Mieszkania Poezji
Wyobraź sobie, że dostałeś w spadku po ojcu zbiór jego poezji. Kilkadziesiąt tekstów, którymi chcesz się podzielić z innymi. Możesz to zrobić podczas festiwalu „Miasto Poezji”, bez pomysłu w stylu „sceny otwartej”. Taką sceną był mój mały pokój, do którego przybyło kilkoro zainteresowanych. Czytałem im poezje ojca.
Festiwale zdominowały wizerunek demokratycznego uczestnictwa w kulturze europejskiej. Seria widowiskowych wydarzeń typu scena-publiczność wraz imprezami towarzyszącymi stała się dla popularyzacji kultury modelem obowiązującym – i coraz bardziej powierzchownym. Dlatego coraz częściej też pada pytanie: jeśli nie festiwal, to co?
Odpowiedzi na to pytanie może udzielić organizowany od dwóch lat majowy festiwal poetycki „Miasto Poezji. Lubelskie spotkania literackie” (http://www.miastopoezji.pl/). Choć z braku lepszego określenia wydarzenie to jest nazywane festiwalem, to jego organizatorzy z Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” postawili sobie za cel, aby prezentował on poezję w sposób nowatorski, pozbawiony festiwalowego blichtru, docierając z równą mocą do wielu różnych środowisk.
Na poetyckiej mapie Polski, możemy wyróżnić kilkadziesiąt imprez poetyckich. Oprócz festiwali, co roku wręczanych jest kilkadziesiąt poetyckich nagród, setki poetów występują na autorskich wieczorach, spotkaniach, konkursach, gdzie bywają laureatami i jurorami. Skala tych działań powinna przekładać się na znajomość poszczególnych poetów i wierszy, jak też na rozwój świadomości i wrażliwości wśród odbiorców. Jednakże doświadczenie pokazuje, że poeci oraz ich poezje zachowują hermetyczność w kontaktach z czytelnikami lub słuchaczami. Nie wynika to tylko z faktu, że dobra poezja stawia nam intelektualne wyzwania, ale niejednokrotnie z niezrozumiałych „przyzwyczajeń” poetów oraz organizatorów imprez do tego, co nazywamy tradycyjnym wieczorkiem autorskim.
Dlatego lubelskie „Miasto Poezji” jako pierwsza tego typu impreza poetycka otworzyła się na przestrzenie prywatne i włączyło je w festiwal, traktując je tym samym na równi z przestrzeniami publicznymi. Wyobraźmy sobie, że nasze przysłowiowe M-3 na kilkadziesiąt minut zmienia się w poetycki salon. Oczekujemy godziny, w której zaproszony przez nas gość zaprezentuje swoje wiersze. A może zrobimy to sami? Do jednego z „Mieszkań Poezji” ktoś zaprosił barda, a w innym chętni mogli wytatuować sobie wybrany przez siebie fragment tekstu. „Dzień dobry, proszę siadać. Kawy, herbaty? Tak, gość już z nami jest”.
Przychodzą sąsiedzi, jest kilkoro znajomych. Daje się wyczuć lekkie napięcie, przecież niecodziennie nasz dom staje się miejscem spotkania dla tylu ludzi. Tak mogły wyglądać podobne spotkania jeszcze kilkadziesiąt lat temu, kiedy nie istniały telefony komórkowe i telewizory; podczas okupacji, w stanie wojennym…. Ludzie spotykali się i czytali książki, u niektórych włączano gramofon, podawano herbatę, lampkę wina.
„Miasto Poezji” zaprezentowało zupełnie nowe podejście do formuły festiwalu. Zamiast organizowania za wielkie pieniądze specjalnych miejsc odbioru sztuki ze specjalnym nagłośnieniem i światłami lub zamykania się w fortecach sal widowiskowych, „Miasto Poezji” postawiło na prywatne i osobiste otwarcie się poetów na ludzi, ludzi na poezję, jak też miejsc prywatnych na publiczne spotkania. Jeśli spojrzymy szerzej na owo otwarcie, szybko zauważymy, ze nie służy ono tylko prezentacji poezji, ale staje się doskonałym medium do budowy zdrowych relacji międzyludzkich. Pomaga budować, to co nazywamy społeczeństwem obywatelskim lub kapitałem społecznym.
