KAUKAZ. Zabytki i wojny w quasi-państwach
Jeszcze ćwierć wieku temu wydawało się, że świat okrzepł w nowych granicach, wytyczonych po zjednoczeniu Niemiec i rozpadzie Związku Radzieckiego, jednak w krótkim czasie eskalacja konfliktów etnicznych na Bałkanach, Kaukazie i Bliskim Wschodzie przypomniała nam, że granice są tylko liniami na mapie.
Kraje aspirujące do roli mocarstw tworzą dziś quasi-państwa, wykrawając je siłą z terytoriów należących do słabszych krajów sąsiednich. Odradzają się lub próbują narodzić się nowe imperia, a także twory nieznane dotąd geografii, jak samozwańcze Państwo Islamskie. Trwa największa – od czasów II wojny światowej – wędrówka ludów, której celem jest tym razem Europa. Coraz mniej drukuje się map, a za zmianami granic nadąża jedynie Google Maps, którego arbitralne decyzje znaczą dla masowej wyobraźni więcej niż referenda, rezolucje ONZ czy dekrety rządów pojedynczych państw. Kto łamałby sobie głowę nad statusem prawnym Kosowa lub Krymu, skoro Google Maps już oddzielił sporny teren linią przerywaną od reszty terytorium kraju.
Każdej secesji, rewolucji, przyłączeniu czy powrocie do macierzy towarzyszą relokacje ludności cywilnej, której nieprzerwany strumień wyświetla się na ekranach naszych telewizorów. Rzadziej eksponowane są losy zabytków, materialnego dziedzictwa kulturowego, jakie pozostało po niewłaściwej stronie nowej linii na mapie. Uwagę opinii publicznej przykuwają przede wszystkim obiekty, które są niszczone na oczach świata, co nabiera wymiaru symbolicznego czy wręcz apokaliptycznego. W maju 2015 roku terroryści z tzw. Państwa Islamskiego zajęli wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO ruiny starożytnej Palmiry, położone nieopodal współczesnego syryjskiego miasta. Podobnie jak wcześniej na terenie Iraku, fundamentaliści niemal natychmiast przystąpili do niszczenia stanowisk archeologicznych i pozostałych w Palmirze obiektów1.
Władze syryjskie starały się ewakuować stamtąd zabytki ruchome, ale wywiezienie wszystkiego na czas okazało się niemożliwe. Część drogocennych przedmiotów wypłynęła później na czarnym rynku antykwarycznym w Europie Zachodniej. Powszechnie wiadomo, że Państwo Islamskie nie tylko niszczy, ale również chętnie wyprzedaje artefakty, czym finansuje swój kosztowny dżihad. W marcu 2016 roku siły rządowe przy wsparciu lotnictwa rosyjskiego odbiły miasto z rąk terrorystów. Zaledwie oszacowano straty, kiedy bojownicy ponownie zajęli miasto wraz z obszarem archeologicznym. Pomimo wsparcia społeczności międzynarodowej syryjskie siły zbrojne odbiły Palmirę po raz drugi dopiero 2 marca 2017 roku. W międzyczasie terroryści wysadzili m.in. rzymski tetrapylon, który przetrwał poprzednią okupację.
W 2014 roku z dala od huku dział i bez obecności kamer w ręce rosyjskie przeszły cenne stanowiska archeologiczne na Krymie. Znajdujące się w granicach administracyjnych Sewastopola ruiny Chersonezu Taurydzkiego z VI w. p.n.e. są jednym z sześciu obiektów na terytorium Ukrainy ujętych na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Kolejne trzy krymskie zabytki: kompleks pałacowy chanów krymskich w Bakczysaraju oraz ruiny twierdz genueńskich w Teodozji i Sudaku znajdują się na liście rezerwowej. Po nieuznanej przez ONZ aneksji Krymu pojawia się pytanie: który kraj odpowiada za opiekę nad nimi? Sporny status półwyspu przekreśla szanse tych obiektów na objęcie ich ochroną i finansowaniem przez UNESCO. Na inicjatywę nowych władz w tej sprawie ciężko liczyć – Rosji nie zależy na udowodnieniu, że Krym był kiedykolwiek wielokulturowy. Zabytki świadczące o historycznej obecności na tym terytorium Greków lub Tatarów nie wpisują się w moskiewską narrację.
