MUZYKA. Skazani na Chopina
Siedzieliśmy przy fortepianie. W niewielkim, ale lekko sterylnym pokoju. Nie było tu zagraconych pamiątkami półek ani rodzinnych fotografii. Białe ściany dodawały surowości i jeżeli wystrój wnętrza faktycznie mówi coś o człowieku, to właściciel tego mieszkania musi być powściągliwy i z dystansem, a zarazem wrażliwy. Przestrzeń wypełniały stolik kawowy i fortepian zarzucony nutami, niektóre jeszcze błyszczały świeżością, dopiero co przywiezione z księgarni. Po kilku miesiącach ćwiczeń będą wyglądały jak te już wysłużone, poobdzierane, sklejone gdzieniegdzie taśmą. Obok leżało kilka portretów Fryderyka Chopina. Spod pedałów fortepianu wystawał pled.
– Położyłem koc, żeby wytłumić dźwięki, bo sąsiedzi tupali i walili w kaloryfer – wyjaśnił Adam Goździewski. − Nie interesuje ich, że ćwiczyłem do konkursu, a ja wciąż nie miałem czasu, żeby kupić dywan. Ale po konkursie dni robią się dłuższe.
I pomyśleć, że jeszcze pięć minut temu miałam ochotę wyjść, trzaskając głośno drzwiami. Rozmowa się nie kleiła, a dyktafon budził wyraźną niechęć rozmówcy. Gospodarz na wstępie powiedział, że do tej pory wszystkich dziennikarzy odprawiał z kwitkiem.
„Pięknie – pomyślałam. − Niezły początek rozmowy”. W akcie desperacji poprosiłam go, żeby pokazał, jak ćwiczy. Usiadł do fortepianu i nagle… Nagle wszystko się zmieniło, stał się innym człowiekiem. Kiedy tylko dotknął klawiszy, głos mu złagodniał, już nie był taki twardy, stalowy. Zaczął spokojniej oddychać.
– Szukam barwy − szepnął intymnie do klawiatury. − Najważniejsze jest to, co pomiędzy dźwiękami.
− Dopuszczasz do siebie myśl, że mógłbyś się pomylić? − zapytałam.
− To pytanie prywatne czy do wywiadu?
− Takie i takie… − odpowiedziałam niepewnie.
Skrzywił się i pokręcił głową.
− To nie odpowiem − uciął i uderzył w klawiaturę. Minęła chwila zanim przestał grać, a na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
− Ale jak to, czy się pomylę?
− Czy wypadniesz z tekstu − doprecyzowałam.
− To zależy od tego, czy pianista ma dobry dzień, na ile wyćwiczył…
− Pytam o ciebie…
− Nie chcę się przyznawać… − znowu uciął, ale po chwili wrócił do wątku. − Podczas konkursu palec mi się obsunął i wypadłem z jednego pasażu − dopowiedział cicho.
Zagrał fragment, o którym mówił, po czym powtórzył to samo, tyle że tym razem z błędem. Gdyby mi o tym potknięciu nie powiedział, byłabym pewna, że oba wykonania były niemal identyczne.
− Myślisz, że ktokolwiek to usłyszał?
− Wszyscy to słyszeli − uciął.
Adam zaproponował kawę. Z dumą prezentował mi różne rodzaje ziaren. Pije sześć kaw dziennie. Jest smakoszem nie tylko kaw. Lubi włoską kuchnię. I lubi gotować. Podczas przygotowań do konkursu nie miał na to czasu, więc gotowanie spadło na jego dziewczynę Kornelię. Na szczęście Kornelia też świetnie sobie radzi w kuchni. W dzień eliminacji jadł sałatkę makaronową. W dzień konkursu makaron z pomidorami, pepperoni i parmezanem.
− Czy pianista powinien przestrzegać jakiejś specjalnej diety?
− Dużo kawy – odpowiedział bez zastanowienia. − Chopin chyba lubił słodycze, ale nigdy nie podążałem za jego kulinarnym gustem. Może to pomogłoby mi lepiej zrozumieć jego muzykę… − Adam uśmiecha się delikatnie. − Uwielbiam makarony, ale nie sądzę, żeby Chopin, mieszkając w Paryżu, często jadał makaron.
