KULTURA ROSYJSKA. Literatura, imperium i „archeologia niewiedzy”
Mykoła Riabczuk
Literatura, imperium i „archeologia niewiedzy”:
czytając klasykę w czasie wojny
Ewa Thompson wydała swoją książkę chyba za wcześnie.
W 2000 roku, kiedy Imperial Knowledge. Russian Literature and Colonialism wyszła z druku, nadzieje na nową, demokratyczną Rosję wciąż były duże – pomimo coraz bardziej niepokojących sygnałów płynących zarówno z Rosji, jak i ze strony jej zaniepokojonych sąsiadów. Myślenie życzeniowe dominowało na Zachodzie, wpływając na międzynarodowe środowiska akademickie, i vice versa – środowisko akademickie, zatruwane od wieków rosyjską „wiedzą imperialną”, naiwnie wspierało iluzję normalności i nalegało na prowadzenie interesów jak zwykle. Książka Thompson nie miała szans na właściwe odczytanie i zrozumienie w tym środowisku zdominowanym przez urodzonych w Rosji lub Rosją oczarowanych, czyli w obu przypadkach rusocentrycznych, rusycystów. Recenzenci dość często wytykali badaczce rozmaite błędy i nieścisłości (dość liczne zresztą), a niektórzy z nich oddawali się wręcz aroganckiej kpinie, groteskowo doprowadzając oryginalne wywody autorki ad absurdum, tak by doszczętnie ogłupić i ośmieszyć oponentai, czy wręcz lekceważąco odnosili się do polskiego pochodzenia Thompson jako dowodu jej genetycznej „rusofobii”.
Inny obóz, który mógł docenić nowatorstwo oraz intelektualną odwagę jej studium – obóz badaczy (post)kolonializmu, miał swoje własne powody, by zignorować książkę. Po części dlatego, że książka była raczej dekolonialna niż postkolonialna i przeważnie unikała modnego postmodernistycznego żargonu. Przede wszystkim jednak dlatego, że kwestionowała, choć pośrednio, monopol „Globalnego Południa” i jego badaczy na szeroko rozumiany (post)kolonializm wykraczający poza zamorski kontekst i rasistowskie wykluczenie. I, co gorsza, podważyła rolę Rosji, czy też Związku Radzieckiego, jako rzekomego przyjaciela wszystkich ujarzmionych narodów i samozwańczego lidera globalnej antykolonialnej, antyimperialistycznej walki. Zarznięcie tej świętej krowy, rozpoznanie zbrodniczej imperialnej istoty tego reżimu, wciąż jest trudnym zadaniem dla większości intelektualistów „Globalnego Południa” i zachodniej lewicy.
Co ciekawe, Ewa Thompson nigdzie w swojej książce nie kwestionuje wartości artystycznej „wielkiej rosyjskiej literatury”ii; ośmiela się jedynie wskazać jedną z jej pozornie oczywistych, ale starannie ukrywanych cech: fundamentalnie imperialny charakter. Odnosi się to nie tylko do jej znaczącej roli w wybielaniu i uszlachetnianiu imperialnego wizerunku, lecz także do rażącego braku jakiejkolwiek refleksji, intelektualnej czy moralnej, na temat rosyjskiego kolonializmu w którymkolwiek z jej kanonicznych tekstów.
„Jeśli chodzi o Rosję – twierdzi Ewa Thompson – rezultatem jej podbojów terytorialnych było wcielanie innych krajów do Rosji lub nadawanie władzy w tych krajach rządom służącym interesom rosyjskim. Literatura rosyjska pośredniczyła w tym procesie poprzez narzucanie podbitym terytoriom narracji obecności rosyjskiej, wypierającej rdzenną problematykę i narrację (…) pisarze rosyjscy korzystali ze swej uprzywilejowanej pozycji rzeczników rosnącego imperium, by odsunąć w cień inne dyskursy oraz jak narzucali swe prze(d)sądy (…) czytelnikom literatury rosyjskiej w kraju i za granicą. (…) Prowadząc rozmowę o kulturze rosyjskiej, rosyjscy intelektualiści obierali znaną drogę kolonialną. Skazali na milczenie te kultury, które były w jakimś stopniu rywalkami Rosji, tj. skolonizowanych sąsiadów (…) Przez ostatnie dwa wieki rosyjskie elity intelektualne wspomagały klasy rządzące w wynajdywaniu rozwiązań retorycznych dla słabych stron imperium oraz w ukrywaniu ekspansjonistycznej natury moskwocentrycznego państwa” [1–2, 45–46]iii.
