Łemko and the City
Jakub Wydrzyński: Pamiętasz swój pierwszy łemkowski comming-out?
Sławek Zagórski: Ha, ha… Chodzi ci o tę scenę z dzieciństwa. Miałem wtedy 4 albo 5 lat, byłem w przedszkolu i zaśpiewałem łemkowski hymn.
J.W.: Ot tak, po prostu?
S.Z.: Przedszkolanka poprosiła, żeby każde dziecko zaśpiewało piosenkę, jakiej nauczyło się w domu. Kiedy przyszła moja kolej po prostu zaśpiewałem łemkowski hymn, którego nauczyli mnie rodzice i w ten sposób wydało się, że nie jestem Polakiem.
J.W.: Wychowałeś się w typowo łemkowskim domu?
S.Z.: Tak. W domu wszyscy mówili i do tej pory mówią po łemkowsku. Języka polskiego używamy jedynie wtedy, gdy w rozmowie uczestniczy Polak, choć też nie zawsze.
J.W.: Rodzina o silnej tożsamości etnicznej.
S.Z.: Zdecydowanie tak. Moi przodkowie tworzyli Rusińską Narodową Republikę Łemków, z dzieciństwa pamiętam, że dom był pełen ludzi, którzy przychodzili do nas w latach osiemdziesiątych żeby rozmawiać o polityce, przyszłości Łemków, a później o stworzeniu pierwszej łemkowskiej partii politycznej, czyli Demokratycznego Kręgu Łemków Hospodar.
J.W.: To miało coś wspólnego z opozycją lat osiemdziesiątych?
S.Z.: Nie, po prostu to był okres, kiedy Łemkowie czuli, że niedługo zmieni się system i przyjdzie czas większej swobody politycznej, więc postanowili wziąć los w swoje ręce i zacząć dbać o swoje sprawy w nowej rzeczywistości. Przez cały okres komuny Łemkowie nie mogli posiadać swoich organizacji, zarówno społecznych, jak i politycznych. Kiedy nadeszła sposobność zaczęliśmy je tworzyć lub odbudowywać stare, jak Stowarzyszenie Ruska Bursa, które o okresie PRL nie miało prawa działać.
J.W.: A jaki związek miała Twoja rodzina z Republiką Łemkowską?
S.Z.: W sumie niewielki. Moja rodzina była delegowana na wiec zwołany 5 grudnia 1918 roku we wsi Florynka w Małopolsce. Zjechali tam delegaci wsi łemkowskich z obu stoków Karpat i proklamowali niepodległość swojej republiki. Jak wiesz, program 14tu punktów prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona ze stycznia 1918 r., postulował „stworzenie możliwości autonomicznego rozwoju narodom Austro-Węgier” jako jeden z warunków koniecznych do zbudowania bardziej sprawiedliwego świata i zapobiegnięcia kolejnej wojnie światowej. To był bardzo dobry czas dla budowania łemkowskiego państwa, które na północy Karpat istniało aż do roku 1921, kiedy to wojsko polskie wkroczyło na jego teren i zlikwidowało je definitywnie. Już wcześniej były podejmowane próby ograniczenia niepodległości Łemków, najpoważniejsze w 1919 roku.
J.W.: Dlaczego? To była decyzja Piłsudskiego?
S.Z.: Nie, sam Piłsudski nie dążył do likwidacji RNRŁ, ale domagali się tego nacjonaliści spod znaku Dmowskiego i część ludowców Witosa. Polska Komisja Likwidacyjna Galicji i Śląska Cieszyńskiego, której naczelnikiem był Zygmunt Lasocki podjęła bezprawne działania, aby ograniczyć łemkowską samorządność. Na przykład niezgodnie z polskim prawem powoływano młodych Łemków do Wojska Polskiego, czy narzucono pobór podatków. Chodziło tylko i wyłącznie o politykę. Dmowski i jego ludzie rozwijali w Polakach przekonanie, że nie wolno dopuścić by jakaś obca etnicznie grupa odbierała „ich” polską, dopiero co odzyskaną od zaborców, ziemię.
J.W.: Tak to wyglądało tuż po I wojnie. A jak Łemkowie odbierali okres koalicji PIS i LPRu? Obawiali się powrotu fali nacjonalizmu w polityce?
S.Z.: Było dużo realnych obaw, że pod tamtymi rządami żadne plany mniejszości narodowych nie będą brane pod uwagę. Pojawiły się także realne zagrożenia. Komisja Wspólna Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych w tamtym okresie właściwie nie działała, brakowało dotacji, łamano umowy i najzwyczajniej w świecie oszukiwano, jak w przypadku powoływania członków komisji, kiedy to wybrane zostały osoby, które nie miały nominacji. Mniejszość żydowska miała więcej szczęścia, a Łemkowie razem z Kaszubami i Karaimami musieli bardzo dbać o utrzymanie status quo.
J.W.: A jak Ty sam to odbierałeś? Nie czułeś się szykanowany ze względu na swoje pochodzenie? Nie zdarzało się, że ktoś zaczepiał cię z powodu wyglądu?
