Lublin – Brama Wschodu. Przekuwanie mitu w realność. Myślarnia trzecia
W czerwcu 2012 r. swój program ogłosiło Centrum Kompetencji Wschodnich: think-tank powołany przez Prezydenta Miasta Lublin, Marszałka Województwa Lubelskiego i z Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) – Biuro Projektowe w Polsce. Włączając się w dyskusję nad lubelskimi autodefinicjami prezentujemy zapis trzeciego spotkania lubelskiej „Myślarni”, poświęconego właśnie tematowi wschodniej kompetencji Lublinian, z udziałem samorządowców zaangażowanych w powstanie Centrum. (gk)
MIT WSPÓŁPRACY JAK BAŃKA MYDLANA
O. Tomasz Dostatni: Reprezentujemy różne dziedziny życia, co jest bardzo pozytywne, jeżeli chcemy porozmawiać o Wschodzie, o wschodniej współpracy Lublina – i o jej realności. Dlatego zapytam wprost: ta współpraca to realność, czy tylko mit? Podam przykład: istniał mit uniwersytetu polsko-ukraińskiego – i ten mit prysł. Powstaje więc pytanie: czy mit Lublina, takiej Bramy Wschodu, nie jest w wielu różnych dziedzinach taką bańką mydlaną? Czy udaje się realnie zawiązać współpracę z naszymi wschodnimi sąsiadami? A pozostając przy Ukrainie i relacjach polsko-ukraińskich pojawia się także taka kwestia: czy problemy we współpracy mają podłoże w historii, czy chodzi jeszcze o coś innego?
Ks. Stefan Batruch (Fundacja Kultury Duchowej Pogranicza): Tym, co blokuje kontakty, są zamknięte granice. Wszyscy w jakiś sposób nie zgadzamy się z tym, ale jednocześnie akceptujemy taki stan. Denerwuje nas, że autobusy, które jeżdżą do Lwowa, do Łucka, na Białoruś i tak dalej są jakie są, że pociąg do Kijowa jedzie szesnaście godzin, ale z drugiej strony po prostu nie potrafimy się wspólnie zorganizować i powiedzieć, że dosyć tego! Że chcemy, aby granica wyglądała inaczej, że ma być otwarta i żeby było więcej przejść, bo to nie jest żadna łaska. Wielkopolska miała przed naszym wejściem do Schengen około pięćdziesięciu przejść granicznych z Niemcami. Tutaj na Wschodzie mamy sześć przejść. Bez przejść granicznych kontaktów kulturalnych nie będzie, jedynie jednorazowe, sporadyczne spotkania. Poza tym, jeśli chodzi o przejścia, to w ogóle nie ma świadomości, że mogą istnieć przejścia turystyczne. Aby stworzyć takie przejście trzeba spełnić nie wiadomo jakie, zupełnie wymyślone, wyssane z palca wymagania.
Paweł Prokop (Fundacja Inicjatyw Menadżerskich): Od ładnych kilkunastu lat dużo pracuję na Wschodzie, najczęściej na Ukrainie, dużo w Rosji, w krajach Kaukazu, głównie w Gruzji, ale nie tylko – bywam także często w Azji Centralnej(Tadżykistan). Mogę więc w pewnym sensie powiedzieć, że ten Wschód czuję. Co powoduje, że tam jeżdżę? Myślę, że warto wskazać dwie kluczowe przyczyny. Po pierwsze to swoisty dług do spłacenia (kiedyś to my korzystaliśmy z doświadczeń zachodnich przyjaciół) więc może warto teraz podzielić się naszym dorobkiem, oczywiście uczciwie wskazując zarówno sukcesy jak i niepowodzenia. Sądzę także, że – podobnie jak znaczna część mojego pokolenia – odczuwamy syndrom niespełnionych opozycjonistów, stąd potrzeba zrobienia czegoś pożytecznego i silny imperatyw dzielenia się „polskim modelem transformacji”.
