Miejsce, gdzie można oddychać. Walancina Kisialowa – wywiad
Galeria Sztuki Współczesnej „Ŭ” w Mińsku to niezależny projekt, który powstał w 2009 roku na bazie istniejącej wcześniej galerii sztuki „Padziemka”. Głównym priorytetem „Ŭ” jest współczesna, niezależna sztuka białoruska. Tutaj odbywają się międzynarodowe projekty konceptualne i indywidualne wystawy malarzy. Ponadto galeria jest inicjatorem wielu projektów kulturalnych, na przykład konkursu dla młodych malarzy‑konceptualistów „Smart Art.”, a także partnerem takich inicjatyw, jak chociażby projekt badawczy „Promień zerowy. Antologia rozpoczynających w sztuce” i konkurs dla krytyków sztuki „Na drodze do współczesnego muzeum”. W pomieszczeniu galerii odbywają się najbardziej znaczące dla niezależnego życia kulturalnego Mińska wydarzenia: dyskusje, wykłady, okrągłe stoły, prezentacje. Na II. Międzynarodowych Targach Sztuki „ART VILNIUS’11”, których uczestnikiem było około 200 galerii z 18 krajów europejskich, projekt kuratorski galerii „Ŭ” „Jana nie moża skazać NIEBA” („Ona nie może powiedzieć NIEBO”) został uznany za najlepszy. O życiu powszednim i znaczących wydarzeniach galerii „Ŭ” opowiada jej dyrektor, kurator Walancina Kisialowa.
Taciana Arcimowicz: Pani Walancino, galeria „Ŭ” jest kontynuacją projektu „Padziemka”, od którego Pani razem z Hanną Czystasierdawą (obecnie dyrektorem artystycznym galerii „Ŭ”) rozpoczynała swoją działalność jako kurator. Czy do tego celu szła Pani świadomie?
Walancina Kisialowa: Kiedy z Hanną organizowałyśmy projekt „Padziemka”, to o takim formacie jak galeria zupełnie wtedy nie myślałyśmy. Hanna wysunęła propozycję otwarcia sklepiku z przedmiotami designerskimi, takimi jak zabawki, artykuły biurowe, przedmioty do wystroju wnętrz, itd. Mi się ten pomysł spodobał, zaczęłyśmy więc omawiać, co i jak zrobić, i doszłyśmy do wniosku, że powinniśmy sprzedawać właśnie dzieła twórców białoruskich. Jak tylko wyznaczyłyśmy przestrzeń „Padziemki” i rozpoczęłyśmy poszukiwania artystów i projektantów, nagle zaczęli do nas przychodzić nasi przyjaciele ze środowiska artystycznego i nazywać to, co wymyśliłyśmy, galerią. Nie byłyśmy na to gotowe wewnętrznie i dlatego też same tak nazwałyśmy ten projekt dopiero po półtora roku pracy. Jednak już wtedy rozumiałyśmy, że „Padziemka” nie jest tylko straganem z pamiątkami. Pierwsi autorzy, których prace wystawiałyśmy na sprzedaż, mieli już ugruntowane nazwiska. Dla przykładu, pojawiła się u nas ceramika Tamary Sakałowej, której nigdzie wcześniej nie można było w Mińsku kupić albo też seria Artura Klinawa „Miasto Słońca”.
