OPOWIADANIE. Defekt
Ersan Pekin
przeł. Anna Sulimowicz-Keruth
Był wczesny ranek, dopiero świtało. Z papierosem w jednej ręce i kieliszkiem w drugiej kołysał się w wiszącym fotelu ogrodowym na balkonie. Powietrze było chłodne – założył kurtkę. Z radia na stoliczku obok dobiegał głos spikera opowiadającego coś o życiu i ludziach.
– Każdy przychodzi po coś na ten świat. By czegoś dokonać, by poznać siebie i dać się poznać innym, zdefiniować siebie i dać się zdefiniować. Rodzimy się i umieramy, a życie jest niezwykle krótką, a jednocześnie bardzo długą podróżą wśród nieskończonych odbić w lustrach.
Zgasił papierosa i wyłączył radio, po czym wygodnie rozparł się w fotelu i, popijając wino, kołysał się dalej.
Wtem ktoś się odezwał z wnętrza odbiornika:
– A gdybym teraz zaczął mówić, jakbym pana widział, jakbym wiedział wszystko o panu i znał pańskie myśli, przestraszyłby się pan, czyż nie? Nie zamierzam jednak pana przestraszyć czy zdenerwować, nie chcę zbijać z tropu czy odrzeć z intymności, dlatego będę mówił, jakbym pana nie widział, jakbym nic o panu nie wiedział i nie znał pańskich myśli, a tylko wszystko to sobie wyobrażał. Może zagramy sobie w pewną grę? Wcielę się w jakąś postać i będę z panem rozmawiał. A pan będzie mi odpowiadał, dobrze?
Otworzył rzeźbione drewniane pudełko, w którym trzymał papierosy, wyjął jednego i zapalił. – Zgoda, zagrajmy – odpowiedział głosowi z odbiornika.
– Będę sprzedawcą, handlującym odzieżą na bazarze, a pan moim klientem – zaproponował głos.
– Dobra – zgodził się mężczyzna i gra się rozpoczęła.
Handlarz: Proszę, czego szanowny pan potrzebuje?
Mężczyzna: Szukam koszuli z bawełny, ma pan takie?
Handlarz: Oczywiście, wszystkie koszule są bawełniane.
W rzeczywistości obaj doskonale wiedzieli, że wszyte wewnątrz koszul metki są podrabiane i wprowadzają w błąd, lecz żaden nie mógł powiedzieć o tym drugiemu. Obaj ukrywali prawdę, bo gdyby handlarz to przyznał, nie sprzedałby towaru, natomiast gdyby to klient zwrócił mu uwagę, oskarżyłby tym samym sprzedawcę o oszustwo. Obaj więc oszukiwali się nawzajem.
– Starczy tego – powiedział głos z radioodbiornika. – Zagrajmy w coś innego, dobrze?
– Zagrajmy – zgodził się mężczyzna.
– Będę sprzedawcą, sprzedawcą uczuć – oświadczył głos.
– Sprzedawcą uczuć?
– Tak, uczuć. Sprzedaję różnokolorowe uczucia w małych, pękatych flakonikach o wąskich szyjkach.
– Rozumiem, zagrajmy więc.
Sprzedawca: Zapraszam szanownego pana, w czym mogę pomóc?
Mężczyzna: Właściwie to w żaden sposób nie może mi pan pomóc.
Sprzedawca: A to dlaczego?
Mężczyzna: Bo ja nie czuję potrzeby kupienia czegokolwiek. Wszystko wydaje mi się niepotrzebne, bezsensowne. Po latach zrozumiałem, że właściwie niczego nie potrzebuję. Żyć, mieć dach nad głową, jeść i spać, wszystko inne jest bez znaczenia.
Sprzedawca: Ale ja oferuję uczucia. Czy ich też pan nie potrzebuje?
Mężczyzna: Mam wszystkie. Używam ich, gdzie i kiedy trzeba.
Sprzedawca: Czyli nie ma uczucia, za którym by pan tęsknił?
Mężczyzna: Jest, ale co by to zmieniło?
Sprzedawca: Co by zmieniło, sam pan wie najlepiej.
Mężczyzna: A pan, dlaczego handluje pan uczuciami? Mając te cenne eliksiry jest pan nadal tylko sprzedawcą?
