Strona główna/PRZYRODA. Czarnomorskie delfiny

PRZYRODA. Czarnomorskie delfiny

Marta Panas-Goworska, Andrzej Goworski

Jeśli ziemia leży na żółwiu, to Morze Czarne spoczywa na delfinach. I już niemetaforycznie –barbarzyńska wojna Rosjan w Ukrainie przyspieszyła tylko proces wymierania tych niezwykłych ssaków. A bez delfinów akwen czeka zagłada.

W Polsce nie zobaczymy delfinów, bo w kraju nie powstały delfinaria – dodajmy, na szczęście – nie ma ich też w naszych zoo, a w Bałtyku przez ostatnie sto lat ssaki te pojawiały się ledwie kilkukrotnie. Za to w Ukrainie, leżącej już nad innym morzem, sytuacja jest zgoła przeciwna. Dzięki informacjom od Serhyja Buszewa z Instytutu Biologii Morskiej Ukraińskiej Akademii Nauk w Odessie, możemy podać aktualne dane. W efekcie liczenia, przeprowadzonego z inspiracji Porozumienia w Sprawie Ochrony Waleni Morza Czarnego, Morza Śródziemnego i przyległego obszaru Atlantyku ustalono, że w 2019 r. w Morzu Czarnym przebywało 103 234 biłoboczki (inaczej delfin zwyczajny, Delphinus delphis ponticus), 44 527 afalin (Tursiops truncatus ponticus) i 90 970 morskich świń (inaczej azowka, Phocoena phocoena relicta). Jednak w samych wodach Ukrainy naliczono tylko 1203 biłoboczki, 3219 afalin oraz 3692 morskie świnie. Wszystkie one są ściśle chronione i jako gatunki zagrożone wyginięciem, wpisane do międzynarodowej Czerwonej księgi. Oprócz tego Kijów ratyfikował kilka konwencji o ochronie tych ssaków. Niestety deklaracje a rzeczywistość to dwa różne światy i w 2010 r. szef Kijowskiego Ekologiczno-Kulturalnego Centrum, Wołodymyr Borejko wyliczał bezpośrednie zagrożenia antropogeniczne dla czarnomorskich delfinów. To połowy komercyjne, m.in. do delfinariów, przypadki zaplątania w kłusownicze sieci czy rany od haków w pułapkach na jesiotry oraz odstrzały. Ostatnie najbardziej bulwersuje, ale do dziś kłusownicy postrzegają te ssaki jako konkurencję i po prostu eliminują. Inna sprawa, że wciąż znajdują się „myśliwi”, którzy płacą za udział w nielegalnych morskich safari. Borejko powołuje też się na krymskie badawczo-rozwojowe Laboratorium Brema (po 2014 r. kontynuuje ono działalność na Półwyspie), które podało, że na północno-zachodnim wybrzeżu Krymu w 2008 r. w sieciach zginęły 53 delfiny (98% to morskie świnie), a tylko w maju 2011 r. w okolicy półwyspu Opuk znaleziono 26 martwych morskich świń z uciętymi płetwami, co wskazywałoby na to, że najpierw zaplątały się w sieci i kłusownicy je wycinali. Podobnych świadectw w samym 2011 r. było jeszcze kilka, niestety, przynajmniej przed dekadą ukraińskie ministerstwo ekologii ani żadna z rządowych agencji nie prowadziły rejestru tych zgonów. Mimo to według różnych szacunków u wybrzeży Ukrainy do 2021 r. ginęło, a więc nie umierało naturalnie, kilkaset osobników rocznie. Na tak wysokie wartości wpływają także zagrożenia pośrednie, związane z zanieczyszczeniem środowiska. Tu przypomnijmy, że jeszcze kilka lat temu południowe wybrzeże Krymu, poza osadami Foros i Muchalatka, odprowadzało ścieki wprost do morza. Wielkim trucicielem był też Mariupol nad Morzem Azowskim. Niedostatecznie zbadanym zagrożeniem są też zatopione pojemniki z substancjami toksycznymi, m.in. iperytem. Czy można temu wszystkiemu przeciwdziałać? Urzędnicy rozkładali ręce, tłumacząc się brakiem funduszy. Aktywiści przekonują jednak, że rozwiązania nie są aż tak kosztowne i wystarczy np. umieszcza w sieciach tzw. pingery, emitujące odstraszające dźwięki; zobligowani do tego zostali już rybacy w Unii Europejskiej. Skuteczna jest też aktywna walka z kłusownictwem. I jak się zdaje dotarło to w końcu do kijowskich decydentów, bo 28 grudnia 2020 r. przyjęto Plan działań w zakresie ochrony i badań morskich ssaków Morza Czarnego i Morza Azowskiego w Ukrainie. A za nim – zaświadcza Buszew – ruszyły konkretne środki. Niestety po 24 lutego pojawiło się nowe zagrożenie – wojna.

