WSPÓŁCZESNA PROZA BIAŁORUSKA. Fragment powieści Adamowicza
Andrej Adamowicz
Z języka białoruskiego przełożył Bohdan Zadura
Fragment powieści Pieśń dla Cimura Carmen de statura feritate ac venatione Timuris *
– Słuchaj, Chomicz! – powiedział po półgodzinie A. I. Backel. –Kiedy szliśmy przez pola i lasy, cały czas trzymając się kierunku na Mińsk, wtedy ziemia nie buczała. To naturalne, że w ognisku trzaska drewno, a nasza chwała idzie przed nami, ale powiedz mi, czym jest to straszne buczenie? Bo z doświadczenia implikacji z tobą, tak to widzę, że ono nie może nas nie dotyczyć, na pewno to albo idzie po nas, albo po nasze dusze, albo to jest autorski chwyt Ryżkowa, który opowiada historię w poemacie Adamowicza.
Masz rację, A.I. Backelu! Straszne buczenie się zbliża, ale, tak jak i ty, nie mam żadnego pomysłu, co by to mogło być, a jak mówią ludzie, którzy udają mądrych, nawet nie warto się niepokoić rzeczami, na które nie mamy wpływu.
– Tacy już oni są mądrzy, ale jak ceny na tytoń i alkohol rząd podnosi, wtedy też mam się nie denerwować? Przecież nie jestem robotem, a siłaczem i półbogiem! Samej wódki potrzebuję trzy litry, żeby tylko zachciało się zakąsić, nie mówiąc już o ilości tytoniu, jakiej potrzebuję, i o tym, jak teraz marnie w kasynie płacą, że ja marksista-leninista muszę zajmować się drobnomieszczańskim handlem!
– Cimurze, czy nic nie będziemy robić? Czuję, że to buczenie narasta i już nawet przez parkiet sandałowy wibracje idące z ziemi w dupę mnie łaskoczą.
– A co ty, A.I. Backelu, zrobisz? Chyba możesz tylko wstać, żeby w dupie nie łaskotało, kiedy ci się tonie podoba, ja nic nie czuję, jest normalnie.
– Przyjacielu, ty może całkiem nieustraszony jesteś, ale buczenie ustało, za twoimi plecami nad lasem gwiazd już nie widać, tam płonie tylko dwoje ogromnych czerwonych oczu i coś czarnego gotuje się w powietrzu, jakby para waliła od oddechu gigantycznego smoka. Nic z tym robić nie będziemy?
– A co ty, A.I. Backelu proponujesz? Wedle twojego opisu, widzę, że stoi nad lasem gigantyczny żubr, patrzy na nas i wydycha w chłodną noc gorący wicher gorący wicher, pachnący świeżą trawą i mgłą. Co proponujesz z tym zrobić? Hussowskiego mu czytać, czy co?
– A co, może to niegłupi pomysł? Innych mimo wszystko nie mamy! – powiedział A.I.Backel i zaczął się niepokoić perspektywą stratowania przez gigantycznego żubra z nieświeżym oddechem.
– Guzik, nie pomysł! Dopijmy najpierw wódkę i chodźmy. Żubry przecież nie są drapieżne, nic nam nie grozi, po prostu udawaj, że go nie widzimy, Tak radzą na behawiorystycznych blogach. Zaraz zrobimy eksperyment, czy to działa – powiedział Chomicz i podał A. I. Backelowi niedopitą butelkę whisky.
Jednak przyjaciel Cimura niepokoił się nie na darmo: gigantyczna poczwara, która wznosiła się nad lasem. Naprawdę była żubrem, ale nie takim zwykłym, był to olbrzymich rozmiarów przedmiot, znany każdemu, kto jeździł szosą Brześć-Mińsk.
Jednak miliony ludzi, którzy przez dziesięciolecia robili sobie na jego tle selfie – miliony tych ludzi nie wiedziały, że betonowy żubr nie jest po prostu betonowym żubrem i wcale nawet nie betonowym, ale prawdziwym żubrem i naprawdę strzeże granicy, lecz nie między obwodami, a przed wrogimi nam pułkami NATO.
