Strona główna/Publiczne instytucje kultury. Obszary nieciągłości

Publiczne instytucje kultury. Obszary nieciągłości

Prezentujemy wybór artykułów z publikacji „Po co nam Centra Kultury?”, wydanej przez Miejskie Centrum Kultury (Bydgoszcz) jako wynik projektu „Miejski? Dom? Kultury? Laboratorium Żywej Kultury”, prowadzonego wspólnie z Instytutem Kultury Miejskiej (Gdańsk) i Warsztatami Kultury (Lublin). Całość – do ściągnięcia ze strony internetowej projektu. Publikacja dostępna na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa. Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

po-co-nam-centra-kultury1

Na tytułowe pytanie [Po co nam Centra Kultury? – red.] chciałoby się od razu odpowiedzieć niegrzecznie: „a kogo to w ogóle interesuje?”, czy nie mamy większych problemów?”. Ale za tą pozornie specjalistyczną kwestią kryją się sprawy znacznie większe, przerastające banalne branżowe zagadnienia. Poprzez współczesne instytucje kultury jak przez soczewkę widzimy wiele z kłopotów, które mamy dziś z kulturą, pojmowaną w kategoriach artystycznych, społecznych, ekonomicznych. Pytanie „Po co nam centra kultury?” uruchamia kolejne, domagające się uważnego wsłuchania: Jakim nam mogą być potrzebne? Co to właściwie znaczy centrum? I jakiej kultury?

Kultura? Producenci w poszukiwaniu

Człowiek jest zwierzęciem zawieszonym w sieciach znaczenia które sam utkał, a kultura jest właśnie owymi sieciami[1] – powtórzmy za Cliffordem Geertzem. Jedną z tych sieci tworzą narracje proponowane przez instytucje kulturalne, jednak o strukturze tych akurat pajęczyn decydują raczej zmienne i nieprzewidywalne okoliczności niż jasne reguły, doraźne rozwiązania nierozstrzygalnych konfliktów niż uniwersalny, sprawnie funkcjonujący system, który ma odpowiedzi na wszystkie pytania. Instytucje coraz bardziej zależą od bezlitosnej władzy globalnej i lokalnej ekonomii, od gier politycznych, wreszcie – od przyspieszającej dzięki nowym technologiom komunikacji danych.

W ostatnich dwóch dekadach w Polsce dokonała się bowiem transformacja ustrojowa, a na świecie – cyfrowa rewolucja komunikacyjna. Świat producentów pozostał na uboczu świata władzy i rynku idei, zdetronizowany wraz z upadkiem inteligencji i wejściem do gry nowych elit i nowego społeczeństwa. Tęskniąc za bezpowrotnie utraconymi jasnymi receptami, poszukuje jakiegoś nowego porządku, kategoryzacji, która pozwoli mu nadążyć za przemieszczającymi się warunkami.

Producenci kultury produkują również i wiedzę, zadając sobie pytania: „Po co w ogóle istniejesz?”, „Jaki masz wieloletni, strategiczny cel działania?” „Jakie efekty zamierzasz osiągnąć?”. Pomiędzy porządkowaniem stanu zastanego a poszukiwaniem dróg rozwoju, w siatce pojęć „wizja – misja – cele” tworzą się podstawy strategii instytucji kultury. Ma ona je wyposażyć w wyobraźnię niezbędną, aby mogły sprostać obecnym i przyszłym wyzwaniom i zagrożeniom, wbrew determinującemu wpływowi warunków nieoczywistych i obszarów nieciągłości polityki kulturalnej.

Obszar „wiedzy kultury” od jakiegoś czasu emituje jeden, wciąż ten sam komunikat: kultura i jej instytucje pracują na „ziemi niczyjej”, na przecięciu światów. W tym osobliwym obszarze przygranicznym swobodnie poczynają sobie, ze zmiennym szczęściem i rozkładem sił tacy gracze jak: krajowa i lokalna administracja, biznes, organizacje pozarządowe, media, inicjatywy obywatelskie. Wokół kultury w każdym lokalnym mikroświecie nie ustaje wielostronna negocjacja wpływów w warunkach silnej i bezpardonowej wewnętrznej konkurencji pomiędzy trzema tworzącymi współczesne miasto czynnikami: polityką-administracją, rynkiem i społeczeństwem.