Kiedy oczy wszystkich zwrócone były na Palmirę, dwa tysiące kilometrów dalej na północ bez większego rozgłosu ważyły się losy zabytków zgromadzonych w muzeach Doniecka i Ługańska. W marcu 2015 roku nieznani sprawcy, prawdopodobnie bojownicy Donieckiej Republiki Ludowej, wywieźli z Muzeum II Wojny Światowej w Doniecku ponad 300 sztuk kolekcjonerskiej broni, złożonej w skrzyniach przygotowanych do ewakuacji poza linię frontu. Gazeta „Nowosti Donbasa” podała, że w kradzieży brało udział około dziesięciu uzbrojonych ludzi. Skradziona broń mogła zostać sprzedana prywatnym kolekcjonerom lub użyta w walce. Nie byłby to odosobniony przypadek. Latem 2014 roku, cofający się przed ukraińską armią, separatyści zarekwirowali czołg T-54, będący częścią ekspozycji Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Jak deklarowali – aby użyć go w wojnie „partyzanckiej”.
Natychmiast po tym, jak Doniecka Republika Ludowa ogłosiła suwerenność, ruszyła wyprzedaż zabytków i dzieł sztuki m.in. z Regionalnego Muzeum Sztuki w Doniecku, w którego zbiorach przed wojną znajdowało się około 15 tysięcy eksponatów. Obrazy, rzeźby i obiekty sztuki użytkowej twórców ukraińskich, rosyjskich, zachodnioeuropejskich oraz starożytnych trafiły do kwater samozwańczych przywódców republiki, a stamtąd wprost do kolekcjonerów w Rosji. W budynek Donieckiego Okręgowego Muzeum Krajoznawczego uderzyło aż osiem pocisków – z 29 sal wystawowych ocalały zaledwie trzy. Nieznany jest los obiektów o większych gabarytach, eksponowanych w przestrzeni publicznej. Profesor Wolodymyr Mozgunow z donieckiego uniwersytetu jesienią ubiegłego roku przekazał mi informację, że znajdujące się na terenie uczelni połowieckie kamienne rzeźby z około X–XII wieku, potocznie zwane „babami”, z dnia na dzień zniknęły bez śladu. Podobną kolekcję posiadał przed wojną uniwersytet w Ługańsku.
Wojciech Górecki w swojej książce Abchazja opisuje pomieszczenia Abchaskiego Muzeum Państwowego w Suchumi, zdewastowanego podczas secesji w 1993 roku: „W jednej salce zebrano to, co się uratowało – wypchane figury ptaków i zwierząt, trochę glinianych skorup (może uda się posklejać). W drugiej stoi samotnie wielka gliniana amfora. W trzeciej – kamienna trumna. Za ciężka, żeby wywieźć. Gabloty są rozbite, eksponaty zrabowane. Niektóre widziano podobno w moskiewskich i stambulskich antykwariatach”i. Wygląda na to, że przez ćwierć wieku niewiele się w tej sprawie zmieniło. Na Kaukazie wciąż krzyżują się wpływy największych państw regionu: Rosji, Turcji i Iranu. Szczególnie mocno rywalizujące ze sobą Turcja i Rosja rozgrywają swoje interesy rękami Azerów i Ormian. Spór o Górski Karabach, choć obecnie zamrożony, w każdej chwili może ponownie wybuchnąć, pociągając ze sobą ofiary w ludziach i zabytkach.
Sojusze: turecko-azerski i rosyjsko-armeński mają przede wszystkim podłoże religijne, ale służą też zachowaniu równowagi politycznej w regionie. Armenia, otoczona ze wszystkich stron przez kraje muzułmańskie, zachowuje poprawne relacje w zasadzie tylko z Gruzją. Granice Armenii z Turcją i Azerbejdżanem są od 1993 roku zamknięte. Otwarta pozostaje, licząca 35 kilometrów, granica armeńsko-irańska, biegnąca korytem rzeki Araks, jednak główna droga lądowa do Armenii prowadzi przez Gruzję. Największą bolączką Ormian jest brak bezpośredniego dostępu do góry Ararat, której dumny, pokryty śniegiem masyw widać ze stolicy Armenii. Chociaż Ararat od Erywania dzieli zaledwie 50 km, pielgrzymka na świętą górę, która jest symbolem kraju, obecnym m. in. w jej godle, zajmuje kilkanaście godzin. Ararat leży po tureckiej stronie granicy, co oznacza dla Ormian konieczność objazdu (około 500 kilometrów!) przez terytorium Gruzji.
