HISTORIA (LUDZIE). Król a jednak demokrata
Artur Z. Kowalski
O Marcinie Królu (1944–2020) – filozofie, historyku myśli politycznej, nauczycielu.
Odkryłem wreszcie, że chcieć z powodu skrupułów sumienia trzymać się z dala od polityki, zdając się na drugich, znaczy to także uprawiać politykę, tylko gorszą, ponieważ zostawia ona wolne pole do działania ludziom pozbawionym sumienia
(Vercors – „Bitwa milczenia”, przeł. Marcin Król)
Urodzony w 1944 roku w Warszawie, w profesorskiej rodzinie, osadzonej w tradycji AK-owskiej, nie uległ nigdy „urokowi” socjalizmu, w jakiejkolwiek jego wersji. Jako magistrant Leszka Kołakowskiego, siłą rzeczy, zdobył orientację w filozofii i socjologii marksistowskiej i marksizującej, ale była ona dla niego tylko jednym z wielu epizodów historii myśli ludzkiej, zdecydowanie mniej interesującym np. od egzystencjalizmu, któremu chciał poświęcić pracę magisterską, o czym wspomniał w swojej autobiografii intelektualnej („Nieco z boku”, 2008 r.). Kołakowski jednak zasugerował mu, żeby zmierzył się najpierw z centralnymi zagadnieniami filozofii i jej kluczowymi postaciami – tak powstała praca dotycząca epistemologii Kartezjusza i Husserla (obroniona w 1966 r.). Marksizm, filozoficznie miałki, politycznie okazał się bogaty w konsekwencje: zbudował system przemocy i zniszczenia, który trafnie został określony jako „imperium zła” i zestawiony z nazizmem. ZSRR i ideologia którą się posługiwał przyniósł Polsce i innym krajom Europy Środkowo-Wschodniej utratę suwerenności, monopartyjną dyktaturę, i niedorzeczny system społeczno-gospodarczy.
Marcin Król próbując zrozumieć sytuację kraju, skutki moralne i intelektualne, oraz zastanowić się, co można zrobić, jak się zachować, aby obronić polską tradycję, niezależność myślenia, podtrzymać i rozwinąć podmiotowość narodu pozbawionego (kolejny raz) swojego państwa i możliwości suwerennego decydowania o swoim losie skoncentrował się na badaniu historii polskiej myśli politycznej XIX i XX wieku. Tam również poszukiwał odpowiedzi na pytanie o modus operandi w sytuacji braku suwerenności państwowej i narodowej. Nie bez wpływu na kierunek jego badań było doświadczenie Marca ’68 i udział w protestach studenckich (udało mu się nawet być jednym z liderów protestów – co później wspominał, nie bez pewnej dozy humoru, jako epizod sprzeczny z jego chłodnym i powściągliwym temperamentem oraz podkreślał, że różniły go od pozostałych, silnie zrewoltowanych uczestników, poglądy polityczne). Szybko zorientował się, że próby wymyślenia „ludzkiej twarzy” dla realnego socjalizmu, pozostawanie w obrębie lewicowych pojęć i historycznych odniesień, szalenie ogranicza horyzont myślenia. Zwrócił się więc ku dotychczas mało znanej i badanej tradycji konserwatywnej, narodowej, religijnej, biorąc sobie jako misję uzupełnienie, dotychczas ograniczonego, obrazu polskiej myśli politycznej, lub też, jeśli nawet uwzględnianej, to ukazywanej w krzywym zwierciadle dualizmu „postępowe-wsteczne” (jak miało to miejsce, jego zdaniem, w stosunku do czołowych polskich romantyków). Pisząc doktorat o jakobinach i wykorzystywaniu przez nich w propagandzie historii antycznej (obroniony w 1971 r.), zapoznał się z myślą, która budziła u niego awersję, kojarzyła się z późniejszym marksizmem i ekscesami totalitarnymi XX wieku, słowem rozpoznał dobrze ten typ myślenia, który Michael Oakeshott nazwał polityką wiary. Zatrudniony od 1972 roku w IFiS PAN, wciągnięty (wraz ze swoim przyjacielem, Wojciechem Karpińskim) przez Henryka Krzeczkowskiego do współpracy z „Tygodnikiem Powszechnym”, w którym zaczął pisywać (początkowo pod pseudonimem) krótkie eseje prezentujące postaci polskiej myśli politycznej, oddał się studiom poświęconym w przeważającej mierze polskiemu konserwatyzmowi. Badania te zaowocowały znakomitymi tekstami o konserwatystach krakowskich w okresie międzypowstaniowym, J. K. Szaniawskim, szeregiem szkiców o takich postaciach i grupach, jak kaliszanie (bracia Niemojowscy i ich grupa), A. J. Czartoryski (i jego Hotel Lambert), Z. Krasiński, Zmartwychwstańcy, Al. Wielopolski, St. Tarnowski, Wł. Spasowicz (i grupa „Kraju”), M. Bobrzyński, A. Świętochowski, które potem zostały wydane w napisanej wspólnie z W. Karpińskim książce pt. „Sylwetki polityczne XIX wieku” (1974 r.). Zwieńczone zostały także habilitacją, obronioną w 1977 roku. Owoce tych zainteresowań pojawiały się w postaci dalszych publikacji, w tym trzech ważnych książek: „Style politycznego myślenia” (1979 r.), „Stańczycy” (1982 r., będąca antologią tekstów źródłowych) i „Konserwatyści a niepodległość” (1985 r.). Pierwsza z tych książek poświęcona została grupie młodych konserwatystów z okresu międzywojennego, skupionej wokół pisma „Bunt Młodych”, przekształconego następnie w „Politykę”, do których należeli m. in. późniejszy szef paryskiej „Kultury” Jerzy Giedroyć, oraz Adolf Bocheński, którego myślenie było szczególnie mu bliskie (z jego inicjatywy, pod jego redakcją i z jego wstępem ukazał się pierwszy po wojnie wybór pism tegoż pt. „Historia i polityka” [1989]).
Należy wspomnieć także o licznych tłumaczeniach Marcina Króla, w tym tak ważnych dzieł jak „Socjologia i antropologia” M. Maussa, „U źródeł nowoczesnego religioznawstwa” F. E. Manuela, „O demokracji w Ameryce” A. de Tocqueville’a, czy „Morze Śródziemne i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II” F. Braudela. Po habilitacji wyjechał na wykłady w uniwersytetach Yale i Texas, a po powrocie do kraju zaangażował się w opozycyjne Towarzystwo Kursów Naukowych (zwane „latającym uniwersytetem”), a nadto wraz z przyjaciółmi założył w 1979 roku drugoobiegowe pismo „Res Publica”. Wydaje się, że jego powstanie było realizacją tego, czego M. Król nauczył się od XIX-wiecznych konserwatystów, zwłaszcza Hotelu Lambert: w sytuacji zniewolenia należy troszczyć się o pamięć historyczną, rozwijać myślenie polityczne i filozofię polityczną, pozostawać w kontakcie z kulturą Zachodu, którego jesteśmy częścią; nie wchodzić w zbyt daleko idące alianse z władzą, ale być jednocześnie do bólu realistą i korzystać z nadarzających się okazji na poszerzenie zakresu praw i swobód, nie narażając jednocześnie, jeśli to nie jest konieczne, substancji narodowej i jej zasobów na szwank.
Po wyborze Karola Wojtyły na papieża, jego pielgrzymce do Polski, oraz powstaniu „Solidarności”, polityka polska przyśpieszyła, doszło do zróżnicowania polityczno-ideowego, choć oczywiście realia geopolityczne nie zmieniły się ani o jotę i to, czego byliśmy świadkami w 1981 roku to taniec na linie w błogim ale złudnym poczuciu wolności. Marcin Król został doradcą Regionu Mazowsze „Solidarności” i z niepokojem obserwował wzmożenie powierzchownego romantyzmu rodaków, łudzących się, że przemożna racja moralna jest w stanie zmieniać rzeczywistość. Niestety przyszedł 13 grudnia i zapadła noc. Stał się kronikarzem tego czasu euforii i przygnębienia, buntu i rezygnacji, a kroniką tamtych doświadczeń jest jego najdziwniejsza książka, pisana prawdopodobnie od 1982 roku, a wydana w 1986 na emigracji pt. „Podróż romantyczna”. Jest ona fenomenologią