Reakcja amerykańskich slawistów paradoksalnie tylko potwierdziła tezy autorki, w szczególności tę dotyczącą bezkrytycznego przyjęcia przez Zachód rosyjskiej „wiedzy imperialnej” – rozległego systemu narracji, którego głównym celem jest gloryfikacja i uszlachetnienie imperium, potwierdzenie jego „misji cywilizacyjnej” i rzekomo „uniwersalnego” charakteru tę misję legitymizującego, ale także umniejszanie i marginalizowanie podbitych narodów, odrzucanie lub przywłaszczanie ich osiągnięć, wyciszanie i czynienie niewidzialnymi, pozbawianie sprawczości i ostatecznie tożsamości. Ewa Thompson wnikliwie pokazuje główne elementy tej „wiedzy”, która składa się z kuriozalnej mieszanki historycznych mitów i zmanipulowanych faktów i skupia się w szczególności na wymyślonej ciągłości historycznej między średniowiecznym Kijowem a wczesnonowożytną Moskwą oraz bezwzględnym utożsamieniu dwunastowiecznej Rusi z osiemnastowieczną „Rosją”. „[O]wo zawłaszczenie językowe – twierdzi Thompson – jest jedną z wielkich mistyfikacji całej kulturowej historii Europy” [26].
Rzeczywiście, pozornie drobna manipulacja językowa pozwoliła Moskwinom przywłaszczyć sobie całą historię Rusi, mimo że ich związek z nią był dość marginalny; pozwoliła im również legitymizować swoje roszczenia do ziem ruskich, tj. ukraińskich i białoruskich, a ostatecznie je przejąć, mimo że nigdy nie należały one do Moskwy. Co najważniejsze, ten podstępny trik semantyczny pozwolił im sprytnie zredefiniować Rusinów, tj. Ukraińców i Białorusinów, jako Rosjan, redukując ich w ten sposób do poziomu grupy subetnicznej, mimo że w przeszłości Rusini mieli niewiele wspólnego z mieszkańcami dalekiego i mało im znanego księstwa, a następnie carstwa, Moskiewskiego.
„Należy pamiętać, że początkowo Moskwa nie nazywała siebie Rosją. Ten ostatni termin zaczął być używany w siedemnastym wieku, a oficjalnie wszedł w użycie w wieku osiemnastym. Równie ważne jest – na co wskazał ostatnio Edward Keenan w inspirującym artykule – że państwo moskiewskie nie miało świadomości bycia kontynuacją państwa kijowskiego. Nie ma powodów by sądzić, że Iwan Groźny lub jego przodkowie kiedykolwiek uważali Ukrainę czy Białoruś (wtedy pod polsko-litewskim panowaniem) za dziedzictwo moskiewskie. Zatem pojęcie «reunifikacji» tych trzech narodów wschodniosłowiańskich rozwinięte przez rosyjskich ideologów osiemnastego wieku było wynalazkiem końca siedemnastego wieku. Nie było ono jednak integralną częścią moskiewskiego punktu widzenia w wiekach piętnastym i szesnastym. Moskwa wchłonęła w końcu Ukrainę i Białoruś nie dlatego, że pragnęła ponownego z nimi połączenia (nie można było mówić o niczym takim, gdyż państwa te nie były wcześniej połączone), lecz dlatego, że rozszerzała się we wszystkich kierunkach” [25].
Imperium Rosyjskie dołożyło wszelkich starań, aby zaszczepić, znormalizować i wzmocnić odpowiednią „wiedzę imperialną” zarówno na swoim terytorium, jak i na całym świecie. Była ona promowana przez potężne instytucje – edukacyjne, kulturalne, dyplomatyczne, propagandowe i ostatecznie wojskowe. Jednocześnie instytucje imperialne aktywnie marginalizowały, wykluczały i uciszały alternatywne poglądy i głosy, czyniąc w ten sposób „wiedzę imperialną” jedyną dostępną i „poprawną”, niepodważalną, a priori „obiektywną”, „naukowo udowodnioną” i „oczywistą”. Pod tym względem Imperium Rosyjskie nie było wyjątkowe, ponieważ wszystkie inne imperia produkowały podobną „wiedzę” o sobie i swoich koloniach – co doskonale wyjaśnił Edward Said w swoim Orientalizmie (odnosząc się do doświadczeń Francji i Wielkiej Brytanii) oraz w innej przełomowej książce wspomnianej przez Ewę Thompson, Kulturze i imperializmie.
Właściwie nawet przed Saidem Michel Foucault (a jeszcze wcześniej Antonio Gramsci) pisał obszernie o wiedzy jako produkcie stosunków władzy, a także jako środku ich reprodukcji i legitymizacji. Na Zachodzie intelektualna refleksja nad dyskursywnymi mechanizmami sprawowania władzy, a w szczególności nad dominacją kolonialną, wyewoluowała w potężne studia postkolonialne, które uzupełniły dwudziestowieczny proces dekolonizacji politycznej o dekolonizację epistemologiczną. W Europie Wschodniej jednak świadomość i teoretyczne opracowanie tych relacji (między władzą a wiedzą) zawsze były słabsze, może to więc być powodem, dla którego polscy wydawcy zmienili pozornie ezoteryczny tytuł na ponoć bardziej wymowny Trubadurzy imperium.iv Co ciekawe, zarówno ukraińscy, jak i białoruscy wydawcy, prawdopodobnie z tego samego powodu, zrobili to samo – zastąpili egzotyczny tytuł (i wszystkie jego złożone konotacje) czysto dziennikarskim piętnowaniem imperialnych „trubadurów”.
