Po pierwsze, jasne zasady
Proszę Państwa, to jest tak. Siedzę za stołem, a na nim kartka z napisem „Polskie Stolice Kultury”. Rozumiem, że nasza poznańska perspektywa związana z ESK może być wyjątkowa, inna od Państwa doświadczeń. Nam cały ten konkurs kojarzy się jak najgorzej. To znaczy, kojarzy się dokładnie z tym, co w myśleniu o kulturze w mieście jest najbardziej wadliwe: czyli jak przygotować aplikację, żeby władza mogła dobrze wypaść i żeby wizerunek wyścigu z innymi miastami był właściwy. [Po przegranej pierwszej seleksji ESK w Poznaniu zawiązał się Sztab Antykryzysowy na Rzecz Poznańskiej Kultury. Jego uczestnicy deklarowali: „Powołanie Sztabu z udziałem przedstawicieli instytucji kultury, organizacji pozarządowych, środowisk naukowych, artystów i mieszkańców, przy współpracy ze strony władz miasta i regionu, ma na celu wypracowanie zmian systemowych w obszarze kultury, polegających głównie na uspołecznieniu procesów zarządzania. Powołanie Sztabu Antykryzysowego to przejście do kreatywnej ofensywy, za którą stoi konkretny, długofalowy cel. Wszyscy jesteśmy niezadowoleni ze stanu w jakim znalazła się poznańska kultura.” Po rocznej pracy, która doprowadziła do powołania Obywatelskiej Rady Kultury, Sztab rozwiązał się – przyp. red (gk)]
Aczkolwiek, pewne plusy z tytułu ESK wydarzyły się i u nas. Jednym z nich było przełamanie pewnych barier, głównie między organizacjami pozarządowymi a instytucjami.
Ten stereotyp, standard kreowany głównie w środowisku niezależnym, czyli idealnej/dobrej organizacji pozarządowej i złej skostniałej instytucji, okazał się w praktyce nieprawdziwy. Okazało się, że przy bliższym poznaniu wzrastała świadomość, że są to dwa równe sektory, które powinny ze sobą współpracować; mało tego, różnice pomiędzy nimi powinny zanikać.
To jest proszę Państwa nasza Grupa robocza nr 1, którą myśmy trochę żartobliwe określali jako najważniejszą, ale ona naprawdę była najważniejsza. Wszystkie inne tematy opracowywane w innych grupach, które zajmowały się promocją czy infrastrukturą oczywiście były istotne. Natomiast, jakiekolwiek praktyczne wdrożenie czegokolwiek, co ten społeczny ruch wypracował, stanie się możliwe, o ile mechanizmy zaplanowane w grupie pierwszej będą działały; i o ile będą one autentyczne.
Punktem wyjścia był pewien model partycypacyjny. Po otwartych konsultacjach poczyniliśmy bardzo ważne korekty, zmieniliśmy swój sposób myślenia. Kiedy konstruowaliśmy nasz model, wydawało nam się, że bardzo będzie mądre i przenikliwe, kiedy wprowadzimy parytety; czyli, kiedy odgórnie ustalimy, że ewentualne przedstawicielstwo będzie podzielone na reprezentantów instytucji, NGO-sów i podmiotów prywatnych. I okazało się, że w związku z krytyką jaką przyniosły konsultacje, trzeba było nasz pomysł całkowicie przebudować. Padły bowiem bardzo słuszne pytania: a gdzie odbiorcy, gdzie twórcy, czemu powielamy schemat, który już istnieje; instytucje może reprezentować właściwie tylko dyrektor, bo nikt inny nie może w jej imieniu się wypowiadać. Zatem błądziliśmy, ale to nic nie szkodzi. Ważne jest to, że ten proces przyniósł właściwe efekty. Przyniósł efekt przewartościowania, i to co zaproponowaliśmy podczas Poznańskiego Kongresu Kultury, było przeciwieństwem poprzedniego parytetowego sposobu myślenia.