narodowego ducha, poszukującego w klęsce moralnej wyższości i spełniającego się w symbolicznych gestach, które są jednocześnie moralnym szantażem i znakiem ekskluzywnej wspólnoty, poza którą jest już tylko zdrada i zaprzaństwo. Król widzi przyczynę tej bezproduktywnej (jednak nie do końca – jak zaznacza – bo w ten sposób też jest ocalana pamięć i tożsamość, choć znacznie zmistyfikowana i uproszczona) pozy nie tylko w naszej historii, ale może przede wszystkim w wypaczeniu polskiego romantyzmu, który wśród jego epigonów odarty został z uniwersalności moralnej, intelektualnej i ogólnoludzkiej i sprowadzony do stymulatora uczuć patriotycznych, pocieszyciela i rachmistrza krzywd. Przyjęty w 1982 roku w skład redakcji „Tygodnika Powszechnego” Marcin Król poszukiwał również i w tym trudnym okresie jakiegoś możliwego do przyjęcia dla patriotycznie myślących Polaków wyjścia. Podjął próbę legalizacji pisma „Res Publica” (wizytę w tej sprawie we wrześniu 1982 r. u partyjnego sekretarza zajmującego się prasą opowiedział Krzysztof Kozłowski w wywiadzie-rzece „Historia z konsekwencjami”), ale oczywiście nic z tego nie wyszło (dopiero w 1987 r. „Res Publica” zaczęła legalnie wychodzić i przedstawiać myśl wolną, pomimo że podległą cenzurze). Współpracując z „Tygodnikiem Powszechnym” poznał bliżej Stanisława Stommę (którego nazywał „realistą niezłomnym”), najwybitniejszego chyba polityka krajowego okresu PRL-u, który w stanie wojennym, obok działalności w Prymasowskiej Radzie Społecznej, założył (w 1984 r.) Klub Myśli Politycznej „Dziekania”, będący forum swobodnej wymiany myśli i szkołą politycznego myślenia, oraz wypracowywania stanowisk w różnych kwestiach społeczno-politycznych.
Rozmaite osoby i środowiska orientacji przeważnie prawicowej brały udział w pracach Klubu, a jedną z najważniejszych postaci był właśnie M. Król. Była to grupa osób o poglądach zdecydowanie antykomunistycznych, ale jednocześnie skłonnych do znalezienia jakiegoś kompromisu z władzą, kompromisu, który by rozpoczął demontaż systemu w formule ewolucyjnej, pozwalającej potem, przy pierwszej nadarzającej się okazji „ograć” komunistów i pozbawić ich władzy, a Polsce wybić się na niepodległość. Działo się więc na ulicy Dziekania na warszawskiej Starówce to, na czym bardzo M. Królowi zależało, mianowicie przygotowywanie i kształtowanie elit politycznych przyszłego wolnego państwa, kształcenie w zakresie filozofii i myśli politycznej, swobodne i niezależne myślenie w poczuciu realizmu i odpowiedzialności za wspólnotę narodową. Marcin Król wszedł w 1988 roku w skład Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie oraz został uczestnikiem rozmów Okrągłego Stołu, reprezentując stronę solidarnościową m. in. przy podstoliku do spraw reform politycznych. Ostatnim akcentem jego biografii politycznej stało się zaangażowanie w kampanię prezydencką roku 1990 po stronie Tadeusza Mazowieckiego. Namawiany do czynnego uczestnictwa w polityce odmawiał (zarówno po 1989 r. jak i przed), uznając być może, iż bardziej będzie pożyteczny jako nauczyciel, analityk, filozof polityki, niż jej wyrobnik – zwłaszcza, że poziom polskiej polityki i refleksji politycznej pozostawiał w jego oczach wiele do życzenia. „Jesień ludów” przyniosła Europie Środkowo-Wschodniej wyzwolenie spod sowieckiej dominacji. Kraje tego regionu stanęły przed nie lada wyzwaniem: budowy demokracji i wolnorynkowej gospodarki, oraz włączenia się w struktury Zachodu, od którego były przez kilkadziesiąt lat oddzielone „żelazną kurtyną”. W obliczu przekształceń ustrojowych