Poza kanonem
Grzegorz Kondrasiuk: Wasza Anna Planeta to chyba jedno z dziwniejszych zjawisk w dzisiejszym polskim teatrze. W Polsce jest to zespół praktycznie nieznany, chyba tylko w tzw. branży, za to za granicą występujecie regularnie. Czy możecie nieco przybliżyć to tajemnicze zjawisko, w dodatku opatrzone jeszcze bardziej enigmatycznym hasłem?
Elżbieta Rojek: Jeździmy na festiwale teatralne, ale mówienie o Annie Planecie jako o teatrze jest ograniczeniem, ponieważ nie jest to tylko jeden projekt i tylko jeden spektakl. Anna Planeta to jest nazwa mieszcząca w sobie różne doświadczenia Daniela, który zajmuje się sztuką jako teoretyk i jako praktyk, wykładowca i reżyser spektakli, twórca eksperymentów muzycznych, filmów, performansów. Anna Planeta to także nasze wspólne projekty, spektakl „Monolog” i inne, z różnych powodów wciąż niezrealizowane koncepcje, takie jak realizacja „Medei” w kopalni soli w Wieliczce, wspólnie z chórem Jarzębina ze wsi Kocudza, włoskim aktorem Giovannim Delfino i ekipą filmową.
Daniel Bird: Anna Planeta narodziła się w 1997 roku jako projekt muzyczny, stworzony przeze mnie wraz z Philem Toddem i Andym Jarvisem. Dorastałem blisko wsi Oakamoor w Staffordshire Moorlands. Nieopodal mojego domu znajdował się wielki budynek opuszczonej katolickiej szkoły, Cotton College. Wnętrza zostały zniszczone przez wandali, jednak miejsce to miało nadal niesamowitą atmosferę. Tworzyliśmy tam muzykę bez przerwy przez kilka lat, dopóki nie wyrzuciła nas stamtąd policja zaalarmowana przez sąsiadów, którzy zgłosili, że w okolicy pojawili się „sataniści z instrumentami muzycznymi”.
Nazwę projektu zaczerpnęliśmy z filmu „Sweet Movie” Dusana Makavejeva, w którym występuje postać Anny Planety, grana przez polską aktorkę Annę Prucnal. Nawiasem mówiąc był to pierwszy film, który dwadzieścia pięć lat przed dziełem Wajdy obarczył Związek Radziecki winą za zbrodnię katyńską. Z powodu udziału w nim Prucnal przez wiele lat nie mogła wrócić do Polski. Wraz z Philem byliśmy wówczas bardzo zainteresowani twórczością Makavejeva. Obaj pomyśleliśmy, że nazwanie projektu „Anna Planeta” będzie dobrym sposobem, aby wprawić widzów w zakłopotanie. To zabawne, że magazyn „The Wire” zamieścił recenzję pierwszej partii tych nagrań w dziale „muzyka elektryczna” mimo, że muzyka została wykonana i nagrana w całości bez użycia prądu, a jedynie przy pomocy instrumentów akustycznych i zasilanych bateriami.
Anna Planeta odrodziła się w momencie waszego spotkania?
Daniel Bird: Kiedy w roku 2002 dostałem stypendium na badania w Polsce, postanowiłem skupić swoje zainteresowania na teatrze awangardowym. Rozczarowała mnie tak zwana „etniczno-oratoryjna” tradycja, która wówczas stała się stylem, i to bardzo ortodoksyjnym. Wrażenie zrobiły na mnie za to dokonania warszawskiego TR, opery reżyserowane przez Trelińskiego i produkcje Komuny Otwock. Wraz z Elą Rojek, która występowała w „Metamorfozach” Gardzienic, a wkrótce ten zespół opuściła, chcieliśmy „coś” wspólnie zrobić, i dostaliśmy na to „coś” mały grant od Arden 2, organizacji charytatywnej z Los Angles. Spędziliśmy wtedy trzy tygodnie pracując w starym budynku Akademii Medycznej w Lublinie, we wnętrzach bez bieżącej wody i elektryczności [tzw. klub D. U. P. A. przy Centrum Kultury – GK] – zupełnie tak samo jak w przypadku przestrzeni, gdzie powstały pierwsze nagrania „Anny Planety”. Postanowiliśmy stworzyć krótkie przedstawienie, które zaczyna się czymś w rodzaju „przedmorderczej zupy”, a kończy monologiem z „Medei” Eurypidesa.
„Monolog” widziałem w 2006 roku na lubelskich Konfrontacjach, gdzie miał zdaje się swoją premierę. Spektakl spotkał się z bardzo chłodnym odbiorem, najwidoczniej nastąpiło rozminięcie z oczekiwaniami publiczności…
Elżbieta Rojek: Podczas Konfrontacji pokazaliśmy „Monolog” w wersji niedokończonej, choć nie nazwaliśmy tego pokazu „work in progress”, bo to zawsze brzmi tak jakbyśmy mówili publiczności „odczepcie się”. Całe doświadczenie było dość nieprzyjemne. Przedstawienie dotarło do garstki ludzi, większość je odrzuciła. Mężczyzna siedzący obok Daniela już pierwszych pięciu minutach spektaklu oświadczył widzom, że oglądają gówno! Po wszystkim czułam się jak przestępczyni, nikt z moich znajomych nie podszedł ze mną porozmawiać. Dlaczego? Myślę, że ludzie spodziewali się czegoś innego. Gdybym zrobiła „Medeę na folkowo” – wrzuciła kilka huculskich piosenek poprzetykanych fragmentami z Eurypidesa – to wszystko byłoby O.K. Ale właśnie tego nie chcieliśmy. Nie zamierzaliśmy pokazywać niczego etnicznego ani kiczowatego, żadnych chórów, sentymentalizmu. Większość recenzentów usiłowała wcisnąć „Monolog” do jakiejś „antropologicznej” tradycji, co dla mnie jest oznaką lenistwa.
