Strona główna/OMÓWIENIE. W Lublinie można stracić głowę

OMÓWIENIE. W Lublinie można stracić głowę

Anna Viljanen
Relacja z festiwalu Carnaval Sztukmistrzów 2022

Jeden raz w roku idąc ulicami Lublina, mam nieodparte wrażenie, że jeśli podniosę wzrok do góry, to nie zobaczę nieba, lecz rozpięty nad całym miastem kolorowy dach cyrkowego namiotu. Śmignie nade mną ze śmiechem akrobatka, przeleci ze świstem zagubiona przez żonglera maczuga, popłynie rytmiczna muzyka.

Nie tylko ja z niecierpliwością czekam na ten szczególny czas. W tym (jednym z pierwszych w miarę „normalnym” pandemicznie) roku jeszcze chętniej wygłodniali rozrywki fani Carnavalu rzucili się przemierzać Stare Miasto od Błoni pod Zamkiem aż po Plac Litewski. Incydent Polski, choć bardzo udany, sprawił, że wszyscy – zarówno uczestnicy jak i organizatorzy – zatęskniliśmy za tradycyjnym i jedynym w swoim rodzaju tyglem kulturowym, który przynosił festiwal. Tym razem rozmachu nie zabrakło: ponad trzydzieścioro artystów m.in. z takich krajów jak: Hiszpania, Włochy, Argentyna, Chile, Filipiny, piętnaście lokalizacji (w tym niezwykle klimatyczny tradycyjny namiot cyrkowy) i cztery dni programu wypełnione po brzegi. Jakby tego było mało, w tym samym czasie przez Lublin przejeżdżał z wielką pompą Tour de Pologne, a pod Zamkiem jak co miesiąc wystawili się kolekcjonerzy antyków na Targ Staroci. Jednym słowem można stracić głowę!

Jak zwykle pierwsi w oczy rzucają się nieustraszeni śmiałkowie kroczący w powietrzu nad głowami płynącego po ulicach tłumu. Kiedy tylko ich widzę, natychmiast w mojej głowie Tarja Turunen zaczyna śpiewać klasyk zespołu Nightwish “we’re walking in the air, we’re floating in the moonlit sky”. Jednak chodzący po taśmach nie unoszą się bynajmniej bez wysiłku – nawet niewtajemniczone oko zobaczy, jak trudna jest to sztuka (a na warsztatach slackline’owych może przekonać się nawet na własnej skórze). Nie będzie nadużyciem, jeśli powiem, że Urban Highline Festival jest inny niż wszystkie tego rodzaju wydarzenia nie dość, że gromadzi najwięcej highlinerów, to różni się od reszty formułą. Większość odbywa się na świecie w miejscach dzikich i odludnych (np. nieczynnych kamieniołomach) lub górach. To, czego tam nie ma, to z pewnością naszej wiernej, zaangażowanej Carnavalowej widowni, która z zadartą głową potrafi przez wiele godzin śledzić uczestników i dopingować ich w zmaganiach.
Sam koncept spaceru w powietrzu nie będzie niespodzianką dla nikogo, kto choć raz przeszedł się ulicą Grodzką, gdzie nawiasem mówiąc, mieści się baza Warsztatów Kultury w Lublinie. Nad ulicą bowiem wisi na stałe instalacja Sztukmistrza z Lublina, głównego bohatera powieści Isaaka Beshevisa Singera, który stał się inspiracją nazwy festiwalu. Może dzięki niemu nasze miasto do dzisiaj jest „wypełnione ludźmi z wielu środowisk, oryginałami, fałszywymi mesjaszami czy osobliwymi dziwakami”? O historii festiwalu możecie usłyszeć więcej z ust jednej z jego organizatorek – Marty Kuczyńskiej, która opowiedziała o nim na łamach naszego magazynu kilka lat temu.

Tymczasem historia o słynnym linoskoczku to nie jedyna nić z przeszłości wiążąca Lublin ze sztuką cyrkową. Jedną z moich ulubionych miejskich legend jest ta o tak zwanej rusałce, artystce-akrobatce, która przyjechała tutaj ze swoją trupą teatralną i została już na zawsze. I właśnie to jest w cyrku (również nowym) najważniejsze – emocje. Od wieków potrafił on (i potrafi nadal) poruszyć każdy tłum, wzbudzać w odbiorcach rozmaite emocje. Osobiście doświadczyłam najsilniejszych podczas spektaklu “Jump Cut” belgijskiego duetu Double Take Cinematic Circus. Wbrew pozorom tytuł nie odnosi się jedynie do użycia przez artystów trampoliny, ale żeby się o tym przekonać, trzeba dać się porwać fabule. Historia zaczyna się zwyczajnie, żeby nie powiedzieć wręcz sielankowo. On i ona, Summer i Raphael, zaczynają wspólne mieszkanie i dzielą się z publicznością uroczymi chwilami ze swojego życia zakochanych. Jednak lato się kończy, a wraz z jesienią przychodzi pierwszy poważny kryzys w życiu pary. Dociera do nich tragiczna wiadomość, która brutalnie kończy dotychczasowy rytm życia. Najbardziej dotykająca w całym spektaklu jest jego lokalizacja. Wszystko bowiem dzieje się w obrębie ogromnego łóżka pary, w którym schowano wspomnianą trampolinę. Ciężko wyobrazić sobie bardziej intymną, prywatną i niedostępną dla postronnych oczu przestrzeń. Patrząc od alkowy, mamy dostęp do najbardziej skrytych emocji, które Raphael i Summer wyrażają nie tylko mimiką, ale także grą ciała, teatrem tańca, ekwilibrystyką na ruchomych elementach sceny. Szybko wywołują w widzu efekt “I came here to laugh, not to feel” („przyszłam tu, żeby się śmiać, a nie czuć”). Zwłaszcza że scenariusz oparty został o prawdziwe wydarzenia, a cały występ dedykowany tym, którzy odeszli. Potem wychodzi się z takiego intensywnego emocjonalnie spektaklu rozbrojonym i melancholijnym, i wpada się na ulicy na całe gromady klaunów przemierzających deptak w sobie tylko znanych konstelacjach. Tu tragedia, tu komedia – jak w życiu. Fani takiej organicznej, dynamicznej interakcji z publiką mieli wiele okazji do zaznania jej smaku.