Realizowanej w takich warunkach polityki kulturalnej państwa (a także polityk miast i regionów) nie da się właściwie opisać ani rozumieć jednopłaszczyznowo i linearnie. Polityka ta, definiowana jako „świadomego zarządzania interesem publicznym w tym sektorze oraz podejmowania decyzji we wszystkich kwestiach zawiązanych z rozwojem kulturalnym danego społeczeństwa”[2] ma jeszcze jeden, istotny parametr – nieustanną zmienność w czasie. Zmienność polityki (wybory krajowe i lokalne co dwa lata, kadencyjność, ciągłe przetasowania personalne); ekonomii (nieznane w przyszłości krzywe wzrostu i spadku, rok budżetowy, cięcia i wzrosty); życia społecznego (meandryczność nastrojów, protestów, aktywności i mód). Oceniana w tej perspektywie polska polityka kulturalna w wykonaniu Ministerstwa Kultury, a potem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego przebywa nieustannie w obszarach nieciągłości.[3] Nie inaczej z poszczególnymi politykami miejskimi i regionalnymi, w których stałe założenia podważane są przez ciąg przypadkowości motywowanych politycznie, ekonomicznie czy wreszcie – personalnie. Co w takim razie z instytucjami kultury – trwającymi w pozornie niezmiennych, stabilnych warunkach zapewnionych przez w miarę przewidywalny budżet oraz względnie niezależne i wieloletnie warunki zatrudnienia?

My?

Na podstawie jakiego wyróżnika można zdefiniować publiczne instytucje kultury? Nazywanie ich „publicznymi” pochodzi wyłącznie z faktu, że… podstawę ich egzystencji zapewniają publiczne pieniądze, na mocy ustawy zasadniczej. Artykuł 6 Konstytucji RP gwarantuje przecież każdemu obywatelowi prawo równego dostępu do kultury, nakazując tym samym publicznym instytucjom kultury dystrybucję społecznego dobra.

Tymczasem, zauważmy prowokacyjnie, z perspektywy obywatela, uczestnika wydarzeń kulturalnych, satysfakcjonujące działania sektora „niepublicznego” niczym się nie różnią od proponowanych przez sektor publiczny (tak samo zresztą – jak działania niesatysfakcjonujące). W przeciwieństwie do prywatnej służby zdrowia czy edukacji – produkty kulturowe, to dobro społeczne, bywają przez NGO czy firmy szczodrze i właściwie dystrybuowane, szczególnie w miejscach stwarzających klimat przyjazny dla ich wzrostu.

Komu zatem, jakim nam są potrzebne te szczególne, uprzywilejowane miejsca kultury, skoro potrafimy wskazać liczne precedensy dowodzące, że „da się” inaczej? Potrzebne są samym ludziom kultury (i nie jest to bynajmniej żart), animatorom i artystom. Po to, żeby robić dobrą robotę, realizować przemyślane, wieloletnie programy na dobrym poziomie niezbędne są skutecznie pracujące, stabilne bazy, zabezpieczone przed typową dla sektora NGO i inicjatyw prywatnych chwilowością projektów i grantozy uzależniającej ich działania od koniunktur i różnorakich mecenasów. Jednak to nie animatorzy i artyści decydują o finansowych i organizacyjnych ramach działania instytucji. Największym mecenasem kultury – jak wiadomo – jest samorząd lokalny.

Kulturę utrzymujemy dziś my, czyli miasta i gminy, czułe gospodarczo-społeczne organizmy. Ale czy jej potrzebują? Do tej tezy coraz mniej badaczy zgłasza wątpliwości, odkąd zaczyna się przeliczać nie tylko dochody z turystyki, ale i poziom jakości życia i zadowolenia mieszkańców, w czym satysfakcjonujące, bogate życie kulturalne ma niebagatelny udział.[4] Mam jednak wrażenie, poparte wieloma przykładami, że miejskie i centralne władze nie potrafią wyciągnąć konsekwencji z tej obserwacji (tak jak wątpię również, że i dzisiejsze instytucje kultury potrafią tym zadaniom sprostać, i czy stawiają sobie tego rodzaju cele).