Delfinie kłamstwo Moskwy

W początkach marca 2022 r., a więc tydzień od rozpoczęcia pełnoskalowej, barbarzyńskiej inwazji Rosjan na Ukrainę, w okolicach Bosforu Turcy zaobserwowali nietypowe przypadki śmierci delfinów. Dotyczyły one wyłącznie morskich świń i biłoboczek. Od razu zaczęto wiązać te zgony z aktywnością wojsk, choć nikt nie miał na to jeszcze żadnych dowodów. Już w kwietniu podobne zjawisko odnotowali Bułgarzy. Oni też podkreślili, że liczba zgonów jest dziesięciokrotnie wyższa niż notowana zazwyczaj; skonstatowali również, że wśród martwych osobników wiele było biłoboczek, które raczej nie giną w sieciach rybackich. Równocześnie nie tylko martwe, ale i żywe, wyrzucone na brzeg waleniowate zaczęto znajdować na ukraińskim wybrzeżu. Jak donosili aktywiści najwięcej przypadków było na okupowanym Krymie w okolicach Sewastopola, choć do wielu dochodziło też przy Odessie. Od niedawna w Ukrainie ciężkie występki przeciw środowisku naturalnemu określa się mianem ekocydu (synonim ekobójstwa) i tą sprawą zajął się specjalny przyrodniczy dział prokuratury. Śledczy do pracy zaprosili m.in. Pawło Gol’dina, zoologa, specjalistę z zakresu morfologii ewolucyjnej w Instytucie Zoologii im. I. I. Szmalgauzena Narodowej Akademii Nauk Ukrainy. Naukowiec ten 27 października udzielił wywiadu ukraińskiemu popularnonaukowemu portalowi Kunszt, a w styczniu 2023 r. mailowaliśmy z nim. Wiadomo więc, że nie wszystkie delfiny, znajdywane na brzegu były martwe. Przy czym inaczej niż np. w 2017 r., gdy cierpiały z powodu choroby wirusowej i na brzeg trafiały już w agonii, teraz zdarzało się, że nie umierały na plaży i z pomocą ludzi wracały do morza. Gol’din pozyskał nawet wideo, na którym widać delfina, który wyraźnie cierpi, ale zachowuje się inaczej niż konające ssaki, zakażone patogenami i kłapie szczękami, aby przegonić człowieka, który chciał go pogłaskać. Szczyt zgonów czarnomorskich delfinów przypadł na koniec czerwca i od lipca liczba odnajdywanych martwych zwierząt zaczęła maleć. Ostatecznie we wrześniu wzdłuż ukraińskiej linii brzegowej doliczono się ok. 120 ciał (bez okupowanego Krymu), a wzdłuż całego akwenu takich przypadków zanotowano ok. 700. Obecnie, 11 miesięcy od inwazji Rosjan, podaje się nawet wartości 2,5 tys. czy nawet 3 tys. martwych delfinów w całym Morzu Czarnym. Przy czym na razie nie da się oszacować, ile ciał nie zostało wyrzuconych przez fale. Nie ulega jednak wątpliwości, że dzieje się coś niedobrego z jednym z animalnych symbolów akwenu i jeszcze w wakacje w tej sprawie głos zabrała szefowa rosyjskiej Federalnej Służby Nadzoru Zasobów Naturalnych, zwanej Rosprirodnadzorem, Swietłana Radionowa. Oznajmiła, że u „ponad 400 martwych zwierząt” odkryto ślady ran od sieci rybackich i to właśnie jest przyczyną ich zgonów. Nie wybrzmiało to przekonywująco i wypowiedzieli się naukowcy z Instytutu Biologii Mórz Południowych Rosyjskiej Akademii Nauk. Podali, że na samym Krymie znaleziono 282 martwe delfiny, wspomniane już morskie świnie i biłoboczki, u których stwierdzono „zmiany skórne, krytyczną utratę wagi, zapalenie jelit i zapalenie płuc”. Główną przyczyną odniesionych ran miały być sieci rybackie, zaś chorób – infekcje patogenami, ale nie podano jakimi. Ukraińscy i zachodni naukowcy nie wierzą w te tłumaczenia, my zaś możemy nazwać je wprost – kolejnym kłamstwem Moskwy.

