LUBLINIANA. Ulubiony Lublin
Wstyd i żenada, zgadzam się, ale wiem na pewno, że nie tylko ja tak mam. Bo dopiero dziś Lublin jest dla mnie jednym z najbardziej ulubionych miast na świecie. A jeszcze nie tak dawno było inaczej. Dziesiątki razy, gdy w drodze do Warszawy albo z powrotem w stronę Ukrainy wychodziłem zapalić na jednym z najmniej przytulnych na świecie dworców autobusowych i, krzywiąc się, oglądałem ruderę z przylegającym do niej zaasfaltowanym pustkowiem, po którym krzątali się podobni do szahidów ukraińscy hurtownicy papierosów i do nikogo niepodobni polscy handlarze, myślałem sobie: taka oto jest wasza Europa? Ano, w Magadanie dwadzieścia lat temu dworzec autobusowy miał bardziej cywilizowany wygląd.
Mówiąc dokładniej, było to tak: teoretycznie wiedziałem, że w tym oto zamku na wzgórzu po przeciwnej stronie alei podpisano Unię Lubelską. Czytałem kilka wierszy najbardziej znanego lubelskiego poety Józefa Czechowicza. Coś tam słyszałem jednym uchem o Marii Curie-Skłodowskiej. Widziałem zdjęcia obozu na Majdanku, który w czasie wojny powstał na obrzeżach miasta. Ale praktycznie Lublin, mimo wszystko, istniał w mojej świadomości jako budzący niepokój dworzec autobusowy, na którym można zapalić ostatniego papierosa przed Warszawą albo na odwrót, przed ukraińską granicą i, jeżeli będzie się miało szczęście, zdążyć skorzystać z toalety o nie za bardzo europejskim standardzie.
Tymczasem okazuje się, jak niewiele trzeba, aby dać się udobruchać. Po prostu któregoś dnia należy ściągnąć plecak z półki nad głową, powiedzieć kierowcom: „A walcie się z waszymi telewizorami” – i wysiąść w Lublinie nie na fajkę, ale na poważnie. Następnie przejść na drugą stronę wspomnianej alei, aby na Placu Zamkowym, znanym wtajemniczonym jako Oko Cadyka, spotkać dawną polską przyjaciółkę Olę. Ola opowie wam o nowych świadectwach, które zebrała od czasu, gdy się ostatnio widzieliście. Bo podczas gdy obecni wariaci u władzy w jej kraju rozpalają ogień ksenofobii, Ola po obu stronach granicy zbiera opowieści osób, które w krwawych latach wojny zostały ocalone. Ukraińców ocalonych przez Polaków i Polaków ocalonych przez Ukraińców.
Następnie z placu wejdziecie schodami na górę do Bramy Grodzkiej. Ta średniowieczna brama miejska jest jednocześnie siedzibą muzeum, którego dyrektor Tomek wyjaśni wam, że całe to pustkowie Podzamcza wraz z terenem dworca i ocalałą, chociaż wyschniętą, studnią było kiedyś dzielnicą żydowską Lublina, miasta liczącego 43 tysięcy żydowskich mieszkańców. Naziści zgładzili prawie wszystkich i zrównali z ziemią ich domy. Stąd właśnie pustkowie.
Następnie ulicą, która również nazywa się Grodzka, dotrzecie do kamienicy z szyldem: Warsztaty Kultury. Dyrektor tej instytucji, Grzegorz, potraktuje was jak rodzinę i poinformuje o decyzji wydania książki, a dobra Basia zaproponuje kawę. Idąc od Grzegorza – cały czas ulicą w górę – wejdziecie na Rynek i skręcicie w ulicę Złotą, gdzie znajduje się Klasztor oo. Dominikanów. Tam zaś już będzie czekał na was ojciec Tomasz, który bezpośrednio w murach klasztoru organizuje i prowadzi spotkania literackie, i nie tylko. Dla was też zorganizuje. Przemierzając zakątki klasztoru razem z ojcem Tomaszem i wysłuchując jego dowcipnych opowieści na tematy świecko-religijne, przypomnicie sobie dla kontrastu jakiś zakład typu zamkniętego w Poczajowie albo coś w tym rodzaju.
Później, po załatwieniu noclegu w celi klasztornej, z dominikańskim kluczem w kieszeni przespacerujecie się Krakowskim Przedmieściem do miejsca akcji sztuki Irwancia Kłamczuch z Placu Litewskiego, zaś w drodze powrotnej wpadniecie do galerii malarza Piotrusia. Piotruś pokaże wam swoje obrazy, a wy go za to ogracie w meczu pingpongowym. Cały wieczór zakończy się w opisanej przez Andruchowycza restauracji Hades, w której, zajadając befsztyk tatarski, będziecie prowadzić obfitą, aczkolwiek niezłośliwą dyskusję na temat Stepana Bandery z kolegą Józefczukiem, bez którego programu artystycznego nie odbywa się żaden Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu.
I jeszcze coś. W Lublinie studiuje około pięciu tysięcy studentów z Ukrainy. Wielu z nich dorabia sobie w miejscowych sklepach, kawiarniach, barach i restauracjach. Zatrudnia ich także właściciel Hadesu Szerokiej – Leszek wraz z żoną Elą. Dlatego właśnie tutaj, jak również niemal w każdym innym lokalu na lubelskim Starym Mieście, znajdzie się ktoś, kto na waszą prośbę obsłuży was w języku ukraińskim. A na taki komfort, musicie przyznać, nie tylko w Magadanie, ale nawet w Kijowie nie zawsze można liczyć.
Ołeksandr Bojczenko
Tłumaczył z języka ukriańskiego Andrij Saweneć
[Wersja oryginalna za: Gazeta.ua]Ołeksandr Bojczenko (ur. 1970) – ukraiński krytyk i badacz literatury, eseista, tłumacz, kolumnista. Autor zbiorów esejów Coś w rodzaju chautauqua (2003), Chautauqua plus (2004), Byle książka (2011), Moi wśród obcych (2012), 50 procent racji (2015). Autor licznych przekładów z języka polskiego i rosyjskiego, tłumacz m.in. Tadeusza Borowskiego, Leszka Kołakowskiego, Marka Hłaski, Jerzego Pilcha, Olgi Tokarczuk, Andrzeja Stasiuka, Daniela Odiji. Wielokrotny (2005, 2008, 2013) stypendysta programu Ministra Kultury RP Gaude Polonia. W roku 2014 został uhonorowany odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.
"Oko cadyka" widoczne na Placu Zamkowym w Lublinie Fot. Mykhailo Kapustian.
Od prawej: Ołeksandr Bojczenko i Aleksander Suhak w cyklu debat "Modele pojednania", Kongres Inicjatyw Europy Wschodniej 2016. Fot. Mykhailo Kapustian.
Ołeksandr Bojczenko. Spotkanie z krytykiem w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. H. Łopacińskiego w Lublinie, 2016. Fot. Jurii Polnyi.