Myśląc i mówiąc o Wschodzie powinniśmy dokonać pewnej kategoryzacji. Są kraje, takie jak Ukraina, gdzie mimo wszystkich absurdów, jakie tam mają miejsce, ewidentnie mamy do czynienia z chęcią zmian i reform. Podstawowym błędem, który popełniamy jest chęć bezrefleksyjnego przenoszenie doświadczeń z Polski na Ukrainę bez uwzględnienia kontekstu historycznego, politycznego czy kwestii mentalności. Warto jednak zaapelować o bardziej dalekosiężne i optymistyczne spojrzenie na sytuację u naszych sąsiadów. Jakkolwiek może nam to dzisiaj wydawać się nierealne, wierzę, że w krajach tych następować będą zmiany polityczne i gospodarcze i w przyszłości staną się one silnymi ośrodkami wzrostu i źródłem cennej inspiracji rozwojowej. Istotne jest aby nasze lubelskie, peryferyjne położenie nie było źródłem kompleksów, lecz abyśmy korzystali z faktu, iż jesteśmy pomostem między Wschodem i Zachodem.
Hubert Łaszkiewicz (KUL): Bardzo ciekawym doświadczeniem przez ostatnią dekadę były dla nas przyjazdy koleżanek, kolegów, studentów, przede wszystkim z Ukrainy, ale nie tylko – również z Białorusi. To jest konkretna forma poznania i współpracy. Mnie bardzo interesuje porównanie systemów edukacyjnych w ramach szkolnictwa wyższego, jednakże nie w aspekcie technicznym, bo to jest proste, ale w wymiarze czegoś innego, czegoś takiego jak wyobraźnia naukowa. Chodzi o to, co skłania mnie do wyobrażania sobie w mojej dziedzinie (historia), co jest w niej istotne a co nie, istotne w wymiarze przedmiotu badań jak i w wymiarze wartości, aksjologii, norm i reguł, które stosuję?
Krzysztof Łątka (Urząd Miasta Lublin): Jestem pragmatykiem i praktykiem promowania dobrych wzorców na Wschodzie. Mam przykłady tego, że ten proces, który zaczął się u nas z piętnaście – dwadzieścia lat temu, kiedy przyszła demokracja i wolność, właśnie dzięki nam, którzy tam jeżdżą i robią różne projekty, także tam powoduje zmianę rzeczywistości. Z mojej działki: właśnie we Lwowie skończył się projekt, który miał na celu stworzyć w przestrzeni miasta różne systemy identyfikacji wizualnej i turystycznej. Zrobili lepszy system informacji turystycznej niż w Lublinie. W Iwano-Frankiwsku zrobili biuro mieszkańców, i zrobili to lepiej niż my tu w Lublinie – byli bardziej kreatywni. To pokazuje, że Ukraińcy też potrafią, powinniśmy im dawać wzorce i trochę pomagać.
WSCHÓD I KULTUROWA TOŻSAMOŚĆ LUBELSKA. ZADUPIE CZY PERSPEKTYWA?
Hubert Łaszkiewicz: Jest coś, co ma charakter samospełniającego się proroctwa. To znaczy: mam takie wrażenie, że to, co nazywamy Wschodem, jest tak naprawdę samodzielnie zaprogramowanym „zadupiem”. Wszyscy, którzy w nim żyją, wiedząc o tym, że tak jest – i mówią: „Ach! Jak byśmy chcieli stąd wyjść, ale nie możemy, bo jesteśmy tym, kim jesteśmy”. Przedziwna siła trwania w czymś, czego się nie lubi i od czego się ucieka, ale jednocześnie to jest bardzo mocne i programuje dalszy niedorozwój. Jest to – mówiąc obrazowo – niemożność zrobienia w małym miasteczku czystej publicznej toalety, chociaż wydawałoby się, że przy współczesnych środkach czystość jest tak prosto utrzymać. A jednak jej nie ma.
Andrzej Kokowski (UMCS): Mieszkając w Lublinie 35 lat zauważyłem jedno: tak naprawdę argumentów dla wartości tego miasta i regionu mogą dostarczać tylko ludzie, którzy są spoza Lubelszczyzny. Istnieje jakiś taki mentalny opór tych, którzy są z Lubelszczyzny, którzy czują się gorszymi w wielu zakresach swojej działalności w sensie kulturowym, gospodarczym i politycznym…
Przyjechałem tutaj z Pomorza i zderzenie z kulturą Lublina było takie samo, jakbym się pojawił za granicą… Lecz to jest argument, który może przyciągnąć tu ludzi, na tym argumencie możemy grać emocjonalnie. Ja przyciągam tutaj moich przyjaciół z całego świata na tej zasadzie: przyjedziecie do państwa, które jest w państwie. Wiem, że to brzmi obrazoburczo dla wielu moich kolegów lubelskich.