Kultura potrzebna jest również naszym reprezentantom, politykom wszystkich szczebli (i to również nie jest żart). Zarówno w najmniejszej gminie jak i w metropoliach, do splendoru władzy w znacznym stopniu przyczynia się właśnie kultura, zarówno w swym wydarzeniowym, festiwalowo-festynowym wydaniu, jak i w systemowym codziennym trudzie. Władza zauważa potencjał kultury do współtworzenia tak pożądanego przez wójtów, burmistrzów, prezydentów miast wizerunku dobrych, troskliwych gospodarzy: takich, którzy potrafią „zabezpieczyć potrzeby” mieszkańców, wszystkie bez wyjątku, więc także i te z najwyższego stopnia piramidy Maslowa. A ponieważ to lokalna administracja, jako „organizator” pracy instytucji kultury, jest jej głównym mecenasem, bywa że w ślad za coroczną dotacją kieruje ona w stronę dyrekcji tejże instytucji swego rodzaju zamówienie, nie tylko na udane, satysfakcjonujące miejską ludność wydarzenia, ale i na ich powiązanie i skojarzenie z osobą zarządcy miasta i z miejską administracją. W przypadku większych miejskich centrów kultury częstą praktyką jest formatowanie programu instytucji właśnie pod kątem zapotrzebowań głównego mecenasa, który oczekuje od głównej instytucji kultury realizacji przeróżnych rocznic, obchodów, festynów, dni miasta, imprez noworocznych, obowiązków miast partnerskich, itd.

No tak, ale czy publiczne instytucje kultury potrzebne są nam wszystkim, czyli obywatelom współtworzącym państwo, podatnikom składającym się na budżety lokalne i centralne, i oczekującym w zamian określonych usług i produktów? Jeśli tak, to może nasze instytucje powinny być rodzajem zbiornika, sprawiedliwie przechowującego równe dla wszystkich dobro, bez wartościowania, odzwierciedlając indywidualne preferencje wszystkich obywateli, niezależnie od gustów czy zainteresowań?

Według badań spółki ARC Rynek i Opinia specjalizującej się właśnie w przeliczaniu preferencji konsumentów wszelkiego rodzaju dóbr, począwszy od kawy latte i oprogramowania, a skończywszy na sporcie i kulturze, niezmiennie od dekady „bardzo” interesuje się kulturą i sztuką poniżej 3% Polek i Polaków, a „trochę” – około jednej czwartej populacji. Dla reprezentatywnej grupy 1814 mieszkańców Polski w wieku 15-65 lat – najbardziej preferowanymi wydarzeniami kulturalnymi i rozrywkowymi są: projekcje filmowe, pikniki i festyny, dyskoteki i imprezy taneczne, koncerty muzyki popularnej, oraz festiwale muzyczne – wylicza ARC. Po co uczestniczą oni w tych wydarzeniach? – w celu odprężenia się i spotkania z innymi ludźmi[5].

Co zatem należy czynić, czy sprawiedliwie zabezpieczyć w publicznych budynkach odpowiednią ilość miejsca i stworzyć programy, pytając uprzednio, czego sobie życzą: projekcji, pikników i festynów, a może jednak odrobinę sztuki krytycznej? Pomijając litościwym milczeniem metodologię tego badania (znęcanie się nad „eksperckością” ARC pozostawmy ekspertom), zauważmy, że jeśli chodzi o potrzeby kulturalne (zresztą nie tylko w tym przypadku) kategoria „mieszkańcy Polski” radykalnie się nie sprawdza. W odpowiedzi na pytanie – „mieszkańcy Polski, czyli kto?”, socjologowie odpowiadają – „zależy kto, po co i o co pyta”. Wielki rozkwit sondaży, często zawierających pytania o wątpliwym statusie metodologicznym (…) przynosi codziennie informacje o tym, czego chce lub co sądzi „społeczeństwo”. Skądinąd „społeczeństwo” jest tu rozumiane jako zbiór jednostek, a nie jako układ złożony ze społeczności! Zakłada się, że operatem „społeczeństwa”; jest zbiór numerów PESEL, a nie różnego rodzaju i poziomu społeczności sąsiedzkie, lokalne, regionalne – pisze Anna Giza-Poleszczuk. Nie dostrzega się tego, że „społeczność” kształtuje się na podłożu infrastruktury instytucjonalnej i rzeczowej: jeśli na osiedlu nie ma żadnej wspólnej przestrzeni (…), to ludzie fizycznie nie mogą się spotkać. (…) Jeszcze ważniejszą rolę odgrywają instytucje: stabilność reguł, responsywność czy efektywność w egzekwowaniu prawa są kluczowym czynnikiem budującym zaufanie. (…) Koncentracja na psychicznych cechach indywiduów nie pozwala dostrzec, że za słabością społeczeństwa obywatelskiego kryje się słabość instytucji, w tym również III sektora.[6]