Należy także zaznaczyć, że otworzyłyśmy galerię w maju, a już po miesiącu odbyła się pierwsza wystawa. To była spontaniczna propozycja naszych przyjaciół – zrobić wystawę zdjęć ich znajomej, łotewskiej fotograf Wiktorii Miedwiediewej. Pomyślałyśmy wtedy, czemu nie i wystawa została otwarta. Pierwszą przestrzenią dla ekspozycji była tylko jedna ścianka 3 na 5 metrów, która rozdzielała sale, gdzie sprzedawane były wyroby designerskie i odzież autorska. Na tej „przegródce” zdołali się później wystawić prawie wszyscy przedstawiciele monumentalizmu z naszego miasta. Za każdym razem zadziwiały nas możliwości tej „ścianki”. Na przykład, kiedy Rusłan Waszkiewicz przyniósł 12 swoich prac, pomyślałyśmy najpierw, że nie da się ich tam zmieścić. Jednak ściana była jak z gumy, kiedy trzeba – zwiększała się, ale też w razie konieczności potrafiła się zmniejszyć. Czyli tak naprawdę, najpierw wyznaczyłyśmy miejsce, czyli „Padziemkę”, potem stało się ono przestrzenią wystawową, a reszta potoczyła się już sama. Niewątpliwie połączyło się tutaj wszystko: nasza energia, entuzjazm, potrzeba powstania takiego miejsca, która dojrzała w tym właśnie momencie w środowisku artystycznym Mińska. „Padziemka” momentalnie stała się miejscem popularnym, chociaż nawet specjalnie go nie reklamowałyśmy. Jednak wciąż przychodzili ludzie i proponowali swoją pomoc. Czasem mi się wydaje, że to było coś takiego wspólnego i nieświadomego. Gdy pracowałyśmy, a nawet po prostu znajdowałyśmy się w tym środowisku, cały czas czułyśmy swego rodzaju wspólną energię.
T.A.: Jak doszłyście do formatu „Ŭ”? Oczywiste jest, że w odróżnieniu od „Padziemki” jest to już bardziej świadomy krok w stronę profesjonalnej działalności galerii.
W.K.: W pewnym momencie, gdy już poczułyśmy, że jesteśmy galerią, a miejscem dla wystaw była już nie tylko wspomniana „ścianka”, ale cała jej przestrzeń, wtedy zrozumiałyśmy, że te 25 metrów kwadratowych już nam nie wystarcza. Zaczęłyśmy marzyć o czymś innym, większym, ale oczywiście na miarę naszych możliwości. Wiąże się to z tym, że w Białorusi działalność takiego typu była dosyć wątpliwa, jeśli chodzi o zyskowność. Na razie był to dla nas projekt całkowicie niekomercyjny. Myślałyśmy ciągle o perspektywach, szukałyśmy partnerów, nawet chodziłyśmy oglądać hale fabryczne na ulicy Kastrycznickiej (oto gdzie jest wręcz gotowa dzielnica sztuki!).
I wtedy nasi znajomi, którzy przez te wszystkie lata obserwowali naszą działalność, chodzili na nasze imprezy, nagle przyszli do nas i zaproponowali, by otworzyć dużą, pełnowartościową galerię. Dla nas to był wtedy prawdziwy cud. Pomagali nam więc otworzyć, zorganizować, uruchomić projekt tak, aby w perspektywie zaczął się opłacał i przynosić zyski. Szukałyśmy pomieszczenia ponad rok, ale teren „Padziemki” planowałyśmy zachować. Było dla nas ważne, aby mieć to miejsce jako swego rodzaju „laboratorium”, gdzie młodzi artyści mogli wcielać w życie swoje szalone pomysły. Zaś galeria „Ŭ” miała stać się osobną przestrzenią dla bardziej profesjonalnych projektów. Niestety, nie udało nam się zachować „Padziemki”. Historia jest banalna, właściwie mogła się zdarzyć w każdym kraju – nas, jako projekt komercyjnie nieopłacalny, po prostu stamtąd wyrzucono. Zresztą ludzie nawet nie zrozumieli, co zniszczyli, dlatego, że teraz „Padziemka” (szyld pozostał taki sam) właściwie przekształciła się w sklep z pamiątkami. Wtedy, po tych zmianach, właśnie powstała osobowość prawna pod nazwą Galeria Sztuki „Padziemka”, która pojawiła się w centrum miasta, w dawnym punkcie skupu szkła, który idealnie spełniał wszystkie nasze wymagania. Dzisiaj jest to centrum, gdzie mieści się galeria, bar, wspaniała księgarnia i sklep z dziełami sztuki.