O. Tomasz Dostatni: Myślę, że jest coś takiego jak samospełniające się proroctwo. Ja to rozumiem w sensie trochę negatywnym. Kiedy przyjechałem dziesięć lat temu do Lublina, to trochę przebiegle, będąc poza Lublinem, powtarzałem, że żyję na emigracji w Lublinie. Potem mówiłem, że mieszkam w najmniejszym mieście, w jakim w życiu mieszałem. Kiedy jednak uświadamiałem sobie, że wokół mogą być ludzie z Lublina i że może to ich dotknąć, mówiłem, że w sumie jest to największe miasto po tej stronie Wisły. Potem pamiętam taką sytuację, jak z jednym z wojewodów wygrałem zakład, w którym spytałem, czy ma świadomość, że Lubelszczyzna przed wojną była jedynym województwem w Polsce, które nie miało granicy państwowej. Wygrałem, bo on twierdził, że jeszcze łódzkie. Łódzkie miało granicę z Niemcami.
Do czego zmierzam? Zmierzam do stwierdzenia, że w świadomości Polaków Lubelszczyzna jest na Wschodzie. To jest świadomość ukształtowana po 1945 roku. Trzeba zdawać sobie z tego sprawę.
Krzysztof Łątka: Dlaczego my się tego Wschodu w Lublinie wstydzimy? Wstydzimy się, bo tego w ogóle nie czujemy, czy dlatego, że nie mamy o tym wiedzy? Dlaczego nie możemy z niego zrobić marki? Mnie jako marketingowca interesuje, jak pewne określone, dla mnie najważniejsze aspekty miasta wywodzące się z symboli głównie wziętych z historii, przekładają się na naszą obecną tożsamość i na nasz wizerunek. Jako lubelaka, który się tu urodził, ale którego dziadkowie uciekali przed Armią Czerwoną spod Lwowa, zawsze mnie bardzo zastanawiało, że edukacja sama w sobie – w szkole i na uniwersytecie – nie dała mi wiedzy o samym mieście. Dopiero niedawno jako dorosły człowiek zobaczyłem pierwszy raz freski i Kaplicę św. Trójcy. A jak niedawno zaprowadziłem delegację Sędziów Trybunału Konstytucyjnego do Klasztoru Dominikanów, dowiedziałem się o legendzie Drzewa Krzyża Świętego a propos tego, że Ukraina nie odzyska niepodległości dopóki to drzewo nie wróci… Dla mnie to są tak symboliczne historie!
Andrzej Kokowski: Ja nie mam problemu z akceptacją Wschodu. Może dlatego, że zajmuję się nim zawodowo. Jestem jednym z tych, którzy uważają że był czas, kiedy ta wschodniość Lubelszczyzny decydowała o losach przynajmniej Europy Środkowej, o ile nie większego obszaru. Jest to jeden z argumentów, na którym można zbudować wartość dla pokazania tej pewnej odmienności Lubelszczyzny.
Przykład prosty: prowadzimy badania w Czermnie, stolicy Grodów Czerwieńskich. Obecnie mamy już tyle argumentów naukowych, że wykreował się z tego projekt mający na celu pokazanie, że dwa wielkie ośrodki handlowe i polityczne czasów X – XII wieku, czyli Haithabu na terenie Szlezwiku (stolica Wikingów i Normanów), oraz właśnie Czermno, były ze sobą ściśle powiązane. Projekt ma również na celu stworzenie w roku 2016 wystawy, ukazującej znaczenie polityczne i gospodarcze Czermna dla tego regionu w Europie. Czermno jest jedyne w swoim rodzaju.
Myślę, że celem takich spotkań powinno być dokładanie, do tej cegiełki archeologicznej, cegiełek coraz nowszych. Musimy skoncentrować się właśnie na tym, żeby każdy z nas postarał się wskazać jeden rodzynek w tym cieście, pokazać Lubelszczyznę jako wielki ośrodek o znaczeniu politycznym będącym bardziej wschodnim niż zachodnim, bo to jest przecież nie zawsze czytelne. I gdyby każdy z nas dołożył taki rodzynek, to mamy dwanaście elementów, które mogą działać na wyobraźnię każdego: sportowca, polityka, piosenkarza, ktokolwiek się pojawi, znajdzie wśród tych rodzynków coś dla siebie – i to przyciąga.