Ewa Thompson w istocie nie stawia sobie za cel napiętnowania i zdemaskowania „trubadurów imperium”, chociaż część z nich z pewnością na takie potępienie zasługuje. Jej celem jest pokazanie skumulowanego efektu literatury jako synkretycznej całości, systemu, w którym znaczenie ma nie tylko to, co mówią pisarze (i ich bohaterowie), ale także to, co jest przemilczane, pomijane i konsekwentnie ignorowane. Literatura, bez względu na to, co artyści mówią o swojej rzekomej apolityczności, zawsze jest ideologiczna. Odzwierciedla (i kształtuje) pewien światopogląd, przedstawia pewien system wartości, narzuca normatywne ramy i w określony sposób kształtuje interpretację wydarzeń i zjawisk. Literatura rosyjska wniosła potężny wkład w tworzenie „wiedzy imperialnej”, w jej międzynarodowe rozpowszechnianie i bezkrytyczne przyjmowanie. Żadna propaganda nie może się równać z jej skutecznością. Po pierwsze, ponieważ kultura ma pośredni wpływ, jej ideologiczne przesłania nie są oczywiste, łatwo wchodzą do podświadomości, nie prowokując oporu ze strony świadomości, ze wszystkimi nieodłącznymi narzędziami krytycznymi i analitycznymi. Po drugie, produkty kulturowe są performatywne z samej swojej natury, ich przesłania są sugestywne i angażujące emocjonalnie, działają na wielu poziomach, kompleksowo i holistycznie.
Rosyjska „wiedza imperialna” wiele zawdzięcza rosyjskiej literaturze, która w znacznym stopniu przyczyniła się zarówno do jej powstania, jak i międzynarodowej legitymizacji. Ale ani strukturalnie, ani funkcjonalnie wiedza ta nie różni się zbytnio od jakiejkolwiek innej wiedzy imperialnej, czy to brytyjskiej, czy to francuskiej, czy to holenderskiej. Brakuje jednak jednej cechy. Na Zachodzie wiedza imperialna stała się przedmiotem krytyki już w XIX wieku. Z kolei w XX wieku została fundamentalnie zdekonstruowana i pozbawiona swojej nieodłącznej toksyczności – wraz z demontażem imperiów, których potrzebom służyła. W Rosji ta „wiedza” nigdy nie została poważnie zakwestionowana. Co gorsza, w ostatnich dziesięcioleciach pod rządami Putina nabrała ona szczególnie toksycznego, agresywnego i jingoistycznego charakteru. Przez wieki stanowiła ona podstawę rosyjskiej (imperialnej) tożsamości i kształtowała jej podstawowe elementy – coś, co nigdy nie miało miejsca we Francji czy Wielkiej Brytanii, gdzie państwa narodowe poprzedzały imperia, a zatem ich tożsamość nie zależała zbytnio od „wiedzy imperialnej” ostatecznie rozwiniętej. Demontaż imperiów był wszędzie żmudnym procesem, a dekonstrukcja „wiedzy imperialnej” nie zawsze przebiegała gładko. Ale tylko w Rosji było to i nadal jest postrzegane jako tysiącletnia katastrofa, ponieważ naprawdę stanowi egzystencjalne zagrożenie dla rosyjskiej (imperialnej) tożsamości.
Ukraina miała pecha znaleźć się w samym centrum imperialnego mitu stworzonego na przełomie XVII i XVIII wieku – mitu o rzekomej ciągłości politycznej między Moskwą a Kijowem, między nowo wymyśloną „Rosją” a starą Rusią. Mit ten, za pomocą prostej semantycznej manipulacji – przemianowania Moskwy na „Rosję” i utożsamienia jej z historyczną Rusią – pozwolił Moskwinom przywłaszczyć sobie historię Rusi, legitymizować zagarnięcie ziem ruskich (tj. ukraińskich i białoruskich) oraz, co kluczowe, delegitymizować samo istnienie Ukraińców i Białorusinów, dyskursywnie zdegradowanych do regionalnej marki „Rosjan” (przedstawić Rusinów jako „Rosjan” było istotnie łatwiej, niż prezentować ich jako Moskwinów). Rosyjska tożsamość imperialna została skonstruowana w taki sposób, że nie było w niej miejsca dla Ukraińców jako odrębnego narodu. Musieli zostać zasymilowani, przekształceni w Małorosów, albo, gdyby plan asymilacji się nie powiódł, wyeliminowani fizycznie – jak właśnie robi to teraz Putin w ramach swojego ludobójczego planu B. Samo istnienie niepodległej Ukrainy jest naprawdę egzystencjalnym wyzwaniem dla Rosji jako imperium, zagrożeniem dla fundamentów rosyjskiej tożsamości imperialnej; bez Ukrainy utożsamienie Rusi z Rosją traci jakąkolwiek legitymację, a cała imperialna tożsamość się sypie.