To jest podstawa. Wojtek Kłosowski na naszym Kongresie zwrócił uwagę, że te stopnie partycypacji się przenikają. Lecz my uparcie, i dużo wolniej niż w Bydgoszczy, staramy się ten model partycypacyjny wprowadzać. Myślę, że to jest kwestia głównie innego środowiska. To jest dowód na to, że nie można wypracować jednego modelu dla wszystkich ośrodków, takie który będzie uniwersalny. To jest zupełnie niemożliwe. U nas zaufanie do władzy było skrajnie słabe, skrajnie złe. W projekcie przygotowanym w aplikacji ESK na przykład był niezwykle ważny punkt naszej aplikacji, zwanym „źródłem”. „Źródło” dawało pewność naszego wiceprezydentowi, że Poznań musi wygrać walkę o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, ponieważ w 2016 roku będzie 1050 rocznica chrztu Polski – a to się odbywało w Gnieźnie pod Poznaniem, w związku z tym inne miasta nie mają szans. [śmiechy z sali]
Możecie sobie Państwo wyobrazić, że przy takim typie relacji pomiędzy władzą a ludźmi, którzy próbowali nad tym pracować, jakiekolwiek zaufanie było naprawdę niezwykle trudne. Pamiętamy ten słynny poznański epizod pouczenia przez wiceprezydenta Poznania dyrektorki jednej z instytucji kultury, ale również – co gorsze – ten wymuszony, niby oddolny list, który popierał to działanie. Zrobione to było zupełnie w takim stylu, jak obywatele Czechosłowacji wzywający kiedyś wojska radzieckie na pomoc. A więc anonimowy, bez autora – niestety podpisywany przez wielu dyrektorów. Dowodził on, że sytuacja jest niezwykle chora.
Podejrzewam, że to właśnie dlatego u nas sprawy nie posuwają się tak szybko. Ja, z jednej strony słucham tego co mówi Bydgoszcz z zazdrością, ale powiem szczerze, że również z pewną obawą. To znaczy, nie wyobrażam sobie, aby w Poznaniu można było wprowadzić uspołecznienie i wyłonić jakąkolwiek reprezentację, bez ogromnie długotrwałej debaty, dyskusji – często też kłótni i spoglądania sobie nawzajem na ręce. Zmierzając dzisiaj do Lublina, jechałem z pytaniami zadawanymi mi przez kolegów, czy jestem uprawniony do tego, aby tutaj występować, czy mógłbym przedstawić wcześniej, co będę mówił. Oczywiście, przyjechałem tutaj jako Ja [poruszenie, rozmowy na sali]. To co mówię to dowód, że hiperdemokracja jest uciążliwa i trudna, ale trzeba to przerobić. Nie ma wyjścia – pójście na skróty zawsze w konsekwencji przyniesie złe efekty.
Dlatego trzymamy się tych trzech stopni i zwracamy uwagę na poziom partycypacji pierwszy – czyli informacyjny. Uważamy, że to jest poziom akceptowalny przez wszystkich, także przez władzę. Inna reakcji nie wypada jej zresztą przyjąć. Dostęp do informacji rozumiemy w sposób potrójny. Po pierwsze, transparentność, czyli cała świadomość, że na 84 tysięcy podmiotów, które mają obowiązek prowadzenia BIP, prowadzi je 12 tysięcy, że dostęp do informacji jest nam zagwarantowany w Konstytucji. W każdym bądź razie, że możemy i musimy żądać informacji, i wszelka refleksja, wszelkie dalsze etapy, czyli praca ekspertów i ewaluacja – bez podstawowej wiedzy o założeniach, finansowaniu i sprawozdaniach poszczególnych działań jest zupełnie niemożliwa.
Drugi poziom partycypacji, którym jest konsultowanie, jest przed nami. My go w tej chwili wypracowujemy, ale ciągle jesteśmy na bardzo wstępnym etapie. Minął przeszło rok, a my tak naprawdę wciąż się organizujemy. Organizujemy taką rzeczywistość i taką reprezentację – na którą się zgodziliśmy mimo wielu oporów – która jest akceptowalna i kontrolowalna. I dopiero teraz będziemy określać, które z aspektów życia kulturalnego w mieście i w jakiej formie powinny podlegać konsultacji. Lecz ciągle jesteśmy na etapie samoorganizowania się.
Trzeci poziom – współdecydowanie – według nas jest daleko przed nami. Co ciekawe, prezydent Grobelny (który jest dużo lepszym politykiem, niż jego były zastępca, szczęśliwe zwolniony) na Kongresie powiedział, że dziwi się, że jesteśmy tak mało odważni. Dziwi się, że tak mało żądamy, i zachęca wręcz do sięgnięcia, od razu, po ten trzeci etap współdecydowania. Otóż, na poziomie lokalnym wydaje nam się to niezwykle niebezpieczne. Dążymy do tego, aby proces partycypacji był autentyczny, a nie fasadowy. Boimy się tego, że na przykład przyznanie 3, 7 czy nawet 10 procent na kulturę do decydowania przez czynnik społeczny będzie rewelacyjnym alibi na to, żeby około 90 procent wydawane było w sposób bez żadnej kontroli. Nie chodzi o same pieniądze, ale o wszystkie reguły, które decydują o tym, jakie projekty są wartościowe, co jest właściwe, co jest słuszne, co należy zmieniać i w którym kierunku zmierzać. Dlatego o współdecydowaniu na razie nie mówimy.
