać. Stępiamy własną wrażliwość, tracimy poczucie harmonii, przenosimy zgodę na nieporządek i bylejakość do przestrzeni prywatnych.
Jaka jest przyczyna obecnego stanu rzeczy? Klucz do zagadki leży w rozwiązaniach prawnych, a przede wszystkim – w obecnej definicji przestrzeni publicznej. Okazuje się mianowicie, że to, co w powszechnym odczuciu uważamy za przestrzeń publiczną, w świetle polskiego prawa wcale nią nie jest. Jako obywatele, nie mamy jakiegokolwiek wpływu na ilość reklam w naszym otoczeniu i nie czerpiemy żadnych korzyści ze zgody na ich obecność. Również władze miast i gmin są całkowicie bezradne wobec inwazji reklam. Mogą decydować jedynie o tym, co dzieje się na terenach municypalnych, czyli na nieruchomości pozostających w ich wyłącznej gestii. To nikły, często jednocyfrowy procent powierzchni każdej gminy.Na prywatnym gruncie zrobić można praktycznie wszystko. Nikt nie zabroni właścicielowi udekorowania zewnętrznych ścian swojego budynku mozaiką dwudziestu billboardów i dziesiątek pomniejszych tablic reklamowych, zaś na okalających budynek trawnikach i płotach ustawienia i wywieszenia kolejnych. Emitowanie hałasu, czy zanieczyszczeń z terenu prywatnego jest bowiem limitowane i kontrolowanie, emitowanie „hałasu” wizualnego, „zanieczyszczeń” wizualnych – nie. (9)
Przyczyny katastrofy
Ministerstwo Infrastruktury twierdzi, że obecnie obowiązujące prawo wystarczająco zabezpiecza przestrzeń publiczną przed podobnymi działaniami. Wystarczy, aby ograniczenia dotyczące reklam zapisane były w tzw. planach miejscowych, czyli urzędowych dokumentach urbanistycznych, opisujących, co i gdzie można budować. Praktyka tego nie potwierdza, bo koń jaki jest – każdy widzi. Problem w tym, że sporządzanie takich planów to proces kosztowny i wieloletni. W Warszawie plany te pokrywają jedynie ok. 17% powierzchni miasta, zaś sporządza się je głównie dla terenów rozwojowych, peryferyjnych. Problem reklam dotyczy natomiast przede wszystkim stref centralnych, już zagospodarowanych.
Dotychczasowe unormowania dotyczące reklamy zewnętrznej rozproszone są pomiędzy wiele aktów prawnych. Są nieprecyzyjne, a kontrola ich wykonania leży w gestii wielu instytucji, dla których często jest to problem drugorzędny. Sytuacja ta umożliwia podmiotom zajmującym się reklamą zewnętrzną tzw. „kreatywną interpretację” tych przepisów, pozwalającą na lokowanie nośników reklamowych w przestrzeni publicznej w zgodzie z prawem z jednej strony, a niemal poza wszelką kontrolą z drugiej. Jak to możliwe?