O. Tomasz Dostatni: A jak to wygląda przez pryzmat biznesmena?
Artur Kawa (Emperia Holding S.A.): Nie robię żadnych interesów ze Wschodem i nie zamierzam robić, dlatego nie mam tu żadnych doświadczeń. Urodziłem się na zachodzie Polski, jestem więc człowiekiem, który tutaj przyjechał. Mieszkałem w Ameryce. Przyjechałem do Polski po kilku latach, nakręcony myśleniem amerykańskim i te ideały realizuję do dzisiaj. Jak patrzę na Lubelszczyznę? Nie czuję tego wszystkiego, o czym mówicie.
Żyjemy w XXI wieku! Owszem, w XIX, XVIII wieku, kiedy ze Lwowa do Rzymu jechało się dwa tygodnie wozem, może ludzie z Kijowa chcieli przyjechać do Lublina. Wiadomo, że wtedy do Lublina było bliżej, bo tu się jechało tylko dzień – więc te relacje były bliższe. Dziś na pytanie, skąd czerpać wzorce, odpowiem: co tam Ukraina! Jedźmy do Toskanii i tam szukajmy klucza i inspiracji! Jak pojawia się jakiś pomysł biznesowy, to szukamy na całym świecie, bo świat jest dzisiaj taki otwarty. Jest internet, jest komunikacja.
Mówienie o relacjach, które trwały ileś tam wieków, nie ma dzisiaj żadnego znaczenia, skoro dziś wystarczy „klik-klik” – i jestem już przed ekranem komputera, i wiem o wszystkim, co się dzieje w Rzymie, Londynie czy Nowym Jorku. Wydaje mi się, że trochę za bardzo stawiacie na to, że istnieje między Lublinem a Wschodem jakaś fantastyczna nić.
O. Tomasz Dostatni: Powiedziałeś, że nie handlujesz ze Wschodem. Ja pochodzę z Poznania, znam mnóstwo ludzi, również ze sfer bardzo wysokiego biznesu, którzy mają fabryki na Ukrainie. Nie handlujesz ze Wschodem, bo takie jest założenie, czy dlatego, że nie da się „po drugiej stronie” handlować?
Artur Kawa: Akurat prowadzę taką działalność gospodarczą, która nie wymaga kontaktów z Ukrainą. Nie otwieramy tam supermarketów, otwieramy tylko w Polsce, tak się to historycznie ułożyło. Gdybym produkował coś, co chciałbym eksportować, to pewnie pomyślałbym o eksporcie również na Wschód. Powtarzam, nie patrzcie na to, jaki mam biznes, lecz wsłuchajcie się w to, co mówię: czy przypadkiem nie ma w tym odrobiny racji, kiedy mówię, że trochę przesadzacie z tą ciągłością historyczną. Przy komunikacji, z jakiej możemy obecnie korzystać, przy swobodzie docierania właściwie wszędzie, ciągłość historyczna nie ma już takiego znaczenia. Mam europejski paszport i mogę jechać wszędzie, bo mamy układ militarny, który daje mi jakieś bezpieczeństwo. Mam poczucie, że mogę tu, w Polsce, żyć spokojnie i myśleć, że żadna katastrofa, których tyle było w ubiegłym wieku, się już nie zdarzy. Czuję się po prostu Europejczykiem.
Grzegorz Kondrasiuk („Kultura Enter”): Czy w kwestii wschodniej panuje między nami zgoda, czy nie – to rzecz drugorzędna. Tak naprawdę liczy się co innego, inne fakty nas stawiają w jednym szeregu: mieszkamy w tym samym mieście położonym w takiej sobie Nibylandii. Jak wiadomo ta kraina leży w wysuniętej najdalej na wschód części wysuniętego najdalej na wschód kraju Unii Europejskiej. I kiedy jeździmy po tych samych drogach naszej Nibylandii, to koła naszych samochodów wpadają w te same dziury. Takiego pokrewieństwa wyprzeć się nie sposób, niezależnie od tego, czy jeździ się tymi drogami w interesach na Wschód, czy na Zachód. Zadam więc tylko jedno pytanie: jak to się stało, że przez ostatnie dziesięć lat nie powstało w Polsce coś takiego jak prowadzący realną robotę „Klub Wschodni” (nie mówię tu o Domu Polski Wschodniej), zbierający grono tak różnorodne, jak to zasiadające dziś przy wspólnym stole, i czy przypadkiem dziury w drogach nie są tego braku skutkiem?