Zaśmialiśmy się głośno razem. Pierwszy raz od początku rozmowy.
***
XVII Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina rozpoczął się 1 października 2015 roku. Do udziału zakwalifikowano 84 muzyków z 20 krajów. Najpierw uczestnicy musieli dokonać wyboru fortepianu. Mieli na to 15 minut. Liczyły się mechanika, ciężkość klawiatury i głębokość klawiszy. Większość wybrała Yamahę lub Steinwaya. Przez kolejne pięć dni pianiści występowali w dwóch sesjach: porannej i popołudniowej, każdy po 30 minut. Stawkę rozpoczął Polak − Tymoteusz Bies. To na ten występ polscy uczestnicy szlifowali warsztat przez kilka lat. Dziś z sentymentem wspominają drogę do Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej w Warszawie.
Tymoteusz Bies: Szkoła Karłowicza w Katowicach, stary budynek, trochę w komunistycznym stylu, niedaleko teatru Wyspiańskiego. Dobrze wspominam atmosferę i znajomych. To była szkoła popołudniowa, więc balansowałem pomiędzy skrajnościami, pomiędzy tak zwanymi ludźmi normalnymi i muzykami. Należałem raczej do trudnej młodzieży. Kiedyś ze znajomymi zalaliśmy całą ćwiczeniówkę winem. Byłem niepokorny, ale uprawianie sztuki zawsze wiąże się z buntem. Silne osobowości działają na przekór, potem słychać to w muzyce. Moi rodzice zadbali o to, żebym pozostał normalny. Ukierunkowywanie artystów na osiąganie sukcesów prowadzi do skrajnego egocentryzmu, niezdrowej ambicji. Moi rodzice chronili mnie przed tym.
Zuzanna Pietrzak: Moje dzieciństwo nie było takie proste. Dzieci chcą się bawić, mieć dużo wolnego czasu, a ja musiałam ten czas przeznaczać wyłącznie na granie. Dzisiaj absolutnie tego nie żałuję, ale wtedy było to trudne.
Tymoteusz Bies: Dzień pierwszej lekcji na pianinie to był 10 września i zamach na World Trade Center. Pierwszy utwór Chopina zagrałem, kiedy miałem 6 lat − Polonez Młodzieńczy g−moll i od tej pory gram Chopina stale. Pamiętam w dzieciństwie: koledzy grają w piłkę, a ja siedzę w klasie przy fortepianie. Pamiętam, że nie pojechałem na Zieloną Szkołę, bo miałem koncert z Filharmonią Śląską. Później zacząłem się buntować. Przestałem ćwiczyć. Miałem ciekawsze pomysły, jak choćby spotkania z dziewczynami. Wszystkie wskazówki i rady odbierałem jak atak. Niby trzymałem poziom, ale się nie rozwijałem. Dzieci rzadko z własnej woli do czegoś dążą. Przełomową chwilą było trafienie do profesora Zbigniewa Raubo. Miałem wtedy 16 lat. Kiedy przychodziłem nieprzygotowany, wyrzucał mnie z zajęć i kazał zadzwonić, jak się nauczę. Mówił, że nie ćwiczę ani dla niego, ani dla rodziców, ani dla kolegów. I że on za mnie nie poćwiczy. Proste. Kiedy jednak zaakceptujesz obowiązki, po trzech, czterech latach codzienne trzygodzinne ćwiczenia wydają się tak naturalne, jak poranne mycie zębów.
Adam Goździewski: Pytasz o wyrzeczenia, bo chcesz usłyszeć, że jako dziecko byłem zamknięty w czterech ścianach i tylko ćwiczyłem. Nic z tego. Muzyka nigdy nie była dla mnie ograniczeniem. Nie wolno się odcinać od świata i żyć samotnie. Trzeba mieć wokół siebie ludzi, których się kocha. Bez tego dopiero byłoby ciężko. Co można wyrazić w muzyce bez ciekawego życia, bez emocji w zetknięciu z literaturą, rzeźbą, z filmem?… Wtedy muzyka byłaby pusta. Brakowałoby jej pierwiastka ludzkiego.
