PUBLICYSTYKA. Dawne słowo dzieciństwa
Alhierd Bacharewicz
z języka rosyjskiego przełożył Marek S. Zadura
Faszyzm jako wspomnienie
Ich twarze zapamiętujesz szybko, po prostu uczysz się ich mimowolnie – tak, jak dzieci na podwórku uczą się przekleństw. Ich zmęczone języki są tak niezgrabne, jak ich służbowe samochody. Ale za to znają najistotniejsze słowa.
„To nie my jesteśmy faszystami” – tryumfalnie oświadcza w wywiadzie jeden z naczelników milicji. „To wy jesteście faszystami”.
Kropka. Powiedział wszystko. Na jego zmęczonej twarzy coś jednak się rysuje. Coś dziecięcego, żywego. Boże, przecież to obraza. Zwyczajna dziecięca obraza. I taka sama żelazna dziecięca argumentacja, taka sama banalna formułka. W dzieciństwie to było przecież normą: „Sam taki jesteś”, „Ci, co są ze mną, to bohaterowie, a ci, co są przeciwko mnie, to parszywe świnie”. A tak w skrócie: „To nie my. To wy. Wy jesteście winni”.
Wy jesteście faszystami.
Przecież wiemy, do kogo się zwraca. Do nas. Do narodu. Tylko tyle jest w stanie powiedzieć nam po dwóch miesiącach ulicznych protestów. On przecież także jest ich częścią – sam aktywnie w nich uczestniczy, choćby nawet po drugiej stronie i świetnie wie, jak ludzie nazywają jego i jego podwładnych. Nazywają, już się nie bojąc, szczerze, krzycząc czy po prostu spluwając w ich stronę, tym odpowiednim słowem. Nazywają ich tak zarówno babcie jak i dzieci, dziadkowie jak i studenci, robotnicy jak i informatycy, taksówkarze jak i muzycy, sportowcy, jak i sprzedawcy fast-foodów…
„Faszyści!”
* * *
Krzyczeliśmy tak do nich już w latach dziewięćdziesiątych. Do nich, ludzi w mundurach. Krzyczeliśmy tak do nich przez dwadzieścia sześć lat. Ja wykrzykiwałem do nich to słowo, gdy byłem jeszcze całkiem młody: to było pierwsze słowo, które wówczas przychodziło nam do głowy. Śpiewałem wtedy o faszyzmie w zespole punkowym i kiedy chrypiałem do mikrofonu o „brunatnych”, wcale nie miałem na myśli jakiejś tam łysej skrajnej prawicy, która wyczekiwała na mnie na dworze. Miałem na myśli ich – wybrane przez naród władze państwa i sam ten nieszczęsny, ślepy i pogardzany naród.
Faszyści.
Ty wykrzykiwałaś do nich to słowo latem – kiedy w bezsilności patrzyliśmy, jak na placu ludzie w kominiarkach wyłapują rowerzystów, tylko dlatego, że są rowerzystami. Łapią i zaciągają do żelaznych więzień na kołach. Ty wykrzykiwałaś to do nich, kiedy polowali na bezbronnych ludzi w okolicy hotelu „Mińsk” – i goście hotelowi widzieli to polowanie z okien. Widzieli, czując że znaleźli się w wehikule czasu… Ach, ile to rozmaitego sprzętu jeździ teraz po mińskich ulicach… Samochody pancerne, armatki wodne, więźniarki, mobilne systemy monitoringu „Rubież”, wojskowe ciężarówki, złowrogie minibusy służące do polowań na człowieczynę… Wehikuły czasu. Skradzionego czasu.
Wydawało się, że oni tam między sobą już dawno to tego się przyzwyczaili. Milcząco pogodzili się: no tak, jesteśmy faszystami, nic nie poradzisz. Okazuje się, że jednak nie. Nie jest tak łatwo być faszystą. Szczególnie w Białorusi.
Tutaj „faszysta” – to o wiele więcej niż po prostu faszysta.
Czasami „faszysta” – to po prostu taka praca. Trzeba przecież jakoś zarabiać na chleb. Faszyści też chcą jeść. I dzieci faszystów także płaczą. Również faszyści potrzebują emerytur. Państwo socjalne nie zapomni o nikim.