Sprzedawca: To moja praca. Uczuciami nie zapełni się żołądka.
Mężczyzna: A co pozwala zapełnić żołądek?
Sprzedawca: Pieniądze.
Mężczyzna: W takim razie z jakiego powodu ktoś miałby za pieniądze kupować pańskie eliksiry, którymi nie można zapełnić żołądka?
Sprzedawca: Miesza mi pan w głowie. Kupuje pan coś czy nie kupuje?
Mężczyzna: Niech pomyślę.
Sprzedawca: Dobrze, niech się pan zastanowi. Mogę panu sprezentować małą buteleczkę do wypróbowania.
Mężczyzna: Te wszystkie eliksiry są sztuczne. A ja, powiem otwarcie, unikam rzeczy sztucznych.
Sprzedawca: Te eliksiry są sztuczne, ale wzbudzają uczucia podobne do prawdziwych.
Mężczyzna: Prawdziwe i sztuczne mogą być do siebie podobne, ale nie są tym samym. Każda prawda odpowiada warunkom danej epoki.
Sprzedawca: Przykro mi, ale zupełnie pana nie rozumiem. Jestem tylko sprzedawcą. A pan czym się zajmuje?
Mężczyzna: Jestem bezrobotny. Nigdy w życiu nie pracowałem. Zamiast tego oddawałem się rozmyślaniom.
Sprzedawca: O, a z czego się pan utrzymywał? Jak zarabiał pan na życie?
Mężczyzna: Mieszkałem w rodzinnym domu, miałem zapewnione, co trzeba. Niczego więcej nie potrzebowałem.
Sprzedawca: Ciekawa sytuacja.
Mężczyzna: Zależy, w co się wierzy.
Sprzedawca: To znaczy?
Mężczyzna: Niektórzy sądzą, że tylko dzięki pracy można coś osiągnąć. Mnie ten pogląd zawsze był obcy. Rozmyślałem o tym i zauważyłem, że myślenie wpływa na moje samopoczucie korzystniej niż praca.
Sprzedawca: Rozumiem. To pańskie życie, żyje pan, jak pan chce.
Mężczyzna: Mogę o coś spytać?
Sprzedawca: Oczywiście.
Mężczyzna: Czy wolność to coś, co można sprzedawać i kupować?
Sprzedawca: Co za dziwne pytanie!
Mężczyzna: Przecież sprzedaż to pański zawód, powinien pan znać odpowiedź.
Sprzedawca: Moim zdaniem wszystko, co można kupić, jest na sprzedaż.
Mężczyzna: A gdyby miał pan dużo pieniędzy, ile chciałby jej pan kupić?
Sprzedawca: Ile czego? Wolności?
Mężczyzna: Tak, wolności.
Sprzedawca: To znaczy?
Mężczyzna: To znaczy tyle, ile by panu wystarczyło, czy też całą?
Sprzedawca: A pan?
Mężczyzna: Moim zdaniem wolność nie powinna być czymś, czym można handlować, ale niestety realia są inne.
Sprzedawca: Niewiele rozumiem z tego, co pan mówi. Zajmuję się sprzedażą. Pan wybaczy, nie znam się na wolności i tym podobnych rzeczach.
Mężczyzna: Ma pan rację, nikt z nas nie musi mieć zdania na każdy temat.
Sprzedawca: Właśnie.
Mężczyzna: Który eliksir najlepiej się sprzedaje?
Sprzedawca: Eliksir wstydu.
Mężczyzna: Wstydu?
Sprzedawca: Tak, eliksir wstydu.
Mężczyzna: Tak podejrzewałem. Skoro ludzie handlują swoją wolnością, nic dziwnego, że chcę kupić eliksir wstydu.
Sprzedawca: Znów nic nie rozumiem z tego, co pan mówi.
Wystarczy już tej gry! – powiedział mężczyzna i przekręcił pokrętło wyłączając radio. Zapalił kolejnego papierosa i, dolawszy sobie wina, zakołysał się w fotelu w przód i w tył. Wpatrywał się w niebo, starając się o niczym nie myśleć: „A jeśli handlujemy nie wolnością, ale możliwościami? Możliwościami przeżycia chwil, które pozostawią w nas niezwykłe ślady…”.
