Na murach
Gdy ktoś pyta, jakie skojarzenia wzbudza we mnie słowo „ściana”, nucę Another Brick in the Wall, mimo że słynny protest song, znany chyba wszystkim uczniom na świecie, nie poraża głębią krytycznej analizy.
Roger Waters i jego koledzy z grupy Pink Floyd, sławni, bogaci i utytułowani, krzyczą o niedoli dzieci gnębionych przez nauczycieli. Mur, The Wall, w filmie Alana Parkera trzyma się mocno. Uczniowie walą w niego młotkami, wypadają cegły, ale mur stoi jak stał. Sceny buntu okazują się snem, na jawie nie da się wywołać rebelii. Dzieci stają się kolejnymi cegłami w murze, który symbolizuje złowrogi system.
Wśród skojarzeń ze ścianą pojawiają się, oczywiście, Mury Jacka Kaczmarskiego. Song Lluísa Llacha, zabroniony w czasie dyktatury Franco, w Polsce stanu wojennego wyrósł na hymn Solidarności. To, co chciał przekazać kataloński bard, nie docierało do walczących o wolność. Pesymistyczne wersy o samotności artysty, który ostrzega przed bezrozumną siłą tłumów ruszających na barykady, stały się pieśnią nadziei. Zamiast „a mury rosły, rosły, rosły, łańcuch kołysał się u nóg” − śpiewano: „a mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat”.
2.
Słowo „ściana” nie oznacza dokładnie tego samego co słowo „mur”. „Ściana” kojarzy się bardziej z domem i schronieniem, chociaż „ściana” przynosi także wyzwania: im bardziej stroma, tym bardziej godna zdobycia. Jest zatem czymś, co drażni i wyzywa na pojedynek. Jest – koniec końców – ograniczeniem. Mówi się: „doszliśmy do ściany”. Prowokuje do przebicia się na drugą stronę. Wyobraźnia pracuje, pytamy: co znajduje się za ścianą? Mur jest grubszy i solidniejszy. Bardziej ogranicza, więzi, lecz i skuteczniej chroni. Bunkier nie ma ścian – ma mury. Przebijać głową mur. Czasami mury pękają pod naporem.
W dawnej teorii malarstwa ściana była granicą widzialności. Pliniusz opowiadał, jak cień ukochanego, odrysowany przez dziewczynę na ścianie, stał się początkiem sztuki. Cienie rzucone na ścianę jaskini łudzą swoją prawdziwością, gdy tymczasem są bladym odbiciem rzeczywistości. Okno przebite w ścianie to, według renesansowej teorii sztuki, istota malarstwa. Wobec tego obraz nie łudzi fikcją, pokazuje widoki tego, co się znajduje po drugiej stronie.
Zarazem ściany i mury stanowią nasze oczywiste bezpośrednie otoczenie. Chronią, ale płacimy za to słoną cenę: ograniczają swobodę poruszania się, zagradzają drogi i przejścia. Ściany i mury istnieją jako płaszczyzny komunikacyjne. Są tablicami. Wyrażamy na nich emocje, ujawniamy światu własne zdanie.
3. Dzisiaj, gdy demokracja na dobre zagościła w Europie Wschodniej, po zakończeniu zimnej wojny i zapowiadanym przez Francisa Fukuyamę końcu historii, który – jak pokazał późniejszy bieg wydarzeń – nie nastąpił, mury mają się dobrze. Grodzą, dzielą i ograniczają, tak jak wcześniej. Mur berliński, co prawda, padł pod naporem procesów historycznych i protestów obywateli. Rozmienił się w kupę kolorowego gruzu, w sterty podrabianych pamiątek i erotyczny fetysz. Film Larsa Laumanna z 2008 roku opowiada historię pewnej Szwedki, Eijy Riitty Eklöf Berliner-Mauer, która tak bardzo pokochała mur berliński, że poślubiła go w 1979 roku, na dziesięć lat przed jego wyburzeniem.