Szczególnie polecam spektakle uliczne rodzicom z dziećmi. Obserwowanie ich euforycznej relacji z artystami zawsze jest dla mnie częścią całej radości z występu. Żałuję wówczas, że nie miałam nigdy okazji doświadczyć Carnavalu właśnie jako dziecko, kiedy wszystko ma jaskrawe kolory, każda emocja wydaje się najsilniejszą w życiu, a żart z przewróceniem się na skórce od banana jest najśmieszniejszy na świecie. Nie ma lepszej zabawy niż kiedy Mauro Wolynsky napompuje wielki balon i wejdzie do środka tak, żeby wystawała tylko głowa, albo Cami Basterra będzie tańczyć z wywabionym podstępem z publiczności dorosłym, nieświadomym na co się pisze. Nikt tak nie rozbraja jak uroczy Magic Mark, w którego dłoniach karty zmieniają się w magiczne instrumenty, zabawny kloszard Flash Gonzalez rozmawiający z gołębiami pod wpływem substancji wyskokowych czy aspirujący na playboya Andy Spigola czarujący publikę swoimi brawurowymi sztuczkami.
Skoro jesteśmy już przy spektaklach ulicznych, jednakowo dla Carnavalu charakterystycznych i pierwotnych – w tym roku szczególnie dużo znalazło się poza programem, a nie mniej cieszących się popularnością. Ulice Starego Miast zapełniły się artystami wszelkich sztuk, wśród nich znaleźli się nawet najmłodsi. Nie mogło też zabraknąć tancerzy z ogniem, którzy chętnie pokazują się przy tego rodzaju imprezach.

Na uwagę zasługuje także mój osobisty faworyt (jeszcze z poprzednich edycji) i laureat wyróżnienia Incydentu Polskiego[1]. Ale Circus Dance Company nie zwalnia tempa. Maciej Czarski, Antoni Borodziuk i Mateusz Czwojdziński nadal prezentują najwyższy poziom. Dobrą godzinę przed spektaklem „Mechanicy”, wokół wyznaczonej części Placu Litewskiego, zaczęła zbierać się potężna publiczność, która być może pamiętała ich poprzedni (2020) konkursowy występ „VII” . Albo też widziała wcześniej Rympau Duo i chciała zobaczyć ich jeszcze raz, tym razem w dłuższym programie wzbogaconym o elementy akrobatyki powietrznej. Tak czy owak zarówno ci, którzy ACDC już znali, jak i ci, którzy widzieli ich po raz pierwszy z pewnością byli zadowoleni. Zaczęło się zwyczajnie (jeśli w przypadku nowego cyrku w ogóle można tego słowa użyć) – pantomimą, żonglerką, kilkoma popisami akrobatycznymi. A potem panowie od ziemi oderwali się zupełnie – szczególnie wielką owacją cieszyły się efekty pirotechniczne, ekwilibrystyka na jadącym samochodzie bez kierowcy oraz powietrzne akrobacje przy użyciu dźwigu (dodajmy, że bez dodatkowych zabezpieczeń artystów). Całą atmosferę warsztatu samochodowego rodem z musicalu “Grease” świetnie podkręcały stroje bohaterów oraz klimatyczna muzyka z lat 80. Może dlatego, choć „Mechanicy” byli jednym z najdłuższych występów w ramach tegorocznego Carnavalu, to widownię utrzymali do ostatnich chwil.

Muzyka w tym roku w ogóle zasługuje na kilka oddzielnych słów, bo dopełniła tegoroczną edycję. Zarówno zahaczający o country polski artysta Hiob Dylan, jak i ukraiński kolektyw Kiyv Klezmorim są dość offowymi artystami, jednak na Carnavalu znaleźli dla siebie miejsce i zostali przyjęci przez publiczność wyjątkowo ciepło. Poza tym ci ostatni płynnie wprowadzili klimat kolejnej zbliżającej się imprezy – Festiwalu Kultury Żydowskiej Lubliner. Tak to jest w wakacyjnym Lublinie. Tempo życia zamiast zwolnić, jedynie przyspiesza. Ale czy nie za to go kochamy?

 [1] W tym roku również zespół znalazł się na liście konkursowej, otrzymał wyróżnienie za ten spektakl i był pokazywany na tegorocznej edycji – red. 

Anna Viljanen

Anna Viljanen – freelancerka, dziennikarka i fotografka, z magazynem Kultura Enter współpracuje od 2016 roku, od kiedy wygrała konkurs magazynu na najlepszy reportaż z Nocy Kultury. Beznadziejnie zakochana w Lublinie. Prowadzi Inkopodcast, oraz tworzy retrofuturystyczne grafiki jako @inkowave.

 

5.09.2022
Kultura Enter

Fotografie: Maja Ćwiek, Agnieszka Gontarska, Alicja Miękina, Natalia Ogłoszka. z archiwum Organizatorów.