Poczuł, że chce musi do toalety. Zgasił papierosa, jednym haustem dopił zawartość kieliszka, szybko wstał z fotela i ruszył wzdłuż korytarza. Opierając się dłońmi o ścianę, pochylony do przodu, wysikał się. Poczuł ulgę.
Myjąc ręce, przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. Potem wrócił na balkon.
Usiadł w fotelu , włączył radio. Głos był tam nadal i zawołał do niego:
– Witaj z powrotem!
– Witaj!
– Czemu opuściłeś grę?
– Nie opuściłem, zrobiłem sobie tylko przerwę.
– Dlaczego?
– Musiałem się odlać.
– Rozumiem.
– Co teraz?
– Zaczniemy od miejsca, w którym przerwaliśmy czy zagramy w nową grę?
– Bez różnicy, na końcu i tak będzie to samo.
– Skoro tak, to zacznijmy nową grę.
– Dobrze, bardzo proszę.
– Ja będę mną, a ty tobą, dobrze?
– Dobrze.
– Przy okazji: włożyłeś sweter na lewą stronę.
– Nie, to taki model.
– Jesteś pewien? Wygląda, jakby był wywrócony na lewą stronę.
– Jestem pewien, tak ma być. Taka moda.
– Moda na wywracanie na lewą stronę?
– A jakie to ma znaczenie? Mam sweter, którego prawa strona wygląda jak lewa, i co z tego?
– W gruncie rzeczy masz rację.
– Zagrajmy jeszcze raz w naszą grę. Potem położę się spać, bo jestem już trochę znużony, rozmyślanie mnie zmęczyło. Czy w dzieciństwie wyobrażałeś sobie, że w radioodbiorniku siedzą malutkie ludziki?
– Nie, nie wyobrażałem sobie. Ja w to wierzyłem.
– Czym się to różni?
– Wyobrażać sobie i wierzyć?
– Tak.
– Pierwsze jest pełne nadziei, drugie zaś wątpliwości.
– Rozumiem.
– Gramy dalej?
– Tak. Znów mam być sprzedawcą?
– Nie wiem. Kim innym mógłbyś być?
– Może wróżbitą?
– Wróżbitą?
– Tak, wróżbitą, wieszczkiem, jasnowidzem…
– Czemu nie, to może być nader interesujące. A ja, kim mam być?
– Urzędnikiem biura pogrzebowego?
– To ciekawe. No, dobrze, może być.
– Poznajemy się przypadkiem w knajpie. Obaj jesteśmy samotni.
– Jak samotni?
– Jesteśmy w życiu sami, nie mamy nikogo, ani matki, ani ojca, ani dzieci…
– Nikogo?
– Nikogusieńko!
– Dobrze, zaczynajmy.
Wróżbita: Przepraszam, czy mogę się przysiąść?
Urzędnik pogrzebowy: Oczywiście, proszę siadać.
Wróżbita: Niewiele życia panu zostało.
Urzędnik pogrzebowy: Skąd pan wie? Jest pan wróżbitą?
Wróżbita: Tak, trafił pan w dziesiątkę. Jestem wróżbitą, ale są i tacy, co nazywają mnie jasnowidzem.
Urzędnik pogrzebowy: Ja rejestruję zgony i zajmuję się pochówkiem. Jestem urzędnikiem pogrzebowym. Dlaczego powiedział pan, że zostało mi niewiele życia?
Wróżbita: To widać w pańskich oczach.
Urzędnik pogrzebowy: Czemu interesuje się pan przyszłością starych ludzi? Mamy niewiele czasu i niewiele nas jeszcze w życiu czeka. Wróżb czy też przepowiedni, jak to zwał, tak zwał, potrzebują ludzie młodzi i w średnim wieku.
Wróżbita: Powiedziałem tylko , co wyczytałem z pańskich oczu.
Urzędnik pogrzebowy: Przeszłość i przyszłość każdego człowieka są do siebie mniej lub bardziej podobne. Rodzisz się, dorastasz, zdobywasz pewne doświadczenia i umierasz. Wszyscy w miarę dorastania tracimy tych, którzy są wokół nas. W końcu zostajemy sami. I ostatecznie odchodzimy i my, umieramy. Nie ma w tym nic tajemniczego i zaskakującego.
Wróżbita: Być może.