A teraz coś, co jest potwierdzeniem moich słów. Niestety nie widać tego tekstu, a z pamięci go nie przytoczę. Lecz to jest tekst, który przysłał nam jeden z naszych krytyków – mamy krytyków w mieście mnóstwo. „Co rok w Poznaniu Kongres Regionalny Towarzystw Kultury” – tekst jest z roku 1986 [śmiechy na sali]. Gdyby przeczytać jego treść, jak ci aktywni działacze działają, jak się zebrali w 300 osób, jak debatują nad tym, jak 800 towarzystw ma 350 tys. uczestników… Widać, że trzeba uważać na to, iż my również posługujemy się pojęcia, które łatwo uczynić fasadowymi; sprawić, że partycypacja też nie będzie autentyczna. Zamiłowanie władzy do tego pojęcia jest coraz większe, ale trzeba być z tym bardzo ostrożnym.
To jest taka litania, którą napisałem z ogromną przyjemnością jeszcze na Kongres. Tu jest kilka grzechów, które dowodzą, że zaczęliśmy od siebie, od środowiska. Powiem Państwu, że jest pewien fenomen w tym co po roku czasu udało się dokonać. Wreszcie na zebraniach publicznych dotyczących kultury nie dominują prezentacje własnych, prywatnych projektów; nie dominują prezentacje własnych pretensji i żalu o to, że ktoś dostał fundusze, a my nie – i że nam się należy. To jest niewątpliwa zasługa powołanego po naszej przegranej w konkursie ESK Sztabu Antykryzysowego[1] i tego całego procesu. Ten proces jest jednak bardzo powolny. Tutaj są przedstawione takie moje „ulubione” zjawiska, które przeszkadzają porozumieniu. Pisałem ją bijąc się również we własne piersi, ale powiem szczerze, również podkładając konkretne osoby i środowiska pod poszczególne sformułowania [śmiechy i brawa].
To pewnego rodzaju truizm – pozytywne efekty wdrażania pewnego partycypacyjnego modelu. Powiem o tym z mojego osobistego punktu widzenia. Dla mnie jednym z najważniejszych celów naszego działania jest to, żeby otworzyć system, żeby poprzez ewaluację, poprzez sprawdzanie tego, w co się inwestuje, jakie elementy się wspiera stworzyć miejsce dla nowych środowisk. Ciągle mówimy o środkach publicznych, a nie o prywatnych, które są przeznaczane na kulturę. Chodzi o to, żeby był mechanizm, który pozwala na to, że ludzie z nowymi pomysłami, którzy nie są umocowani w istniejących już strukturach, którzy nie mają dostępu do decydentów, mieli swoje ścieżki rozwoju, mogli zaistnieć.
Model wygląda u nas w ten oto sposób. W czasie Kongresu postulowaliśmy powołanie Otwartego Forum Kultury. Forum spotkało się do tej pory trzykrotnie. Jak powiedziałem, jest przeciwieństwem tego, co planowaliśmy na początku – czyli podziału na parytety. Otwarte Forum znaczy dokładnie to, co oznacza słowo „otwarte”. Może w nim uczestniczyć każdy, kto po prostu na temat kultury chce rozmawiać. Pierwsze odbyło się 17 grudnia 2011 roku, czyli niecałe dwa tygodnie po Kongresie. Przyszło około 120 osób. Okazało się, że zamiast mówienia o Radzie, o procedowaniu, o samoorganizacji, były tak gorące dwa inne tematy, że to one zdominowały dyskusję. Pierwszym było to, co się obecnie dzieje w wielu miastach, czyli likwidacja Młodzieżowych Domów Kultury – pokazująca tak naprawdę jak fatalna jest polityka informacyjna miasta. Miasto wcale nie chciało ich likwidować. Natomiast tak fatalnie komunikuje się z nami, tak im nie zależy na naszym zdaniu, że nie widziało powodu, żeby się przejmować tym, że media mówią o likwidacji. No i drugi temat, który dotyczył mnie bardzo osobiście, czyli konkurs na mojego dyrektora – jestem pracownikiem Centrum Kultury Zamek. Trochę cwaniakując dałem się wybrać do komisji konkursowej. Ponieważ konkurs miał się rozstrzygnąć 30 listopada, mówiłem sobie: „Aha, dobrze. pierwszego dnia Kongresu 1 grudnia zdam relację na świeżo w jaki sposób konkurs był procedowany.”
