Rosja z estońskiej perspektywy
Jak co roku od kilku lat, wybraliśmy się z żoną na wakacje do Estonii, z tą różnicą, że nie jak zwykle w lipcu, a w sierpniu. 6 sierpnia wyruszyliśmy samochodem z Lublina i znanym szlakiem, przez Białystok, Suwałki, Kowno i Rygę, dotarliśmy do Tartu wieczorem 7 sierpnia. Od Kowna byliśmy poza zasięgiem jakiejkolwiek polskiej stacji radiowej, nie szukaliśmy też żadnej rosyjskojęzycznej – świeżo rozpoczęte wakacje aż się prosiły o pełen luz, którego częścią miało być także odcięcie się od radia i telewizji. Tymczasem okazało się, że tym razem spędzimy wyjątkowo dużo czasu przed telewizorem, i to nie tylko z powodu olimpiady.
Estonia jest dla naszej rodziny krajem znanym i „oswojonym”. W latach 1996-1998 pracowaliśmy oboje na Uniwersytecie w Tartu, przez pewien czas dojeżdżaliśmy także na zajęcia do stołecznego Tallina. Staraliśmy się przy tym poznać kraj i ludzi, zwłaszcza że wraz z upływem czasu spędzonego w „Atenach Północy”, jak w XIX wieku nazywano ówczesny Dorpat, a dzisiejsze Tartu, narastała nasza fascynacja historią i teraźniejszością tej niezbyt licznej (1,3 mln), ale pod wieloma względami zróżnicowanej społeczności. Ta fascynacja zaowocowała między innymi książkami i rozprawami o dziejach Estonii i kontaktów polsko-estońskich, a praca nad nimi pozwoliła zgłębić nie tylko przeszłość, ale również dzisiejsze oblicze kraju i mentalność jego mieszkańców.
Tych mieszkańców można, z pewnym uproszczeniem, podzielić na dwie grupy: estońską i rosyjskojęzyczną. Druga z nich jest wewnętrznie niejednorodna i odzwierciedla (w przybliżeniu i w miniaturze) różnorodność narodową byłego Związku Radzieckiego, ale najliczniejsi są w niej Rosjanie i to oni nadają jej ton.
Estończycy mają długą historię narodową i bardzo krótkie dzieje własnej państwowości. Republika Estońska powstała w 1918 roku, a główne zagrożenie stanowiła dla niej czerwona Rosja, z którą młode państwo estońskie wygrało wojnę, zwaną Estońską Wojną Wyzwoleńczą (1918-1920), i zawarło korzystny pokój w Tartu w lutym 1920 roku. Była to jedyna wojna, jaką toczyło państwo estońskie, wojna zwycięska i do tego z nie byle jakim przeciwnikiem. Wydarzenia Wojny Wyzwoleńczej stały się podstawą wychowania narodowego w niepodległej Estonii i jednym z elementów dumy narodowej.
Radość Estończyków z własnej państwowości nie trwała zbyt długo. Układ Ribbentrop-Mołotow przesądził o tym, że w lecie 1940 roku Estończycy po raz trzeci od roku 1917 zaznali dobrodziejstwa władzy radzieckiej, ze wszystkimi jej atrybutami: aresztowaniami i eksterminacją warstw przywódczych, deportacjami na Sybir i narzuceniem obywatelstwa ZSRR, nacjonalizacją i kolektywizacją. Zanim w lipcu 1941 roku do Estonii wkroczyły dywizje Wehrmachtu, w ciągu niespełna dwunastu miesięcy zdążył ukształtować się cywilny i zbrojny („leśni bracia”) ruch oporu.
Wkroczenie Niemców zostało przyjęte jako wyzwolenie od gehenny rządów radzieckich, liczono też na możliwość odbudowy suwerennej państwowości estońskiej. Te nadzieje nie miały się spełnić, ale okupacja niemiecka przebiegała w sposób dość łagodny jak na obszar, należący wcześniej do ZSRR. Aparat okupacyjny był niewielki, istniał samorząd estoński, zarówno centralny, jak i na niższych szczeblach, działało estońskie szkolnictwo, łącznie z uniwersytetem w Tartu, w miarę normalnie funkcjonowała kultura narodowa. Estończycy nie uchylali się od współpracy z III Rzeszą, czego przykładem była estońska dywizja SS czy formacje policyjne, zwalczające radziecką partyzantkę zarówno w kraju, jak i na innych terenach. Jednocześnie Estończycy walczyli po obu stronach frontu wschodniego. W skład Armii Czerwonej wchodził korpus estoński, złożony z ewakuowanych w 1941 roku poborowych, oficerów i żołnierzy armii Republiki Estońskiej oraz z Estończyków mieszkających przed wojną w ZSRR. Działał też, ewakuowany w 1941 roku, rząd Estońskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, intensywnie przygotowujący kadry przyszłej władzy radzieckiej, aż po kształcenie kołchozowych traktorzystów włącznie.
Rok 1944 był jednym z najbardziej tragicznych w dziejach narodu estońskiego. Walkę o „wyzwolenie” kraju toczył korpus estoński Armii Czerwonej, a broniły go, zresztą bez szans na sukces, także formacje estońskie. Front dotarł już wówczas (we wrześniu) nad Wisłę, zatem Niemcy ewakuowali swoje siły, aby uniknąć okrążenia. W Tallinie proklamowano wtedy powstanie rządu estońskiego, który był kontynuacją państwowości sprzed roku 1940 (przedstawiciele tych władz działali na Zachodzie do roku 1991). Ogłosił on neutralność Estonii i wezwał walczące strony do opuszczenia jej terytorium. Podległe mu formacje usiłowały bronić stolicy przed 8 Estońskim Korpusem Strzelców Armii Czerwonej. Większość członków rządu została wkrótce ujęta przez radzieckie służby specjalne. 2 i 3 lipca 1945 roku odbył się w Moskwie proces premiera i sześciu członków rządu. Minister obrony został skazany na karę śmierci.