Urzędnik pogrzebowy: Dlatego moim zdaniem poznanie przyszłości nie ma specjalnego znaczenia.
Wróżbita: Co więc ma znaczenie?
Urzędnik pogrzebowy: Jesteśmy istotami, na których każda rzecz zostawia ślad .
Wróżbita: Czy to nie czyni nas niezwykłymi?
Urzędnik pogrzebowy: Ależ nie, właśnie z tego powodu stajemy się pospolici.
Wróżbita: To znaczy?
Urzędnik pogrzebowy: Przychodzi mi na myśl rura od odkurzacza. Zasysa wszystko, co przeżyłeś od narodzin po zgon, miesza, wciąga coraz dalej, w głąb. Każdą rzecz, która zostawiła ślad na twoim ciele i duszy…
Wróżbita: A więc…?
Urzędnik pogrzebowy: Wszyscy chcemy zachować najpiękniejsze momenty – najlepszy fragment piosenki, filmu, najsmaczniejszy kęs zjedzonej potrawy, łyk napoju… Wyciąć go, zabrać i umieścić w swojej biografii. Jesteśmy skupieni na tym, co sprawia nam przyjemność, chcemy tego zaznać, zdobyć na własność.
Wróżbita: No tak, ale jaki to ma związek z naszą pospolitością?
Urzędnik pogrzebowy: Wszystko jest ze sobą powiązane. Ta koncentracja na przyjemności jest w gruncie rzeczy poszukiwaniem miłości. Miłości, która zaginęła i którą usilnie staramy się odnaleźć w misternych konstrukcjach, jakie wznosimy, by utrzymać się przy życiu. To, co nazywamy „miłością”, to jest właśnie ta tajemnicza, melancholijna więź łącząca wszystkich i wszystko.
Wróżbita: Romantyk z pana.
Urzędnik pogrzebowy: Bo ja wiem. Ja opieram się o mur dzielący rzeczywistość i marzenia.
Wróżbita: A co jeśli ten mur runie?
Urzędnik pogrzebowy: Tak się w końcu stanie, ale my tego już nie ujrzymy.
Wróżbita: A to dlaczego?
Urzędnik pogrzebowy: Bo dawno już będziemy martwi. Niczyje życie nie jest dostatecznie długie, by wszystko zobaczyć.
Wróżbita: A jeśli ta wielka chwila, gdy mur runie, wypadnie jeszcze za czyjegoś życia?
Urzędnik pogrzebowy: Oczywiście, tak się może zdarzyć, czemu nie. Jeśli pan pozwoli, przeczytam panu wiersz, który kiedyś napisałem.
Wróżbita: Nie mam nic przeciwko, o ile jest krótki.
Urzędnik pogrzebowy: Krótki, krótki. Proszę posłuchać:
Jechaliśmy przed świtem po zamarzłych polach,
Czerwone skrzydło wstawało, jeszcze noc.
I zając przebiegł nagle tuż przed nami,
A jeden z nas pokazał go ręką.
To było dawno. Dzisiaj już nie żyją
Ni zając, ani ten, co go wskazywał.
Miłości moja, gdzież są, dokąd idą
Błysk ręki, linia biegu, szelest grud –
Nie z żalu pytam, ale z zamyślenia.i
Wróżbita: Poruszający. A wie pan, co się w końcu stanie?
Urzędnik pogrzebowy: Co takiego?
Wróżbita: Rozbije pan radioodbiornik i ta gra się skończy.
Urzędnik pogrzebowy: Jaki radioodbiornik?
Wróżbita: Za murem. Niech pan nie udaje, że nie wie.
Urzędnik pogrzebowy: A potem?
Wróżbita: Pan będzie sobą, a ja mną.
Urzędnik pogrzebowy: A jeśli nie przerwę gry tylko dlatego, że mi to pan powiedział?
Wróżbita: Prędzej czy później pan przerwie.
Urzędnik pogrzebowy: Ma pan rację, w takim razie przerywam teraz, dość tych bzdur.