i konieczności odwołania się do jakiś wzorców politycznych, instytucjonalnych i prawnych, Marcin Król – wróciwszy, po latach zakazu, w 1992 roku na Uniwersytet Warszawski – zajął się odbudowywaniem studiów politycznych, szeroko i interdyscyplinarnie pojmowanych, kształtowaniem środowiska (wokół pisma „Res Publica”, a potem „Res Publica Nowa”) ludzi myślących o polityce w sposób kompetentny i odpowiedzialny, głoszeniem i publikowaniem swoich propozycji i przestróg, jak również dostarczaniem intelektualnych podstaw dla poważnego uprawiania polityki i jej rozumienia. Mam tu na myśli przede wszystkim wspaniałą serię, którą współredagował, wydawaną (od 1994 r.) przez SIW Znak i Fundację Batorego zatytułowaną „Demokracja : filozofia i praktyka” (w której wydani zostali m. in. tak ważni autorzy, jak Edumnd Burke, Alexis de Tocqueville, J. S. Mill, John Gray, Robert A. Dahl, William Galston, Judith Shklar, Benedict Anderson, czy arcyważne pisma Federalistów), jak również „Historię myśli politycznej” (pierwsze wydanie w 1998 r.), „Filozofię polityki” (z 2008 r.) i kilkanaście innych książek, oraz niezliczoną ilość artykułów i wywiadów. Bez wątpienia kluczowym problemem w refleksji M. Króla po 1989 roku (zwłaszcza wobec – rozumianego zresztą zbyt dosłownie i przeinaczonego – dictum F. Fukuyamy o „końcu historii”, czyli zwycięstwie liberalnej demokracji nad totalitaryzmem) był liberalizm – jego geneza, przesłanie, filozofia, oraz rozmaite odmiany. Włączył się tym samym nasz autor w międzynarodową dyskusję i spór, omawiając, nierzadko krytycznie, stanowiska takich jego uczestników jak John Rawls, J. Shklar, Richard Rorty, Charles Taylor, Alasdair MacIntyre, i odwołując się w tych dyskusjach do takich klasyków, jak Tocqueville, Mill, Leo Strauss, M. Oakeshott i wielu innych, włączając tym samym wielu z tych autorów w obieg myśli na naszym rodzimym gruncie. Bez wchodzenia w te spory powiedzmy jedynie, że zdaniem Króla daje się dostrzec dwa ujęcia liberalizmu – jedno akcentuje i polega na sumiennym przestrzeganiu prawa i procedur, eliminowaniu kontrowersyjnych światopoglądowo i politycznie tematów poprzez spychanie ich do sfery prywatnej, gdzie każdy może sobie myśleć co chce i hołubić swój „sposób życia”, a państwo ma twardo strzec jego kręgu wolności prywatnej (zarysowanej maksymalnie szeroko) i nie wywierać w tej sferze jakiejkolwiek presji; oraz drugie jego ujęcie, które, pomne na jego początki XVII- i XVIII-wieczne, kiedy był on upominaniem się o podmiotowość jednostki ludzkiej, pluralizm i wolność pozytywną, a więc o możność zaangażowania się w sprawy publiczne, uważa, że liberał powinien bić się o wartości, cnoty, ideały, a nie wycofywać do swojej wewnętrznej twierdzy. M. Król (za J. Shklar) nazywa te dwa liberalizmy liberalizmem strachu i liberalizmem odwagi. Szczegółowe (i wybitne) przedstawienie tej problematyki znaleźć można w jego książkach „Liberalizm strachu i liberalizm odwagi” z 1996 roku i „Bezradność liberałów” z 2005 roku.
Pod koniec pierwszej dekady nowego tysiąclecia doszło do poważnego kryzysu ekonomicznego oraz do uświadomienia sobie kryzysu demokracji przedstawicielskiej. Dla coraz liczniejszych teoretyków i obserwatorów polityki stawało się jasne, że system demokracji liberalnej staje się coraz bardziej fasadowy, a rządzące elity coraz bardziej technokratyczne i wyalienowane ze społecznej rzeczywistości. Marcin Król włączył się żywo w dyskusję, początkowo uznając rzeczone problemy za rezultat fetyszyzacji liberalizmu i nieograniczonego wzrostu