S.Z.: Moje poczucie tożsamości etnicznej zawsze było mocne. Bardzo interesowałem się historią Łemków i Rusinów. Patriotyzm i dumę z bycia Łemkiem wyniosłem z rodzinnego domu, ale pod koniec liceum byłem do tego stopnia łemkowskim patriotą, że moi znajomi zaczęli mówić półżartem, półserio, że jestem wręcz łemko-nacjonalistą. To był też czas kiedy prowadziłem wiele intensywnych rozmów ze znajomymi w liceum. Dyskutowaliśmy o polityce, patriotyzmie, wielokulturowości. W szkole miałem kumpli, którzy pochodzili z rodzin o różnych korzeniach: litewskich, ukraińskich. Dolny Śląsk po II wojnie światowej, czyli wtedy, kiedy pojawiła się tam moja rodzina, to był wielki wielokulturowy konglomerat. Nigdy, ani w czasach szkolnych, ani w czasie rządów PiS’u nie czułem się dyskryminowany ze względu na pochodzenie.
J.W.: I nie czuło się nigdy segregacji, wyraźnego podziału na „Was” i „Nas”?
S.Z.: W pokoleniu moich dziadków i częściowo też w pokoleniu rodziców ludzie bali się odezwać po łemkowsku. Tuż po wojnie, po Akcji Wisła i w wyniku propagandy, Łemkowie jako grupa prawosławnych Rusinów nie wzbudzali sympatii i byli bardzo stereotypowo określani jako „Ruscy”, „Banderowcy”. Ogólny obraz Łemka był więc taki: „Ruski”, „Banderowiec”, „bandyta”, „morderca”, czy „Ukrainiec”. Zresztą ten sam problem mieli Ukraińcy. Strach przed obcymi etnicznie był jednak obustronny: Polacy bali się Łemków, Łemkowie Polaków. Jak mówiła moja babcia, ludzie na Dolnym Śląsku zasypiali wtedy „z siekierami pod łóżkami”.
J.W.: A jak to było w latach 80., kiedy byłeś dzieckiem? Inne dzieciaki przezywały cię na podwórku?
S.Z.: Nie pamiętam takich traumatycznych przeżyć. Naprawdę nie miałem jako dziecko problemu z byciem Łemkiem. W moim życiu zdarzył się tylko jeden taki incydent, miałem wtedy jakieś 7 albo 8 lat. Kolega w szkole chcąc mi dopiec krzyknął do mnie „Ty Rusku!”, ale usłyszał to jego ojciec i chłopak dostał od niego takie lanie, że już nigdy tak nie powiedział.
J.W.: Kiedy patrzysz na innych młodych Łemków i Łemkinie to jak postrzegasz siebie? Jesteś typowym Łemkiem? Jest jakiś jeden sposób na bycie Łemkiem w Polsce Anno Domini 2012?
S.Z.: Zawsze mówię o sobie, że nie jestem Polakiem, a Łemkiem. Nie znaczy to na przykład, że ożenię się jedynie z Łemkinią, ale chciałbym, żeby moja przyszła żona dbała o to, by nasze dzieci poznały w domu język łemkowski. Jedna z moich dziewczyn, swoją drogą Żydówka, kiedy ze sobą chodziliśmy uczyła się łemkowskiego i nawet miała do mnie pretensje, kiedy mówiłem do niej po polsku, bo nie miała okazji ćwiczyć języka. Jest więc szansa, że uda mi się zachować tę mowę dla przyszłych pokoleń. Zdarzają się jednak tacy Łemkowie, którzy mają do mnie pretensje, że nie szukam żony Łemkini i spotykam się z Polkami. Asymilacja jest dla nich tak dużym zagrożeniem, że usiłują narzucić innym życie w getcie. Dziwi mnie to, mamy przecież XXI wiek!
J.W.: Jesteś radiowcem i menedżerem zespołów grających w Krakowie. Kiedy śledzisz polską scenę muzyczną i widzisz takie zespoły jak Kapela Ze Wsi Warszawa, Zakopower itp. to czujesz, że jest jakaś moda na folk? Podkreślanie swoich etnicznych korzeni staje się modne na takiej zasadzie, jak modne są folkowe ubrania?
S.Z.: Jeśli chodzi o muzykę, żałuję, że współczesna muzyka łemkowska to nadal Cepelia. Oczywiście, są nieliczne fajne kapele grające łemkowski blues, jak chociażby Dolars Brother’s Band, czy Lemon, który zaistniał w polskim Must Be The Music, ale to tylko szlachetne wyjątki. Fajnie by było, gdybyśmy muzycznie szli przede wszystkim w taką stronę jak Gogol Bordello, w składzie którego jest dwóch rusińskich muzyków. Oni nagrali bardzo ciekawy kawałek „Suddenly… (I Miss Carpaty)”, który w nowy sposób pokazuje tęsknotę za górami. To jest utwór, który czerpie całymi garściami z kultury ludzi Karpat, a jednak nie jest sztampowy i przewidywalny. Taki folk punk byłby bardzo dobrą odpowiedzią na te odgrzewane kotlety, które proponuje się w naszej folkowej muzyce. Na każdym przeglądzie muzyki folkowej, czy festiwalu kultury ludowej słyszę te same piosenki grane przez kolejny zespół. Dotyczy to również łemkowskiej literatury w Polsce. Jeśli porównać to z ilością książek wydawanymi przez mniejszość łemkowską w Serbii, okazuje się, że w Polsce nie ma współczesnej literatury łemkowskiej, czy prawdziwej łemkowskiej powieści. Możemy mówić najwyżej o literaturze popularno-naukowej lub wspomnieniach. Bardzo mierzi mnie, że zamykamy się w tej Cepelii. Chciałbym żebyśmy wreszcie zaśpiewali coś innego niż „Iwanku Iwanku”, żeby działo się coś, co by pobudzało Łemkowynę.
J.W.: Może to jest właśnie zadanie, któremu sam musisz stawić czoła.
S.Z.: Być może tak właśnie jest.
Jakub Wydrzyński, Sławek Zagórski