Mówiąc o otwartości na drugiego człowieka, oraz o społeczno-edukacyjnym charakterze „Miasta Poezji”, na myśl przychodzi mi kwietniowa wizyta na na „Porcie Wrocław”, jednym z najbardziej znanych w Polsce festiwali poetyckich, który dał nam szansę „zaczytania się na zabój” (tak brzmiało hasło tegorocznej edycji). Szybko jednak doszliśmy do wniosku, że dopiero „Miasto Poezji” będzie przełomem. Dwa miasta kandydujące do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury, dwa poetyckie festiwale. Nieporównywalnie większe nasycenie pieniędzmi po stronie Wrocławia oraz poczucie, że bierzemy udział w nagrywaniu poetyckiego teledysku dla telewizyjnej Jedynki lub TVP Kultura. Mniejsze zaangażowanie finansowe Lublina nie jest powodem do chwały, jednak ma ono swój pozytywny skutek, że kieruje myślenie organizatorów na inne tory, zwiększając ich zaangażowanie w społeczny wymiar życia miasta i jego mieszkańców.
Nie chodzi tu o wyjątkowość pomysłu na organizowanie spotkań w mieszkaniach prywatnych, ale także o włączenie we współpracę różnych środowisk Lublina takich jak szkoły, szpitale, domy pomocy społecznej. Na festiwalu „Miasto Poezji” pomiędzy poszczególnymi miejscami gdzie odbywały się wydarzenia festiwalowe był postawiony znak równości. Organizatorzy przywiązywali taką samą wagę do wieczorku w prywatnym mieszkaniu, co do spotkania z młodzieżą w szkole czy też czytania wierszy chorym w szpitalu.
Niewątpliwie „Port Wrocław” przyciąga całą poetycką czołówkę. Ufundowana przez miasto łączna kwota 170 tys. złotych składająca się na nagrodę Silesius jest na dzień dzisiejszy nie do osiągnięcia w Lublinie i w większości innych miast. Stanowi to siłę ale i słabość wrocławskiego festiwalu, gdyż sytuuje poezję w sferze celebrytów i konkurencji, oddalając ją od właściwego poezji ludzkiego, osobistego wymiaru. Formułę lubelską – na odwrót – można powtórzyć w najmniejszej nawet mieścinie, gdyż opiera się ona na pierwotnej relacji człowiek-wiersz-człowiek. Wyobraźmy sobie, że tak jak autor tego artykułu, dostaliśmy w spadku po ojcu zbiór jego poezji. Rzecz bardzo osobistą. Kilkadziesiąt tekstów, którymi chcemy się podzielić z innymi. Na „Mieście Poezji” mogę to zrobić. Nie potrzebuję pomysłów w rodzaju „scen otwartych” na których ktoś z publiczności prezentuje swe teksty. Taką sceną otwartą stał się mój mały pokój, do którego przybyło kilkoro zainteresowanych. Czytałem im poezje ojca.