Problemy z tożsamością i ofertą instytucji odzwierciedlają problematyczny status naszych zbiorowości. Zresztą kryje się w niej również i pozytywna odpowiedź: społeczności zintegrowane, bądź z szansą na integrację, mają szansę na witalne i satysfakcjonujące instytucje publiczne… Problem w tym, że żyjemy w państwie zdezintegrowanym na wiele sposobów. Jego obecna organizacja i plany na przyszłość konserwują różnice, nie tylko te terytorialne, pomiędzy lepiej i gorzej rozwiniętymi regionami czy ośrodkami miejskimi i wiejskimi, ale i strukturalne, obecne wewnątrz nich. Jest to „państwo wielu prędkości”, a sytuacja kultury i obraz jej instytucji dość wiernie te różnice odzwierciedlają. Emigracja zewnętrzna i wewnętrzna twórczych społeczności; komercjalizacja kultury bądź jej upolitycznienie;

niejednorodny system organizacji; centralizacja wspierana przez mało klarowny, arbitralny rozdział środków; przerzucanie się odpowiedzialnością za wspieranie kultury pomiędzy miejscowymi i krajowymi władzami czy wręcz wycofywanie się z tej odpowiedzialności; brak pomysłów na przyszłość przy znacznym rozroście infrastruktury budowanej za unijne pieniądze w jednych miejscach, a znaczne braki infrastrukturalne czy rozrzedzenie w innych – oto kilka punktów na mapie obszarów nieciągłości świata kultury.

Tymczasem założeniem polityki kulturalnej, wypowiadanym mniej lub bardziej wprost, jest założenie zrównoważonego rozwoju, zdobywania nieznanych przestrzeni, nowych kontaktów, nieustannej twórczej aktywności. Wiele w całej tej strategii „radzenia sobie” w trudnych czasach jest zaklinania rzeczywistości, pozytywnej afirmacji, myślenia życzeniowego. Mówi się o rozwoju, a myśli – o przetrwaniu, konieczności ciągłej walki o utrzymanie zdobytego niegdyś terytorium, dziś położonego na niepewnym gruncie.

Co począć w takim razie z centrami kultury, z pojęciem centrum? Centrum – w rozumieniu dosłownym, jako konkretne, fizyczne miejsce usytuowane w dogodnym punkcie spotkania, do którego każdemu najwygodniej i najbliżej oraz metaforycznym, pojmowanym jako axis mundi, oś (lokalnego) świata, fundująca jego znaczenia?

Grzegorz Kondrasiuk



[1] Clifford Geertz, Opis gęsty: w poszukiwaniu interpretatywnej teorii kultury, w: tegoż, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, przekład Maria M. Piechaczek, Kraków 2005, s. 19.

[2] Milena Dragićević Šešić, Branimir Stojković, Polityka kulturalna, w: tychże: Kultura: zarządzanie, animacja, marketing, przekład Jolanta Ambroziak, Warszawa 2010, s. 28-29.

[3] Ministrowie kultury doby transformacji, 1989-2005, pod red. Bożeny Gierat-Bieroń, Kraków 2009.

[4]http://www.pwc.pl/pl_PL/pl/publikacje/wyzwania-inwestycyjne-miast/PwC_wyzwania_inwestycyjne_miast_2012.pdf

[5]http://kulturasieliczy.nck.pl/wp-content/uploads//2011/02/ARC-Rynek-i-Opinia_badanie-dot.-zainteresowania-Polak%C3%B3w-kultur%C4%85.pdf oraz: http://www.arc.com.pl/sponsoring_monitor_kulturalne_odprezenie-40999382-pl.html

[6] Anna Giza-Poleszczuk, Po drugiej stronie lustra, w: W poszukiwaniu portretu Polaków, pod red. Jana Szomburga, Gdańsk 2009, s. 14-15.