Zuzanna Pietrzak: To wielka szkoda dla Chopina, że grałam go, będąc dzieckiem! Ważne rzeczy straciły na wartości, ale widocznie czasem tak trzeba. Grałam na samym końcu eliminacji. Następnego dnia rano zadzwoniło do mnie tyle osób, że nie musiałam sprawdzać wyników. Kiedy się dostałam, wpadłam w euforię. Ja, jedyna Polka w konkursie! Druga najmłodsza w ekipie! Stanęłam przed wielką szansą.
Tymoteusz Bies: Udzielałem się sportowo i towarzysko. Do czasu. Trzy miesiące przed moim koncertem z orkiestrą w Petersburgu, kiedy miałem już wizę i bilety, złamałem na boisku lewą rękę. To był dla mnie cios. Po trzech tygodniach zdjęto mi gips i udało mi się pojechać na występy, ale wypadek uświadomił mi, że muszę zacząć o siebie dbać.
Piotr Pawlak: Nie mam wzruszającej historii. Nie było pochmurnego dnia, w którym usłyszałem dźwięki ballady i zakochałem się w muzyce Chopina. Od początku postrzegałem Chopina jako piekielnie trudnego kompozytora i jako cel. „Myślisz, że kiedyś będziesz w stanie grać Chopina?” − to dobra motywacja.
Piotr nie pamięta, kiedy pierwszy raz dotknął klawiatury. Fortepian jego dziadka jeszcze kilkanaście lat temu był w domu tylko meblem. Rodzice zauważyli, że interesował się wszystkim, co wydawało dźwięk, ale nie byli muzykami i nie potrafili ocenić, czy tak zachowują się wszystkie dzieci.
− Jestem jedynakiem i nie mieli porównania − zaśmiał się Piotrek. − W rodzinie mam samych inżynierów, a tu nagle trafia się inny talent, a przecież zawód muzyka to coś bardzo niepewnego. Zwykłe złamanie ręki może zakończyć karierę. Rodzice po cichu liczyli, że się nie dostanę do szkoły muzycznej, ale ich stosunek zmienił się – dodaje Piotr. − Kiedyś mieli czteroletnie dziecko brzdąkające na rozstrojonym fortepianie, dzisiaj mają uczestnika Konkursu Chopinowskiego.
Mama Piotra towarzyszy synowi w karierze. Zapewnia wsparcie logistyczne, zwłaszcza przed ważnymi występami. Dzięki temu on może zająć się tylko muzyką.
− Ale po zagraniu koncertu to Piotrek przejmuje inicjatywę – tłumaczy mama.
− Pełnię rolę nawigatora – śmieje się Piotr. − Prowadzę mamę do miejsca docelowego, bo idzie zawsze prosto w stronę słońca.
Śmiejemy się razem.
Piotr swój udział w konkursie postrzega jako naturalną kolej rzeczy:
− Jestem pianistą, urodziłem się i mieszkam w Polsce… Po prostu musiałem wystartować.
***
„Chopin mówił: >Nie ćwicz za dużo<„. Jeśli jesteś dobrym pianistą, adrenalina cię poniesie. Zmęczenie − nigdy” − powiedział w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” jeden z jurorów, zwycięzca XVII edycji Konkursu, Garrick Ohlsson. Polscy uczestnicy przyznają, że nie ćwiczą więcej niż trzy godziny dziennie. Piotr gra za to w siatkówkę i w tenisa z kolegami z osiedla. Ryzykuje?
− Równie dobrze mógłbym się poślizgnąć na schodach. Co to byłoby za życie, gdybym tylko siedział przy fortepianie − mówi zdecydowanie.
Adam przez cały rok bardzo niewiele dni spędził bez ćwiczeń, ale dzień przed konkursem odpuścił sobie. Skupił się na ułożeniu palców na klawiszach. Zuzia otwarcie przyznaje, że dała się ponieść konkursowym emocjom.