Jako szczególnie degradujące dla przestrzeni publicznej można wskazać następujące mankamenty prawa:
- Nie istnieje jakiekolwiek ograniczenie ilości i wielkości nośników reklamowych, a także minimalnych odległości pomiędzy nimi. Największy billboard w Warszawie ma ok. 170 m2powierzchni, a normą są nośniki trzydziestosześcio- i czterdziestoośmiometrowe. W Paryżu wielkość tablic reklamowych ograniczono niedawno do 8 m2 . W Polsce jest w tej chwili ok. 110 tysięcy billboardów wszelkiego typu. W USA, gdzie każdy stan reguluje ich liczbę we własnym zakresie, na terenie poszczególnych stanów (o powierzchni często większej, niż Polska) liczba ta oscyluje z reguły wokół 20 000. Cztery amerykańskie stany: Vermont, Alaska, Hawaje i Connecticut wprowadziły całkowity zakaz billboardów na swoim terytorium
- Brak jest wyznaczonych stref o szczególnym znaczeniu, całkowicie wolnych od reklam. Nikogo nie dziwią reklamy pojawiające się na muzeach, cmentarzach, kościołach, uczelniach, zabytkach, na terenie parków czy nadmorskich plaż. (10,11,12)
- Większości nośników reklamowych w Polsce sytuowana jest na podstawie zgłoszenia, nie wymagającego uzyskania decyzji o warunkach zabudowy, czyli zgody odpowiedniego urzędu. Firmy ustawiają reklamę, wysyłają zgłoszenie tego faktu do urzędu i celowo opóźniają odbiór listów poleconych poza ustawowy 30-dniowy termin, uniemożliwiając w ten sposób doręczenie sprzeciwu wobec podjętych działań. Po 30 dniach samowolka legalizuje się i nic już w tej sprawie nie można zrobić. W szczególności, na podstawie zgłoszenia ustawia się billboardy na tak zwanych fundamentach nie zagłębionych. Oznacza to, że jeśli noga gigantycznego billboardu tkwi w kilkutonowym klocu betonu, stojącym wprost na trawniku, konstrukcja taka nie wymaga niczyjej zgody na jej ustawienie w przestrzeni miasta, oczywiście oprócz właściciela tego trawnika. (13)
- Czas trwania procedury rozbiórki lub usunięcia nielegalnie umieszczonych reklam jest dłuższy, niż okres trwania kampanii reklamowych, których te nośniki dotyczą. Reklamodawcy osiągają więc w nielegalny sposób swój cel i dochody, zachowując jednocześnie pozory legalności. Wyczerpują całą procedurę odwoławczą, a po otrzymaniu ostatecznej decyzji urzędu, nakazującej usunięcie reklamy, robią to natychmiast. Tyle, że kampania reklamowa właśnie się skończyła. Z tej drogi często korzystają reklamy wchodzących do kin filmów (14)
- Dolegliwość kar za nielegalnie umieszczone reklamy jest bardzo niska, wielokrotnie niższa od przychodów z tytułu ich eksploatacji. Dla przykładu, nielegalna, miesięczna ekspozycja wielkopowierzchniowej siatki reklamowej na zabytkowym, objętym ochroną konserwatorską budynku, przy reprezentacyjnym bulwarze Warszawy przynosi firmie wpływy na poziomie nawet 250 tys. zł. Grzywna, jaka za to grozi, to najwyżej 5 tys. zł. (15)
- Za rozlepianie plakatów na przystankach, słupach itp., ukarać można jedynie mandatem osobę bezpośrednio te plakaty przyklejającą, co i tak się nigdy nie dzieje. Zleceniodawca pozostaje bezkarny. Istnieją firmy wyspecjalizowane w tej formie reklamy nielegalnej, której pracownicy znają grafik przejazdów miejskich służb oczyszczania i pojawiają się w wybranych miejscach chwilę po nich. W ten sposób reklamy takie wiszą kilka dni, do następnej wizyty tych służb. (16, 17)
- Reklamodawcy wykorzystują brak jednoznacznej definicji reklamy, jako komunikatu niosącego treści komercyjne, o dowolnej postaci fizycznej. Z tego powodu wystarczy dołożyć do billboardu kółka i staje się on… pojazdem, który można zaparkować na dowolnie długo w wybranym miejscu miasta. Reklamy coraz częściej udają inne przedmioty – bankomaty, automaty do napojów, ławki czy miejskie kwietniki. Spotkać też można gigantyczne billboardy umieszczone na nadmuchiwanych ścianach, które w ciągu godziny można ustawić w dowolnym miejscu i równie szybko zwinąć, czy reklamy projektowane nocą na ścianach kamienic z rzutników wideo dużej mocy, wożonych w samochodach. (18,19,20)
- Brak jest instytucji jednoznacznie odpowiedzialnej za kontrolę rynku reklamy zewnętrznej. Instytucje takie jak policja, straż miejska czy nadzór budowlany traktują reklamę zewnętrzną jako problem czwartej kategorii i często w ogóle nie podejmują interwencji.