Inne mury właśnie się budują − już czternaście otacza romskie osiedla na Słowacji. Najdłuższy z nich znajduje się w miejscowości Michalovice. Sfinansowali go mieszkańcy osiedla sąsiadującego z romską osadą. „Mur bezpieczeństwa” odgradza także Izrael od Zachodniego Brzegu Jordanu. Jednak w dzisiejszych miastach najczęściej rosną mury niewidzialne. Nie tylko w metropoliach zglobalizowanego świata, ale także w mniejszych ośrodkach. Dzieje się tak w Warszawie, Lublinie, czeskiej Pradze i Berlinie. Niewidzialne mury oddzielają bogatych od biednych, przyjezdnych od zasiedziałych mieszkańców. Przykładem pogardliwe przezwisko „słoiki” dla osób, które osiedliły się w Warszawie w poszukiwaniu pracy, lecz pochodzą z innych miejscowości. Nazwa ta, notabene, została już „oswojona” i zyskuje wydźwięk pozytywny. O istnieniu takich mentalnych murów w Berlinie przypomniała urodzona w Sarajewie Nada Prlja. Artystka przegrodziła jedną z berlińskich ulic, Friedrichstrasse. Mur zaktywizował mieszkańców okolicy, którzy szybko pokryli go napisami, spotykali się pod nim, debatowali. Tytuł artystycznego projektu, Peace wall – Mur pokoju, został zapożyczony z Belfastu, w którym zdarza się nader często, że sąsiad broni się przed sąsiadem właśnie poprzez fizyczne grodzenie posesji. Artystkę uderzyło uzasadnienie owej aktywności, jakie wielokrotnie słyszała podczas wizyt w Irlandii Północnej. Ludzie stawiają mury, żeby mieć… spokój. Mają dość sporów i potyczek, a separacja prywatnych działek katolików od własności protestantów ma pomóc w osiągnięciu upragnionego pokoju.
4.
Peace wall z Friedrichstrasse wprowadza nas w czasy demokratyzacji Europy Wschodniej po upadku żelaznej kurtyny. Procesy modernizacyjne nabrały tutaj niesamowitego przyspieszenia. Rozwijają się przede wszystkim miasta, które rywalizują ze sobą na miejsca pracy, uczelnie, specjalne strefy ekonomiczne.
Żywiołowy rozwój miast można obserwować mniej więcej od czasu naszej akcesji do Unii Europejskiej. Wraz z rozwojem ekonomicznym pojawiło się nowe zjawisko − ludzie zaczęli się interesować miejscami, w których żyją, zaczęli je poznawać i kształtować po swojemu, według własnych potrzeb. Mieszkańcy zaczęli badać nieoczywiste historie własnych miast, często zainteresowanie swoje ogniskując na dzielnicy lub wręcz kwartale ulic lub jednej ulicy. Zaczęli zwracać uwagę na to, jak się w miastach żyje i jak ich okolice są zarządzane. Pragnienie identyfikacji z miejscem zamieszkania i życia w przyjaznym otoczeniu zaowocowało tak charakterystyczną w ostatnich latach aktywnością mieszkańców, zwaną powszechnie miejskim aktywizmem. Aktywiści poszukują przede wszystkim odpowiedzi na pytanie: do kogo tak naprawdę należą miasta? Stąd wziął się wielki temat zawłaszczania i udostępniania przestrzeni zurbanizowanych. W tamtym czasie zaczęła się również, trwająca do dziś, popularność tak zwanej sztuki publicznej, ściśle powiązanej z poziomem i intensywnością debaty publicznej oraz ze stopniem demokratyzacji państwa.
Wciąż jednak trwa spór o to, czym jest w istocie sztuka publiczna. Czy definiuje ją tylko powszechna dostępność realizacji? Znawcy tematu podkreślają znaczenie takich jej cech, jak: otwartość na wszelkiego rodzaju modyfikacje i ingerencje odbiorców. To one mają stanowić o jej specyfice.
Tak rozumiana sztuka publiczna ma wiele cech wspólnych ze street artem. I jeden, i drugi rodzaj sztuki jest wyjątkowo podatny na różnorodne, często wręcz przeciwstawne odczytania przez – często przypadkowych – odbiorców.
Właśnie z powodu dziejącego się na naszych oczach odrodzenia miast różne odmiany sztuki publicznej przeżywają dzisiaj niezwykły wzrost zainteresowania. Street art z niszowego, zamkniętego dla postronnych klubu, stał się częścią kultury popularnej i świadectwem wspomnianej mody na przyjazne miasto. Ten trend nie jest jedynie niewinnym przejawem kształtowania przez mieszkańców indywidualnego stylu życia, według własnych ambicji, przekonań, wizji tego, jak powinno się wyglądać i co robić. W gruncie rzeczy jednym z ożywiających go podskórnych i nie zawsze dostrzeganych źródeł jest właśnie pytanie o to, do kogo należy miasto, kto decyduje o jego kształcie. To, co zobaczyć można na murach, często świadczy o ścieraniu się różnych wpływów, o konflikcie. Wydaje się, że stronami owego sporu są z jednej strony przedstawiciele władz miejskich a z drugiej obywatele. To jednak uproszczenie. Tak jak nie ma jednej zwartej grupy sprawującej władzę w mieście, tak i obywatele dzielą się na różne grupy interesów. Czym innym jest władza organów administracyjnych, czym innym władza symboliczna przynależna autorytetom lub celebrytom. Działacze ekologiczni kierują się innymi przesłankami niż rodzice małych dzieci (mimo że ich interesy mogą w niektórych punktach być zbieżne).