Niewinni inwalidzi

Gol’din kilkukrotnie podkreślał, że na razie nie ustalono przyczyn tych zgonów. Zastrzegł też, że dopóki nie zakończą się badania – a od Buszewa wiemy, że Ukraińcy wykonali już sześć sekcji zwłok delfinów i pobrali 116 próbek do dalszej analizy – „każdy, to będzie mówił, że zna przyczynę, albo się myli, albo kłamie”. Niemniej Ukraińcy dzielą się częścią obserwacji, które pokrywają się z konstatacjami Rosjan i dotyczą one występowania u wyrzuconych na brzeg delfinów krwotoków, anemii i objawów wyczerpania. Jednak gruntowne oględziny tych patologii mogą sugerować czynniki zewnętrzne inne niż te, podawane przez „Moskali”. Gol’din, który sam wykonywał sekcje, wskazuje na wylewy w mózgu, oczach oraz w ciałach tłuszczowych, znajdujących się w tzw. melonie, a więc poduszeczce w okolicach płatu czołowego, zawierającej półpłynną substancję, wykorzystywaną do echolokacji, oraz w okolicach dolnej szczęki, gdzie również jest ulokowany ten tłuszcz; delfiny nie mają uszu zewnętrznych i słyszą nie tylko przez skórę, za pośrednictwem przenoszonych drgań do ucha wewnętrznego, ale i właśnie przez ten melon i szczękę, w których tłuszcz jak w soczewce wzmacnia fale dźwiękowe. Przyczyną takich uszkodzeń mogą być np. zewnętrzne oddziaływania akustyczne. Powstałe patologie nie muszą jednak prowadzić do śmierci i mogą się zagoić, ale – co podkreśla ukraiński badacz – w tej arcyważnej dla delfinów tkance tłuszczowej tworzą się blizny i takie zrosty z tkanki łącznej włóknistej przeszkadzają ciału tłuszczowemu skupiać dźwięki. W efekcie delfin może zatracić lub mieć upośledzoną zdolność echolokacji. To zaś przełoży się nie tylko na jego umiejętność zdobywania pokarmu, w końcu korzysta ze swojego naturalnego sonaru w czasie polowań, ale i odciśnie się na psychice. Tu przypomnijmy, że ssaki te wytworzyły język, umożliwiający im opisywanie nawet abstrakcyjnych pojęć. Wyobraźmy sobie więc teraz takiego delfina, per analogiam do ludzkiego świata, jako cywilną ofiarę wojny, która straciła nie tylko ręce czy nogi, ale i krtań i nie może nikomu opowiedzieć o swojej krzywdzie.