T.A.: Po tym wszystkim, co Pani opowiedziała, jasnym jest, że musiałyście rozpoczynać swoją działalność od absolutnego zera, ucząc się prowadzenia galerii w praktyce.
W.K.: Tak, i mogę dodać, że proces nauki trwa do dnia dzisiejszego. Zaczynałyśmy od tego, że pierwsze wystawy w „Padziemce” były montowane przez samych artystów. Dzisiaj możemy śmiało nazywać swoje projekty kuratorskimi. Czasem sama sobie staram się odpowiedzieć na pytanie o profesjonalizm. Wydaje mi się, że prowadzi do niego kilka dróg. Pierwsza wtedy, gdy poznało się już pewien system i świadomie się go wykorzystuje w pracy. Jest jeszcze inna droga – kiedy działasz w pewnej branży, poznajesz ją w praktyce i równolegle zajmujesz się samoedukacją. Oczywiście wtedy się mylisz, analizujesz błędy i w ten sposób stajesz się profesjonalistą. Rzeczywiście, uczyłyśmy się na własnym doświadczeniu. Jednak dzisiaj z całym przekonaniem mogę nazwać naszą działalność profesjonalną.
T.A.: O galerii oprócz pozytywnych opinii i pochwał można usłyszeć wiele uwag krytycznych, czasami nawet dość ostrych. Jak Pani przyjmuje krytykę?
W.K.: Wydaje mi się, że czegokolwiek by się nie robiło, to zawsze znajdą się ci, którzy będą to krytykować. Istnieje konstruktywna krytyka, która nas interesuje i którą przyjmujemy. Jest jeszcze jednak krytyka nieuzasadniona, czasami nie poparta elementarnym profesjonalnym wykonaniem swojej pracy przez krytyków. Na przykład dziennikarz pisze o wystawie, na której podobno pokazywano nadruki. Krytykuje ją, a nawet nie zauważy, że prace były podpisane nie jako nadruki, ale malarstwo. Czyli nawet nie zapoznał się uważnie z ekspozycją i już od razu pokazuje, że nie jest kompetentny. Czy można poważnie traktować taką krytykę?
Tak, wiem, że wiele osób mówi, że nie jesteśmy galerią w pełnym znaczeniu tego słowa. Jednak jeśli wiecie, jak należy to zrobić, dlaczego sami nie otworzycie galerii i nie stworzycie z niej przykładu dla innych? Tak naprawdę, dla nas samych to, że jesteśmy właściwie jedyną placówką w Białorusi, która pokazuje współczesne i aktualne formy artystyczne, jest stanem wysoce niekomfortowym. Dobrze jest, gdy obok jest ktoś jeszcze, kto działa w tym samym kierunku. Pojawia się wtedy możliwość wymiany wiedzy, umiejętności, energii. My zaś często zamiast jakiegoś wsparcia słyszymy za plecami zarzuty. Jest to dziwne, gdyż to miejsce stworzyliśmy nie tylko dla własnej samorealizacji. Nasz projekt „Sąd społeczny nad galerią «Ŭ»” miał właśnie za cel obnażenie tej sytuacji. Z jednej strony to było show, ale z drugiej dla nas wszystko było bardzo poważne, dlatego że sami poprosiliśmy innych o wypowiedzenie swojej opinii o nas nie za plecami, a publicznie, w przestrzeni galerii „Ŭ”. Wewnętrzna polityka galerii zorientowana jest na komunikację, jesteśmy otwarci na dialog, na krytykę, ale raz jeszcze powtórzę, na konstruktywną i uargumentowaną.
T.A.: Dlaczego według Pani nie powstają inne, alternatywne miejsca wobec galerii „Ŭ”?
W.K.: Jak już mówiłam, w Białorusi jest to projekt na razie całkowicie niekomercyjny. Może on powstać wyłącznie dzięki entuzjazmowi i wewnętrznej potrzebie określonych ludzi. Należy poświęcić masę własnej energii, a na to wiele osób nie jest gotowe. Jednak w zasadzie sama jestem zdziwiona i nie rozumiem, dlaczego takie miejsca nie powstają. Mogłoby ich przecież być bardzo dużo i mogłyby się różnić od siebie formatem. Teraz wiele osób ma możliwość wyjechania do Europy Zachodniej i zobaczenia ogromnej liczby przeróżnych przestrzeni kulturalnych. Jest dla mnie zagadką, dlaczego takie miejsca nie powstają u nas.