Streetartowcy nie działają już tak często, jak w latach 90. i tuż po 2000 roku, nielegalnie. To, co było autentycznym głosem przynajmniej części młodego pokolenia, zostało wchłonięte przez popkulturę, rynek, politykę lokalną, współzawodnictwo miast. Wprzęgnięcie w machinę promocyjną, spełnianie potrzeby „upiększania” otoczenia, prowokowanie naiwnie rozumianej „zmiany społecznej”, próby działań edukacyjnych − choć dzisiaj często krytykowane przez samych twórców i badaczy zjawiska, z punktu widzenia przeciętnego odbiorcy mogą przynosić pozytywne efekty. Sami artyści sztuki ulicy mają na ten temat radykalnie odmienne zdania. Znawca problematyki Artur Wabik mówi: Niemal każde miasto wojewódzkie w Polsce organizuje swój festiwal murali lub tak zwanego street artu. Ponadto za ich pomocą swoje cele realizują najróżniejsze instytucje, takie jak: urzędy miast, rady dzielnic, uczelnie wyższe, muzea, instytuty, fundacje i stowarzyszenia oraz osoby prywatne i podmioty komercyjne. Wszyscy widzą w muralach stosunkowo tanią i efektowną formę promocji. Niestety, bardzo często konieczność podporządkowania się funkcjom, choćby wizerunkowym lub promocyjnym, odbija się negatywnie na jakości prac. W każdym razie w naszej dekadzie powszechnie dostrzeżono kulturowy potencjał murów.
Mury dzisiaj traktuje się inaczej niż za czasów Polski Ludowej i krótko po przełomie ustrojowym i mniej demokratycznie. To stwierdzenie może wydawać się zaskakujące i fałszywe. Jednak okresy głębokich zmian społecznych sprzyjają protestom i ośmielają ludzi do manifestowania własnego zdania, najczęściej – oczywiście – zdania sprzeciwu. Wtedy mury stają się medium − dla wypowiedzi nielegalnych, wywrotowych i krytycznych wobec władzy politycznej. Dzisiaj są raczej polem walki gangów i grup kibolskich, a także miejscem inwazji reklamy i promocji. Również miejscem bezwzględnie wykorzystywanym przez „właścicieli” ściany.
5.
Sztuka, którą umieszcza się poza „białym sześcianem” galerii i innych przestrzeni przeznaczonych do jej wystawiania, nie może być rozpatrywana wyłącznie ze względu na swoje wartości artystyczne. Takie dzieła zaczynają funkcjonować w miejscach publicznych, będących, jak określał to Kuba Szreder: dynamicznymi wiązkami społecznych procesów, pełnymi wewnętrznych napięć, konfliktów i nieciągłości. Toteż obarczone są ryzykiem, że przypadkowy odbiorca odczyta je wbrew intencjom twórcy. Sam twórca byłby niezwykle naiwny, gdyby zamykał oczy na ten fakt.
Sztuka często wykorzystuje wypowiedzi na ścianach. Nietrudno zgadnąć, że ludzi pociąga funkcja murów jako środka, poprzez który można wyrazić gniew, bunt, konflikt, niezgodę na zastaną rzeczywistość – wszystkie te negatywne uczucia, które w ludziach wzbudza życie w określonym miejscu i systemie. Nie buntują się przeciwko murom, ale raczej wykorzystują je jako ekrany do projekcji wywrotowych idei oraz miejsca rebelianckich akcji. Niekiedy jednak sztuka łagodzi krytyczny potencjał murów. Rodzajem pułapki może stać się pseudokrytyczność, a także nieświadome lub świadome i cyniczne wejście w machinę promocji, komercji, polityki.
