Lubelskie lata Edwarda Stachury
Tylko na naszych stronach możecie Państwo zapoznać się z dwoma fragmentami Lubelskich lat Edwarda Stachury Mirosława Dereckiego, książki, która 18 lutego ukaże się nakładem wydawnictwa Teatru NN.
[1]
Pierwszy raz zobaczyłem Steda gdzieś na przełomie jesieni i zimy 1958 r., chyba w okolicy placu Litewskiego. Jawi mi się w pamięci niezupełnie wyraźna sylwetka chłopaka o bardzo młodej twarzy, niebieskookiego blondyna, mającego krótkie, kręcone włosy, ubranego w jasnobłękitną jeansową „olimpijką” (tak wówczas mówiono) oraz „normalne” brązowe wełniane spodnie.
Nie przypominam już sobie, kto pierwszy powiedział mi o Stachurze wtedy w 1958 roku. Może młody poeta Andrzej Tchórzewski, może Zbyszek Domarańczyk, student filologii francuskiej KUL, współtwórca powstałego w 1957 r. studenckiego kabaretu „Sex”, w którym razem występowaliśmy? Musiał to być chyba jednak Zbyszek; Sted rozpoczął właśnie studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na romanistyce, gdzie Domarańczyk – przyszły reporter i publicysta specjalizujący się w problematyce dalekowschodniej – pływał już od dwóch lat jak ryba w wodzie, znając wszystko i t wszystkich.
Piszę – „Sted”, a nie – Edward lub Edek Stachura, bo takiego imienia – pseudonimu używał on sam, sam go sobie wymyślił; to słowo – krótkie, suche, dosadne, zdecydowane niby strzał z colta. Sted – to było imię ze świata marzeń. Ale także: pseudonim-konkret, wzięty z pierwszych zgłosek własnego nazwiska i imienia: ST-achura ED-ward.
[2]
Na młodoartystycznym lubelskim firmamencie Stachura zabłysnął nie od razu. (…) Jego lubelska legenda rodziła się początkowo na gruncie uniwersyteckim; Najpierw – jako pozornie wielce prowincjonalnego prostaczka, co to nagle… potrafił zapędzić w kozi róg asystentów i wykładowców na romanistyce swoją płynną francuszczyzną. Następnie – jako „nieobliczalnego” kontestatora, nieledwie chuligana, pokerzysty i w ogóle „złego ducha” parającego się tylko dodatkowo poezją. Sted rozwalony na ławce na środku KUL-owskiego dziedzińca z nogami wyciągniętymi przez całą szerokość alejki pluł „niechcący” pod nogi przechodzącym studentkom warcząc cicho: „Te k-k-urewskie d-d-drobnomieszczanki” (lekko się zacinał). Sted „lał się” na studenckich zabawach i czupurnie stawał do draki podczas dancingów w reprezentacyjnej kawiarni „Lublinianka”. Sted szydził i spoglądał na świat spode łba. Jeszcze wówczas nie dostrzegano jego innego spojrzenia: z jego mających dopiero się narodzić wierszy, poematów, powieści; tej „całej jaskrawości” Steda, tej jego „czułości”, wrażliwości, „falowania na wietrze”…
Najbardziej charakterystyczną, łatwo rzucającą się w oczy cechą Stachury była, już w tamtych studenckich lubelskich latach, jego osobność. Sted nie tylko był inny – zarówno jako członek studenckiej społeczności, szarej masy zaaferowanej mrówczą krzątaniną po salach wykładowych i pracowniach, jak i początkujący pisarz dystansujący się wobec zawiązujących się młodych grup poetyckich i ich programów.. On po prostu był zwykle sam ze sobą.
Najczęściej widywało się go jak samotnie szedł ulicą na wykłady; jak samotnie z lubością wygrzewał się na słońcu zawsze na tej samej ławce na środku KUL-owskiego dziedzińca po lewej stronie od głównego wejścia lub gdy samotnie siedział nad szklanką herbaty w którejś z kawiarń.
Mirosław Derecki
Książka wydana z okazji 50. rocznicy pierwszego wieczoru autorskiego Edwarda Stachury w Lublinie. Mirosław Derecki, Lubelskie lata Edwarda Stachury
wyd. Ośrodek „Brama Grodzka-Teatr NN”, red. Dominika Majuk, Aleksandra Zińczuk.
Lublin 2009
Czas i miejsce prezentacji:
18 luty 2009 (środa), godz. 18
Antykwariat Staromiejski (ul. Rynek 8 ) oraz Brama Grodzka (ul. Grodzka 21)
Kultura Enter
2009/02 nr 07