* * *
Ci, którzy urodzili się i dorastali w ZSRR, po raz pierwszy usłyszeli słowo „faszysta” już we wczesnym dzieciństwie. Od tego czasu ono zawsze nam towarzyszy, jak ślad szczepienia na ramieniu. Do naszej świadomości ono też weszło jak szczepionka. „To nie ma prawa się powtórzyć”, „Nikt nie jest zapomniany, nic nie jest zapomniane”, „Jesteśmy państwem, które pokonało faszyzm” – tak nas wychowywano. Wszczepiając wieczną nienawiść do wroga – lub raczej do słowa, które go oznaczało. Wróg był daleko, nikt na nas jakoś nie napadał, a nas na wszelki wypadek uczono nienawidzić tego słowa.
Ach, te genialne słowa: „Ameryka”, „RFN”… „szpiedzy”, „zdrajcy”, „soldateska”… „Kapitalizm”, „rewanżyzm”, „syjonizm”, „wyścig zbrojeń”… „Faszyści”…
Kim on był, ten straszny faszysta w naszym radzieckim dzieciństwie? No, po pierwsze, był Niemcem. W tym naszym dzieciństwie bezsensowna fraza „wyzwolenie od niemiecko-faszystowskich najeźdźców” nikogo nie dziwiła. O włoskim faszyzmie w szkole nam nie opowiadano. Po drugie, faszysta – to dręczyciel, sadysta. Po trzecie, powinien mieć piękny mundur. Po czwarte, to ktoś, kto nie może żyć tutaj, pomiędzy nami. Pomiędzy radzieckimi dziećmi i dorosłymi. Kto nie ma prawa w ogóle żyć wśród ludzi. A w naszym kraju żyć nie może dlatego, że to nie jest ten kraj, gdzie zostawia się faszystów przy życiu.
Dobry faszysta – to martwy faszysta.
Z czasem wszystkie te znaczenia rozmywały się, rozpuszczały, odchodziły… Wszystkie poza jednym. Faszysta – to przede wszystkim sadysta, ucieleśnienie okrucieństwa. Zło absolutne. Słowo, które pewnego dnia przeszło z czystej polityki w błotnistą kałużę radzieckiej moralności i w niej już pozostało.
Pewnego razu, gdy miałem około 15 lat, przyszło mi przez cały dzień opiekować się pewnym chłopakiem, który był znacznie młodszy ode mnie. To było nieokiełznane, rozbestwione i rozwrzeszczane dziecko. Chłopczyk doszedł do wniosku, że nie mam nad nim władzy i zaczął szykować się do wyjścia z domu. Zabroniłem mu, gdyż odpowiadałem za niego. On krzyczał i tupał, a ja trzymałem go za ręce. Wtedy zaczął się wydzierać. „Jesteś faszystą! Faszystą! Zabić ciebie to za mało!” Ale wyjść za drzwi i tak mu nie pozwoliłem.
I tak pierwszy raz w życiu zostałem nazwany faszystą. I w tamtej chwili się przeraziłem. Dlatego, że oprócz oburzenia i złości poczułem jeszcze coś. Jakąś taką dziwną radość, podniecenie i … wyzwolenie. Przez parę minut byłem prawdziwym faszystą, choćby tylko dla tego jednego głupka. A to znaczy, że byłem silny i władczy. Byłem ponad samym sobą. Ponad wszystkimi. Ponad moralnymi prawami, ponad ludźmi. Jedynym prawem była moja władza. Gardziłem tym rozbeczanym dzieckiem i bardzo chciałem je uderzyć. W tej samej chwili, kiedy on mnie nazwał faszystą, wiedziałem, że ja, będąc zwykłym nastolatkiem, mogę wszystko.
Wszystko w granicach mojego maleńkiego świata.
Tak naprawdę w dzieciństwie „faszystów” wokół nas było mnóstwo. Przepełnione były nimi filmy i książki, gazety i muzea, nasze zabawy, a nawet nasze sadomasochistyczne sny, w których tak słodko mieszały się eros, tanatos i lekcje historii. Nawet samo słowo „faszysta” wyglądało i brzmiało imponująco: krótkie, złowrogie i piękne.
Co ciekawe, w jego przypadku prawo do posiadania rodzaju żeńskiego nigdy nie zostało zakwestionowane. Faszystką mogła być surowa nauczycielka, rozhisteryzowana dyrektorka, nielubiana krewna, jakieś złe babsko na ulicy. Ale przede wszystkim faszysta powinien być obdarzony Władzą i Mundurem. Faszystę widać od razu. I powinien mieć broń – nawet jeśli to tylko jest wiek, głos, doświadczenie, pozycja. Albo wskaźnik nauczycielski w posiniałych palcach.