W tych warunkach firmy outdoorowe, zarówno te działające legalnie, jak i nielegalnie, mogą umieścić dowolną reklamę w praktycznie dowolnym miejscu, z czego skwapliwie korzystają. Outdoor jest bowiem jedną z najskuteczniejszych form bezpośredniej komunikacji marketingowej i popyt na ten rodzaj usług ze strony reklamodawców jest olbrzymi.
Jeśli nie wiadomo o co chodzi – chodzi o pieniądze
Gigantyczne pieniądze likwidują wszelkie skrupuły. Według danych wspomnianej już Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej, w tym roku wartość legalnego rynku outdoorowego wyniesie ok. 800 milionów zł, a jest to tylko część obrotów całej branży. Oprócz przychodów firm działających nielegalnie, nie wlicza się do nich choćby kwot wydatkowanych na reklamy na pojazdach – tramwajach, autobusach czy taksówkach.
Problem pieniędzy najdobitniej widoczny jest na przykładzie reklam wielkopowierzchniowych, zakrywających całe budynki. Lokatorzy czynszowych kamienic, kuszeni perspektywą kilkusetzłotowej bonifikaty w opłatach, godzą się na zasłonięcie na lata okien swojego mieszkania płachtami reklamowymi. Ci, którzy się nie godzą, zostają zwykle przegłosowani i zmuszani są przez wspólnoty do życia bez dostępu światła i świeżego powietrza. Dopiero ostatnio, po wielu latach takich praktyk, prawa tych lokatorów wzięły pod obronę sądy. Pracowników firm, których biurowce znikają za płachtami reklamowymi, nikt nie pyta o zdanie, czy zgadzają się na pogorszenie warunków pracy. Studenci zamieszkujący akademik Riviera w Warszawie otrzymali zakaz wypowiedzi dla mediów, krytykujących zasłonięcie okien w pokojach, pod groźbą usunięcia z akademika z powodu „działania na szkodę uczelni”. (21) Właściciel zabytkowego hotelu na centralnym placu stolicy zrezygnował z remontu budynku i zamienił go w gigantyczny słup ogłoszeniowy. Przychody z ekspozycji reklamy na fasadzie są porównywalne z dochodami, które mógłby przynieść hotel. (22)
Każda tablica reklamowa to kilkaset złotych miesięcznie dla właściciela nieruchomości. A czasy są takie, że liczy się każdy grosz, każdy wiesza więc tyle reklam, ile może. Tam, gdzie jeszcze ich nie ma, potencjalnych reklamodawców kuszą stosowne zachęty. (23,24)
Reklama a zdrowie
Firmy zajmujące się reklamami wielkopowierzchniowymi twierdzą, że drukowane są one farbami kompletnie nieszkodliwymi dla zdrowia i posiadającymi wszelkie niezbędne atesty, zaś osoby uskarżające się na nieprzyjemny zapach w mieszkaniu, bóle głowy czy mdłości, prawdopodobnie się mylą lub są nadwrażliwe. Reklamy te wieszane są na budynkach tuż po wydrukowaniu, gdzie bowiem suszyć płachtę o powierzchni boiska piłkarskiego? Dziwnym zbiegiem okoliczności, reklamy te zmieniane są zwykle w piątek, w godzinach popołudniowych, kiedy nie pracuje już SANEPiD. Do poniedziałku reklama ma czas, by wyschnąć. Mało tego, przepisy nakazują SANEPiD-owi pobieranie próbek powietrza w pomieszczeniach tylko przy zamkniętych oknach, co całkowicie mija się w tym wypadku z celem badania. Tak więc oprócz cichych utyskiwań, póki co nie istnieją twarde dowody na szkodliwość reklam. Jednak nie może pozostać obojętne dla samopoczucia kilka lat życia za płachtą odcinającą powietrze, światło i widok z okna w dzień, a świecącą tysiącami wat halogenowej mocy po zmroku. Wspólnoty mieszkaniowe potrafią walczyć jak lew z cieniem budynku stawianego w sąsiedztwie, o problemie reklam panuje jednak z ich strony głębokie milczenie.