Pewna studentka pisała wtedy pracę magisterską o Eugeniuszu Tkaczyszynie-Dyckim. Dzięki otwartej formule „Miasta Poezji” zaprosiła go więc do siebie na jedno ze spotkań. Kilka miesięcy później poeta uhonorowany został literacką nagrodą „Nike”. Niesamowitym z perspektywy czasu wydaje się spotkanie z poetką Anną Kamińską. Autorka tomu Rozstrzelane pomarańcze tak napisała o nim na swoim blogu:
„Jednym z tegorocznych pomysłów były „Mieszkania Poezji” – polegające na tym, żeby zwyczajnych ludzi zaangażować w działania kulturalne i namówić, żeby zorganizowali w swoim domu wieczór poetycki, czytanie poezji, rozmowę o poezji – na co tylko by mieli ochotę. Żeby powiesili plakat na swoich drzwiach, zaprosili znajomych i nieznajomych i żeby miasto wypełniło się takimi mieszkaniami z poezją. Przekonałam się naocznie, że to bardzo dobry pomysł i że może naprawdę ciekawie wyjść. […] Razem z Marcinem Czyżem zostaliśmy przez Izę przyprowadzeni do oplakatowanego mieszkania i w ogromnej kuchni w kameralnej, intymnej i przyjacielskiej atmosferze rozmawialiśmy o literaturze ukraińskiej i czytaliśmy przekłady, które wejdą do Cząstek pomarańczy. Na spotkanie – ku wielkiemu zdziwieniu Izy – przyszli nawet nowi sąsiedzi z dziećmi (to chyba najlepszy dowód na to, że takie akcje naprawdę mają sens i warto je przeprowadzać). Były też, oczywiście, pomarańcze (i całe, i w cząstkach).”1
Gospodarze mieszkań podjęli odpowiedzialność za wydarzenie, jego przebieg, organizację oraz za swoich gości. W czasie tych spotkań ich uczestnicy mogli zaś czytać ulubione wiersze, opowiadać o swych poetyckich fascynacjach czy też spotykać się z konkretnymi poetami. Okazało się to doskonałą okazją do edukacji – zarówno poetyckiej jak i społecznej. Miasto i jego mieszkańcy nie pozostali obojętni. Pokoje, kuchnie, przedsionki, balkony nie były puste. Mimo iż nie każdy z gospodarzy „Mieszkań Poezji” na co dzień czyta wiersze (a niektórzy przyznawali, że wręcz ich nie lubią), to moderowanie spotkań było dla nich pozytywnym wyzwaniem. Zaproszenie do siebie niejednokrotnie obcych ludzi zobowiązywało do poszerzenia swojej wiedzy na temat prezentowanej poezji, ale także wiedzy na temat samych siebie. Uczyło otwartości, zarówno w sensie dosłownym, jak i tym symbolicznym; otwartości na drugiego człowieka. Relacja, w której jesteśmy tylko konsumentami festiwalowych produktów, została przynajmniej częściowo zmieniona. Współtwórcami i animatorami festiwalu stali się ci, którzy udostępnili swoje mieszkanie i wykreowali w nim nawet najprostszy event.
Na tegorocznym „Mieście Poezji” odbyło się 60 bezpośrednich spotkań z poezją w ramach „Mieszkań Poezji”. Trzydzieści pięć z nich było spotkaniami tematycznymi mającymi własne tytuły: „Herbata”, „Poetica mortis” czy „Tetmajer bez przerwy”. Pozostałe można nazwać tradycyjnymi wieczorkami poetyckimi z tą tylko różnicą, że organizatorem nie była „instytucja”, ale osoby zainteresowane przygotowaniem w swoim mieszkaniu takiego spotkania. Pięćdziesiąt klas z siedemnastu lubelskich szkół wzięło udział w projekcie „Świadectwa”, który polegał na tym, że w szkołach odbyły się wyjątkowe lekcje, w czasie których zaproszone osoby opowiadały uczniom dlaczego warto czytać poezję i książki. Młodzież miała możliwość porozmawiania i posłuchania poetów. Prowadziło to niejednokrotnie do zmiany ich poglądu na temat poezji i tego, kim jest poeta.
Grupa animatorów środowiskowych koordynowała projekt „Poezjoterapia”, który z kolei był cyklem działań poetyckich w „szczególnych miejscach”, które na co dzień znajdują się na obrzeżach życia miasta, a przynajmniej nie traktuje się ich jako miejsc docelowych odbioru wydarzeń kulturalnych – które są z takich miejsc niejako wykluczone. Mowa tu o szpitalach i domach opieki społecznej. W ramach „Poezjoterapii” odbyło się 10 spotkań. Tym samym zatarta została granica pomiędzy miejscem w którym „można” lub „należy” prezentować poezję i takimi, które do takich celów wydają się nie nadawać. Została również zatarta granica przestrzenna prezentowania poezji. Wydarzenia festiwalowe odbywały się na przestrzeni całego miasta i swym zasięgiem objęły każdą dzielnicę Lublina. Od wczesnych godzin porannych aż do wieczora ostatniego dnia. „Port Wrocław” również miał zasięg ogólnomiejski o tyle, że reklamowało go kilkadziesiąt kubików również umieszczonych w różnych częściach miastach. Reklamowały leżąc. Aż chciało się je poruszyć.