T.A.: Kim są artyści galerii? Dlaczego właśnie oni?
W.K.: Na dzień dzisiejszy jest to 9 osób: Tamara Sakałowa, Siarhiej Kiruszczanka, Rusłan Waszkiewicz, Michaił Hulin, Tonia Słabodczykawa, Alaksiej Łuniou, Siarhiej Szabochin, Alaksandr Niekraszewicz i Alaksiej Hubarou. Planujemy dołączyć do tej listy jeszcze dwie osoby. Dlaczego właśnie oni? Po pierwsze dla nas ważna jest osobowość człowieka, co go interesuje, co chce powiedzieć i przy pomocy jakich środków. Według mnie każdy nasz artysta jest unikalny. Na przykład, Tamara Sakałowa i Siarhiej Kiruszczanka to już uznani artyści, którzy mimo wszystko kontynuują swoje poszukiwania i chcą iść dalej. Zrozumiałe jest, że każdy z nich ma swoje tematy i formę wyrazu. Na przykład, Alaksiej Łuniou nazywa siebie artystą‑indywidualistą. Jednak robi to przez pryzmat własnych przeżyć, gdyż pracuje tylko z tym, co go głęboko wzrusza i gdzie może zobaczyć inne granice świata. Siarhiej Szabochin jest po prostu kimś unikalnym. Jednym z kierunków jego działalności jest historia sztuki. Jednak nie tylko wykorzystuje tę wiedzę w swoich projektach, nie tylko cały czas sam się edukuje, a jeszcze tworzy „produkt” dla tych, którzy interesują się współczesnymi formami kultury. Najpierw Siarhiej prowadził projekt na „LiveJournal”, dokonując wyboru najlepszych i najważniejszych według niego informacji o sztuce. Obecnie uruchomił w Internecie pełnowartościowy portal o sztuce współczesnej „Аrt Аktivist”, na którym nie tylko umieszcza materiały, wzięte z innych stron internetowych, ale zachęca młodzież do tworzenia nowych tekstów, pomagając w ten sposób rozwijać się niezależnemu środowisku artystycznemu w Białorusi. Czyli dla nas interesujący są ci autorzy, którzy stale kontynuują poszukiwania.
Т.А.: Na czym dzisiaj polega działalność galerii?
W.K.: Naszą działalność ciężko nazwać typowo galeryjną. Jest to raczej ośrodek, w którym wiele się dzieje. Wybranie własnego formatu i kurczowe trzymanie się go przy braku innych takich miejsc jest dzisiaj praktycznie niemożliwe. Idealnie powinno być wiele galerii, z których każda działa w swoim kierunku. Na razie jednak musimy być elastyczni. Oczywiście interesuje nas współczesna, aktualna, młoda sztuka. Jednak trzeba też myśleć o tym, jak przeżyć. Nie organizujemy specjalnie wystaw komercyjnych. Dla każdego projektu musimy jednak znaleźć finansowanie. Czasem chciałybyśmy pokazać jakiegoś artystę, ale dla potencjalnego sponsora bardziej interesujący jest inny twórca.
Т.А.: Czyli trzeba lawirować między sztuką i komercją?
W.K.: Tak, inaczej się teraz nie da. Niedawno byłyśmy w Kaliningradzie i poznałyśmy się z pracownikami lokalnego Centrum Sztuki Współczesnej. Nie mają takich problemów, jak my, gdyż są placówką państwową. Myślą nie o finansach, ale o projektach, celach i zadaniach. Gdybyśmy miały taką stabilność, że przychodzisz do pracy i jesteś pewien, że czynsz jest opłacony, na pensje wystarczy, to nawet pod warunkiem, że jesteśmy jedyną galerią, mogłybyśmy wybrać swoją drogę.