Pomnik ten był zamaskowanym bojowym robotem – ostatnim wytworem białoruskiego przemysłu zbrojeniowego. Niestety protokół jego aktywacji przekazywano nie tylko odpowiedzialnym ludziom, lecz wszystkim bez wyjątku oficerom służby granicznej, co najmniej w randze kapitana, więc przekazano go także Woldze Michajławnie Niepuszczaj, która zamiast zaprogramować robota , aby zwalczał żołnierzy NATO, puściła go po śladach Cimura Chomicza i jego przyjaciela A.I. Backela. Poeci niestety nie wiedzieli, że gigantycznego żubra można zatrzymać – wystarczy przeczytać mu pierwszych szesnaście wersów poematu Hussowskiego. Dlatego też robot nie napadł na przyjaciół od razu – elektronika czekała, czy nie zaczną mu czytać stop-wersów. Czas upływał, a ludzie nic nie robili i sztuczna inteligencja, schowana w ogonie, postanowiła działać.
– Wiesz, A. I. Backelu – powiedział Chomicz. – Wcześniej myślałem, że ludzie mogą wypowiadać swoje zdanie na każdy temat, a potem zarejestrowałem się na Facebooku i zrozumiałem, że jeśli napiszesz o rozczarowaniu literaturą białoruską to nie jest to żadna opinia, a przejaw choroby psychicznej. I dotąd nie mogę zrozumieć, czy jak się przeszkadza pisać coś takiego, to ..jest to cenzura i zło, czy jednak pomoc medyczna i dobro.
– To będzie dobro! – szybko wypalił A.I. Backel. – Oni jak małe dzieci, sami nie wiedzą, o czym mówią, mają problemy z podstawowym wyobrażeniem sobie rzeczywistości.
– Nie wszystko jest takie proste, jak ci się wydaje! – Chomicz mówił bez pośpiechu, rozciągając słowa, jakby naprawdę zapomniał o gigantycznym bojowym robocie stojącym za ich plecami. – Byłem kiedyś na czytaniach literackich w Ostrowcu i opowiedziałem się tam za wywłaszczeniem burżuazyjnych kosztowności na rzecz światowej rewolucji. I co myślisz? Dali mi z buta w jajca. Z psychopatami należy być bardzo ostrożnym – oni tylko czekają, aż ręce będziesz miał zajęte szklanką, żeby przywalić ci z buta.
– Nie mów, bratku, nie mów! Ja po tym, jak nauczyłem się pić, palić i pisać wiersze, bardzo szybko zrozumiałem, że znaleźć człowieka, który będzie się zgadzał z twoim sposobem postrzegania świata jest prawie niemożliwością, nawet ty nie zgadzasz się z tym, że temu bydłu słowa nie warto dawać, ale to drobiazg. Najważniejsze, że nie czujesz, w jaką pustkę trafiliśmy, kiedy odmówiłeś miłości rudej pograniczniczce. Mógłbyś się z nią szybko zarejestrować i wszystko byłoby normalnie!
– Za kogo ty mnie masz? Na mnie w Mińsku czeka dziewczyna moich marzeń! – krzyknął Chomicz…
– Więc Chomicz byłby taki wierny jak ty? – zapytał Przemek Ryżkowa, ale syknęli na Polaka i Wital kontynuował:
– Może doszłoby między przyjaciółmi nawet i do bójki, bo mało było rzeczy, co do których mogli się porozumieć, nawet także co do zdrady Ojczyzny, bo u nas w Ojczyznę zdradzić jest zbyt łatwo, szczególnie w porze deszczowej. Czasem wstanę we wrześniu rano, podejdę do okna – i gotowe, zdradziłem Ojczyznę.
Ale nic nie odpowiedział A.I.Backelowi Chomicz, bo w tym samym momencie Cimura podbił rogiem gigantyczny bojowy żubr. Od potężnego ciosu Chomicz wzleciał na cztery metry w górę i przeleciał metrów z siedemdziesiąt. Spadając, wielki białoruski poeta uderzył głową o ziemię swej Ojczyzny i na kilka chwil stracił przytomność.
– Masz babo placek, oto i tajna broń przemysłu zbrojeniowego – powiedział A.I. Backel, chwycił paczkę sandałowego parkietu i się nią zamachnął.
Sztuczna inteligencja żubra natychmiast oceniła sytuację, zamówili ją przecież na Ali-Expressie, a zmontowali pod Tel Awiwem. Optymalnym rozwiązaniem walki z A. I. Backelem było po prostu rozdeptanie go kopytem, ale sztuczne neurony w żaden sposób nie mogły zrozumieć, co ten śmieszny człowiek trzyma w rękach i czy to coś na przykład nie może wybuchnąć i uszkodzić kopyta. Żubr postanowił spalić wroga wyrzutem plazmy z pomocą sterowanego elektromagnetycznie manipulatora na nadprzewodnikach.