Dorośli uczyli nas faszyzmu. Zapominając, czym on jest. Powtarzając jak zaklęcie, że już nigdy nie wróci.
Nie, nie, nie, nie wróci. Śpi.
* * *
Tak, faszysta w moim kraju – to nie do końca to samo, co „fascist”.
Mówiąc szczere, nawet nie wiem, jak przełożyć to słowo na inne języki. Prawdopodobnie, w przekładach powinno się je pisać wyłącznie cyrylicą. Cyryliczny faszyzm – to nie wasz łaciński faszyzm, z nostalgicznymi wspomnieniami o czarnych koszulach, korporacjonistycznym państwie i salucie rzymskim. To nie jakiś tam fascism, o nie. Cyryliczny faszym – to dwudziesty pierwszy wiek, to błyszczące okładki nowych „Völkischer Beobachter”, dobrze skrojone garnitury i niczym nie różniące się od siebie głowy urzędników państwowych, to rozsiewany w sieci horror, codzienne taśmowe kłamstwa i zakupione w Unii Europejskiej gumowe kule dla niezadowolonych. To całkiem blisko, można nawet kupować bilety. On jest gdzieś obok słów UNESCO i ONZ. Faszyzm to są właśnie ci – których jeszcze wczoraj nazywaliście partnerami w interesach. To ci, których de facto akceptowaliście i ściskaliście im ręce. Faszyzm jest suwerenny i zabobonny – tak samo jak wy, nasi europejscy przyjaciele.
No ale na Zachodzie i na północ od Białorusi mało kto swobodnie czyta cyrylicę. Tam się uważa, że „faszyzm łaciński” w obecnych czasach w Europie nie jest możliwy. A wschodniej cyrylicy wierzyć nie należy. Wszystko jest tam odwrócone i zniekształcone: spójrzcie na ich litery, parodię eleganckich liter alfabetu łacińskiego.
Od cyrylicy zawsze wieje grozą; wiecznie tam u nich coś jest nie tak. Dlatego, że oni nie są Europą.
I znowu.
Za każdym razem, nazywając kogoś „faszystami”, kradniemy to słowo tym, którzy kiedyś byli z niego dumni.
* * *
Oczywiście, „faszysta” to słowo z arsenału propagandzistów. Ono jest zawsze pod ręką. Jest jak kostka brukowa, walająca się na ulicy. Podnoś i rzucaj. Rzucaj nią w faszystów, na pewno w kogoś trafisz. Już trafiłeś – w momencie, kiedy wymyśliłeś sobie wroga.
Faszysta jest jak osobliwy kod PIN złożony z sześciu znaków. Nieważne, co wpiszesz, i tak zawsze będzie poprawny. Dostęp do wroga otwarty. Nawet jeśli wklepałeś z błędami.
Dobrze, propaganda antyfaszystowska to także propaganda. Ale kiedy bezbronni ludzie stoją naprzeciwko uzbrojonych po zęby i biorą do rąk słowa – to już jest to coś więcej. To jest oskarżenie. W sumie słowa są naszą jedyną bronią. Terror uzbrojonych wobec bezbronnych – czy to nie jest faszyzm? Ile jeszcze ofiar potrzeba, żeby to słowo przestało być po prostu leksemem? Ile jeszcze potrzeba bólu i okrucieństwa, uprowadzeń i tortur, żeby „faszyzm” przyjął wagę i formę swojego prawdziwego znaczenia?
Faszysta – to ten, kto pozbył się człowieczeństwa. Nadczłowiek. Ten, kto już nie może do nas wrócić. To my żyjemy pomiędzy śmiercią i życiem. A faszysta pomiędzy śmiercią i zemstą. Między sobą… i sobą. Powrotnej drogi do żywych on już nie ma.