W cyklu Haft miejski Monika Drożyńska próbuje wyjść z tej pułapki i pewnego „zakleszczenia” sztuki ulicy pomiędzy wymogiem bycia krytyczną, a jednocześnie „posłuszną” wobec władzy. Haft miejski powstał z zebranych przez artystkę napisów na ścianach. Można zgadywać, że ich autorami są ludzie znudzeni, wkurzeni, sfrustrowani, rozgniewani lub zrezygnowani; pewnie dzieci i młodzież, może działacze ruchu lokatorskiego, często – kibice. Wulgarne, lecz rozbrajające naiwnością i tęsknotą za lepszym życiem napisy artystka przeniosła na płótno techniką ręcznego haftu. Teksty: „Zimo wypierdalaj”, „Sens to mit”, „Pod asfaltem jest plaża” i inne tego typu, zostały skrupulatnie „przepisane” igłą i ozdobione kwiatkami, listkami i esami-floresami. Następnie artystka przeniosła hafty z powrotem w przestrzeń miasta – pojawiły się na świetlnych tablicach w Krakowie, Warszawie, Legnicy i Opolu. Gniew i ironia w nich zawarte zostały w ten sposób ujęte w cudzysłów. Gra znaczeń w tytułowym słowie „haft” potwierdza spojrzenie z dystansu na to, co dzieje się na ścianach i murach. Sfotografowanie haftów miejskich i wystawianie ich w formie wielkich reprodukcji na billboardach złagodziło wymowę ostrych czasami tekstów. Spontaniczność i emocjonalność zostały uwięzione w sieci nici, w konwencji, która jest sztuczna i umowna. Bluzgi zostały pokazane jako zabawna ciekawostka.
Autentyczną walką na murach, nie będącą przejawem sztuki, zajmuje się dokumentalista Wojciech Wilczyk. Podczas gdy Monika Drożyńska złe emocje otacza niemal macierzyńskim ciepłem, Wilczyk z całą otwartością pokazuje napisy na ścianach polskich domów. W serii Święta wojna skupia się na kibicowskich „malowidłach”, które są nieodłącznym elementem krajobrazu robotniczych osiedli w aglomeracji górnośląskiej, Łodzi i Krakowie. Fotografii jest prawie 400. Ich wymowa nie daje się sprowadzić do dokumentacji wizualnego języka subkultury młodych mężczyzn, zgromadzonych wokół klubów piłkarskich. Przejawy tej ponowoczesnej plemienności, tego znakowania „własnego” terenu, tej mieszaniny motywów rycerskich, narodowych i antysemickich − nie nastrajają optymistycznie. Sugestywnie napisała o tym Anna Zawadzka: [zdjęcia te] można czytać jako odsłonę alternatywnego miasta, drugiego obiegu polskich dzielnic, osiedli, podwórek, ulic. Oto kibice i ich świat: ich sprawy, ich idee, ich święci, ich wrogowie, ich historie, ich poglądy, ich styl życia, ich środki wyrazu, ich etyka, ich estetyka. Ale na zdjęciach Wilczyka toczy się życie wcale niekibicowskie. Graffiti, które sfotografował, to tło. Scenografia dnia codziennego milionów ludzi. Dekoracja mijana w drodze na przystanek, do supermarketu, ze szkoły, po samochód, z psem na spacer, do babci z zupą w termosie. I tak właśnie się dzieje, Święta wojna to portret polskich miast, widzianych zimnym okiem fotografa o antropologicznym zacięciu.
Jak wspominałam, w tworzenie prac związanych z ulicą i ścianami, nieuchronnie wkrada się polityka. Mury stały się łakomym kąskiem dla miejskich kampanii wizerunkowych lub też reklam przeróżnych produktów, najczęściej adresowanych do młodych ludzi, takich jak choćby napoje albo obuwie sportowe. Nowe reklamy na ścianach wpisują się w długą tradycję malowania murali jeszcze z czasów PRL-u. W całej Polsce traktuje się murale jako narzędzie stosunkowo szybkiego rewitalizowania najbardziej zaniedbanych ulic i osiedli. Często jednak takie decyzje podejmowane są pochopnie i na siłę, bez konsultacji lub choćby zdiagnozowania rzeczywistych potrzeb i preferencji mieszkańców. Stąd wiele porażek. Dobrym przykładem takiej sytuacji jest mural Grzegorza Drozda Uniwersal na ulicy Dudziarskiej w Warszawie, który wzbudził ostre protesty lokatorów okolicznych domów. W osiedlu socjalnym, zamieszkałym przez ludzi wyrzuconych na skraj miasta, za tory kolejowe, obok spalarni śmieci i więzienia artysta namalował motywy z obrazów Kazimierza Malewicza i Pieta Mondriana. Mieszkańcy dzielnicy, zupełnie nieprzygotowani do odbioru tego typu sztuki, potraktowali malowidła jak kpinę z ich trudnej sytuacji. Ktoś przyjechał, coś namalował, zainkasował honorarium i pojechał, a mieszkańcy pozostali rozgoryczeni, że w dzielnicy bez podstawowej infrastruktury władze wydają pieniądze na takie bzdury.