Rewizja „wiedzy imperialnej” w Rosji nigdy nie miała miejsca, ponieważ nieuchronnie doprowadziłaby do zniszczenia leżącego u podstaw imperialnego mitu ciągłości Moskwy z Kijowem i po prostu uniemożliwiłaby utożsamienie nowoczesnego cesarstwa Moskiewskiego (pomyślnie przemianowanego na „Rosję”) ze średniowieczną Rusią. Rosyjskie społeczeństwo wydawało się nie być jeszcze gotowe na porzucenie swojej bardzo archaicznej (i bardzo toksycznej) imperialnej tożsamości na rzecz nowoczesnej tożsamości narodowej. Nawet po utracie kolonii w latach 1989–1991 Imperium Rosyjskie nie pozbyło się imperialnych ambicji oraz imperialnej nostalgii, a rosyjscy intelektualiści nigdy nie rozpoczęli uczciwej i systematycznej rewizji dziedzictwa kolonialnego.
„Ani jeden znaczący pisarz rosyjski nie zakwestionował konieczności czy też mądrości używania bogactw narodu w celu podporządkowania imperium coraz większych terytoriów albo utrzymywania terytoriów, które nie są rosyjskie, ani nawet słowiańskie. Ani jeden nie zakwestionował moralnej dwuznaczności przemocy kolonialnej. (…) Ani pisarze, ani intelektualiści rosyjscy nigdy nie naszkicowali rzeczywistości polityki imperialnej na podbitych terytoriach” [56]; „Odmowa podjęcia dyskusji nad problemami kolonializmu ze strony rosyjskich intelektualistów wskazuje na brak miejsca w tradycji rosyjskiej dla tolerancji i eksperymentowania” [63]; „W Federacji Rosyjskiej późnych lat dziewięćdziesiątych ani prawa, ani zwyczaje społeczne, ani sam język nie pozwalają na ujęcie głosów anty-kolonialnych. Sytuacja wciąż przypomina szczyt rozkwitu imperializmu zachodniego, gdy niemal nikt poważnie nie kwestionował dominacji jednej grupy etnicznej czy terytorialnej nad innymi” [3–4]; „skupiona wokół Moskwy ‘Rosyjska’ Federacja pozostaje wciąż tworem imperialnym, a rosyjskie teksty dalej upewniają rodzimych i zagranicznych czytelników, że pod tym względem nie dzieje się nic niestosownego” [83–84].
Nieczułość moralna rosyjskich intelektualistów na problemy kolonialne oraz ogólna imperialna degeneracja rosyjskiego społeczeństwa wyszły na pierwszy plan obecnie, w warunkach wojny rozpętanej przez moskiewskie wojsko w Ukrainie. „Wiedza imperialna”, której kwintesencją są historyczne fantazje Putina, w szczególności jego agresywnie obskurancki elaborat z 2021 roku O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców, stała się ideologicznym uzasadnieniem kolejnej ekspansji kolonialnej i kolejnej ludobójczej eksterminacji niesfornych aborygenów. Dla uważnych czytelników Ewy Thompson ani sama wojna, ani jej haniebnie masowe poparcie przez rosyjskie społeczeństwo, w tym tzw. pisarzy, nie były czymś zupełnie nieoczekiwanym (wystarczy przypomnieć sobie kanibalistyczny zachwyt Puszkina z powodu zdobycia Warszawy czy, powiedzmy, eksklamacje Dostojewskiego na temat „naszego” Konstantynopola). Bardziej interesujące jest bezkrytyczne zawłaszczenie rosyjskiej „wiedzy imperialnej” przez społeczeństwa zachodnie, jej normalizacja zarówno na poziomie popularnym, jak i ekspercko-akademickim, oraz jej zdecydowane trwanie, pomimo rosnącej liczby nowych faktów i argumentów obalających tę „wiedzę”.
Ewa Thompson wyróżnia trzy cechy rosyjskiego imperializmu, które pozwoliły mu „wymykać się taksonomiom krytyków postkolonialnych” lub, mówiąc prościej, uczyniły jego kolonialny charakter niewidocznym dla zachodnich obserwatorów. Po pierwsze, był to brak zamorskich kolonii, które uważano powszechnym atrybutem imperializmu dla zachodnich Europejczyków. Rosja kolonizowała sąsiednie ziemie w sposób „pełzający”, anektując je jedna po drugiej i tworząc wrażenie niemal „naturalnej” ekspansji imperialnej. Brak wyraźnej geograficznej i często rasowej granicy między metropolią a kolonią zacierał kolonialny charakter ich relacji dominacji i podporządkowania. Po drugie, niejasność pojęcia „Rosja” i, odpowiednio, przymiotnika „rosyjski” pogłębiała ogólną dwuznaczność i niepewność w postrzeganiu relacji między centrum a peryferiami. Po trzecie, w przeciwieństwie do Zachodu, gdzie roszczenia metropolii do dominacji opierały się na koncentracji władzy i wiedzy (twardej i miękkiej siły) w imperialnych centrach, rosyjskie rządy kolonialne opierały się głównie na sile, tj. przymusie i przemocy. „Narody zachodnich i południowo-zachodnich obrzeży imperium rosyjskiego postrzegały siebie jako cywilizacyjnie bardziej zaawansowane w stosunku do metropolii” [28] i dlatego odmawiały internalizacji rzekomej niższości wobec kolonizatorów.