Był to najgorszy z konkursów, jaki możecie sobie wyobrazić. Dokładnie to samo, co mówiłem o fasadowości i partycypacji, tutaj też miało miejsce. Dużo lepsza jest jawna dominacja, niż tak przeprowadzony konkurs. Czyli bez kryteriów, w którym dyskusja ostatniego dnia po przesłuchaniach odbyła się tylko dlatego, że jeden z urzędników rezolutnie zauważył, że w punkcie 3 jest dyskusja. [śmiechy z sali] Gdyby tego nie zauważył, podejrzewam, że dyskusja merytoryczna w ogóle nie musiałaby się odbywać, ponieważ przewodniczący komisji wiceprezydent Hinc w ogóle nie potrzebował rozmowy z nikim. Miał zamiłowanie do tajności jak pracownik tajnych służb.
W każdym razie, nie o konkursie chciałem mówić, tylko o tym, jak silne okazało się Otwarte Forum. Te 120 osób, wysłuchawszy mojej relacji jako członka komisji, zareagowało tak mocno i emocjonalnie, że podjęta została uchwala o ujawnieniu wszystkich dokumentów i protokołów konkursowych. Urząd zrobił to natychmiast i było to niezwykle istotne. Ja posunąłem się jeszcze dalej. Zadeklarowałem, że pokażę również pracę tego pana, który wygrał i która była naprawdę kuriozalna. Nie ma innego wyjścia – bez przepływu informacji i właściwej informacji zostaje tylko plotka, niedomówienia i wszystkie inne elementy, które powodują, że nie można wyrobić sobie jasnego zdania, nie można sensownie dyskutować..
W związku z tym, odłożyliśmy temat powołania Obywatelskiej Rady Kultury na drugie spotkanie Otwartego Forum. Ono odbyło się 23 stycznia tego roku. Tego dnia rozpoczęliśmy znów od Młodzieżowych Domów Kultury. Natomiast wiele osób bało się powołania Obywatelskiej Rady Kultury, wiele było głosów krytycznych, wynikających z różnych powodów. Obawa – którą również dzielimy – przed powstaniem kolejnej elity z ułatwionym dostępem do władzy. Niemniej, to był pewnego typu test, czy sprawę Młodzieżowych Domów kultury jesteśmy w stanie rozwiązać w ramach Otwartego Forum. Czy jednak powstać powinna reprezentacja, która mogłaby się tym zająć szczegółowo; reprezentować tych, którzy dadzą owym przedstawicielom mandat, dany problem naświetlić, popchnąć, rozważyć, próbować właśnie go rozstrzygnąć. Wniosek podczas tego drugiego spotkania był taki, przynajmniej większości, że przegłosowano niewielką ilością głosów powstanie Obywatelskiej Rady Kultury.
Istnieją również inne trudności wynikające z tego typu pracy. Wciąż pojawiają się nowi ludzie. Jest taki proces: pracuje się przez rok, idzie się pewną ścieżką, otwiera się pewne drzwi i pewne rzeczy ma się już za sobą. Natomiast partycypacja i otwartość powodują, że pojawiają się nowi i trzeba wszystko rozpoczynać i tłumaczyć od nowa. Nie ma innego wyjścia, tak trzeba – należy się z tym pogodzić. Trzeba siedzieć nie półtorej godziny – jak można by znając temat – tylko cztery i pół godziny; i tak wszystkie nasze trzy Otwarte Fora wyglądały. Dwa były cztero- i pół godzinne, trzecie odbywało się przez pięć godzin.
Trzecie spotkanie było spotkaniem wyborczym, brało w nim udział 130 osób. Ponieważ było tak długotrwałe, podczas głosowania na Sali pozostało 98. To nie były tylko wybory, to była właściwie konstytuanta – przegłosowane w sposób demokratyczny zasady. Przygotowaliśmy projekt – niewiele różniący się od tego, który Państwo tutaj widzicie. Każdy z uczestników wnosił swoje poprawki, skreślenia, uściślenia. Poprawki były głosowane i następnie całość konkretnego projektu zostawała uchwalana. Zakres działań Rady jest oczywiście bardzo szeroki. Niezwykle znamienna jest natomiast wprowadzona na skutek głosów z sali preambuła. W sposobie funkcjonowania Obywatelskiej Rady i w tym, jak się ją powołuje (można też odwołać każdego z członków), bardzo dbaliśmy o to, aby umocowanie pomiędzy Otwartym Forum a Obywatelską Radą Kultury było jak najściślejsze. Niemniej, treść nie wystarczała. W stylu, takim trochę z poprzednich epok, ludziom potrzebna była preambuła. Ale ponieważ była taka potrzeba, więc jest, i w związku z tym, czarno na białym, w pierwszym zdaniu czytamy „Obywatelska Rada Kultury jest reprezentacją Otwartego Forum Kultury”, choć dokładnie wynika to z poszczególnych zapisów.