Reklama (podobno) nie jest taka zła
Co ciekawe, duża część społeczeństwa nie dostrzega nawału reklam. Wyrobiliśmy w sobie mechanizm odrzucania niechcianych treści, narzucanych nam w przestrzeni publicznej, podobny do przełączania kanału w telewizorze podczas nadawania reklam. Jednocześnie firmy outdoorowe powołują się na wyniki badań (SMG/KRC z 2004 r.), które wskazują, że 70% ankietowanych uważa, że reklamy wzbogacają przestrzeń miast, czynią ją bardziej kolorową i wielkomiejską, spełniają też istotne funkcje informacyjne. Nietrudno dowieść, że metodologia badań pozwalających na takie twierdzenia została nieco nagięta pod potrzeby konkretnych rezultatów, choćby poprzez przedstawianie badanym wyjątkowo atrakcyjnych zdjęć reklam w przestrzeni miasta, niemniej jednak badania takie istnieją i stanowią mocny argument w dyskusji o ograniczeniach, jakie powinniśmy wprowadzić dla reklamy w przestrzeni publicznej.
Firmy outdoorowe twierdzą także, że nie istnieją jakiekolwiek dowody pozwalające na stwierdzenie, że reklamy umieszczane w pasie drogi pogarszają warunki bezpieczeństwa ruchu drogowego. O ile ostrożnie można zgodzić się z takim twierdzeniem w stosunku do reklam statycznych, o tyle na pewno nie można tego powiedzieć o najnowszym krzyku techniki w dziedzinie reklamy zewnętrznej – o wideobillboardach, czyli gigantycznych ekranach telewizyjnych. Jak wiadomo, oko ludzkie reaguje na ruch i ten rodzaj reklam ma wyjątkową zdolność do skupiania na sobie uwagi. Z tego powodu w USA, gdzie wideobillboardy zaczęły stanowić poważny problem, wprowadzono szereg obostrzeń, od wprowadzenia minimalnej częstotliwość odświeżania obrazu (w poszczególnych stanach od 3 do 10 sekund) aż po całkowity zakazu ustawiania tego typu urządzeń przy drogach.
Jak to się robi w Chicago
Moment, w którym powinniśmy zadać sobie pytanie, czy tak ma wyglądać nasz kraj, już dawno minął. Jak poradzić sobie z tym problemem? W odruchu złości i bezradności można próbować wylać dziecko z kąpielą, tak jak uczyniły to na przykład dwa lata temu władze brazylijskiego Sao Paulo. Nie mogąc poradzić sobie z chaosem w przestrzeni publicznej, to kilkunastomilionowe miasto wprowadziło… całkowity zakaz reklamy na swoim terenie. W ciągu kilku miesięcy z ulic zniknęły nie tylko billboardy, ale także szyldy, a nawet drobne wywieszki informacyjne. Okazało się jednak, że to radykalne rozwiązanie odsłoniło mało atrakcyjną twarz miasta, spowodowało również spory chaos informacyjny. (zdjęcia na http://www.flickr.com/photos/tonydemarco/sets/72157600075508212/) Niemniej jednak, pozwoliło władzom miasta na nowo i w sposób planowy ułożyć sobie stosunki z firmami outdoorowymi. Podobnie postąpiły władze Aten, które przed olimpiadą w 2004 roku nakazały usunięcie wszystkich billboardów z dachów domów, by odsłonić turystom widok na miasto ze wzgórza Akropolu. Władze Los Angeles toczą od kilku lat w sądach boje z prawnikami firm outdoorowych o całkowite usunięcie reklam z miasta.