Т.А.: Czy otrzymujecie jakąkolwiek pomoc od struktur państwowych?
W.K.: Przychodzi do nas często minister kultury Białorusi Paweł Łatuszka, wystawia wysokie oceny naszym projektom i określa je wzorcowymi. Dręczy mnie jednak pytanie – czy jest to zainteresowanie jednostki czy polityka kulturalna? Tak, on pomaga nam słowem, które jest dla nas ważne, ale z Ministerstwa Kultury nikt się nie kwapi z pomocą ani też z propozycjami współpracy. Przychodzą do nas dyrektorowie muzeów państwowych, historycy sztuki, ale rodzi się z tego otwarty dialog czy też merytoryczna współpraca.
Т.А.: W wielu krajach europejskich dla prywatnych projektów kulturalnych istnieją pewne ulgi, które pozwalają się tym inicjatywom rozwijać.
W.K.: Nie mamy takich warunków. Niedawno zostało wydane Rozporządzenie № 145 „O pewnych kwestiach opodatkowania w sferze kultury i informacji”. Nawet jak się pozna je biegle, to rozumiem, że na razie nie ma sensu przechodzić ze struktury komercyjnej, którą oficjalnie jesteśmy i statusu, który pozwala nam przynajmniej minimalnie zarabiać, do formatu „organizacji społecznej”. Dzisiaj Paweł Łatuszka robi bardzo dużo, by wprowadzono poprawki i zmieniono ustawodawstwo w sferze kultury. Jednak w naszym kraju nie można się spieszyć. Nawet jeśli zostanie przyjęta jakaś unikalna, uniwersalna ustawa, trzeba przez pewien czas obserwować, jak będzie się sprawdzała w praktyce. Oczywiście istnieje pewien brak zaufania wobec państwa. Wynika to z tego, że jeśli państwo przez tyle lat nie wspierało inicjatywy prywatnej, to pozostaje zagadką, w jakim stopniu jest zainteresowane takimi, jak my.
Т.А.: Jak Pani, jako osoba, prowadząca galerię, skomentuje taką opinię, że w Białorusi nie istnieje rynek sztuki?
W.K.: Jeżeli są artyści, jest galeria „Ŭ”, to znaczy, że istnieje również rynek, tylko po prostu jest słabo rozwinięty. Przyczyn tego, że jest taki lub, jak mówią niektórzy, że „go nie ma”, jest kilka. Państwo, z jednej strony, nie pomaga w jego pojawieniu się. Z drugiej zaś strony, osobom prywatnym brakuje inicjatywy tworzenia miejsc wystawowych i galerii. Jest jeszcze jeden powód – niska siła nabywcza Białorusinów. Mam na myśli to, że klasa średnia w Białorusi, która miałaby możliwości i potrzebę wydawania pieniędzy na sztukę, jest bardzo słabo rozwinięta. Trzeba też wspomnieć o wykształceniu artystycznym, które u nas w oczywisty sposób odstaje od europejskich programów i praktyk nauczania. Z tego powodu wielu naszych artystów, a szczególnie krytycy, są całkowicie niekonkurencyjni za granicą. Rynek sztuki zaś powiązany jest jeszcze z tym, jak bardzo twoja sztuka przyciąga uwagę w skali światowej.
Т.А.: Na ostatnich targach „ART VILNIUS” zwyciężył Państwa projekt „Ona nie może powiedzieć NIEBO”. Czy jest to pierwsze docenienie działalności galerii na poziomie międzynarodowym?