Zuzanna Pietrzak: Przed eliminacjami grałam po dziesięć godzin dziennie. Budziłam się, grałam, szłam spać i następnego dnia od nowa. Nie ma dni wolnych od ćwiczenia. Poświęca się za to czas na potrzeby duchowe, żeby zachować świeżość. Jeśli się bardzo dużo gra, to niektóre partie mięśni zaczynają się kurczyć i sztywnieją ręce, lewa lub prawa. Czasem ręce marzną. Niektórzy mają tendencję do przepuklin. Niektóre osoby miały z tym problem już w pierwszym etapie.
Szymon Nehring: Są specjalne ćwiczenia na ręce i kręgosłup. Oczywiście to ręce pracują najbardziej, ale i tak człowiek gra całym ciałem. A ciało czasem potrzebuje odpoczynku, o czym często pianiści zapominają. Żeby się wyluzować, lubię wyjechać na wieś, gdzie nie ma zasięgu w telefonie. Uprawiam sport i dzięki temu zachowuję równowagę pomiędzy wysiłkiem umysłowym i fizycznym. Ćwiczenie na fortepianie to wysiłek umysłowy, bo dźwięk zaczyna się w głowie, a granie koncertów jest wysiłkiem emocjonalnym. Dodaję więc do tego sport, czyli wysiłek fizyczny. W szkole średniej nie ćwiczyłem dużo, dwie, może trzy godziny dziennie. Jeśli nie chcę danego dnia czegoś robić, to tego nie robię. Nic na siłę. Ćwiczę z wyboru. I tę wolność słychać w muzyce. To jakim kto jest człowiekiem, przekłada się na jego muzykę. Jeśli potrafisz zagrać Chopina szczerze, to jesteś dobrym człowiekiem. Chopin jest demaskujący.
Tymoteusz Bies: Nie można być dobrym muzykiem, bazując tylko na intuicji, chyba że jest się geniuszem. To pedagog musi wpasować się w osobowość ucznia i zasugerować mu odpowiednie techniki. To on rozwija wrażliwość pianisty. Ale pianista wszystkie uwagi nauczyciela musi przefiltrować przez własną wrażliwość i swoje spojrzenie na muzykę. Dzięki temu można zachować indywidualność.
***
Gdzieś pomiędzy muzyką przewija się współzawodnictwo, obecne od początku, od kiedy w 1927 roku Aleksander Michałowski i Jerzy Żurawlew postanowili przywrócić muzykę Chopina w wersji bliskiej kompozytorowi, by postawić tamę manierystycznym wykonaniom tak popularnym w tamtych czasach. Na początku, kiedy uczestników jest mrowie, ambicje łatwiej utrzymać na wodzy. Potem, im bliżej finałów, tym większa rywalizacja.
Piotr Pawlak: Kiedy schodzę na śniadanie, widzę innych Polaków, ale siadam sam. Każdy tak robi. Nie łączą nas głębsze relacje. Nie wspieramy się nawzajem, chociaż wszyscy stoimy przed tym samym wyzwaniem, a wspólny cel na ogół jednoczy.
Szymon Nehring: Konkursy traktuję jako drogę do wybicia się i grania koncertów, nie jako współzawodnictwo. Nad konkursem stoi sztuka, a wzajemne porównywanie się nie jest celem.
Zuzanna Pietrzak: Poznałam wszystkich uczestników z Polski. Spotkaliśmy się w dniu losowania kolejności. To była niezwykła konfrontacja − najlepsi pianiści na świecie, 78 osób w jednym pokoju. Wszyscy starali się uśmiechać, ale czuło się duże napięcie. Nie chciałam potem spotykać się z tymi ludźmi. Nie chciałam patrzeć na konkurs z perspektywy rywalizacji.