MONOKULTURA POLSKA A TRADYCJA WIELOKULTUROWOŚCI
Ks. Stefan Batruch: Społeczeństwo Lubelszczyzny ma własną tożsamość. Nawet jeśli w sensie narodowym jest to tożsamość w większości polska, to jest to inna tożsamość niż w Wielkopolsce czy na Mazowszu. Na pewno jest to tożsamość wielowątkowa, w której bardzo mocno obecny jest wątek wschodni. Jest to często związane z pewnymi koligacjami rodzinnymi, ale nie tylko, bo też z historią, przemieszczaniem się ludności ze Wschodu na Lubelszczyznę.
Okres PRL-u spowodował, że stłumiono różnorodność narodowo-kulturową, jaką noszą w sobie mieszkańcy tych terenów, nakazano im ukazywanie tylko jednego oblicza – oblicza „super-polskiego” to znaczy „ultra-polskiego”. Wiele osób jest rozdartych.
Lubelszczyzna była wielokulturowa, ale co to znaczy? Wielu nosi w sobie tę tożsamość – ukraińską, białoruską, rosyjską. Jeśli społeczeństwo Lubelszczyzny, również władze i osoby odpowiedzialne za ten region same tego nie zaakceptują, same tego nie uznają, nie będą miały dosyć odwagi, żeby powiedzieć, że we mnie jest tożsamość zarówno polska jak i żydowska, białoruska, ukraińska, rosyjska czy jeszcze inna, ze względu na to, że tak historia się potoczyła – to ten problem tłumienia tożsamości będzie trwał nadal.
Grzegorz Kuprianowicz (Towarzystwo Ukraińskie): Gdy patrzymy na dzisiejszy Lublin i na region, widzimy wiele sytuacji, w których rozwiązywanie problemów polega na użyciu pewnych zaklęć. Jednym z nich jest hasło wielokulturowości, innym – stosunki polsko-ukraińskie, budowa uniwersytetu polsko-ukraińskiego. Nie wierzę w magię, te zaklęcia nie przyniosły, niestety, skutków. Wracam do pytania, które na początku zadał o. Tomasz Dostatni, dotyczącego wielokulturowości i otwartości na Wschód. Tak naprawdę, o jakiej wielokulturowości możemy tu mówić?
Przez wiele lat używano tego hasła w odniesieniu do Lublina myśląc wyłącznie o przeszłości. Kilka lat temu, gdy takie dyskusje w tym mieście się toczyły, proponowałem, żeby spojrzeć na Lublin w kontekście wielokulturowości nie tylko w kategoriach przeszłości ale też współczesności. Efektem tego był festiwal „Wielokulturowy Lublin”, który miał pokazać nie to, co przywieziono do Lublina, ale to, co w Lublinie żyje. Wtedy nagle niektóre osoby dostrzegły, że poza kulturą polską jeszcze jakiekolwiek inne kultury istnieją we współczesnym Lublinie.
Jednakże w pewnym momencie ten mit wielokulturowości zadziałał w sposób odwrotny. Zaczęto mówić o wielokulturowym Lublinie, a zatracono pewne proporcje, bo Lublin nigdy nie był miastem wielokulturowym w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tym bardziej dzisiaj. Dziś jest to miasto monokulturowe, w którym obecne są inne kultury. Pokazanie tego, że te kultury są obecne, jest ważne dla sprawnego funkcjonowania europejskiego miasta. Każde miasto w swojej istocie jest tworem, w którym obecne są w różnych proporcjach różne kultury. Ponieważ miasto w swojej istocie jest międzykulturowe.
Gdy mówimy o regionie lubelskim, często zapomina się o tym, że ta wielokulturowość była wielokulturowością wielopłaszczyznową. Te kultury istniały obok siebie. Obok! Tu nie chodzi o jakieś kategoryzowanie, tylko o stwierdzenie pewnego faktu, naturalnej sytuacji. Trudno dziwić się temu, że jeżeli w Chełmie były trzy społeczności – polska, ukraińska i żydowska – to one żyły swoim życiem. Oczywiście, były sytuacje styku, ale każda z tych społeczności miała własny rytm życia wynikający z kultury, religii, z wielu innych uwarunkowań. Czasem znajdowały się w sytuacji konfliktu, czasem w sytuacji współpracy, to był stan w jakiś sposób naturalny.
Ponieważ Polska jest tak naprawdę krajem monokulturowym, często większość społeczeństwa nie uświadamia sobie tego, że historię na przykład Chełma czy Hrubieszowa można napisać na różne sposoby, oraz że ta historia „podręcznikowa”, która funkcjonuje, jest polską historią. Pamiętam konkurs robiony przez „Gazetę Wyborczą” na temat najważniejszych wydarzeń w dziejach regionu. I ten konkurs pokazał polską wizję historii regionu.