Gra dobiegła końca. Obaj milczeli. Mężczyzna wstał z fotela, wziął odbiornik do ręki, wyłączył go i odstawił na stół w salonie. Znów zapalił, popadając w zamyślenie. Po chwili wyszedł do drugiego pokoju i wrócił z młotkiem. Usiadł przy stole, przysunął do siebie radio i zaczął walić. Odbiornik okazał się wytrzymały. Ustąpił dopiero po sześciu uderzeniach, rozpadając się na dwie części. Mężczyzna zajrzał do środka i nie mógł uwierzyć własnym oczom: wewnątrz znajdował się malutki człowieczek. Miał może ze trzy centymetry wzrostu, ubrany był w pomarańczowy garnitur, a na jego głowę obejmował pałąk słuchawek. Przerażony kucał, głowę osłaniając rękami. Wnętrze odbiornika było upaprane kałem i moczem, cuchnęło niemożebnie.
Mężczyzna: Nie bój się, nic ci nie zrobię.
Człowieczek: Od dłuższego czasu jestem tu uwięziony.
Mężczyzna: To ty nadajesz przez radio?
Człowieczek: Nie, ja tylko czasem włączam się do audycji, których słuchasz i dodaję parę słów.
Mężczyzna: Dlaczego?
Człowieczek: Uwięzili mnie tu.
Mężczyzna: A po co?
Człowieczek: Abym zapisywał, co ludzie myślą.
Mężczyzna: Zapisałeś, co myślę?
Człowieczek: Tak.
Mężczyzna: Jesteś z wywiadu? Dla kogo pracujesz?
Człowieczek: Przysięgam, że sam nie wiem.
Mężczyzna: A jak udało ci się tak zmaleć?
Człowieczek: Taki już byłem, gdy otworzyłem oczy. Odkąd sięgam pamięcią, byłem tutaj. Nie wiem, co było przedtem.
Mężczyzna: Być może nie ma żadnego przedtem. Ktoś wyhodował cię w laboratorium i umieścił w radioodbiorniku. Tak mogło być.
Człowieczek: Co teraz będzie?
Mężczyzna: Jesteś wolny. Możesz iść, dokąd chcesz.
Człowieczek: A gdybym został tu?
Mężczyzna: To niemożliwe.
Człowieczek: No dobrze.
Wstał i wyszedł z radia. Mężczyzna posadził go sobie na dłoni.
Mężczyzna: Szczęściarz z ciebie, wiesz?
Człowieczek: Dlaczego?
Mężczyzna: Nie masz przeszłości, nie masz wieku.
Człowieczek: Mogę cię o coś zapytać?
Mężczyzna: Oczywiście.
Człowieczek: Co jest, Twoim zdaniem, najważniejsze na świecie?
Mężczyzna: Co jest najważniejsze dla ludzi?
Człowieczek: Tak, dla ludzi.
Mężczyzna: Możliwość swobodnego wyrażania siebie.
Człowieczek: Dlaczego akurat to?
Mężczyzna: Bo wszyscy jesteśmy śmiertelni. Nikt z nas nie będzie przebywał tu w nieskończoność.
Człowieczek: Rozumiem.
Mężczyzna: A dla ciebie co jest najważniejsze?
Człowieczek: Wiedzieć, dlaczego zostałem stworzony.
Mężczyzna: Wszyscy jesteśmy tego ciekawi, ale żadna żywa istota na tej planecie nie wie, dlaczego istnieje.
Człowieczek: Ale ja nie jestem taki jak wy! Byle ptak, byle owad może mnie pożreć. Jestem stale w niebezpieczeństwie.
Mężczyzna: Wierz mi, nie tylko twoje życie jest zagrożone. Wszyscy żyjemy w ciągłej niepewności.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym mężczyzna wyciął w niewielkim kartonowym pudełku okna i drzwi i zrobił z niego domek dla człowieczka. Wstawił doń łóżko z wymoszczonego watą pudełka po zapałkach, przeniósł także rzeczy z rozbitego radioodbiornika.
Mężczyzna: I jak, podoba ci się twój dom?
Człowieczek: Tak. Dziękuję, że tak się dla mnie natrudziłeś.
Mężczyzna: Drobnostka. Dom jest ważny dla każdego.
Człowieczek: Dlaczego?
Mężczyzna: To początek wszystkiego. Punkt wyjścia.
Człowieczek: Dom?
Mężczyzna: Dom, ale nie pusty. Wypełniony marzeniami.
Człowieczek: Czy są inni tacy jak ja?
Mężczyzna: Czy to ważne?