gospodarczego, poszerzając następnie refleksję o zagadnienie demokracji. Jego zainteresowania demokracją mają swój początek w 1981 roku kiedy to dla „Tygodnika Powszechnego” przygotował cykl felietonów (zatytułowany „Słownik demokracji”) w sposób przystępny omawiając jej pojęcie, cechy, instytucje, procedury, i coś, co można by nazwać kulturą demokratyczną. Miały być one swoistym podręcznikiem w gorącym okresie „Solidarności” dla tych, którzy chcą budować podwaliny systemu demokratycznego. Zostały zresztą wydane w postaci książeczki po wybuchu stanu wojennego przez jedno z krakowskich wydawnictw podziemnych. Pierwsze oficjalne wydanie tej cennej publikacji nastąpiło dopiero w 1988 roku. W czasie wspomnianego kryzysu M. Król zaczął podkreślać sprzeczność pomiędzy liberalizmem a demokracją (uznając to tylko za jeden z kilku zrodzonych w nowożytności powodów kryzysu Zachodu – pozostałe to: sprzeczność pomiędzy chrześcijaństwem a racjonalizmem i melioryzmem, zderzenie pomiędzy uniwersalizmem a nacjonalizmem, oraz konflikt pomiędzy postawą utylitarną – interpretowaną przez Króla jako hedonistyczny permisywizm – a postawą moralnej i duchowej powagi, akcentującą dramat ludzkiej egzystencji i cały szereg powinności z tym związanych), twierdząc, że liberalizm zachęca jednostkę do tworzenia własnego świata, do którego władza i społeczeństwo nie mają prawa się wtrącać – i w efekcie zniechęca ludzi do aktywności społecznej, zaprzeczając tym samym prawdzie, iż człowiek jest „bytem politycznym”, jak pisał już Arystoteles. To z kolei osłabia demokrację, sprowadzając ją do udziału jednostki w wyborach raz na cztery lata. Zdaniem Króla taka demokracja staje się czysto formalna (pozostawiając władzy pełne pole do działań, które wcale nie muszą być w interesie ludzi oraz do nadużyć, najdelikatniej mówiąc), pozbawiona substancji, którą jest działalność publiczna ludzi równych wobec prawa. Wątek kryzysu kultury i polityki w świecie zachodnim omówiony został najpełniej w jego dwóch książkach: „Europa w obliczu końca” (2012 r.) i „Lepiej już było” (2016 r.) Demokracja – na co wielokrotnie zwracał uwagę – powstała po to, aby ludzie, pojedynczy i zrzeszeni w różne organizmy zbiorowe, mieli pełne prawo i możliwość działania, zabiegania o ważne dla nich sprawy, do tego aby nikt nie decydował o ich sprawach za nich. Co oczywiste, demokracja w czasach nowożytnych może być tylko przedstawicielska, a nadto aktywni z reguły są nieliczni, ale ten ideał musi być wciąż traktowany serio, a obywatele uczeni demokracji, uświadamiani w zakresie przysługujących im praw, pobudzani do działania przez rozmaite stowarzyszenia, organizacje pozarządowe, wreszcie niezależne media. Stąd obawa M. Króla, iż liberalizm hołubiący jedynie „wolność negatywną”, szerzący „poprawność polityczną”, która w swej skrajnej postaci zamyka usta wszystkim ludziom, którym coś się nie podoba, którzy mają inne zdanie, mają silne filiacje religijne, polityczne, światopoglądowe czy moralne, w istocie zabije demokrację. Zdaniem Króla „liberalizm strachu” jest unikiem i ucieczką od rzeczywistości, skomplikowanej i pełnej napięć, od realnych sporów i konfliktów. Konfliktów nie da się unieważnić, można je natomiast próbować rozwiązywać, zamiast chować głowę w piasek. W istocie Król namawia liberałów do walki o swoje ideały, a nie do unikania konfliktu za wszelką cenę. Jeśliby tą ceną miał być pobyt wszystkich nas w jakimś niekończącym się Disneylandzie zabawy i konsumpcji, wtedy rzeczywiście byłby to upadek – nie tylko demokracji, ale także człowieka.