„Monolog” jest oparty na fragmencie z „Medei” Eurypidesa. To krótkie przedstawienie można nazwać antykiem pokawałkowanym, zdekonstruowanym, odczytanym poprzez twórczość dadaistów czy poetykę horroru. Czy takie tropy odczytania wam odpowiadają?
Daniel Bird: Ważnym nawiązaniem tutaj było „Ursonate” Kurta Schwittersa i „Aventures” György Ligetiego, jego muzyka metronomów. Stworzyliśmy „Monolog”, w którym Medea idzie do drzwi domu Jazona, a potem powraca, ściskając kurczowo nóż. „Medeę” Eurypidesa czytałem z filologiem klasycznym, profesorem Mikołajem Szymańskim, który pokazywał, jak akcent, rytm i intonacja niektórych miejsc sugeruje moment wpadania w histerię. Impuls do pracy dał mi sam mój pobyt w Polsce – nie znałem dobrze języka, ale słuchałem tych dźwięków, obserwowałem twarze i gesty, energię ludzi, i była to bardzo interesująca perspektywa. Próbuję iść w tym kierunku, zbudować przedstawienie, które nie byłoby tylko monodramem, w którym kluczową sprawą byłoby wykorzystanie muzyczności, akustyczności na wielu poziomach. Dźwięki wychwytują dwa mikrofony, do których dodany jest pogłos, jest to elektro-akustyczna mimodrama. Akcję tworzą fragmenty muzyki zbudowanej z trzech elementów: rytmicznych kroków, wirujących zabawek-bączków i krzyków. Chcieliśmy wywołać emocjonalny krajobraz, skupić na mikrokosmosie, momencie w tekście.
Mimo niepowodzenia na Konfrontacjach dostaliście trochę zagranicznych propozycji – Kijów, Armenia, Leeds…
Elżbieta Rojek: Niedługo po Konfrontacjach wystawialiśmy „Monolog” w Armenii. Poszło nam o wiele lepiej, i zostaliśmy zaproszeni przez kilka festiwali i teatrów. Dlaczego tak się stało? Nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, że zagraniczna publiczność była o wiele bardziej otwarta. Jeśli mam być zupełnie szczera, to naprawdę nie obchodzi mnie, co ludzie myślą na temat „Monologu”. Myślę, że jest to propozycja jak na polskie warunki inna, interesująca, i to jest najważniejsze, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że „Monolog” został wyprodukowany za małe pieniądze w zaledwie trzy tygodnie. Nie mieliśmy przestrzeni, nie mieliśmy pieniędzy z Ministerstwa Kultury, a Daniel nie studiował w szkole teatralnej, a zatem „Monolog” można nazwać przedstawieniem punkowym. Chcielibyśmy z Danielem w Polsce oglądać więcej takich rzeczy. Patrząc z tej perspektywy naszym najbardziej inspirującym polskim doświadczeniem był udział w festiwalu „Barbórki”, organizowanym przez Roberta Paluchowskiego w Skierniewicach.
Niedawno wróciliście ze Szwecji, gdzie występowaliście w programie festiwalu obok Odin Teatret i Teatru Ósmego Dnia?
Daniel Bird: Dostaliśmy zaproszenie do Szwecji na jubileusz dwudziestolecia Teatru Albatross. Festiwal w większości przywoływał głosy z przeszłości, i miało to sens. Był tam także Teatr Ósmego Dnia z „Portiernią” . W 2002 roku w Londynie widziałem „Arkę” Teatru Ósmego Dnia, i chociaż przedstawienie mi się podobało, to opisałem je jako pozostałosci po latach 70. i 80. Jak widzę, od tamtego czasu zmieniło się wszystko! „Portiernia” to była niezła dawka adrenaliny… Oni są jak The Rolling Stones! Jeśli chodzi o nas, zostaliśmy przedstawieni jako współczesny głos „tradycji Grotowskiego” – prawdopodobnie ze względu na gardzienickie związki Eli.
Jak pracujecie?
Daniel Bird: Anna Planeta to jest dialog pomiędzy mną a Elą, a poprzez Elę – mój dialog z polską, i ze słowiańską tradycją, z typowym dla niej skupieniem na detalu, geście i oddychaniu. Przygotowując się do spektaklu przeważnie wykonuję prace badawcze (ostatnio nad pismami twórców psychologii Gestalt, nad Eisensteinem, Bachtinem). Ale to wszystko weryfikuje moja praca z Elą, która umożliwia mi precyzję w realizacji pomysłów.
Elżbieta Rojek: Daniel ma zupełnie inne doświadczenia niż moje, praca z nim jest bardzo inteligentna, zmusza mnie do nieustannej konfrontacji z jego ideami, ale i z konkretnymi zadaniami.
Czy można jeszcze oglądać wasz „Monolog”?
Daniel Bird: Planowaliśmy występ w Ośrodku Grotowskiego we Wrocławiu, ale na razie odłożyliśmy go, gdyż z powodu trudności lokalowych nie mamy możliwości odpowiedniego dopracowania strony technicznej, a byłby to przecież występ przed najbardziej wymagającą publicznością. Przed nami także występ na Łotwie. Simona Orinska z Rygi widziała nas w Armenii i od tamtego czasu walczyła o nasz przyjazd, więc wybieramy się na organizowany przez nią „Nonverbal Festiwal”.
przekład Jakub Wydrzyński
marzec-czerwiec 2008