Człowieczek: A co, uważasz, że nieważne?
Mężczyzna: Moim zdaniem nie. Popatrz, jest tylu takich jak ja, a jestem sam jak palec.
Człowieczek: Dlaczego?
Mężczyzna: Bo podobieństwo jednego człowieka do drugiego to tylko złudzenie.
W końcu znużeni rozmową położyli się spać. Rano mężczyzna o budził się z bólem głowy. Bardzo chciało mu się pić. Sięgnął po stojącą przy łóżku plastikową butelkę e, odkręcił nakrętkę i odchyliwszy głowę do tyłu, pił do dna, aż zabrakło mu tchu. Wstał z łóżka i szybkim krokiem poszedł do ubikacji. Wysikał się, siedząc na sedesie. Wciąż lekko pijany, starał się przypomnieć sobie, co działo się w nocy.
W salonie na stole spostrzegł kupkę popiołu. Starał się ją zdmuchnąć, jednak musiał powtórnie złożyć usta, bo zwęglona draska wciąż zalegała na blacie. Mężczyzna sięgnął po leżący obok telefon. Aplikacja do notatek była włączona. Tekst nosił tytuł „List”. Zaczął go czytać.
LIST
Nie potrafiłem oprzeć się pragnieniu, by zrozumieć, dlaczego tu jestem, dlatego porzuciłem mój dom. Mam nadzieję, że pan to zrozumie i mi wybaczy. Jest pan przekonany, że nikt do nikogo nie jest podobny, ale ja w to nie wierzę. Uwięzieni wśród murów, stajemy się lękliwymi marzycielami. A ja chcę burzyć mury i posuwać się dalej. Jestem pewien, że pewnego dnia, za którymś murem spotkam kogoś takiego jak ja. Wyruszam więc do miejsca, w którym wszystko ma swój początek. Dziękuję za wszystko, pozdrawiam serdecznie…
Co to ma wszystko znaczyć? – zadawał sobie w duchu pytanie. – Za dużo wypiłem? Dlaczego rozwaliłem to radio?
Wziął się za sprzątanie. Zmiótł śmieci i paprochy, wytarł stół. Potem chłodny prysznic, dzięki czemu przyszedł nieco do siebie. Zaparzył kawę i sadowiąc się w głębokim fotelu w salonie, włączył telewizor. Popijając kawę, przełączał kanały, aż trafił na program niedawno zmarłego filozofa. Uczony mówił do swego rozmówcy:
– Oświecenie. Tak, oświecenie jest bardzo ważne. Jest jak słońce zmieniające noc w dzień, jak lampa rozjaśniająca pogrążony w ciemności pokój, ulicę, nocne niebo, jak ostrzegające samoloty światło na dachu wieżowca albo rozbłysk latarni morskiej… Nagła, samoistna iluminacja…
– Co to takiego ta iluminacja? – spytał jeden z gości programu.
– Chwila olśnienia, gdy zapłodniona myśl wyda owoc! To jest właśnie iluminacja!
– A co było przed oświeceniem? – zapytał ktoś inny.
– Ciemność – odpowiedział filozof. – Życie trwało, lecz wszyscy byliśmy na wpół ślepi. Niczemu, żadnej rzeczy nie mogliśmy przyjrzeć się dokładnie, teraz zaś wyraźniej dostrzegamy to, co nas otacza.
– Do czego to doprowadzi? Jaki jest nasz cel na tym świecie, dokąd zmierzamy? – ciągnął ktoś w studiu.
– Naszym celem jest stanie się doskonałymi. Największy defekt ludzkości to śmierć – odpowiedział filozof. – W dniu, gdy staniemy się nieśmiertelni, będziemy spełnieni. Życie bowiem to pogoń za nieśmiertelnością. Takie jest moje zdanie.
Wyłączył telewizor. Dopił kawę, a filiżankę odłożył na stolik. Ułożywszy głowę na oparciu, zamknął oczy.
Wziął do ręki telefon i spróbował zapisać to, o czym przed chwilą rozmyślał. Ale gdy potem zaczął czytać, uznał, że to strasznie głupie, choć gdy o tym myślał, wcale nie miał takiego wrażenia. „Dlaczego zapisane myśli wydają się takie idiotyczne?” – zadał sobie w duchu pytanie. „Jakby powstały nie w głowie dorosłego, tylko jakiegoś dzieciaka z podstawówki”.