Skrzydlate rakiety i ogoniaste ofiary

I choć Gol’din przestrzega przed przedwczesnym łączeniem delfinich traum z działaniami wojennymi, nawet w poważnych mediach pojawiły się sugestie, że odpowiadają za to Rosjanie. Trudno odmówić racjonalności niektórym ze stawianych tam hipotez. Nie ulega wątpliwości, że te wyjątkowe ssaki nie są zabijane wprost i nie stają się bezpośrednimi ofiarami pocisków, ale mogą już doświadczać fali uderzeniowej. Tu należałoby wskazać nie tylko na eksplozje min czy torped, ale zwłaszcza rakiet manewrujących, wystrzeliwanych przez Rosjan ze statków lub łodzi podwodnych. Gol’din przypomina, że zgony delfinów następowały cyklicznie i można znaleźć paralelę między nimi a zwiększonym ostrzałem z morza, prowadzonym przez Rosjan za pomocą systemu Kalibr. Nie wiemy jednak, czy czynnikiem traumatycznym były toksyczne spaliny, czy też natężenie dźwięku w czasie wystrzeliwania pocisków. O innym możliwym źródle pisał w korespondencji z nami Serhyj Buszew. „Częstotliwości akustyczne wykorzystywane przez delfiny i wieloryby – czytamy – pokrywają się z częstotliwościami używanymi przez sonary morskich statków (zwłaszcza łodzi podwodnych), co może powodować krwawienie w uchu wewnętrznym i [w efekcie] wyrzucanie zwierzęcia na brzeg”. Podobną informację już jako konstatację podał „The Times”. Niestety może być jeszcze jeden powód śmierci tych ssaków. Obie strony – zarówno agresor, jak i obrońcy, mają instytuty wojskowe, zajmujące się szkoleniem delfinów do celów militarnych. Jednak w tym przypadku trudno o jakiekolwiek potwierdzone fakty. Gol’din w artykule dla ukraińskiej „Prawdy” z maja 2022 r. opowiadał o legendach dotyczących szkolenia delfinów do walki lub tworzenia z nich wokół statków żywych zapór przed torpedami i minami. Tamte historie sięgają czasów radzieckich, ale konkluzje są jak najbardziej współczesne. Waleniowate nie są udomowionymi zwierzętami, tak jak słynny pies Patron, który w ukraińskim wojsku wyszukuje min. I nawet jeśli zadania stawiane delfinom nie wiążą się z ich śmiercią, to ssaki te nie będą dzielić z ludźmi mentalnej rzeczywistości. Innymi słowy terier, wykonawszy zadanie, poczuje się spełniony, delfin pozostanie niewolnikiem i obiektem człowieczej przemocy.

Kaskada troficzna

I mimo że wciąż gubimy się w hipotezach, wydarzająca się na naszych oczach krzywda delfinów czarnomorskich prowadzi też do ogólniejszych wniosków. Wyłożył je przywoływany już Gol’din, posiłkując się analogią do sytuacji sprzed 2-3 dekad. Wówczas Morze Czarne było na skraju katastrofy ekologicznej za sprawą żebraopława Mnemiopsis leidyi. Ten bezkręgowiec, pierwotnie mylony z meduzami, został zawleczony tam przez statki i zaczął się niezwykle szybko namnażać. Dość powiedzieć, że w 1988 r. w metrze sześciennym wody wykryto aż 400 osobników liczących ok. 10 cm długość i ok. 5 średnicy. To, że doszło do tak wielkiej ekspansji w środowisku, mającym predyspozycje ku temu, żeby się samoregulować i zwalczać napastników, miało kilka praprzyczyn. Jedną z głównych był przemysłowy, rabunkowy połów delfinów, prowadzony tu od lat 30 XX w. Ssaki te są drapieżnikami szczytowymi, czyli nie mają w środowisku naturalnego wroga i jako takie są zwornikiem całego ekosystemu. Sztuczne zaburzenie ich populacji w Morzu Czarnym wywołało tzw. kaskadę troficzną, która zachwiała piramidą ekologiczną i najpierw zwiększyła się a potem zaczęła dramatycznie maleć populacja ryb, którymi żywią się te ssaki. I w tak rozregulowanym środowisku pojawił się Mnemiopsis leidyi, żywiący się rybią ikrą. W efekcie łączne połowy makreli i tuńczyka spadły dwudziestokrotnie, a popularnej w czarnomorskim basenie chamsy (sardeli) – dwustukrotnie. Badacze, ale i zwykli mieszkańcy nadmorskich rejonów wieścili już śmierć morza. Na szczęście akwen odżył.

Dziś, gdy z powodu wojny znów masowo giną delfiny, tamte globalne i totalne wydarzenia mogą się powtórzyć. I nikt już wtedy nie zyska, nikt nie wygra.

Marta Panas-Goworska, Andrzej Goworski

 

Kultura Enter
2023/02 nr 106