Do tych czynników, które ułatwiły penetrację i płynne przyjęcie rosyjskiej narracji w świecie zachodnim, można dodać również banalną korupcję: przekupywanie „pożytecznych idiotów” przez władze imperialne – począwszy prawdopodobnie od Woltera na liście płac Katarzyny II, po antystalinowskich lewicowców i breżniewowskich „pacyfistów” oraz dzisiejszych „Putinversteherów”, którzy przekonują Ukraińców do „negocjacji” i „rozsądnych kompromisów” z agresorem. Wreszcie, jeszcze jednym czynnikiem, który przyczynił się do przyjęcia i „normalizacji” rosyjskiego poglądu na Rosje i jej kolonie w umysłach ludzi Zachodu, było ich imperialne powinowactwo, a zatem gotowość do postrzegania świata jako legalnie podzielonego na strefy wpływów, w których większe państwa mają więcej praw i suwerenności, podczas gdy małe, „niehistoryczne” narody odgrywają podrzędną rolę pod tym lub innym patronatem. Taki pogląd, zwany „realizmem geopolitycznym”, przetrwał epokę kolonialną i nadal zachowuje znaczący wpływ w kręgach politycznych oraz akademickich.
Wszystkie te czynniki razem przyczyniły się do globalnego rozprzestrzeniania się i przyjęcia rosyjskiej „wiedzy imperialnej”; świat zinternalizował i znormalizował ją za pośrednictwem wielu instytucji, jednocześnie odrzucając i marginalizując próby jej rewizji jako rzekomo „nacjonalistyczne” i „rusofobiczne”. Świat, a w szczególności Zachód, nauczył się patrzeć na Rosję i jej podwładnych przez rosyjskie okulary. Stad pochodzi fatalne niezrozumienie wielu procesów przez zachodnich polityków, ekspertów i intelektualistów – zarówno w samej Rosji, jak i w jej koloniach lub rzekomych „strefach wpływów”. Tak było w przypadku ruchów narodowych w Imperium Rosyjskim po upadku caratu, tak też było z nieoczekiwanym upadkiem ZSRR (ponieważ nikt nie odważył się nazwać Związku Radzieckiego imperium w trakcie jego trwania), tak ostatnio stało się z atakiem Rosji na Ukrainę, kiedy rosyjska klęska i ukraińska odporność zaskoczyły tak samo zachodnich ekspertów, jak i moskiewskich strategów. Powód jest prosty: zarówno jedni, jak i drudzy patrzyli na Ukrainę przez te same soczewki, ujmując ją w tych samych kategoriach pojęciowych wyznaczonych przez Moskwę. Pomimo odmiennego podejścia politycznego, ich podejście epistemologiczne było praktycznie takie samo.
Rosja, jak trafnie zauważyła Thompson, „zdołała skutecznie nałożyć część swej własnej narracji na narrację Zachodu albo przez zespolenie ich obu, albo przez wprowadzenie własnego głosu jako swego rodzaju uniwersalnie uznawanego komentarza czy przypisu. Wejście bocznymi drzwiami do dyskursu zachodniego pogłębiło nieuchwytność Rosji jako trzeciego głosu. (…) amalgamat rosyjskich interpretacji, odniesień i charakterystyk (oraz towarzyszących im skłonności, sympatii i uprzedzeń) został zinternalizowany przez pisarzy zachodnich do takiego stopnia, że agresywne samopotwierdzenie Rosji stało się niemal niewidoczne. Sam fakt, że dyskurs o imperializmie rosyjskim praktycznie nie istniał na uniwersytetach zachodnich, nawet w czasach postkolonialnych, jest miarą retorycznego sukcesu Rosji. Dlatego Europa Środkowa i Wschodnia, Syberia, Azja Środkowa, baseny Morza Czarnego i Kaspijskiego to praktycznie białe plamy na postkolonialnej mapie świata, a ich geografie i kultury podciągane są pod kategorię «Imperium Rosyjskie», «Związek Sowiecki», «blok sowiecki» czy «rosyjska strefa wpływów»” [39].