Plenerowe akcje „Miasta Poezji” miały charakter dynamiczny. Działała „Szafa Poezji”, która nie po raz pierwszy wjechała w krajobraz Śródmieścia i Starego Miasta. W ogóle, na czas festiwalu każda rzecz, miejsce, przestrzeń, osoba poprzez specjalne działanie uzyskiwała swój niepowtarzalny charakter opisywany przez przydomek „… poezji”. Tabliczki z wydrukowanymi wierszami wbite w trawnik stemplowały przestrzeń czyniąc z niej „trawniki poezji”. Za rogiem kryła się zabytkowa maszyna drukarska „bostonka”, na której odbijano zainteresowanym przechodniom unikatowy wiersz-pocztówkę. Na chodnikach odbywało się malowanie poetyckiego graffiti, dzięki któremu do tej pory można przejść „po wierszu” Józefa Czechowicza czy Ryszarda Krynickiego. Wielu mieszkańcom się to nie podoba. Jak to? Poezja na ulicy, na chodniku? Inni są zachwyceni. Widzą w tym coś nowego: szansę na wyjście poezji ze szkolnej ławki i bibliotek w miejsca, gdzie toczy się codzienne życie.
Kolejnym tego typu działaniem – powiązanym z poprzednimi – były „Terytoria Poezji”, mające na celu zamianę przestrzeni publicznej również na specyficznie rozumiane „mieszkanie poezji”. W każdym obwiedzionym niebieskim kwadratem „Terytorium” stał stół przy którym na chętnych czekała poetycka strawa – spotkanie z poetą lub jego wierszami. Kilku młodych artystów-happenerów zaczepiało przechodniów poezją niczym „banda Łobodowskiego”. Wykrzykiwali przez megafon, czytali, malowali wiersze, zapraszali do „Szafy Poezji”. Tuż obok nich przystawał „Trolejbus Poezji”, który jest w logo festiwalu. Na linii 150 (Al. Kraśnicka – Plac Dworcowy) codziennie setki ludzi miało okazję posłuchać jadącego nim poety, bądź podczas jego nieobecności poczytać teksty, którymi trolejbus był przyozdobiony. W ciągu tygodnia w Lublinie odbyło się ponad 170 tego typu poetyckich wydarzeń, z których większość wymagała od ludzi bezpośredniego zaangażowania się lub wręcz kierowania nimi.
„Miasto Poezji” daje nie tylko możliwość indywidualnego odbioru poezji na znanych w życiu festiwalowym zasadach, ale również współuczestnictwa i współtworzenia festiwalu. Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” buduje festiwal oddając go pod opiekę miastu i jego mieszkańcom. Jest to próba specyficznego oswajania: siebie nawzajem, miejsc, poezji. Każdy z tych elementów jest narzędziem oswajania pozostałych. Z jednej strony mamy setkę ludzi, którzy otworzyli swe domy. Przyjęli do nich innych mieszkańców, niekiedy nieznajomych. Swą przestrzeń prywatną zamienili na przestrzeń wspólną, publiczną. Z drugiej strony tysiące mieszkańców Lublina doświadczyło, jak to, co prywatne, tak intymne jak poezja, wkracza w sferę publiczną. Sferę, którą do tej pory wielu z nich traktowało być może z obojętnością przechodnia, jako rzecz wspólną, ale ambiwalentną uczuciowo.
„Mieszkania Poezji”, „Poezjoterapia”, „Świadectwa”, „Terytoria Poezji” czy ruchome punkty takie jak szafa lub trolejbus spowodowały, że festiwal nie miał jednego „centrum dowodzenia”. W praktyce oznacza to, że na jego potrzeby stworzono wiele nowych „instytucji kulturalnych” i każdy mógł być kierownikiem jednej z nich. Oprócz niezwykle istotnego wymiaru edukacyjnego działania te umożliwiły szczególne przeniknięcie się tego co prywatne, osobiste, intymne z tym co miejskie, publiczne, wspólne. To co było moje stało się nasze, a to co było nasze przestało być niczyje.
1http://marszrutka.blog.pl/archiwum/index.php?nid=14318448