LUBLIN I REGION – KOMPETENCJE WSCHODNIE
Krzysztof Łątka: Cztery lata temu powstawały założenia projektu marki Lublin. Pytając, co się na tę markę składa, zaczęliśmy rozumieć, że marka jest syntezą naszej tożsamości kulturowej i historycznej utworzonej w toku setek lat. I tym samym daliśmy sobie odpowiedź: marka Lublina nie ucieknie od Wschodu! Tylko, że nikt tego Wschodu nie czuł i dopiero teraz zaczyna się to zmieniać, ale niestety jeszcze na niewielką skalę.
Marketing polega na tym, żeby wziąć coś, co jest naszą silną stroną i w jakimś sensie zmonopolizować. Wydaje mi się, że jedyną szansą dla nas nie jest to, że jesteśmy wielkim ośrodkiem akademickim, bo nigdy nie będziemy lepsi od Oxfordu. Nigdy nie będziemy też lepszym ośrodkiem przemysłowym, bo strefa ekonomiczna tego nie zmieni. Ale nie ma wątpliwości, że na przykład na Ukrainie postrzegają nas już jako ekspertów od Unii Europejskiej. I odwrotnie – w Unii Europejskiej nikt nie powinien mieć wątpliwości, że się znamy na Wschodzie. I to szansa, aby się pozycjonować.
Hubert Łaszkiewicz: Jeżeli chodzi o to, co mówił kolega, o Oxford… Ja nigdy bym nie chciał, aby miasto czy nasza uczelnia była drugim Oxfordem ani drugą Sorboną, Heidelbergiem czy Harvardem. Niedobrze jest być światłem odbitym. To jest pewien nieświadomy mechanizm językowy. Jeśli ktoś chce być drugim Harvardem, to nie będzie żadnym Harvardem, bo nie ma drugiego takiego miejsca.
Mówimy: pieniądze, przeszłość, marka. Przypomnę Władysława Panasa, który „wymyślił” Lublin, jakiego nigdy nie było – ale to się bardzo podobało! I gdyby jeszcze żył, to by jeszcze więcej wymyślił. Tajemnica uroku Italii nie polega na tym, że martwe mury same z siebie coś nam mówią, tylko że od dwóch tysięcy lat, a nawet więcej, jest tyle opowieści, które nieświadomie czy świadomie chociażby przez szkołę do nas trafiają, że chcemy tam pojechać i te mury zobaczyć. Myślenie pozytywne to wymyślenie opowieści o miejscu, które sprawią, że będzie działa legenda.
Artur Kawa: Ale to nie będzie tworzenie mistyfikacji?
Hubert Łaszkiewicz: Ale dlaczego mistyfikacji? Żaden chrześcijanin nie zginął w Koloseum, a milionów turystów zwiedziło je z głębokim przekonaniem, że tam lwy chrupały „skrzydełka i nóżki” chrześcijan.
Tak naprawdę obraz historii, jaki wynosimy ze szkoły jest obrazem historii expose. Taka historia nie jest źródłem inspiracji. Natomiast jeżeli popatrzymy na historię jak na rozwijający się film, to widzimy bardzo wiele dróg, które prowadziły donikąd, i szans, które nie zostały zrealizowane. To, o czym tu rozmawiamy, dotyczy znalezienia przez nas chociaż jednej takiej drogi dla Lublina. Na przykład Lublin jako ośrodek przemysłowy był kiedyś centrum o wiele bardziej zaawansowanych technologii niż Warszawa z tej racji, ze przemysł lotniczy zaczynał się tu, a nie w Warszawie. Dopiero później powędrował do Białej Podlaskiej…
Tomasz Dostatni: W tym miejscu wsadziłbym kij w mrowisko. Padło hasło: Toskania. Ja przez Toskanię najczęściej tylko przejeżdżam, ale byłem tam piętnaście lat temu i w zeszłym roku w listopadzie. I uświadomiłem sobie, jak oni fantastycznie „ograli” Etrusków. Jak oni potrafili z kultury etruskiej zrobić coś, co powoduje, że ja się tam zatrzymuję.