W tym kontekście warto wspomnieć o jeszcze jednym czynniku, który utrudnia rozumienie literatury rosyjskiej jako imperialnej oraz implicite kolonizatorskiej. Jej najważniejsze dzieła zawierają dość często sporą dawkę krytyki społecznej i nierzadko są niezwykle ponure w swoim portretowaniu rosyjskiej rzeczywistości i samych Rosjan („nie ma innej literatury, w której byłoby tylu alkoholików, neuropatów, psychopatów, hipochondryków i wygłodniałych histeryków z wypaczonym poczuciem życia i rzeczywistości” – pisał Lew Gumilow); większość tamtejszych pisarzy naprawdę miała problemy z obecną władzą i cenzurą, z krytyką reżimu, trudno więc postrzegać ich jako „trubadurów imperium”, tak jak trudno jest rozpoznać zagorzałych imperialistów w rosyjskich migrantach politycznych wczesnej lub późnej ery sowieckiej. W końcu wszyscy oni byli antyreżimowi i antysowieccy, wszystkich można było nazwać „dobrymi Rosjanami” – w przeciwieństwie do reżimowych Sowietów – a zatem „wiedza”, którą przywieźli, mogła zostać przyjęta bezkrytycznie, na zasadzie a contrario: skoro komuniści kłamią, ich przeciwnicy najprawdopodobniej mówią prawdę. Mało kto myślał wtedy, a nawet teraz, że przeciwnicy Sowietów (tacy jak Brodski czy Sołżenicyn) mogą być równie imperialistyczni jak sami Sowieci.
Ewa Thompson w pewnym stopniu dotyka tego problemu, gdy zwraca uwagę na zaskakujące połączenie wrażliwości rosyjskich pisarzy na problemy społeczne z całkowitą niewrażliwością na kwestie etniczno-narodowe związane z imperialną dominacją i ekspansją kolonialną: „Doświadczenia postaci pojawiających się w tej literaturze ujmowane są w kategoriach ogólnych doświadczeń ludzkich, przy czym elementy imperializmu zostają zgrabnie wymazane. Interpretując rosyjskie teksty literackie jako zasadniczo wolne od zaangażowania w militarną postawę Rosji, komentatorzy rosyjscy i zachodni ulegają spektakularnej zdolności tych tekstów do unikania spojrzenia krytyka, które mogłoby odsłonić ich usługi na rzecz imperium. Literatura rosyjska osiągnęła niezwykły sukces w prowadzeniu, podsycaniu i zarządzaniu dyskursem o sobie w taki sposób, by uniknąć poddania się wnikliwemu badaniu, jakie krytycy postkolonialni narzucili brytyjskiej, francuskiej czy innym literaturom zachodnim” [49–50].
Nazywa takie odczytania kafkowskimi, ponieważ „pomijają powiązanie między literaturą rosyjską i rosyjskim imperium, a w zamian sytuują postacie na pewnego rodzaju ziemi niczyjej, bardzo podobnej do tej, którą zamieszkują bohaterowie Kafki. Na pierwszy rzut oka, wyraźnie rosyjskie tło wielkich powieści rosyjskich odróżnia je bardzo od bezbarwnego i bezimiennego miejsca akcji powieści Kafki. Dzielą one jednak z dziełami Kafki tę egzystencjalną niewinność i bezradność, zachęcającą do umieszczania w centrum interpretacji losu, a nie owej przestrzeni pomiędzy Władzą i jej niechętnymi poddanymi” [50].
Ton „pełnej pokory niewinności” [37], który przenika tak wiele dzieł literatury rosyjskiej, a priori uczynił niewłaściwym zadawanie jej pytań, które coraz częściej stawiają sobie zachodni intelektualiści: w jaki sposób imperium utrzymuje w swojej domenie Innych? W jaki sposób ukrywa lub mistyfikuje swoje działania? Co w historii imperialnej jest tak naprawdę historią Innych? Prawie żaden z rosyjskich pisarzy nie zadawał tych pytań, milcząco lub jawnie akceptując oficjalną wersję cywilizacyjnej misji imperium i dobrowolnego przyłączenia się do niego wszystkich podległych narodów. Ale również żaden zagraniczny badacz literatury rosyjskiej nie odważył się sformułować tych pytań, mimo że na Zachodzie świadomość własnych imperialnych występków i szczegółowa analiza kolonialnego ucisku i dyskryminacji innych od dawna stały się normą.
Niezdolność, a wręcz niechęć do spojrzenia na Rosję we wszystkich jej reinkarnacjach jako imperium kolonialnego nie tylko sprawiła, że wszystkie zniewolone przez nią narody stały się niewidzialne i niesłyszalne, lecz także, zdaniem Thompson, ułatwiła dyskursywną prezentację tego imperium jako niewinnej ofiary: historycy rosyjscy, „których książki ukształtowały amerykańską wizję Rosji”, skupiali swe narracje „nie na problemach podboju i agresji, lecz raczej na cenie, jaką zwykli Rosjanie zapłacili za te podboje. Niektórzy z tych historyków podpisali się pod ideą, że Rosja ucierpiała w sposób bezprecedensowy w wyniku obcych inwazji oraz że te ostatnie były niestety elementem stałym w historii Rosji. Mit inwazji ukształtował rosyjską wizję życia i zachowanie w dziedzinie polityki. Wpłynął on też na interpretacje Zachodu. Obraz ofiarniczy tak mocno związał się z postrzeganiem Rosji w anglojęzycznym świecie, że jego wykorzenienie z dyskursu wydaje się prawie niemożliwe. Utrwalają go książki i głosy rozproszone w różnorakich dyscyplinach i sferach. Podczas gdy terytorialny wzrost Rosji przyjmowany jest jako oczywisty, niemal tak jak gdyby musiał się pojawić, to proces odwrotny interpretowany jest jako wielka katastrofa. (…) powojenna literatura rosyjska umacnia obraz bezprecedensowej ofiarności, a uczeni zachodni, z nielicznymi wyjątkami, zaakceptowali go bez żadnych obiekcji” [50, 52]v.