A. I. Backel akurat w tym momencie kończył zamach paczką sandałowego drewna w rękach, nic nie wiedząc o tym, że zaraz go spalą nieznanym mu żarem, ale na szczęście sandałowy parkiet wyprodukowano w północnych Chinach, gdzie w powietrzu jest tyle soli metali ciężkich, że fluorografii nie można zrobić – bo powietrze ekranuje. Więc sole ołowiu i kadmu odłożyły się w sandałowym drewnie siedmioma warstwami i jak się okazało, były idealnym lustrem dla pola elektromagnetycznego.
A.I.Backel odbił plazmę paczką sandałowego parkietu niczym tarczą uderzenie miecza – i ładunek poleciał gdzieś w lewo. Żubr popatrzył na rozmytą plamą, i zabawnie odwrócił płaską głowę. Za wzgórzem huknęło – masa trafiła w czyjś dom i zniszczyła całą wieś.
– Bladź! – powiedział gigantyczny robot, jakby sam do siebie, a potem, odwróciwszy z powrotem głowę, zwrócił się do A. I Backela: – Widzę, jesteś normalnym człowiekiem i sam nie chcesz ofiar wśród cywilów. Zostań na miejscu, rozdepczę cię kopytem. Albo tylko cię ogłuszę, bo główny cel – to Cimur Chomicz, a nie ty. W ogóle nie wiem, ktoś ty taki. A widzisz, przez ciebie cała wieś spłonęła.
– Nie, nie mogę do tego dopuścić, nie mogły ziarna z sonetu Bogdanowicza nie wyrosnąć, nie mogę na to się zgodzić, tak jak nie mogli się zgodzić polescy robinsonowie z faktami nielegalnej kontrabandy do młodej sowieckiej republiki, nie mogę na to pójść, jak nie mógł Janko muzykant nie grać na skrzypcach. Bronić przyjaciół i walczyć do końca – dla mnie to nie tylko zasada przeczytana w książkach, a sens mego życia, można powiedzieć, że to cały ja. Twoja propozycja jest jak polowanie Króla Stasia: to szaleństwo…
Wtedy gigantycznemu bojowemu żubrowi znudziło się już słuchanie, chociaż on też lubił podyskutować o białoruskiej literaturze i jej postaciach.
Żubr rozdeptał młodego białoruskiego twórcę kopytem.
Myślę, że pojawienie się takiego robota na zjeździe Związku Pisarzy wywołałoby szereg poważnych problemów, gdyż nowy paradygmat w sztuce zaczyna dominować nie wraz z pojawieniem się młodych talentów, a w momencie, kiedy ich poprzednicy zakładają dębowe jesionki albo, jak w przypadku A. I. Backela, sandałowe.
– Przesadzasz – powiedział Adamowicz. – A szkoła i przekazywanie tradycji?
– W pizdę z taką szkołą! – krzyknął Wital Ryżkow. – Gdzie byli wszyscy ci ludzie, kiedy gigantyczny bojowy robot rozdeptał A.I. Backela przednim lewym kopytem? Co oni robili, dlaczego nie stanęli wszyscy za nim, tak jak on stał za Chomiczem? Czemu przynajmniej nie napisali nekrologu? Prościej plunąć im było na maleńkiego człowieka w ogromnym futerale!
Ale po zgnieceniu A. I. Backela, robot podszedł do Chomicza, pochylił się nad nim i obwąchał. Musiał działać natychmiast – tak nakazywał rozkaz, który krążył w elektronicznym pastuchu. Robot podniósł nogę, żeby momentalnie ją opuścić, ale tutaj zdarzył się prawdziwy cud. Cimur oprzytomniał, natychmiast ocenił sytuację i odsunął się w lewo. Robot uruchomił bojowe lasery, ale one cały czas trafiały w odblaski na kurtce Chomicza i w ogóle nie robiły mu jakiejkolwiek krzywdy. Póki co robot myślał, czy strzelać z największego kalibru, czy jeszcze raz spróbować wziąć tego śmiesznego człowieczka na rogi. Chomicz spróbował dobiec do stosu z sandałowego drzewa, bo jeszcze nic nie wiedział o śmierci A. I. Backela i spodziewał się, że go spotka w tym miejscu, gdzie rozdzieliło ich pierwsze uderzenie robota.