Zaczął pisać dalej: „Tak bywa. W kraju, gdzie człowiek ma ograniczoną swobodę wypowiedzi, gdzie w dzieciństwie pierze mu się mózg buńczucznymi przemowami, a gdy próbuje mówić, to co myśli, dostaje lanie i jest szykanowany, w takim kraju człowiek nie może się rozwinąć, bo ilekroć próbuje wyrazić siebie, czuje wstyd i poniżenie. A gdy chce to zrobić jako dorosły, grożą mu tortury, kara więzienia, zamach, lincz.
W tym kraju człowiek czuje się jak drzewo, któremu nie pozwala się rosnąć, wydać owoców, tylko mechaniczną piłą stale przycina mu się gałęzie tuż nad korzeniami. Jakie to smutne! Napisanie tych słów już jest w zasadzie przestępstwem. Jeśli jutro ktoś je przeczyta, pojutrze zapuka do moich drzwi policja, żeby mnie aresztować, prawdopodobnie oskarżą mnie o terroryzm i będą wytaczać kolejne procesy sądowe. Jaka szkoda, wielka szkoda! I powód do wstydu dla ludzkości”.
Zapisał te myśli. Odłożył telefon i podszedł do wielkiego okna w salonie. Jednym pociągnięciem rozsunął obie zasłony i, wróciwszy na fotel, zaczął obserwować świat na zewnątrz.
Za oknem przesuwały się przed nim wszystkie etapy życia, zarówno te, które dotąd przeżył, jak i te przyszłe, które być może staną się jego udziałem, jeśli jeszcze pożyje. Niemowlęctwo, dzieciństwo, młodość, wiek średni, starość… Obserwował przechodniów i wyobrażał sobie, jak to jest być każdym z nich. „Co za tłum! Jak w cyrku! Od pokoleń faszerowani nową karmą, uczeni nowych sztuczek” – powiedział sam do siebie.
Jego uwagę przykuła wielka czarna wrona siedząca na gałęzi jednego z drzew. W dziobie trzymała coś pomarańczowego. Wytężył wzrok i dostrzegł zmasakrowane ciało człowieczka w pomarańczowym garniturze. Wrona połknęła łup i odleciała.
Mężczyzna nie był tym ani trochę zaskoczony. W ostatnim czasie nic nie wydawało mu się równie fascynujące i zadziwiające jak samo życie. Oczywiście oprócz miłości. Wziął telefon i zapisał: „Ludzie umierają, odchodzą, nie przeżywszy najpiękniejszego uczucia na tym świecie, bo boją się miłości, nie ważne, spełnionej czy nie. Władze, niczym operatorzy prasy hydraulicznej, kontrolujące i określające, zależnie od reakcji większości społeczeństwa, siłę wywieranej presji lub granice wolności, oraz ich poplecznicy, karzą każdego, kto ośmiela się wyrazić swoje myśli i uczucia. Tak długo, jak będziecie pozwalali, by rządzili wami ci, którzy prześladują za myśli i uczucia, którzy je wam kradną, a potem próbują je wam odsprzedać z powrotem za pieniądze, tak długo nie zaznacie szczęścia, nie będziecie umierać spełnieni. Ani wy, ani wasze dzieci!”.
Zapisał i odłożył telefon na stolik.
Nie był pewien, co przed chwilą zobaczył, ale zdawało mu się, że ma to jakiś związek z tym, co stało się w nocy. Czy aby nie zwariował? Kto wie. Ale czy rozmyślanie nad tym nie było próbą odwrócenia uwagi od rzeczywistości? A może nie był już w stanie odróżnić, co jest prawdziwe, a co nie?
W zamyśleniu patrzył w niebo, którego czerwień zaczynała ustępować szarości. Cienki sierp księżyca, wokół niego gwiazdy. Nagle wszystko znikło, księżyc, gwiazdy, niebo. Zasnął, kołysany do snu odgłosem własnego chrapania.
i Cz. Miłosz, Spotkanie, [w:] tegoż Wiersze wszystkie, Kraków, 2021.
Niniejsza publikacja należy do serii wydawniczej Instytutu Kultury Willa Decjusza
Kultura Enter 2024/02
nr 109