***
Wszyscy uczestnicy podobnie opisują moment wyjścia na scenę. Jeszcze chwilę wcześniej można, przynajmniej teoretycznie, coś przećwiczyć, powtórzyć, ale kiedy już się stoi przed widownią, można tylko dobrze zagrać. Nie wszyscy w takiej chwili potrafią zachować zimną krew. Słynna jest anegdota o zwyciężczyni VII edycji, Marcie Argerich, która swój występ konkursowy rozpoczęła od ucieczki sprzed schodków na estradę. Na szczęście pianistka szybko się opanowała i zaczarowała swoją grą konkursową publiczność. W 1985 roku Anglik Andrew Wilde zasłabł na scenie, z powodu − jak się okazało − zbyt ciasto zawiązanej muszki. Niektórzy, żeby z nerwów nie marzły im ręce, noszą wełniane rękawiczki, a inni kręcą się blisko kaloryferów i innych grzejników. Przesądni muzycy noszą przy sobie talizmany. Dla japońskich pianistek takim talizmanem bywa portrecik Chopina. Jeśli pianista tuż przed koncertem zgłosi niedyspozycję, dyrektor Konkursu może podjąć decyzję o zmianie kolejności przesłuchań. Uczestnicy tegorocznego konkursu mieli możliwość wzięcia udziału w warsztatach psychologicznych. Czy pomogły im zwalczyć tremę?
Tymoteusz Bies: Jest takie powiedzenie, że Rubinsteinów są tysiące, ale dobrych pianistów na scenie jest tylko kilku. Wchodzisz i musisz poradzić sobie ze stresem. Inaczej się gra w hotelu do kotleta, inaczej przed Martą Argerich. Podczas przesłuchań konkursowych pojawia się prymitywny, podświadomy lęk, że mogę się pomylić, a przecież nie poprawię błędu. Na scenie mam tylko jedną szansę. To najbardziej paraliżuje, ale trzeba się nauczyć z takim strachem radzić sobie. To jest praca na lata, tydzień lub dwa tygodnie warsztatów przed konkursem niewiele zmienią.
Szymon Nehring: Dla mnie trema jest jak narkotyk. Dziwnie byłoby grać bez tremy. Najważniejsze, żeby przekazać słuchaczowi tę wyższą myśl i odrobina strachu bardzo w tym pomaga. Zdarza mi się występować zrelaksowanym, ale to na ogół nie są udane i inspirujące koncerty. Konkurs jest przesunięciem bariery stresu. Po nim też występujesz, ale już nie jesteś oceniany przez najlepszych pianistów na świecie, więc trema jest nieporównywalnie mniejsza.
Adam Goździewski: Emocji na scenie nikt ci nie opisze. Musisz to przeżyć sam. Żaden psycholog nie wie dokładnie, co się tam na scenie dzieje. Rozumieją to tylko ci, którzy już tam byli. Oni mogą nam radzić, jak przetrwać samemu na ogromnej estradzie.
Zuzanna Pietrzak: Wolałam nie wyobrażać sobie siebie przed jury. A sam występ? Tak długo na niego czekałam, że kiedy wreszcie mogłam zagrać, te kilkadziesiąt minut były tylko moje.
Piotr Pawlak: Widzę w głowie moment, kiedy muszę wyjść na scenę, ale nie planuję „choreografii”. Boję się kompromitacji z powodu błędu, ale kiedy siadam do fortepianu, te emocje mijają i staram się grać naturalnie. Pierwszy etap eliminacji jest kredytem zaufania. Gramy nokturn i dwie etiudy na technikę, a to nie są zbyt chopinowskie formy. Z etiud robi się muzykę, ale wszystkie formy taneczne pojawiają się dopiero dalej. Ktoś może grać świetnie polonezy, ale nie zagra ich, bo go nie dopuszczą. Pianista może być dobry, ale jeśli budzi skrajne uczucia, to połowa jury postawi mu maksymalną ilość punktów, a połowa będzie na nie i… wtedy nie przechodzi.
Tymoteusz Bies: Na scenie myślę absolutnie konkretnie i zadaniowo. To trochę smutne, bo zamiast rozważać, że to przełomowy moment w moim życiu albo spełnienie marzeń, skupiam się na poszczególnych taktach; czasem dwa lub trzy takty do przodu, ale nie dalej. Takie myślenie „tu i teraz” jest odbierane często jako spontaniczne, finezyjne i emocjonalne. Gdybym w czasie występu postawił na emocje, wyszedłby bełkot.