Krzysztof Czyżewski (Ośrodek „Pogranicze”): To jest rzecz, która w Lublinie od początku była dla mnie największym wyzwaniem. Z wielkim podziwem patrzę na to, co robi profesor Andrzej Kokowski, nie tylko w dziedzinie archeologii jako profesjonalista, ale także, w jaki sposób to sprzedaje światu. Lublin bardzo potrzebuje coś pokazać, nie ważne, że to było tysiąc lat temu, pokazać coś, co może stanowić silny fundament odniesienia europejskiego, cywilizacyjnego. To są sprawy, które pozornie tylko należą do przeszłości, do mitologii, przecież co chwila współczesny przemysł, gospodarka, turystyka do tego się po prostu odwołują.
Tomasz Dostatni: Takie myślenie jest bardzo potrzebne i jest twórcze. Dam przykład debat dwóch ambon w naszej bazylice. Pomysł zrodził się z jakiejś legendy, bo takich debat nigdy nie było. A potem się okazało, ze takie debaty były, debaty teologiczne, nawet Luter je organizował. Pojęcie debaty i dyskusji dla dominikanów jest ważne, podobnie jak dla dzisiejszego świata. Przez te dziesięć lat przyprowadziłem do Lublina na te debaty ludzi z wielu miejsc świata. Dlatego tak ucieszyłem się tym powiedzeniem, że powinniśmy dokładać nowe cegiełki…
Andrzej Kokowski: Obserwuję bardzo wnikliwie władze zarówno miasta jak i regionu. Mam głębokie przekonanie, że brakuje im odwagi, cwaniactwa i bezczelności. Bo gdyby te trzy elementy połączyć razem i pokazać, jak odważnie Lublin patrzy na Wschód, i że ma do tego odważnego patrzenia argumenty…
Tomasz Dostatni: Brakuje lobbingu. Ten problem wstydliwości wobec wątków wschodnich w kulturze regionu Lubelszczyzny powoduje też, że politycy nie do końca utożsamiają się ze wszystkim, co jest związane z Lubelszczyzną. Mam na uwadze także Wschód w tym szerszym znaczeniu jako kraje sąsiedzkie. To jest jakaś wstydliwość. Może się też nakładać na to fakt, że przez wiele lat o Wschodzie, o Ukrainie, mówiono bardzo źle.
Krzysztof Łątka: Jestem jedyną osobą z tutaj zebranych, która jest zaangażowana politycznie. I sądzę, że im dalej, tym jest gorzej, nie widzę w tej polityce profesjonalizmu. Dorzuciłbym jeszcze kamyczek do legend marki, bo ten wątek ciekawie się tutaj przewija. Myślę, że legenda spisana w książce „Sztukmistrz z Lublina” mogłaby być naszą legendą miejską. Na jej kanwie stworzono imprezę, która nazwana została „Karnawałem sztukmistrzów”. Tysiące ludzi wyszły w miasto i zaczęły nagle utożsamiać się z tą legendą.
NOWE IMAGE LUBLINA
Artur Kawa: Jestem bardziej pragmatyczny, mam konkretne projekty – a jedną z moich społecznych pasji jest projekt „Centrum żeglarstwa”. Miałem dużo frajdy, gdy w zeszłym roku w styczniu cała rada miasta wyraziła jednomyślnie zgodę, żeby teren nad Zalewem Zemborzyckim wydzierżawić żeglarzom. Ja zrobię tu fantastyczny ośrodek i cała Europa będzie zazdrościła, że tu w Lublinie, na Wschodzie, jest coś takiego. Wszystkie kluby i organizacje – żeglarze, kajakarze – są za, pokażemy, że można w jednomyślności coś stworzyć. Czy nie na tym można budować image Lublina?
Grzegorz Kondrasiuk: A wie pan, jaką panu doczepimy tradycję do „Centrum żeglarstwa”? Nie będzie to dialog, to będzie ekologia.
Tomasz Dostatni: Wspomnieliśmy o „Sztukmistrzu z Lublina”. Kiedy zapraszam jakiś gości, bardzo denerwuje mnie, i powtarzam to od lat, że tu nie można kupić książki Isaaca Singera w jakimkolwiek innym języku, tylko po polsku. Jest to jedyne dzieło światowej literatury, w którego nazwie jest Lublin!
Powiem jeszcze o czymś – i tego się wyprę, jeśli chodzi o nagrania. Zostałem zaproszony na wydarzenie o nazwie „Ambasadorzy Lubelszczyzny”. Takiego wazeliniarstwa politycznego nie widziałem dawno. To jest niewyobrażalne i przykre, ze przepuszczono kilkaset tysięcy złotych na zabawę kilku polityków między sobą, którą oglądało pięćset osób.