Kiedy faszyści są u władzy, koniecznie musisz im to powiedzieć. Ale najpierw powinieneś sam sobie to uświadomić. W takim to momencie wszystkie kolory blakną, zostają tylko dwa. Nie rozliczyć ich – to śmiertelnie niebezpieczna choroba. Tylko dwa… okrucieństwo i nadzieja. Czarny kolor faszystów i nasz biały. Czarno-biały film o faszystach z przeszłości, którzy katują i zabijają, czarno-białe zdjęcia z lat wojny, zrobione przez okupantów – to wszystko teraz, w 2020, nagle znów stało się rzeczywistością. Postawione obok siebie zdjęcia z 1942 i 2020 szokują Białorusinów. Okazuje się, że można wrócić do 1942, żyjąc w 2020. Różnicy nie ma żadnej, polichromia współczesności nikogo nie zwiedzie.
Jacy oni są podobni – ci, którzy katowali, i ci, którzy katują teraz. Prawie bliźniacy. I jak jesteśmy sobie bliscy, jakbyśmy nagle spotkali się na jakimś historycznym moście: ci, których katowano, i ci, których katują dzisiaj. Prawdopodobnie, przodkami są ci, z którymi spotkałeś się kiedyś na takim moście i nie odwróciłeś oczu.
Rewolucja to wyzwanie dla faszyzmu, rewolucja to czas prostoty. Niestety, mówię to dlatego, że Sztuka prosta być nie może. No i a na sztukę czyha wiele pokus, a jedną z nich jest bycie dostępną. Dostępnej sztuce zawsze podobało się słowo „faszyzm”. Sztuka bawi się nim jak piłką. Faszyzm oferuje takie proste i zrozumiałe obrazy, które zdejmują z artysty konieczność dążenia do komplikacji. I literaturze także podoba się to słowo. Kiedy piszesz „faszyzm”, to już nic więcej nie musisz wyjaśniać. Przemoc i władza to ostateczny, uniwersalny, najbardziej przystępny obraz.
Kiedy oni mówią nam, że jesteśmy faszystami – to chwyt wzięty ze starej sowieckiej propagandy. Chwyt, który stał się dla tysięcy ludzi wydumanym wspomnieniem.
Kiedy my mówimy im, że faszystami są oni – to jest to wydany przez miliony ludzi werdykt.
Jeśli sztuka mówi: to faszyzm, ona podaje sygnał ostrzegawczy. Staje się prosta, ponieważ wszystko jest zbyt przerażające i zbyt skomplikowane.
Kiedy władza nazywa kogoś faszystami, znaczy, że jest to faszystowska władza.
Prawo do decydowania, gdzie jest faszyzm, a gdzie nie, nigdy nie powinno należeć do władz.
To proste.
* * *
W ciągu swoich czterdziestu pięciu lat (całych czterdziestu pięciu!) miałem okazję żyć w różnych reżimach. Urodziłem się i dorastałem w totalitaryzmie, potem trafiłem na pierestrojkę. Widziałem dezorientację dorosłych, którzy nigdy w innym systemie nie żyli. Potem była niepodległość i nieśmiałe, rzadkie spojrzenia nowej-starej władzy w stronę demokratycznego systemu. To jeszcze nie była wolność… To był początek lat dziewięćdziesiątych, liczenie na dar wolnościod umierającego ZSRR wzbudza śmiech, ale była to przynajmniej jakaś próba, przynajmniej jakaś nadzieja. A potem zaczęła się dyktatura. I wyjechałem do Hamburga. Sześć lat, które tam spędziłem, to jedyne lata w moim życiu, które przeżyłem w demokracji. Potem wróciłem do Mińska. I oto teraz ja i ty żyjemy w faszyzmie.
Pozdrawiam.
I ja ciebie…
Umrzemy. Tacy jak my nie przeżyją w faszyzmie. Uduszą się.
Ale czy to naprawdę faszyzm?
* * *
Sztuka poezji potrzebuje słów. Ale czort z nią. Nam tak w ogóle zawsze potrzebne są słowa. Spoczywa na nas ludzka klątwa słów. Nie możemy spokojnie iść na śmierć, zbliżać się do śmierci, jeśli nie wiemy, jak się nazywa nasze życie. Zawsze zadajemy sobie pytania: kim jesteśmy? Gdzie jesteśmy? Dokąd zdążamy? Jak to się stało? Domyślamy się, że odpowiedzi nie ma. Ale zamiast nich są słowa. Są nazwy i to ich szukamy. To jest to, czego nie może zabronić nawet faszyzm.