Mit Rosji jako ofiary wciąż pobrzmiewa w wypowiedziach prorosyjskich polityków i publicystów na temat zasadności rosyjskich „obaw o bezpieczeństwo” i potrzeby podjęcia środków zapobiegawczych w odpowiedzi na rzekome zagrożenie rozszerzeniem NATO. Znacznie bardziej rozsądne i uzasadnione obawy o bezpieczeństwo sąsiadów Rosji wydają się w ogóle ich nie niepokoić. Literatura rosyjska na różne sposoby przyczyniła się do tworzenia imperialnych mitów, a co za tym idzie, do ich legitymizacji na Zachodzie. Jej główną wadą nie jest jednak imperialne kłamstwo (domena „trubadurów”), nawet jeśli niektóre teksty, takie jak antypolskie pamflety Puszkina lub antyukraiński paszkwil Brodskiego, można w ten sposób zakwalifikować. Jej główną wadą są półprawdy, ukrywanie, udawana niewinność, która w rzeczywistości umożliwia wielkie imperialne kłamstwo, normalizuje je i wybiela. W dziełach głównych rosyjskich pisarzy nie ma zbyt wiele jawnej gloryfikacji imperium i apologetyki podbojów kolonialnych. Znacznie więcej jest apologetyki wyrażonej pośrednio, ukrytej pod przykrywką pozornego obiektywizmu i powieściowej („dialogicznej” według Bachtina) polifonii. Najbardziej obrazowym przykładem w tym względzie jest słynna powieść Tołstoja Wojna i pokój, dzieło twórcy, który był nastawiony dość sceptycznie wobec wszelkiego rodzaju nacjonalizmu (często przypisuje mu się, choć niesłusznie, zdanie o patriotyzmie jako „ostatnim schronieniu łajdaków” ukute w rzeczywistości przez Samuela Johnsona w kontekście pseudo-patriotycznej histerii, ale bardziej zasadne byłoby uznać, że Tołstoj stworzył jedno z nielicznych antyimperialnych dzieł w literaturze rosyjskiej – nowelę Hadżi Murat wydaną, niestety, pośmiertnie).
W osobnym rozdziale Ewa Thompson szczegółowo pokazuje, jak mitologiczna twórczość pisarza „przekształca dla nas rzeczywistą Rosję początków dziewiętnastego wieku w reprezentację mitologicznej Rosji, kraju wiecznotrwałej piękności zamieszkałego przez ludzi niemal bez skazy” [138], zaciera „rzeczywistość ścisłych podziałów klasowych” [156] w imię mitu transcendentnej solidarności narodowej, przedstawia wyjątkowo wygodne życie kilku arystokratycznych rodzin tak, jakby było ono typowe dla całego społeczeństwa („ikony zwyczajnej rosyjskości”), rodzaj „«spotiomkinizowanej» wersji kultury codziennej” [151], której czytelnicy powieści, zwłaszcza zagraniczni, nie mogli nie podziwiać, biorąc ją za dobrą monetę, podobnie jak życie Holandii lub Anglii przedstawione w holenderskim malarstwie realistycznym lub angielskiej prozie naturalistycznej. W powieści nie ma żadnych wskazówek na temat źródeł przedstawionego dobrobytu związanych z wojnami kolonialnymi na Kaukazie, eksploatacją podbitych ziem ukraińskich lub polskich czy też zniewoleniem rosyjskich chłopów. Nie ma też żadnej wzmianki o prawdziwych przyczynach wojny, która miała głębokie korzenie ekonomiczne i była agresywna po obu stronach. Tołstoj wyraźnie przedstawia Rosję jako ofiarę, a nie drapieżnika, wzmacniając w ten sposób ideę poświęcenia w rosyjskiej mitologii politycznej.
„Wedle opisu Tołstoja – twierdzi Ewa Thompson – inwazja francuska skonsolidowała mit rosyjskiej imperialnej niewinności i pomogła usprawiedliwić imperialistyczne poczynania Rosji. Wojna i pokój traktuje główny teatr wojny przeciw Napoleonowi – wschodnią Europę – jako terytorium prawomocnie rosyjskie. Powieść ta opóźniła moment uświadomienia Rosji, że imperium rosyjskie to nie to samo co Rosja etniczna” [137–138]. Ze wszystkich narodów między Niemcami a Rosją w powieści wspomniani są tylko Polacy, i to nie jako sojusznicy Napoleona (którymi w rzeczywistości byli, ponieważ mieli nadzieję na przywrócenie swojego państwa), ale jako ci, którzy rzekomo powitali rosyjskich „wyzwolicieli” w Wilnie. Nie każdy czytelnik zrozumie, że Austerlitz to czeski Sławków, a Brün to Brno; w powieści po prostu nie ma miejsca dla Czechów, podobnie jak dla wszystkich innych „niehistorycznych” narodów. Nie istnieją na mapach geograficznych, a tym samym mentalnych.