W kilkudziesięciu miastach Europy i Ameryki Północnej władze doszły do porozumienia z branżą outdoorową i czerpią z tego spore korzyści. Krzykiem mody są tak zwane programy rowerowe – w zamian za wieloletni monopol na eksploatację ściśle określonej liczby nośników reklamowych na terenie miasta, firma finansuje budowę systemu wypożyczalni rowerowych. W Paryżu, w zamian za 10-letni monopol na 1800 billboardów, firma JCDecaux zamontowała w całym mieście 1400 automatycznych wypożyczalni, w których dostępnych jest 20 000 rowerów. (Dla porównania – w Warszawie jest ponad 20 000 billboardów). Firma zapewnia pełną, bezpłatną obsługę systemu, a wypożyczenie roweru związane jest z niewielką opłatą, wnoszoną w automatach podobnych do parkometrów. Wartość tego kontraktu szacowana jest na 90 milionów euro. O jego zaletach proekologicznych, czy prozdrowotnych nawet nie warto wspominać.
W większości krajów o wysoko rozwiniętej gospodarce rynkowej, które z tym problem mają do czynienia nie od dwudziestu, a od stu lat, istnieje po prostu rygorystycznie przestrzegane prawo, limitujące ilość i jakość reklam w przestrzeni publicznej. Z reguły jest to odrębny, całościowy i precyzyjny akt prawny, na straży którego stoi wyspecjalizowany urząd.
Co możemy zrobić u siebie?
Nie mogąc pogodzić się ze stanem przestrzeni publicznej w Polsce i postępującym procesem jej degradacji, oraz biernością urzędów w tej sprawie, wraz z grupą przyjaciół założyliśmy stowarzyszenie MiastoMojeAwNim.pl (www.miastomojeawnim.pl). Jego statutowym celem jest doprowadzenie do uchwalenia Ustawy o estetyce przestrzeni publicznej, pozwalającej na efektywną kontrolę rynku reklamy zewnętrznej. Uważamy bowiem, że Polsce potrzebne jest odrębne i jednolite prawo dotyczące tej dziedziny gospodarki, gdyż tak długo, jak długo będziemy łatać obecny system, tak długo będziemy chodzić w połatanym ubraniu, które natychmiast rozpruje się gdzie indziej. Dotychczasowe próby ulepszania tego systemu nie dały nic, lub przyniosły skutek odwrotny od pożądanego. Na przykład w Warszawie, zakaz umieszczania reklam w pasie drogi spowodował jedynie, że reklamodawcy przesunęli swe nośniki kilka metrów dalej, na najbliższy prywatny kawałek gruntu.
Uważamy przede wszystkim, że w odniesieniu do kwestii reklamy, należy zmienić definicję przestrzeni publicznej. W odniesieniu do problemu reklam powinno nią być wszystko to, co – mówiąc kolokwialnie – widać z ulicy, również na terenie prywatnym. Umieszczanie komunikatów reklamowych w tak zdefiniowanej przestrzeni publicznej powinno podlegać kontroli i ograniczeniom, podobnie jak emisja hałasu, czy reklam w TV.
Uważamy, że konieczne jest także jednoznaczne zdefiniowanie reklamy zewnętrznej poprzez jej funkcję (informacja o charakterze komercyjnym), a nie fizyczną postać nośnika. Jest to szczególnie ważne ze względu na pojawiające się, nowe technologie (np. projektowanie reklam na budynkach przy pomocy rzutników wideo wysokiej mocy) i na nasilającą się tendencję do przybierania przez reklamy postaci innych przedmiotów (pojazdów, bankomatów, automatów do kawy, kwietników, ławek, przystanków, etc.).
Uważamy, że nowe prawo powinno zawierać następujące rozwiązania:
-
- wprowadzenie możliwości ustalenia limitu ilości nośników reklamowych zarówno w skali całego kraju, jak i w poszczególnych miastach i gminach.
- mierzenie ilości nośników reklamowych poprzez liczbę odsłon treści reklamowychna każdym nośniku (dotyczy to problemu tzw. scrolli – reklam przewijanych, oraz reklam wykorzystujących techniki wideo).
