POLITYKA. Kobiety w dyplomacji
POLITYKA. Kobiety w dyplomacji
Andrzej Jaroszyński
Kobiety pojawiły się w dyplomacji na fali feminizmu i demokratyzacji, czyli od czasu wprowadzenia w życie społeczne równouprawnienia płci i klas oraz przejściu do naboru osób z racji ich kompetencji lub dzięki nominacjom politycznym.
Jeszcze cztery, pięć dekad temu kobiety w dyplomacji spełniały rolę służebną – żon i sekretarek. W wielu ministerstwach istniały procedury uniemożliwiające wysyłanie kobiet-ambasadorów, a tym bardziej kobiet niezamężnych na placówki dyplomatyczne. Częstym argumentem była obawa o bezpieczeństwo interesów politycznych i gospodarczych. Następnym było przekonanie, że kobiety są zbyt delikatne i słabe, aby wysyłać je do odległych krajów o trudnych warunkach, szczególnie do miejsc, w których panowała jeszcze dyskryminacja kobiet. Pierwsze kobiety na wysokich stanowiskach pojawiły się pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Na początek pierwsza kobieta – ambasador w brytyjskim Foreign Office (gdzie nie dopuszczano oficjalnie kobiet do zawodu dyplomaty aż do roku 1946) objęła placówkę w Kopenhadze w 1976 r. Ważnym przełomem okazała się polityka personalna Unii Europejskiej, która wprowadziła zasadę równouprawnienia tzw. gender mainstreaming.
Polska dyplomacja otworzyła swoje podwoje dla kobiet dopiero po 1989 roku. Dość szybko odrabialiśmy straty i wkrótce panie znajdowały się na stanowiskach wiceministrów i nawet ministra spraw zagranicznych oraz obsadzały kilkanaście placówek ambasadorskich. Na niższych stanowiskach proporcja wygląda jeszcze lepiej. Polkom marzącym o karierze w dyplomacji sprzyja niewątpliwie fakt, że są coraz lepiej wykształcone i coraz więcej z nich kończy studia, przydatne w służbie zagranicznej, np. stosunki międzynarodowe, prawo, socjologię i kulturoznawstwo.
Spróbujmy ułożyć krótki przewodnik dla młodych kobiet, które myślą o zawodzie dyplomaty, a mówiąc bardziej postępowo, o profesji dyplomatki. Pierwsza część sugestii dotyczy w zasadzie obu płci.
W felietonowym skrócie: osoby przewrażliwione, romantyczne, o ambicjach artystycznych oraz wysoce uzdolnione intelektualnie, jednym słowem osoby, którym rzeczywistość albo przeszkadza, albo sami ją stwarzają, będą męczyć się wśród pracowników służby zagranicznej – zwanych w krajach zabużańskich „mieżdunarodnyje spiekulanty”. Trudno też będzie uporać się z wykonywaniem misji dyplomatycznych tym, którzy nie potrafią pracować w zespole, ani jemu przewodzić. Nade wszystko, ciekawy i kompetentny dyplomata to nie tylko urzędnik, ale osoba z pasją poznawania świata. Ci, którzy wolą oglądać w telewizji program publicystyczny czy dyskusję polityczną od filmu czy/lub/bądź kabaretu nie będą narzekać na swój zawód.
Dyplomacja jest dla kobiet trudniejszym wyzwaniem, ponieważ jest to zajęcie wymagające dyspozycyjności, bez regulowanych godzin pracy, związane z licznymi wyjazdami. Dlatego też, zwłaszcza dla młodych kobiet, które mają dzieci, albo planują je mieć, i niezależnie od partnerskiego modelu rodziny, stanowi to rzeczywiście wyzwanie.
W codziennej pracy dyplomatycznej nie ujawniają się różnice między kobietami i mężczyznami. Kobiety nie mają tutaj specjalnych przywilejów. Natomiast widoczne novum polega na tym, że kobieta ambasador nie ma żony. Jeśli natomiast ma męża towarzyszącego w jej misji bardzo rzadko znajdzie w nim kogoś, kto chciałby spełniać czynności, które jego żonie, jako pani ambasador, udało się uniknąć. Wyjątkowo więc spełnia on rolę wsparcia przy podejmowaniu gości czy układaniu kwiatów lub wystroju wnętrz. W tym wypadku kobieta – ambasador wypełnia podwójną rolę. Ta druga, typowo (przepraszam za stereotyp) kobieca rola sprawia czasami trudności wyemancypowanym kobietom, które niechętnie zajmują się czynnościami przypisywanymi dawniej damom i paniom domu.