Jak twierdzi Ewa Thompson, „na historię Europy Środkowej i Wschodniej Tołstoj nałożył wizję, która korespondowała z rosyjską mitologią polityczną” [164]. Powieść Wojna i pokój „stworzyła strukturę symboliczną, wewnątrz której wygodnie mogła spocząć imperialna tożsamość narodowa Rosji. Wyartykułowała pochlebną wersję historii rosyjskiej w języku zrozumiałym dla czytelników rodzimych i zachodnich. Głównie dzięki Wojnie i pokojowi centralnym elementem rosyjskiego mitu źródłowego [core myth] jest obca agresja i samoobrona Rosji” [143–144]. Jak każda powieść kolonialna, nie tylko wyraża pewność siebie Rosji jako imperium kolonialnego, lecz także tłumi narracje podbitych ludów.
W tym sensie cała rosyjska kultura, która nie zaprzecza legitymizacji imperium i nie kwestionuje jego kolonialnych narracji, jest imperialna, ponieważ cała jej miękka siła nolens volens działa na rzecz uszlachetnienia państwa zbójeckiego, nadania ludzkiej twarzy jego owłosionemu ciału, dodania symbolicznej wartości przestępczej strukturze opartej na kłamstwach i przemocy. W czasach wojny miękka siła wyraźnie staje się narzędziem tej twardej, militarnej, a w przypadku Rosji – ludobójczej. Kultura, mówiąc wulgarnie, staje się bronią. Nie zawsze rozumieją to dobroduszni zachodni wielbiciele Puszkina i Dostojewskiego, ale doskonale rozumieją to ideolodzy Putina. Jeden z nich, który jest również dyrektorem Muzeum Ermitażu w Petersburgu, wyjaśnił to jasno w niedawnym wywiadzie: „Nasze ostatnie wystawy za granicą to potężna ofensywa kulturalna. Można powiedzieć, rodzaj operacji specjalnej. Co wielu ludziom się nie podoba. Ale posuwamy się naprzód. I nikt nie zatrzyma naszego postępu!”vi.
Dlatego właśnie musimy odłożyć całą tę kulturę na bok – nie anulować jej, ale po prostu włożyć do lodówki, a jeszcze lepiej do zamrażarki, aby po wojnie móc ją odczytać w nowy sposób, w nowym kontekście, z nowymi akcentami i komentarzami, z nowymi podręcznikami, sylwetkami i nowym postkolonialnym doświadczeniem.
Mykoła Riabczuk
i Zob. np. recenzję Stevena Cassidy’ego:“Slavic Review” (2001, t. 60, nr 4, s. 880–881).
ii Na temat pochodzenia tego frazesu zob.: Tomasz Kamusella, Mysteries of “Great Russian literature”. New Eastern Europe, 21.10.2022, https://neweasterneurope.eu/2022/10/21/mysteries-of-great-russian-literature/.
iii Wszystkie cytaty z książki Ewy Thompson są przytoczone według wydania polskiego: Trubadurzy imperium. Literatura rosyjska i kolonializm, tłum. Anna Sierszulska, Kraków, Universitas 2000, z podaniem stron w nawiasach kwadratowych.
iv Ewa Thompson sama używa tego terminu, ale tylko raz, pod koniec książki, kiedy poszukuje (niezbyt skutecznie) głosów sytuujących się „w kontrapunkcie” wobec autorytetu centrum, które byłyby zdolne podważyć autorytet imperium, pokazać jego epistemologiczne przepływy oraz podjąć „innego rodzaju dyskurs – taki, który zaprzecza trubadurom, imperium i pozwala wyłonić się wypartym postaciom, przestrzeniom, tradycjom, wydarzeniom i obrazom” [312].
v Dokonana przez Putina ocena końca Związku Radzieckiego jako „największej katastrofy geopolitycznej XX wieku” doskonale ilustruje ten imperialistyczny sposób myślenia. Zob. Claire Bigg, Was Soviet Collapse Last Century’s Worst Geopolitical Catastrophe?, RFE/RL, 29.04.2005, https://www.rferl.org/a/1058688.html.
vi Sophia Kishkovsky, „Nikt nie może ingerować w naszą ofensywę”: Dyrektor Ermitażu Michaił Piotrowski porównuje rosyjski eksport kultury do [wojskowej] „operacji” na Ukrainie. The Art Newspaper, 24.06.2022, https://www.theartnewspaper.com/2022/06/24/no-one-can-interfere-with-our-offensive-hermitage-director-mikhail-piotrovsky-compares-russian-export-of-culture-to-countrys-operation-in-ukraine. Zob. oryginał: Елена Яковлева, „Почему необходимо быть со своей страной, когда она совершает исторический поворот и выбор”. Отвечает Михаил Пиотровский. Российская газета, 22.06.2022, https://rg.ru/2022/06/22/kartina-mira.html.
Kultura Enter 2023/24
nr 107-108