Można powiedzieć, że Marcin Król jest liberałem, bo uważa wolność za wartość najwyższą, pozwalającą – jeśli jest respektowana – człowiekowi dążyć do samorealizacji, stanowiącą o jego podmiotowości i godności; demokratą, bo jego zdaniem, oprócz stworzenia przestrzeni dla aktywności publicznej każdego, kto ma na to ochotę i odczuwa taką powinność, jest ona systemem maksymalnej możliwej kontroli rządzących przez rządzonych; i wreszcie konserwatystą, ponieważ życie społeczne i polityczne osadzone jest w określonej tradycji, historii, obyczajach, i ten kto proponuje zmianę, jakiś ruch do przodu (on zawsze będzie do przodu zresztą – stąd rezerwa Króla do tradycjonalistów, chcących odtworzenia jakiegoś status quo ante), reformy i pragnie rozwiązywać problemy społeczne, polityczne i gospodarcze, powinien te realia historyczno-kulturowe brać poważnie pod uwagę. Konserwatyzm Króla był w gruncie rzeczy kulturowy, uznawał on mianowicie wagę i nieodzowność kultury klasycznej, wartości absolutnych i historycznie sprawdzonych (których ujęcie oraz recepcja musi być rzecz jasna krytyczna i twórcza, bo nie są one dane raz na zawsze, spetryfikowane, muszą być podejmowane, asymilowane na nowy sposób, w nowych realiach), które powinny stanowić stały punkt odniesienia dla namysłu nad rzeczywistością polityczną i pomysłów jej zreformowania. Depozyt przeszłości, jej instytucje i systemy wartości, są bezcenne bo doświadczenie jednostki i jednego pokolenia nie jest w stanie dorównać ani tym bardziej zastąpić doświadczenia wielu pokoleń i wielu mądrych ludzi. Temu konserwatyzmowi dawał już wyraz w latach 70-tych, zarówno we wspaniałej książce „Ład utajony” (która, wydana w 1984 r., zawiera teksty z lat 1974–1981), jak i w przenikliwej odpowiedzi na ankietę miesięcznika „Znak” zamieszczonej w jego numerze 11/12 z 1975 r. pt. „Czy dzieje mają sens?”. Podobne w swej otwartości i jednocześnie świadomości „długiego trwania” jest jego ujęcie patriotyzmu: nie musi on mieć niezmiennych form wyrazu, być uwielbieniem dla tradycji (tradycję można sobie wybierać, bo jest ich wiele, bywają też dobre i złe) i hołubić narodowych mitów, ale zawsze powinien być naznaczony głęboką znajomością historii, krytycznym do niej stosunkiem, chęcią zaangażowania na rzecz wspólnoty narodowej, oraz odczuciem moralnego zobowiązania względem przodków i ich starań o narodowy i państwowy byt. Problematyce patriotyzmu poświęcił Król kilka książek: wspomnianą już „Podróż romantyczną” (zawiera ona także przedziwną koncepcję filozoficzną – wyprowadzoną z romantyzmu Wieszczów pneumatologię, nawet dość szczegółowo wyeksplikowaną), „Romantyzm: piekło i niebo Polaków” (1998 r.), oraz „Patriotyzm przyszłości” (2004 r). Ostatnim słowem Marcina Króla były dwie książki dotyczące demokracji („Pora na demokrację” [2015 r.] i „Jaka demokracja” [2017 r.]) oraz „Do nielicznego grona szczęśliwych” z 2018 roku. W pierwszych dwóch przygląda się kryzysowi demokracji i proponuje (za Pierre Rosanvallonem, ale także w ścisłym nawiązaniu do Hannah Arendt i jej koncepcji vita activa) proces nieustannej demokratyzacji, nieustannego wzruszania kostniejących form politycznych, nieustannego zaangażowania obywatelskiego i kontroli władzy, nieustannego wynajdywania jej nowych postaci ustrojowych, przystających bardziej do nowych problemów, z którymi jako ludzkość i poszczególne narody się zmagamy.
Ostatnia zaś książka to manifest potrzeby i możliwości (choć dostępnej niewielu) nawiązania nici tradycji, politycznej, kulturalnej, duchowej i moralnej – bo tylko w takim poczuciu marszu pokoleń i uwzględniania ich osiągnięć możemy uzyskać perspektywę świadomych zmian, rzeczywistej modernizacji, budowania lepszego świata. Bez świadomości przeszłości i szacunku dla niej będziemy szli na oślep, nie będziemy wiedzieli, co i po co zmieniamy, bo nie będziemy rozumieli tego, co ma ulec zmianie. Książka ta podsumowuje także jego rozważania o liberalizmie, demokracji i współczesnym kryzysie ich obu, przestrzega przed populizmem i schlebianiem „masom”, bo to schlebianie umacnia w nich umysłowe lenistwo, brak zaangażowania w sprawy publiczne i odbiera wrażliwość na wszelkie wyższe wartości, które powinny być ramą dla sensownego życia człowieka. Marcin Król należał do elity „transmisji wartości wyższych”, nie popełnił „zdrady klerków”, był nauczycielem, filozofem, komentatorem, „wołającym na puszczy”. Nigdy się nie zniechęcał, choć upadek kultury, w tym politycznej, odczuwał boleśnie. Zostawił ponad dwadzieścia książek i kilkaset artykułów, które mogą wciąż okazać się pomocne wspólnocie narodowej poszukującej wyjścia z kryzysu, a jednostkę nauczyć samodzielnego, krytycznego myślenia – co jest najcenniejszą rzeczą, jaką można mieć będąc obywatelem.
Artur Z. Kowalski
Kultura Enter 2021/2022
nr 101