W każdym razie Obywatelską Radę Kultury powołaliśmy ją sposób, który został zaakceptowany i przegłosowany podczas Forum. Przyjęto np. zasadę, że 15-osobowy skład Obywatelskiej Rady Kultury wybiera minimum 60 osób. Baliśmy się takiego spotkania, że przychodzi 20 osób i wybiera 20 osób do Rady. Założyliśmy, że wchodzi 15 osób, które dostały największą ilość głosów, ale muszą mieć ich minimum 20 procent, żeby ten mandat nie był przypadkowy. Kandydatów było 21. Wybranymi nie są przedstawiciele Sztabu Antykryzysowego i jest to bardzo pozytywne. Z ludzi, którzy tworzyli Sztab zostałem ja i Marcin Maćkiewicz. To, że pojawili się nowi ludzie jest największą nadzieją, a to, że reprezentują bardzo różne środowiska jest ogromnym sukcesem.
Nie mamy zielonego pojęcia, jak ten eksperyment się sprawdzi. Nie mamy pojęcia na ile to, co Rada zrobi, będzie akceptowane. Na razie jest moment wyczekiwania i niedowierzania również ze strony środowiska. Ja w ogóle nie mówię o relacji z władzą, ciągle mówię o samoorganizacji środowiska. Jest natomiast tak, że każdego członka Rady co kwartał można odwołać, ponieważ raz na kwartał Rada ma ona obowiązek sprawozdania z tego, co w tym czasie zrobiła. To jest element niezwykle istotny. Każdy wybrany przedstawiciel pracuje w niej rok i po tym czasie powołujemy ją po raz kolejny. Powołujemy ją do 31stycznia, kiedy mamy już uchwalony budżet na następny rok. Działa od 1 lutego. W Radzie można być jedynie przez 3 kadencje. Jest tak dopóki przedstawiona konstytuanta obowiązuje i mam nadzieję, że Otwarte Forum nie przegłosuje jakichś dożywotnich przedstawicieli Rady.
Na razie mechanizm zdrowego rozsądku działa. Skład jest różnorodny, jest nadzieja iż Rada będzie reprezentować środowisko i co jest najistotniejsze, jest ona całkowicie oddolna. Nie ma jeszcze żadnych utartych ścieżek w relacji pomiędzy władzą a Obywatelską Radą. Wiemy, że aby nie zaprzepaścić pracy Sztabu Antykryzysowego, musi ona dalej pracować nad rekomendacjami – ułoży ich hierarchię.
Rozumiecie Państwo, że główny akcent położyliśmy na to, żeby być reprezentatywni i żeby wdrożyć do pracy jak największą ilość uczestników, zainteresowanych; mających często bardzo różne interesy, bardzo różne przyzwyczajenia, często beneficjentów układu, który istnieje. Ale jesteśmy zdania – i tak myśleliśmy od początku pracy Sztabu, że to jest jedyna ścieżka, która przyniesie nam sukces. Oczywiście można było zrobić inaczej, można było powołać stowarzyszanie. Powiedzieć, że jest źle, jesteśmy oburzeni, wkurzeni – i pójść zupełnie inną ścieżką. Ale my ciągle czekaliśmy na aktywność i do dzisiaj ten mechanizm jest tak ułożony, że każdy kto chce uczestniczyć w tej debacie i naprawianiu rzeczywistości, może to robić. Rzecz ostatnia. Świadomie ciągle nie przyjmujemy – może Rada to zmieni – żadnych tez programowych. Żadnych konkretnych pomysłów, nawet żadnych tekstów ideowych. Staramy się stworzyć mechanizm, zasady na które się wszyscy zgodzą i które pozwolą na to, aby następnie pomysły, sposób myślenia, filozofia zadominowała bądź nie. Aby w każdym razie odbywała się debata i aby ta debata miała przeźroczyste reguły. Dziękuję.
Andrzej Maszewski
Wypowiedź na seminarium Polskie Stolice Kultury, Lublin 3 II 2012. Tytuł pochodzi od redakcji.