Dyskusja o tym, dokąd doszła Białoruś w 2020 roku, zaczęła się jeszcze przed wyborami 9 sierpnia. Co to za system, jak go nazwać, jak sklasyfikować? Odpowiedź oczywiście zależy od wielu czynników, a jednym z nich jest to, gdzie znajduje się sam klasyfikujący. Analitycy za granicą dumni są ze swej bezstronności. Nie, to jeszcze nie jest faszyzm, mówią. Brakuje wielu formalnych cech. To dziwne, ale wydaje mi się, że zmieniliby swoje zdanie, gdyby pomieszkali tutaj choćby tydzień czy dwa.
To junta wojskowo-policyjna, mówią. W czysto latynoamerykańskim wydaniu, które nagle znalazło się w Europie Wschodniej. Nie, to zwyczajny autorytaryzm w agonalnym stadium, mówią inni. To hybrydowy reżim, twierdzą trzeci. A mnie przyszło do głowy takie określenie: nasza rzeczywistość dzisiaj to rok 1937, ale z internetem. Wtedy w trzydziestym siódmym były depesze, których treść uważnie śledziło państwo, za podejrzany telegram można było zostać rozstrzelanym albo trafić do obozu. Teraz prawie każdy z nas ma „Telegram” – choć za subskrypcję „niewłaściwych” kanałów można mieć także postępowanie karne. I tak samo teraz jak i wtedy strach i okrucieństwo, „worony” przed domem, ludzie wpadający w przerażenie na odgłos kroków na klatce schodowej, a wychodząc na ulicę wiesz, że możesz po prostu nie wrócić do domu… Ludzie znikają w biały dzień – a potem się odnajdują. Jeśli w więzieniu – to już jest radość: żywy… żywa.. Chwała Bogu.
Jak to jeszcze w moich hamburskich czasach powiedział jeden z mych niemieckich przyjaciół: macie na Białorusi postmodernistyczną dyktaturę. Żeby zrozumieć, jak jest niebezpieczna, trzeba, po pierwsze, wiedzieć, co to jest postmodernizm. Po drugie mieć dobrze rozwinięte poczucie humoru i specyficzną ironię. Po trzecie nie kierować się prawami tradycyjnej logiki.
Dziś wertujemy mądre książki i szukamy w nich określenia tego, co u nas się dzieje. Szukamy paralel: ludzie starsi i miłośnicy historii wspominali o Tonton Macoute, o Pinochecie, o Salazarze, o Paragwaju i o wielu innych rzeczach. Dzielimy się określeniami faszyzmu, znalezionymi w sieci. Faszyzm wedle Noeltego i wedle Arendt, faszyzm wedle Paine’a i wedle Griffina… Nie wszystkie kryteria są spełnione. Kłócimy się. Politolodzy krzywią się. Nie lubią dyletantów.
Nie, to niemożliwe. No jaki faszyzm w dwa tysiące dwudziestym?
A my czytamy – i rozpoznajemy naszą rzeczywistość. Tę samą rzeczywistość, która nie jest po prostu za oknem, nie, ona jest po prostu poza granicami czaszki.
Tak, to jest faszyzm. Zwłaszcza wtedy, jeśli o nim czytasz, samemu znajdując się wewnątrz tego faszyzmu. Człowiek z książką w przezroczystej kuli, z której nie można się wyrwać.
Stoimy pod żodińskim więzieniem. Palimy i czekamy na człowieka.
„Faszyści! Niemieckie kurwy! Zagazowujecie nas! Żydomasoni! Zabić was to za mało!” – krzyczy do nas staruszka pod dziewięćdziesiątkę, mieszkająca wprost na przeciwko Aresztu Tymczasowego.
Podkreśl słowa lub wyrażenia, nie pasujące do ogólnego łańcucha skojarzeń.
Nasze teksty nic nie znaczą. Jest tylko kula, przez ściany której słychać wszystko, ale nie widać nic.
Wiedzieliśmy, czym jest faszyzm, głównie z książek i filmów. Kultura masowa pożarła i przetrawiła faszyzm tak dawno, że zdawało się nam, że wiemy o nim wszystko. Jedyne, co nas dziwiło – to jak można w ogóle w nim żyć. Być ludzką istotą, mieć, strach powiedzieć, zwykłe potrzeby, marzenia, pragnienia, uczucia. Istnieć w czasie i przestrzeni. Czy na to można sobie pozwolić w faszyzmie? Bohater Nabokova z opowiadania Chmura, jezioro, wieża przyznaje się, że „nie ma więcej siły być człowiekiem”. Żyje w faszyzmie, niemieckim nazizmie lat trzydziestych ubiegłego wieku – ale w opowiadaniu Nabokov nigdzie mnie mówi ani o totalitarnej kontroli, ani o tajnej policji, ani o obławach. Faszyzm ujawnia się przez codzienność, faszyzm to zwykli ludzie wokół i to jest najstraszniejsze.