W.K.: Tak, chociaż to dopiero nasz drugi wyjazd na międzynarodowe targi sztuki. Dwa lata temu również uczestniczyliśmy w „ART VILNIUS” i wtedy, jak nam powiedziano, jeżeli byłaby przyznawana nagroda publiczności, to byśmy ją otrzymali. Dlatego, że takich Białorusinów jeszcze nie widziano. Zwykle prezentowani byli tradycyjni artyści, i wszyscy myśleli, że u nas do tej pory jest jeszcze ZSRR. Pokazaliśmy, że w Białorusi istnieje sztuka współczesna i jest ona ciekawa. W tym roku wszystko wyszło nieoczekiwanie. Opowiadali nam dziennikarze, którzy byli obecni podczas obrad jury, że nasze zwycięstwo zostało przyznane jednogłośnie. Jest nam niezwykle miło, że podkreślono nie temat, który zgłosiliśmy, ale że w pierwszej kolejności został doceniony nasz kuratorski profesjonalizm. Jest to dla nas ważne, gdyż nie mogę powiedzieć, że taką ocenę jakiejkolwiek wystawy otrzymalibyśmy od jakiegoś komitetu białoruskiego.
Т.А.: Co było tematem projektu?
W.K.: Pawilon opowiadał o sytuacji w naszym kraju, w którym artysta z jakiegoś powodu nie może swobodnie wyrazić swoich myśli. Zadaliśmy pytanie – czemu tak się dzieje? Jeżeli artysta nie może mówić w tym kraju o wszystkim, to o czym w takim razie mówi? Co jest dla niego najdroższe, jak na to reaguje? Dokąd odchodzi artysta? To znaczy jako obywatel może iść na Plac, ale czym się zajmie jako artysta? W rezultacie wyszła z tego wypowiedź o wewnętrznej migracji twórcy, o tym, w co przemienia niemożność wypowiedzenia słowa „NIEBO”.
T.A.: Tym niemniej współcześni artyści białoruscy oraz wasze projekty są często oskarżani o aspołeczność i ignorowanie białoruskiej teraźniejszości.
W.K.: Wydaje mi się, że wszystkie nasze projekty są społeczne. Na przykład unikalny projekt Kiruszczanki „Nadszedł czas, aby zająć się sztuką przyziemną”, w którym razem z innymi artystami przekształcił rzeczywisty pejzaż wiejski (ekspozycja zawierała też dokumentację) w taki sposób, że stare domy stały się obiektami sztuki. Dziś nikt nawet nie wspomina o tym projekcie. Lub projekt kuratorski Szabochina „Filozofia mas. Białoruska sztuka neo-pop”, który jest hiperspołeczny. Jest to projekt badawczy. W naszej galerii jakoś intuicyjnie udaje nam się trafić w potrzeby. Na przykład po wyborach prezydenckich w grudniu zeszłego roku organizowaliśmy Wigilię dla dzieci, co w tym momencie dla wielu stało się swego rodzaju wytchnieniem. Czasem wydaje mi się, że głównym założeniem naszej placówki jest być źródłem energii, miejscem, gdzie możesz poczuć się swobodnie, wygodnie, gdzie można oddychać… Później była wystawa Żanny Kapustnikawej w atmosferze depresji, która ogarnęła społeczeństwo, pokazała barwną serię portretów i podniosła na duchu wszystkich naokoło. Potem Ihar Hanża zaprezentował serię zdjęć „Żywi ludzie. Mińsk”, gdzie akcent był postawiony na ludzi, którzy pracują w sferze kultury i którzy starają się zmienić coś wokół siebie. W sytuacji białoruskiej nasze projekty stają się hiperspołeczne.
Jest mi przykro, kiedy niektórzy nasi historycy sztuki zaczynają mówić o tym, że sztuka białoruska nie może osiągnąć pewnego międzynarodowego standardu. Nie chodzi o to, czy osiąga go, czy też nie. Nasza sztuka jest „inna”. Nie powinna więc być taka, jak u innych. Właśnie to trzeba badać. Według mnie, wielu białoruskich historyków i kuratorów sztuki nie może osiągnąć porozumienia, co nam proponuje artysta. W tym tkwi problem. Jak można określić wspólne dla wszystkich kultur kryteria sztuki współczesnej? Należy przede wszystkim uwzględnić kontekst. Nasze projekty są ściśle związane z kontekstem białoruskim. I tego jestem pewna.
Walancina Kisialowa, Taciana Arcimowicz