***
„Nie można miłym, łagodnym, uprzejmym tonem zawiadomić matki o śmierci jej dziecka. Podobnie dźwięk działa w mowie muzycznej” − powiedziała w jednym z wywiadów przewodnicząca tegorocznego jury, prof. Katarzyna Popowa−Zydroń. Jurorzy oceniali przede wszystkim warsztat, jakość brzmienia i wyraz danego fragmentu. Ich oceny były jawne. Zamieszczano je w internecie po rozstrzygnięciu przesłuchań. Do finału zakwalifikowało się dziesięciu uczestników, w tym jeden Polak − Szymon Nehring.
Szymon Nehring: Czy zagrałem lepiej niż inni, skoro przeszedłem do finału? Dla muzyka nie ma kategorii lepiej − gorzej. Dla mnie konkursy są zaprzeczeniem muzyki. Muzyka nie jest bieganiem, tego nie da się zmierzyć. Nie da się powiedzieć, że ktoś przybiegł szybciej albo zrobił mniej błędów. Nie czuję się lepszy od innych.
Adam Goździewski: Wyniki przyjąłem z pokorą. Nie byłem rozczarowany ani zawiedziony.
Zuzanna Pietrzak: Bardzo wyrywkowo słuchałam swojego występu. Na razie jeszcze nie potrafię. Najtrudniej jest ocenić samego siebie, na razie nie mam dystansu.
Piotr Pawlak: Miałem bardzo duże wsparcie. Psychicznie jestem twardy, odporny na stres − po mamie. Dosyć szybko otrząsam się po porażce.
− Myślałam, że Piotrek przejdzie do drugiego etapu – w rozmowę włączyła się mama. − Ale wraz z nim odpadło trzydzieści osób, z których część już ponagrywała płyty. A tu taki mały Piotruś z nimi. Najmłodszy, na takiej dużej, pełnej ludzi sali. Dał sobie radę, zagrał dobrze.
− Niewygranie konkursu to porażka?
− W lutym odbył się ogólnopolski Konkurs Chopinowski. Zdobycie nagrody dawało przepustkę do głównego konkursu. Byłem pewien, że dostanę się do finału, ale odpadłem po pierwszym etapie. To była mocna porażka, bo nie spodziewałem się. Od tego czasu mam w sobie więcej pokory. Po niezakwalifikowaniu się do finału miałem jeden smutny wieczór, a następnego dnia już myślałem, co będę robił dalej. Przed konkursem uważałem, że jeśli odpadnę na początku, stracę wiarę w siebie i nie będzie mi się chciało ćwiczyć. Było odwrotnie.
***
Jedni przychodzą po nagrodę, inni chcą się pokazać, jeszcze inni tylko spróbować sił przed prawdziwą rozgrywką, którą zamierzają podjąć za pięć lat. Im ktoś wyższe miejsce zajmie, tym bardziej musi być przygotowany na krytykę, a jeśli decyzja jury jest kontrowersyjna, to nawet na lawinę złośliwości. Pięć lat temu nie szczędzono niemiłych komentarzy Rosjance Julianie Awdiejewej, której wytykano, że „nie zmieniła stroju na koncert finałowy”. Jeszcze długo po zakończeniu konkursu na forach internetowych wrzało. W 1937 roku, gdy jurorzy pominęli Japonkę Chieko Harę, publiczność postanowiła ufundować własną nagrodę. Podobnie postąpił w 1960 roku Artur Rubinstein. Dwadzieścia lat później Martha Argerich wywołała skandal, opuszczając jury X Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego po tym, jak wyeliminowano z półfinałów Ivo Pogorelicia, który, mimo „przegranej”, w niedługim czasie stał się jednym z najbardziej znanych pianistów na świecie.
Tymoteusz Bies: Branie udziału w konkursie po to, żeby wygrać? Nie akceptuję tego. Ja nie startowałem dla nagrody, bo to byłby brak skromności. Przez ten czas przygotowań zrobiłem więcej niż wcześniej przez dwa albo trzy lata. To największa wartość. Ostatnie trzy lata to okres budowania świadomości artystycznej i planów. Jestem skazany na fortepian, bo nic innego nie potrafię robić.