Hubert Łaszkiewicz: To, co mówi pan prezes Artur Kawa jest bardzo ważne. Powiedziałbym jednak, że jest wiele dróg, które prowadzą do zbawiania. Mnie jako obywatela cieszyłyby fajne trotuary i ośrodek, w którym można wynająć łódkę i popływać, ale interesuje mnie też coś jeszcze. Jeżeli chodzi o myślenie pozytywne, to z kolegami z UMCS-u pracujemy nad siedmiotomową syntezą historii Lublina, bo w 2017 będzie 700-lecie miasta. Byłoby miło, gdyby wysokie władze chciały nas wspomóc, ale jak nie zechcą, to sami sobie poradzimy. Trzeba odejść od sentymentalno-biesiadnego podejścia do Wschodu na rzecz realizacji konkretnych, racjonalnych projektów.
Grzegorz Kuprianowicz: Wydaje mi się, że jednak pewne zaklęcia zadziałały. Jeżeli Lublin chce się przedstawiać jako miasto kompetentne wobec Wschodu, musi sam głęboko zastanowić się nad swoim stosunkiem wobec Wschodu. Bo czasem lepiej to wygląda z perspektywy Kijowa niż z perspektywy ulicy Rybnej czy Krakowskiego Przedmieścia. Pojawia się pytanie: jakie warunki stwarza Lublin dla ludzi, którzy żyją tutaj w innej kulturze? Czy oni mają komfort zachowania własnej kultury? Czy miasto stwarza im warunki do tego, aby oni mogli być mieszkańcami Lublina i jednocześnie pozostawali sobą?
Krzysztof Czyżewski: Za tym stołem jest kilku takich, którzy się tutaj znaleźli nie dlatego że musieli, ale dlatego że chcieli. Więc jest coś takiego, że wybieramy Lublin, i wcale nie z sentymentu lokalnego. Tym samym w pewien sposób wybieramy też Wschód.
Widzę nas jako reprezentantów szerszej kultury Europejczyków, którzy będą mieli taką orientację , jeżeli Lublin będzie w stanie ich przechwycić, dać im propozycje. Zasadzać się to może zarówno na atrakcyjności kulturowej, na przykład na takiej wystawie, którą profesor Kokowski organizuje, bo jestem pewien że to może urosnąć w ciekawy mit i opowieść. Pamiętajmy przy tym, że działają też inne elementy, w Europie odczuwane jako lęk. Tak naprawdę my jesteśmy dziś dużo dalej od Ukrainy niż dziesięć lat temu, i te procesy w dzisiejszej Europie mogą się pogłębić. Kiedy rozmawiam na przykład z przewodniczącym komisji ESK, to czuję, że ten wspaniały człowiek, humanista, boi się tego, co jest za granicą Schengen. To jest silniejsze od niego. On nawet nie wiedział, że jadąc na Ukrainę nie musi mieć wizy.
Zobaczmy się sami w roli ludzi, którzy rozbroją ten lęk. Stwórzmy tu silne centrum kultury z kompetencjami, z możliwościami, to będzie pięć-sześć lat wytężonej pracy, przeszczepiania wzorców dobrej praktyki. To jest droga, która jest tak naprawdę w interesie bogatego Europejczyka, który nie jest pewien tego, co jest na Wschodzie.
Trzecie spotkanie cyklu zainicjowanego przez Krzysztofa Czyżewskiego odbyło się 11 marca 2011 roku w Lublinie. Jego pomysłodawca tak mówił o samej idei cyklu: „Myślarnia to miejsce prywatnej, bezpośredniej rozmowy, gdzie spotykają się ludzie z różnych dziedzin, generacji, miejsc czy środowisk. Swoje podwoje otwiera artystom, naukowcom, animatorom, politykom, biznesmenom, których łączy wspólna sprawa – troska o Lublin. Chcemy bowiem z Lublina – miasta o bogatym dziedzictwie historycznym, z ciekawymi inicjatywami dotyczącymi pamięci kulturowej – stworzyć miasto, które jest zatroskane o przyszłość. Chodzi nam o „Lublin widzący”, o miasto debat i sporów na temat przyszłości, miasto spotkań wizjonerów, którzy spierają się o przyszłość.” (gk)
Wypowiedzi Artura Kawy, o. Tomasza Dostatniego, prof. Andrzeja Kokowskiego i Grzegorza Kuprianowicza – nieautoryzowane.
Opracowanie redakcyjne: Grzegorz Józefczuk, Grzegorz Kondrasiuk.
Współpraca: Karolina Wysocka