- wprowadzenie maksymalnej wielkości nośników reklamowych, w zależności od wielkości miasta i rejonu ich umiejscowienia, oraz minimalnych odległości pomiędzy nimi; sugerujemy maksymalną wielkość reklam w strefach centralnych miast na poziomie maksymalnym 2 m2 w ciągach pieszych i 8 m2 poza nimi
- wprowadzenie stref ochronnych, całkowicie wolnych od reklam, obejmujących:
- tereny zielone
- tereny rekreacyjne
- zabytki i rejony zabytkowe
- cmentarze
- miejsca kultu religijnego
- miejsca pamięci
- szkoły i uczelnie
- gmachy administracji państwowej i użyteczności publicznej
- Miejski System Informacji
- oznakowanie dróg
- powiązanie zgody na umieszczanie reklam na wielkoformatowych siatkach, z faktycznie wykonywanym remontem fasady budynku; reklamy takie winny być umieszczane na rusztowaniach budowlanych, nie zaś bezpośrednio na fasadzie; postulujemy wprowadzenie maksymalnego okresu ekspozycji takich reklam (6 miesięcy) i okresu karencji do następnej ekspozycji (5 lat)
- wprowadzenie całkowitego zakazu umieszczania wideobilboardów i wielkoformatowych ekranów wideo w miejscach widocznych z dróg dla pojazdów kołowych
- konieczność uzyskiwania zgody na umiejscowienie każdej reklamy o powierzchni większej niż 1 m2
- skrócenie procedur administracyjnych, związanych z rozbiórką lub usuwaniem nielegalnie umieszczonych nośników reklamowych, do maksymalnie 1 tygodnia
- zwiększenie kar za umieszczenie nielegalnej reklamy do poziomu przekraczającego przychody z jej eksploatacji
- umożliwienie karania reklamujących się w sposób nielegalny firm i podmiotów(sprawstwo kierownicze), a nie osób bezpośrednio umieszczających nielegalne reklamy w przestrzeni publicznej; zlikwiduje to zjawisko plakatów i ogłoszeń umieszczanych w olbrzymich ilościach na elementach infrastruktury miejskiej, takich jak słupy sygnalizacji miejskiej, latarnie, skrzynki sterownicze itp.
Postulujemy ponadto utworzenie jednej instytucji kontrolnej, całościowo odpowiadającej za egzekwowanie nowych przepisów. Koszty utworzenia i funkcjonowania tej służby powinny ponieść w całości podmioty czerpiące dochody z umieszczania w przestrzeni publicznej treści komercyjnych. Proponujemy wprowadzenie opłaty na poziomie 3% przychodów z takiej działalności. Mechanizm ten zastosowano już z powodzeniem w obowiązującej Ustawie o kinematografii, wobec nadawców komercyjnych, finansujących obecnie Polski Instytut Sztuki Filmowej.
Jako stowarzyszenie, skupiliśmy się obecnie na prowadzeniu działalności lobbingowej, mającej na celu nakłonienie wszystkich instytucji odpowiedzialnych za stan przestrzeni publicznej w Polsce, do nacisku na Ministerstwo Infrastruktury, by podjęło ono prace nad opracowaniem i wdrożeniem nowego prawa.
Prowadzimy też cykliczną akcję „Czyste Miasto”, mającą uświadomić ludziom, że mają realny wpływ na kształt własnego otoczenia. Co miesiąc czyścimy z nielegalnych reklam słupy, przystanki i ściany w wybranym fragmencie miasta i zachęcamy do tego przechodniów. Ta akcja ma wymiar raczej symboliczny, niż praktyczny, jej zadaniem jest zwrócenie uwagi na problem.