Szymon Nehring: Muzyk powinien się mobilizować bez konkursów. Powinien chcieć być lepszym od samego siebie, nie od kogoś innego.
Zuzanna Pietrzak: Zagrałam ponad 30 koncertów we wszystkich najważniejszych dla Polaków i dla Chopina miejscach, między innymi w domu jego urodzin, w Żelazowej Woli. To było niezwykłe: móc grać tam, gdzie on grał. Odczuwać to, co on odczuwał, zachwycony naturą. Ten rok − czas koncertów, warsztatów, ćwiczeń, był najbardziej rozwojowy w moim życiu. Gdybym miała dzisiaj wysyłać zgłoszenie na za pięć lat, to bym je wysłała.
Szymon Nehring: Ćwiczyłem tylko Chopina i to bardzo rozwinęło moją wyobraźnię, rozwinęło mnie pianistycznie. Dużo się nauczyłem i jestem bardziej przekonany do tego, co robię, bardziej świadomy. To się przełoży na wszystkie utwory, które będę później grał, nie tylko Chopina. To duży krok naprzód. Były momenty, że miałem dosyć. Ale jeśli chcesz do czegoś dojść, to będzie ci towarzyszyło zniecierpliwienie. Zadowolenie i spokój nie sprzyjają rozwojowi. Każdy koncert jest tak naprawdę próbą, to nie jest skończone, odtworzone dzieło. Zawsze możesz zagrać inaczej, zawsze jest horyzont dalej. Oczywiście, mając to doświadczenie dzisiaj chciałbym pewne rzeczy na konkursie zmienić. Ale wtedy tego doświadczenia nie miałem. Teraz czas na kolejny rozwój. Na pewno dzięki konkursowi jestem bardziej zrównoważonym człowiekiem niż rok temu. Dzięki muzyce Chopina zyskałem większy balans. Najprzyjemniejszy moment z konkursu, to kiedy zagrałem finał i uścisnąłem się z panem Kasprzykiem. Warto. Nawet dla ludzi, którzy nie przeszli dalej było warto. Zawsze jest warto.
***
Jurorzy nie wypowiadali się w mediach przez cały konkurs. Atmosferę nakręcali dziennikarze. Wraz z liczbą kamer rosła presja na uczestników, którzy byli w zasadzie bezbronni.
Adam Goździewski: Niektórzy wypowiadają się na tematy muzyczne, nie mając o tym pojęcia. Nadmuchiwanie atmosfery konkursowej bardzo rozprasza. Kamery i mikrofony to przekleństwo tych czasów. Odwracają uwagę od tego, co najważniejsze, od muzyki.
Zuzanna Pietrzak: Po występie od razu obskoczyli mnie dziennikarze. Nie chciałam nic mówić, byłam jeszcze w innym świecie. Każdy nasz ruch śledziły kamery. To na pewno nie pomaga. Każde słowo wypowiedziane przed występem to strata energii.
Adam Goździewski: Rzucili się na mnie po wyborze fortepianu i zaczęli mnie wypytać: dlaczego wybrałem ten instrument, nie inny. To jakby zapytać dziennikarza, dlaczego sięgnął po akurat ten mikrofon? Wybiera się najlepszy. Zresztą, wszystkie pytania są zawsze takie same: dlaczego biorę udział w konkursie, o moje dzieciństwo. Nie lubię potem słuchać siebie.
***
Przez cały konkurs nazywano ich „polską ekipą”. Na ogół uważa się, że trudniej jest grać we własnym kraju, w dodatku muzykę rodaka − z powodu większej presji otoczenia. Nie podziela tej opinii Ohlsson. Według niego „Chopin jest w pewnym sensie własnością wszystkich pianistów”. Pytam polskich uczestników, czy nie-Polak może właściwie zinterpretować twórczość Chopina?
Piotr Pawlak: Czy można dobrze zagrać mazurka, jeśli się nigdy nie słyszało kapeli ludowej i nie widziało kobiet tańczących w długich sukniach? Czy można dobrze zagrać mazurka, nie czując tego rytmu? To polska dusza.