Rzadko też dostrzec można zażyłości czy pewną familiaryzację między współmałżonkami i kobietami – zawodowymi pracownikami służby zagranicznej. Co więcej, istnieje pewna cicha rywalizacja pomiędzy żonami urzędników wysokiej rangi a kobietami pracującymi na niższych stanowiskach. Nie ma jednakże mowy o „froncie kobiecym” w środowisku dyplomatycznym. Dyplomatki liczące na korzyści oparte na kobiecej solidarności spotka spory zawód podobny do rozczarowania tych, którzy wierzą we wspólnotę opartą na podobnych korzeniach, np. pochodzeniu spoza Warszawy.
Wzrastające znaczenie płci pięknej w pracy w służbie zagranicznej daje też większe pole do działania żonom szefów placówki. Tradycyjna pomoc w dbaniu o estetyczne, kulinarne i towarzyskie walory przyjęć ustępuje często działalności charytatywnej i kulturalnej. Co więcej, wraz z rosnącą rolą nieformalnych spotkań i kontaktów, małżonki ambasadorów coraz częściej są źródłem dodatkowych informacji. Pamiętam depeszę przesłaną przez naszego ambasadora z ważnej stolicy, omawiającą przebieg rozmowy na tematy polityczne jego małżonki podczas lunchu w gronie żon ambasadorów i członków rządu. Depesza nie zmieniła kształtu naszych stosunków z państwem przyjmującym, ale była dowodem zmian roli kobiet w życiu placówki i… jego szefa.
Patrząc z życzliwej perspektywy na rolę kobiet w dyplomacji, nie mogłem nie zauważyć pewnego paradoksu. Otóż wśród pań, szczególnie tych z młodszego pokolenia, największe kłopoty spotykały te, które czuły się najbardziej wyemancypowane, najbardziej niezależne i ambitne. Często napotykały na szklany sufit, wynikający nie tyle z tradycyjnego prymatu mężczyzn, co z konserwatywnego charakteru tej profesji. Najtrudniej było im dostosować się do konserwatywnych zasad dyplomatycznej etykiety. Młode dyplomatki, które w przeszłości zrzuciły ciasny gorset „Kinder, Küche, Kirche” (dzieci, kuchnia, kościół) zmuszone są do założenia nowego, służącego, nieraz rygorystycznym, zasadom: „podwładni, przyjęcia, szef”. Szczególnie uciążliwe jest dla nich przestrzeganie dyplomatycznego protokołu, czyli braku swobody w ubiorze i stylu zachowania/bycia wyrażającego cechy indywidualne osoby. Łatwiejszy żywot mają tzw. „prymuski” lub działaczki, które z większą pokorą ulegają oczekiwaniom zawodowego savoir-vivru. Jedne i drugie zdradzają także pewną niecierpliwość wobec hierarchiczności aparatu dyplomatycznego i dyspozycyjności, a niekiedy konieczność wydłużonego stażu (czyli praca przy kopiarce) bez możliwości wykazania się merytorycznie. Ale te ostatnie uciążliwości dotyczą także mężczyzn, którzy jednakże, będąc w większości i będąc istotami mniej wrażliwymi, lepiej sobie z nimi radzą.
Odpowiedź na pytanie, czy kobiety zasadniczo przyczyniły się do powstanie doskonalszej służby dyplomatycznej, jest tak niepotrzebna, jak odpowiedź na pytanie, czy komputer spowodował powstanie większej liczby arcydzieł literatury. Niewątpliwie równouprawnienie doprowadziło do większego zbliżenia i upodobnienia się dotychczas zamkniętego świata dyplomacji do otaczającej go rzeczywistości. Stąd większa naturalność i nowoczesność obecnej służby zagranicznej. Stąd też bardziej otwarty i zrozumiały obraz dyplomaty w oczach ich „pracodawców”, czyli podatników. A także jeszcze jedna atrakcyjna ścieżka zawodowa dla (niektórych) kobiet.
Andrzej Jaroszyński
Andrzej Jaroszyński – polski dyplomata, anglista. Był pracownikiem dydaktycznym na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (1970–1990). Pełnił funkcje: konsula generalnego RP w Chicago (1991–1992), radcy-ministra ambasady w Waszyngtonie (1994–1998), dyrektora Departamentu Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Departamentu Polityki Bezpieczeństwa MSZ (1998–2000), ambasadora w Oslo (2001–2005), dyrektora Departamentu Systemu Informacji MSZ, dyrektora Departamentu Ameryki MSZ, ambasadora w Canberze (2008–2013).
Kultura Enter, 2018/04 nr 85
Ambrogio Lorenzetti i jego "Alegoria dobrych rządów" (1338-1340). Źródło: pl.wikipedia.org.