Nie znalazłszy przyjaciela, Cimur postanowił, że najpierw rozprawi się z żubrem, a dopiero później poszuka A.I. Backela. Odwrócił się śmiało i spojrzał zwierzęciu w czerwone oczy. Żubr postanowił już nie ryzykować, nie strzelać rakietami, laserami, antymaterią, a zaatakować człowieka fizycznie. Szybko doskoczył do poety, schylił głowę, celując rogami w brzuch Chomicza.
To był główny błąd systemu – nie przewidział, że siła przyłożona do rąk Chomicza nie rodzi przeciwdziałania, czyli narusza trzecie prawo Newtona i zdrowy rozum. Cimur po prostu złapał żubra za róg, oderwał od ziemi, zakręcił w powietrzu i walnął o glebę – jak wszyscy panowie pamiętacie, żubr ten, choć był gigantyczny, to płaski, jak kombajn na rżysku. Idea konstruktorów polegała na tym, że kiedy robot będzie atakował dywizję czołgów, to trafić w niego pociskiem będzie znacznie trudniej, a nikt przecież nie myślał, że przyjdzie mu walczyć nie z regularnym wojskiem, a z dyletantem.
Poradziwszy sobie z żubrem, Chomicz zaczął rozglądać się i wołać A.I. Backela. Po pół godzinie Cimur zrozumiał, że te dżinsy i t-shirt w leju – to ubranie przyjaciela, tenisówki – to jego obuwie, a te plamy na glinie – to wszystko, co z tego zostało.
Głośny krzyk, który przeciął noc, emitował w przestrzeń nie tylko fale dźwięku, ale także promieniowanie na rentgenowskich, ultrafioletowych, podczerwonych częstotliwościach, świecąc niebieskim światłem. Krzyczał Chomicz.
Chomicz lamentował nad stratą jedynego człowieka na ziemi, który miał jakąkolwiek wartość. Chomicz śpiewał o przyjaźni. Chomicz śpiewał o tym, że nie da rady żyć, jeśli nie wskrzesi swojego przybranego brata. Śpiew ten był tak piękny, że mógłby zająć pierwsze miejsce nie tylko na konkursie „Eurowizji”, ale i na „Słowiańskim rynku” – na całym świecie nie znalazłby się człowiek, który podniósłby rękę, by zagłosować na kogokolwiek innego. Jednak śpiew był nie tylko piękny, ale i straszny – każdy, kto go słyszał, rozumiał, że krzyk ten mówi o krwawej zemście, która spadnie na owłosione i na łyse głowy, i nawet na głowy w perukach i kapeluszach.
Cimur mógłby teraz samym swoim krzykiem przeciąć bojowego robota, ale ten i tak już leżał na ziemi pokonany i jego sztuczna inteligencja dalej wydawała komendy samolikwidacji kolejnemu systemowi. Cimur mógłby pociąć swój krzyk na kawałki i sprzedawać go islamskim terrorystom jako broń masowego rażenia.
Chomicz krzyczał. Krzyczał tak, że chmury na niebie rozpierzchały się na różne strony, ptaki zbijały się w stada i odlatywały do ciepłych krajów, żeby znaleźć tam A.I. Backela i poprosić poprosić, by wrócił. Bały się, że krzyk jego przyjaciela rozetnie samo niebo i więcej nie będą mogły latać.
Noc ciągnęła się, a wraz nią ciągnął się też płacz Chomicza, który nie mógł uwierzyć, nie chciał wierzyć i nie wierzył, że śmierć zabrała jego przyjaciela, człowieka, osiłka i półboga, białoruskiego prozaika i alter ego Siarhieja Kalendy. Od tego krzyku z ziemi powyłaziły robaki, żaby w dalekich poleskich błotach dawały nurka i zakopywały się w torf, żeby nie pękły im miechy, które nadymają podczas swoich ślubnych ceremonii.
Jeśli wszechświat urządzony jest tak, że tacy ludzie umierają, przyjdzie mi przebudować ten świat! – myślał białoruski poeta i dalej krzyczał w czarne niebo, na którym same gwiazdy przygasiły światło na znak żałoby, na znak tego, że i one lamentowałyby po A.I. Backelu, gdyby miały usta.
*Nawiązanie do epickiego poematu Mikołaja Hussowskiego pt. Pieśń o wyglądzie, dzikości i polowaniu na żubra z 1523 [przyp. red.].
Andrej Adamowicz
Tłumaczenie Bohdan Zadura, redakcja Krzysztof Bąk, Aleksandra Zińczuk
27 sierpnia 2020
Kultura Enter
2020/04 nr 97
Solidarnie z Białorusią