Czytaliśmy ten tekst jak ostrzeżenie. I okazało się, że w takim ustroju żyjemy. Nagle stało się jasne, że i w faszyzmie można jeść sushi i pić wino, uprawiać seks, wychowywać dzieci, trochę pracować, czytać przed snem i chodzić na spacery. Że i w faszyzmie też jest muzyka. Można wszystko. Niczego nie trzeba, Nie ma żadnych zasad, są tylko fizyczne potrzeby, nienawiść, bunt, nadzieja i to, co Czesław Miłosz nazwał „płonącą kulą strachu”. Wspominając swoją młodość w okupowanej Warszawie, pisał, że dużo wtedy pracował, pisał wiersze, był zakochany, nawet tańczył czasami, ukrywał się, pomagał innym, smakował potrawy, pił wódkę… Ale cały czas, pisze Miłosz, widział i czuł obok siebie tę „płonącą kulę”. Nic nie mogło jej odgonić, nic nie mogło zgasić płomienia.
Czujemy to samo. Chyba niektóre granice jeszcze są otwarte. Spakować tę kulę i zabrać ze sobą.
O strachu, jako o kamyku, przechodzącym z pokolenia na pokolenie pisze w swym wierszu Kamień strachu białoruska poetka Julia Cimafiejewa. W tym tekście nasz, białoruski strach, to dziwna ozdoba, którą nosi się na szyi, to rodzinna relikwia, której należy strzec. Białoruś nie odkryła u siebie faszyzmu, ona go sobie przypomniała. Nigdy go z siebie nie zdejmowała. Dlaczego? Zapewne ze strachu. Ze strachu, że przestanie być sobą.
***
Białoruś stała się pierwszym europejskim krajem, do którego powrócił faszyzm. Ależ nam się udało. Znowu tworzymy historię Europy. Dlaczego tak się stało?
Dlatego, że wcześniej nas tam nie było. Jakoś nam się nie chciało. Wydawało się, że nas to ominie.
„Ludzie, bądźcie czujni” – pisał przed śmiercią w swej książce Reportaż spod szubienicy czeski dziennikarz Julius Fučík, pojmany i zamordowany przez faszystów w 1942 roku. Gdy jeszcze mieszkałem w Europie Zachodniej, zaskoczony odkryłem, choć na potrzeby własne, jak niewielu ludzi wie, kim on był. Prawie nikt.
Czasami wydaje mi się, że pamiętają o nim tylko radzieckie dzieci, które kiedyś bawiły się w „faszystów” i „Rosjan”, tak jak teraz dzieci białoruskie nowej epoki bawią się w „ludzi” i „omon”. Ale i tak – pamiętają o nim tylko te radzieckie dzieci, które dobrze się uczyły. Fučík był jednym z tych, którego nazwisko radziecka propaganda wykorzystywała na wszystkie możliwe sposoby. A ponieważ nikt nie wierzył w propagandę, nikt nie traktował poważnie tego zagadkowego Fučíka, No, powiedział. No, spod szubienicy. Jak się znudziły nam takie fučíki. Ta historia nikomu nie jest potrzebna. Ona tylko miesza w głowach.
Nie my jesteśmy faszystami. Faszystami jesteście wy. Tak słyszę głos śledczego, który zwraca się do Fučíka – spokojnie, z pewnością siebie, ze zmęczeniem, z pewną urazą.
Juliusa Fučíka ścięto na gilotynie w praskim więzieniu. Zgodnie z prawem. Zgodnie z wyrokiem sądu. Dochowano wszystkich przewidzianych prawem procedur. Wina została udowodniona. Państwo się nie pomyliło. Państwo przecież powinno się bronić. Był jego wrogiem i dostał za swoje.
Podobno nawet miał adwokata.
Źródło: Альгерд Бахаревич, Последнее слово детства, 5.11.2020.
Alhierd Bacharewicz
Przełożył Marek S. Zadura
2020/04 nr 97
Solidarnie z Białorusią