Nieco dalej na północ od Araratu, także po tureckiej stronie granicy, znajdują się ruiny miasta Ani, wczesnośredniowiecznej stolicy imperium Bagratydów – pierwszych niezależnych władców Armenii. Ani jest jednym z najświętszych miejsc Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego i najważniejszym świadectwem dziedzictwa kulturowego Ormian. W mieście „1001 kościołów”, zamieszkałym niegdyś przez sto tysięcy mieszkańców, dziś pasie się tureckie bydło. W pozbawionej kopuły katedrze z X wieku, dawnej siedzibie Katolikosa Wielkiego Domu Cylicyjskiego, hula wiatr. Wyblakłe freski na ścianach kościoła św. Grzegorza pokrywają napisy w języku tureckim. Oblicza świętych mają wydrapane oczy, a niekiedy skute całe twarze. Pod sklepieniem gniazduje ptactwo, którego odchody dopełniają skali zniszczeń. Pod nogami walają się skorupy glinianych naczyń.
Ani położone jest na samej granicy turecko-armeńskiej, przebiegającej głębokim, wydrążonym przez stulecia w skale korytem rzeki Achurian. Granica nie wygląda na pilnie strzeżoną. Od strony tureckiej do Ani prowadzi tylko jedna droga – z oddalonego o 50 km Karsu. Od strony Armenii – żadna. Można podejść pieszo z osady Kharkov i popatrzeć na ruiny przez rzekę, ale chyba nikt tego nie robi. Dla Ormian to musi być zbyt bolesne. Zresztą, z bliska widok jeszcze bardziej przygnębia. Stan zabytków jest zatrważający. Niby coś się dzieje, trwają jakieś prace konserwatorskie, kościół Odkupiciela wsparty jest nawet od środka rusztowaniem podtrzymującym całą strukturę, ale generalnie wszystko się sypie. Tylko w drugiej połowie XX wieku rozpadło się kilkanaście budynków, które opierały się niszczącym żywiołom przez ostatnie 900 lat. W tym tempie Ani rozsypie się do połowy obecnego stulecia.
Głównym problemem jest stosunek Turków do zabytków spoza kręgu kultury muzułmańskiej. Większość fresków skuto lub zamalowano jeszcze w średniowieczu, podczas najazdów Turków Seldżuckich i Mongołów. Kolejna faza wandalizmu przyszła wraz z wojną rosyjsko-turecką. W 1921 roku, po traktacie karskim turecki minister wydał rozkaz zrównania z ziemią pozostałości miasta. Na szczęście rozkaz nie został wykonany. W 2016 roku Ani zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, ale zorganizowana turystyka dopiero kiełkuje. Miasto jest „chronione” przez jednego strażnika, więc nagminnie dochodzi do dzikiej eksploracji . Teren nie jest nawet porządnie ogrodzony. Wschodnia Anatolia to nie Wybrzeże Egejskie, gdzie Turcy od lat są przyzwyczajeni do ruchu turystycznego i czerpania z niego zysków.