Ostatnio szeroko omawiany jest mural Łukasza Surowca − wykonany w ramach ostatniego Street Art Festiwalu w Katowicach. Tę realizację można uznać za udaną próbę wykorzystania krytycznego potencjału murów. Artysta skopiował w wielkim formacie autentyczny rysunek małej dziewczynki, przejętej sytuacją ojca górnika, który boi się, że straci pracę. Dziewczynka chce pocieszyć ojca, pisze więc: „Tato nie płacz”. Łukasz Surowiec nawiązał tym muralem do tematu festiwalu − kryzysu, a także pogłębił wątek przez odniesienie do konkretnych osób i ich życiowych dramatów. Fakt, że autorką pracy jest w istocie dziecko, dodaje pracy znaczeń i emocji, prowokuje do myślenia, pokazuje, że dzieci również są ofiarami ekonomicznych kryzysów.
Na koniec przytoczę jeszcze próbę wykorzystania muralu do celów promocyjno-wizerunkowych miasta. Blu to znany niezależny arysta, jego prace zobaczyć można na całym świecie. Ceniony jest zwłaszcza za rysunki, dosadnie i trafnie odnoszące się do lokalnych historii oraz odsłaniające punkty zapalne danego miejsca. Blu pojawił się także w Krakowie, z okazji festiwalu artboom. Jego mural przedstawia wielki dzwon z symbolami papieskimi, który jest jednocześnie tubą-megafonem. Poniżej tłum anonimowych ludzi podąża za głosem z tuby. Elementem obrazu jest napis: Never follow. Ponoć zdanie zostało dopisane inną ręką, lecz autor zaakceptował tekst. Festiwal artboom jest wpisany do kalendarza oficjalnych imprez miejskich, przez co firmuje go prezydent Krakowa. Antyklerykalna wymowa dzieła nie zgadza się z polityką miasta, które angażuje się często w przedsięwzięcia o charakterze religijnym. Ta niespójność budzi wątpliwości i każe stawiać pytania, czy ten mural jest rzeczywiście realizacją udaną. Zarówno jego artystyczna forma, jak i lokalizacja budzą uznanie. Z drugiej strony jednak, hasło festiwalu, „odzyskać miasto”, brzmi jak próba wykorzystania przez urzędników miejskich działań niezależnych aktywistów, krytyków polityki miejskiej. Cel: uatrakcyjnienie wizerunku Krakowa. Do tego służy także ironiczny mural Blu, znajdujący się w roli pustej wydmuszki, dekoracji.
6.
W dzisiejszej kulturze popularnej mury – bardziej niż przez znaczenia związane z domem i schronieniem – czyta się jak wyzwanie, poprzez rebelię, barykady, tablice, na których można pisać wywrotowe hasła. Jak jednak widać z niektórych, podanych wyżej przykładów, „bunt” może mieć stępione ostrze, zwłaszcza jeśli powstaje na oficjalne zamówienie.
Mury każą marzyć o ich przekroczeniu, prowokują do domysłów, co znajduje się za nimi. Świat szeroki, wolny i bezkresny? Nie mamy pewności, czy za murem, przed którym stoimy, nie znajdują się następne mury, i kolejne. W każdym razie, swoje rozczarowanie można zawsze wyrazić pisząc… na murze.
Magdalena Ujma
Materiały wideo
Rysunek pięcioletniej Zosi w muralu Łukasza Surowca, na ścianie familoka przy ul. Kupca w Katowicach. Fot. Dawid Chalimoniuk/ Agencja Gazeta
Mur na granicy Abu Dis i Wschodniej Jerozolimy. Fot. Zero [za: Wikipedia]
Praca Banksy'ego na murze bezpieczeństwa w pobliżu Betlejem. Fot. Markus Ortner [za: Wikipedia]
Z drugiej strony muru, Zachodni Brzeg Jordanu. Fot. Joshua Doubek [za: Wikipedia]
Tymczasem w Belfaście... Mural zwolenników IRA. Fot. Miossec [za: Wikipedia]
Tymczasem w Belfaście... Mural Ulster Freedom Fighters, lojalistów walczących z IRA. Fot. Killcooleykingbilly [za: Wikipedia]
Mural BLU przy ul. Józefińskiej w Krakowie; 2011. Fot. Luxetowiec [za: Wikipedia]