Marcin Rutkiewicz
Kultura Enter
2008/11 nr 04
1. Na co bardziej ruchliwych skrzyżowaniach tablice reklamowe pokrywają wszystkie ściany budynków i tworzą swoiste zagajniki na narożnikach ulic
2
2b
3. Wylotówki z miast biegną korytarzami powstałymi ze szpalerów tysięcy tablic reklamowych. Słupy trakcyjne, latarnie, sygnalizacja uliczna i skrzynki sterownicze infrastruktury miejskiej pokryte są kożuchem plakatów i ulotek
4
5
7. Reklamy coraz śmielej pojawiają się tam, gdzie szukamy ciszy i spokoju, w miejscach wypoczynku: na plażach, stokach narciarskich, terenach zielonych, czy trasach turystycznych
8
9. Na prywatnym gruncie zrobić można praktycznie wszystko. Nikt nie zabroni właścicielowi udekorowania zewnętrznych ścian swojego budynku mozaiką dwudziestu billboardów i dziesiątek pomniejszych tablic reklamowych, zaś na okalających budynek trawnikach i płotach ustawienia i wywieszenia kolejnych
10. Nikogo nie dziwią reklamy pojawiające się na muzeach, cmentarzach, kościołach, uczelniach, zabytkach, na terenie parków czy nadmorskich plaż
11
12
13. Jeśli noga gigantycznego billboardu tkwi w kilkutonowym klocu betonu, stojącym wprost na trawniku, konstrukcja taka nie wymaga niczyjej zgody na jej ustawienie w przestrzeni miasta, oczywiście oprócz właściciela tego trawnika
14. Czas trwania procedury rozbiórki lub usunięcia nielegalnie umieszczonych reklam jest dłuższy, niż okres trwania kampanii reklamowych, których te nośniki dotyczą. Reklamodawcy osiągają więc w nielegalny sposób swój cel i dochody, zachowując jednocześnie pozory legalności. Wyczerpują całą procedurę odwoławczą, a po otrzymaniu ostatecznej decyzji urzędu, nakazującej usunięcie reklamy, robią to natychmiast. Tyle, że kampania reklamowa właśnie się skończyła. Z tej drogi często korzystają reklamy wchodzących do kin filmów
15. Dolegliwość kar za nielegalnie umieszczone reklamy jest bardzo niska, wielokrotnie niższa od przychodów z tytułu ich eksploatacji. Dla przykładu, nielegalna, miesięczna ekspozycja wielkopowierzchniowej siatki reklamowej na zabytkowym, objętym ochroną konserwatorską budynku, przy reprezentacyjnym bulwarze Warszawy przynosi firmie wpływy na poziomie nawet 250 tys. zł. Grzywna, jaka za to grozi, to najwyżej 5 tys. zł
16. Za rozlepianie plakatów na przystankach, słupach itp., ukarać można jedynie mandatem osobę bezpośrednio te plakaty przyklejającą, co i tak się nigdy nie dzieje. Zleceniodawca pozostaje bezkarny. Istnieją firmy wyspecjalizowane w tej formie reklamy nielegalnej, której pracownicy znają grafik przejazdów miejskich służb oczyszczania i pojawiają się w wybranych miejscach chwilę po nich. W ten sposób reklamy takie wiszą kilka dni, do następnej wizyty tych służb
17
18. Wystarczy dołożyć do billboardu kółka i staje się on… pojazdem, który można zaparkować na dowolnie długo w wybranym miejscu miasta. Reklamy coraz częściej udają inne przedmioty – bankomaty, automaty do napojów, ławki czy miejskie kwietniki. Spotkać też można gigantyczne billboardy umieszczone na nadmuchiwanych ścianach, które w ciągu godziny można ustawić w dowolnym miejscu i równie szybko zwinąć, czy reklamy projektowane nocą na ścianach kamienic z rzutników wideo dużej mocy, wożonych w samochodach
19
20
21. Studenci zamieszkujący akademik Riviera w Warszawie otrzymali zakaz wypowiedzi dla mediów, krytykujących zasłonięcie okien w pokojach, pod groźbą usunięcia z akademika z powodu „działania na szkodę uczelni”
22. Właściciel zabytkowego hotelu na centralnym placu stolicy zrezygnował z remontu budynku i zamienił go w gigantyczny słup ogłoszeniowy. Przychody z ekspozycji reklamy na fasadzie są porównywalne z dochodami, które mógłby przynieść hotel
23. Każda tablica reklamowa to kilkaset złotych miesięcznie dla właściciela nieruchomości. A czasy są takie, że liczy się każdy grosz, każdy wiesza więc tyle reklam, ile może. Tam, gdzie jeszcze ich nie ma, potencjalnych reklamodawców kuszą stosowne zachęty
24