Zuzanna Pietrzak: Wielu uczestników konkursu zazdrościło nam, że jesteśmy z Polski, bo możemy zrozumieć tę muzykę najlepiej. Chociaż… Zwycięzca nie zagrał ani jednego fałszywego dźwięku, a my nie graliśmy bezbłędnie.
Szymon Nehring: Czy obcokrajowiec może zagrać Chopina z charakterem? Chińczycy świetnie grają mazurki, bo mają wnikliwe oko i ucho i potrafią wydobyć sedno tej muzyki z nut. Tegoroczną edycję wygrał Koreańczyk, który przygotowywał się do konkursu 10 lat. To jest uniwersalna muzyka − dlatego jest genialna. Polska szkoła pianistyczna bywa czasem mało indywidualna i kwadratowa. Oczywiście, jeśli Polak jest świetnym pianistą, na przykład Rafał Blechacz, to polskie tańce może czuć lepiej niż obcokrajowiec, bo jest uczony wrażliwości na taką muzykę od dziecka.
***
Czym jest dla pianistów Chopin? To banalne pytanie, powtarzane setki razy, budzi niechęć polskich uczesników konkursu, choć niektórzy próbują odpowiedzieć.
Tymoteusz Bies: Mogę wcześniej zapalić?
Zuzanna Pietrzak: Ta muzyka to najważniejsza rzecz w moim życiu. Gdybym przeszła do finału, zrezygnowałabym z matury. Chcę tylko grać. Nic więcej do mnie tak nie przemawia.
Adam Goździewski: Chopin jest dla mnie skarbcem pełnym wzruszeń. To muzyka pełna uczucia, ale też i humoru, dramatyzmu i lekkości, elegancji i pazura. Jest drogowskazem. To na tyle genialny kompozytor, że można codziennie chodzić na koncerty, a utwory zawsze brzmią inaczej.
Zuzanna Pietrzak: Bardzo często spotykam Chopina. Jest przy mnie, pomiędzy nutami. Czasem cierpi, czasem jest szczęśliwy. Nie wiem, jakim był człowiekiem, ale domyślam się czasem, co czuł.
Piotr Pawlak: Mija ponad 200 lat od jego urodzin, a w tej muzyce ciągle można odkryć coś nowego. Nikt z nas nie słyszał, jak grał, ale kompozytor pozostawił konkretne wskazówki i niedostosowanie się do nich oznacza lekceważenie.
Szymon Nehring: Nie chcę popaść w banał, bo Chopin nie jest banalny. Nie chcę mówić, że jest odzwierciedleniem duszy lub innych podobnych głupot. Może jak będę czterdzieści lat starszy, to znajdę ciekawą odpowiedź.
Tymoteusz Bies: Zawsze się dziwię tym, którzy świetnie wypadają w takich pytaniach. Jakby mieli przygotowane odpowiedzi. Chopin to moja miłość. To ja. To element mojej osobowości. Nie szukam łatwych rozwiązań. Z tą muzyk obcuję od zawsze. To mi pozwoliło odkryć swoją osobowość. Odbieram ją na wiele różnych sposobów. Ale opowiadać o tym? Nie czuję się na siłach. Wolę zagrać.
Adam Goździewski. Fot. z arch. Adama Goździewskiego
Adam Goździewski. Fot. Zbigniew Raubo
Zuzia Pietrzak. Fot. z arch. Zuzanny Pietrzak
Zuzia Pietrzak. Fot. z archiwum Zuzanny Pietrzak
Zuzia Pietrzak i Piotr Pawlak. Fot. z arch. Zuzanny Pietrzak
Piotr Pawlak. Fot. Waldemar Pawlak
Piotr Pawlak. Fot. Waldemar Pawlak
Piotr Pawlak. Fot. Waldemar Pawlak
Tymoteusz Bies. Fot. Serwis OSV
Tymoteusz Bies. Fot. Bartek Sadowski/NIFC
Tymoteusz Bies. Fot. z arch. Tymoteusza Biesa
Tymoteusz Bies. Fot. Zbigniew Raubo