W poniedziałek 3 kwietnia tego roku byłem jedyną osobą zwiedzającą Ani. Przez kilka godzin nie zaobserwowałem na terenie kompleksu nikogo. Samotne przebywanie w liczących ponad tysiąc lat ruinach miasta, którym włada już tylko natura, ma swój niezaprzeczalny klimat. O tej porze roku do znajdujących się na drugim końcu Turcji ruin starożytnego Efezu ustawiają się już kolejki. Nad Morzem Egejskim Turcy dawno temu wyczuli interes i zaczęli dbać o greckie zabytki, a przynajmniej przestali je niszczyć. Czy podobną szansę dostanie Ani? Z jednej strony przykro będzie patrzeć na malownicze ruiny zadeptane przez turystów, z drugiej – tylko turystyka może uratować miasto. We wtorek 4 kwietnia w drodze do karskiego muzeum archeologicznego przeciskałem się przez rozgorączkowany, ochrypły tłum. Trwał wiec referendalny premiera Turcji, Binali Yıldırıma, który zachęcał mieszkańców Karsu do wsparcia prezydenta Recepa Erdoğana. Po raz kolejny pomyślałem, że to właściwy moment na obejrzenie ruin Ani. Za jakiś czas wjazd do Turcji może się okazać niemożliwy…
Kolejnym obszarem spornym, którego status polityczny ma bezpośredni wpływ na kondycję zabytków, jest wyodrębniona z terytorium Armenii Nachiczewańska Republika Autonomiczna, będąca formalnie jednostką administracyjną Azerbejdżanu. Obecnie jej ludność stanowią niemal wyłącznie Azerowie. Jeszcze w czasach sowieckich liczebność mniejszości ormiańskiej zamieszkującej ówczesną Nachiczewańską ASRR spadła niemal do zera. Po rozpadzie Związku Radzieckiego nieliczni pozostali Ormianie porzucili Nachiczewan. Ich dawne siedziby i budowle sakralne oraz zabytkowe chaczkary niszczeją, a zdaniem Ormian są celowo dewastowane. Analogiczna sytuacja ma miejsce w kontrolowanym przez Ormian Górskim Karabachu. Ludność azerska jest stamtąd wypierana, a jej dziedzictwo kulturowe popada w zapomnienie. Na terytorium Górskiego Karbachu znajduje się m.in. XVIII-wieczne miasto Shusha, zgłoszone w 2001 roku przez Azerbejdżan na listę rezerwową światowego dziedzictwa UNESCO.
Wątpliwości UNESCO dotyczą często nie tylko statusu formalnego zabytków, ale też podejścia lokalnych władz do ich konserwacji. W 2010 roku katedra Bagrati, najcenniejsza budowla sakralna w gruzińskim Kutaisi, trafiła na listę dziedzictwa zagrożonego zniszczeniem. Dwa lata wcześniej rozpoczęto rekonstrukcję obiektu – wbrew opinii UNESCO, która apelowała, aby nie naruszać historycznej struktury budowli i pozostawić ją w stanie niezmienionym jako ruinę. Obawiano się także, że budowa kopuły może naruszyć oryginalne fundamenty budynku. Rząd Gruzji jednak dopiął swego i ukończył przebudowę katedry w 2012 roku. W tym samym roku oddano do użytku zrekonstruowaną, a w zasadzie zbudowaną niemal od podstaw, twierdzę Rabati w mieście Achalciche. Nakładem 34 milionów lari (ok. 56 mln pln) przekształcono ruiny z XII wieku w betonową gruzińską wersję Disneylandu. Trudno sobie nawet wyobrazić, ile zabytków można by za tę kwotę uratować.
Artur Wabik
1 Listę zabytków zniszczonych w 2015 roku na terenie Iraku i Syrii można znaleźć na stronie: http://news.nationalgeographic.com/2015/09/150901-isis-destruction-looting-ancient-sites-iraq-syria-archaeology/
i Wojciech Górecki, Abchazja, Wołowiec 2013.
Zniszczone freski na ścianach kościoła św. Grzegorza w ruinach miasta Ani. Fot (i kolejne) Artur Wabik, 2017.
Dziki koń w ruinach miasta Ani. Fotografia oraz następne autorstwa Artura Wabika.
Pozbawiona kopuły katedra z X w. w ruinach miasta Ani, 2017.
Japońska turystka w ruinach antycznego Efezu, 2015.
Wiec referendalny premiera Turcji w mieście Kars, 2017.
Zegar słoneczny na fasadzie kościoła św. Grzegorza w ruinach miasta Ani, 2017.
Kontrowersyjna rekonstrukcja twierdzy w Achalciche, 2017.
Południowa ściana kościoła z 662 r. runeła podczas trzesienia ziemi w 1966-r
Kościół św. Grzegorza w ruinach miasta Ani.