Jesienią 1944 roku na drogach po zachodniej stronie frontu tłoczyły się tysiące uchodźców. Lądem i morzem uciekano przed władzą radziecką na Zachód. Udało się to około 80 tysiącom osób. Pozostali ginęli od bomb i kul karabinowych, tonęli w Bałtyku. Łódki nie wytrzymywały obciążenia i warunków pogodowych, były też ostrzeliwane, bombardowane i zatapiane przez radzieckie lotnictwo i łodzie podwodne. Na jednej z tablic nagrobnych na wyspie Saaremaa wypisano kilkanaście nazwisk członków jednej rodziny, razem z miejscami ich śmierci. Jest tam Syberia, łagry północnej Rosji, Bałtyk, Morze Północne…
Estonia straciła w czasie II wojny światowej 25% ludności, a lata powojenne miały jeszcze pogłębić straty wśród tych, którzy przeżyli i pozostali w kraju. Stalinizm trwał w Estonii 12 lat i miał przebieg znacznie ostrzejszy niż w Polsce. Estończycy nie są narodem masochistów i nie eksponują nachalnie swojej martyrologii, ale trudno byłoby znaleźć rodzinę, która nie doznała represji. W Krakowie mieszka Aarno Puu, Estończyk piszący wiersze po estońsku, rosyjsku i polsku. Jako dziecko trafił z rodziną na zesłanie i do rosyjskiej szkoły. Kiedy wrócił do kraju, jego szkolni koledzy bili go za to, że kiepsko mówił po estońsku.
Estończycy w Związku Radzieckim obawiali się utraty tożsamości narodowej, i nie były to obawy bezpodstawne. Z jednej strony kraj został pozbawiony swoich elit, z drugiej – zlikwidowano klasy społeczne, które składały się na podstawę estońskiego poczucia tożsamości – drobnomieszczaństwo (usługi, handel, drobny przemysł) i właścicieli chutorów. Ci ostatni, jeżeli przeżyli, znaleźli się albo na Syberii, albo w kołchozach. Te dwie grupy, obok młodzieży szkolnej, stanowiły oparcie dla zbrojnego antyradzieckiego ruchu oporu. Tym samym jego zniszczenie nie było wyłącznie bezpośrednim dziełem służb specjalnych i wojska, wynikało również z braku oparcia w społeczeństwie, spowodowanego kolektywizacją i deportacją całych rodzin z chutorów. W Estonii jak w zwierciadle odbijały się procesy zachodzące w całym bloku wschodnim. Klęska powstania węgierskiego w 1956 roku pozbawiła Estończyków złudzeń co do postawy Zachodu, który przecież nie uznał aneksji państw bałtyckich. Chruszczowowska odwilż zrodziła przeświadczenie o możliwości nadania socjalizmowi ludzkiego i narodowego oblicza. Te oczekiwania widoczne są zwłaszcza w literaturze, nawet u tych twórców, którzy właśnie wrócili do kraju ze stalinowskich łagrów.
Nadzieje na ludzką twarz socjalizmu, które skłaniały wielu Estończyków do wstępowania do Komsomołu, partii i uczestnictwa w sprawowaniu władzy, zostały brutalnie zniszczone wraz ze stłumieniem Praskiej Wiosny i „dokręceniem śruby” w latach rządów Breżniewa. Wówczas to dążenia do zachowania tożsamości narodowej zaczęły wyrażać się w wywieszaniu proporczyków i flag narodowych w dniach ważnych rocznic, pielęgnowaniu grobów uczestników i bohaterów Wojny Wyzwoleńczej, wydawaniu samizdatów itp.
Zagrożenie tożsamości narodowej miało różnorakie oblicza. Jedno z nich to rusyfikacja, która z mniejszym lub większym natężeniem prowadzona była do końca rządów Breżniewa. Agresja gospodarcza wyrażała się nie tylko w integracji estońskiej gospodarki z systemem ekonomicznym ZSRR, ale też w drakońskiej eksploatacji estońskich bogactw naturalnych: łupków bitumicznych i fosforytów. Barbarzyństwo polegało na zatruciu środowiska do rozmiarów klęski ekologicznej i niszczeniu krajobrazu (kopalnie odkrywkowe), co Estończycy, naród o chłopskich korzeniach i głębokim poczuciu więzi z przyrodą, przeżywali szczególnie mocno.
Wyjątkowe zagrożenie stanowiło to, co Estończycy określają mianem „imperializmu demograficznego” lub „rosyjskiej agresji demograficznej”. W 1945 roku Estończycy stanowili 97,3% ludności ESRR, w 1989 – już tylko 61,5%. Pozostałe 38,5% to przybysze z innych republik ZSRR, „okupanci”, jak określano ich po roku 1991. Na niespełna milion Estończyków przypadało ponad pół miliona „rosyjskojęzycznych”. To oni w pierwszej kolejności otrzymywali mieszkania w miastach, byli faworyzowani w zakładach pracy czy na uczelniach, a przyjeżdżali do Estonii tym chętniej, że poziom życia i ogólne standardy cywilizacyjne były tu wyższe niż w innych republikach Kraju Rad.
Niepodległa Estonia, która ostatecznie odzyskała suwerenność w 1991 roku, dość szybko uporała się z radzieckim dziedzictwem w sferze gospodarki, polityki i kultury. W procesie transformacji stała się wkrótce prymusem nie tylko w obszarze poradzieckim, ale w całym bloku wschodnim. W 2004 roku znalazła się w strukturach Unii Europejskiej i NATO. PKB Estonii, jeszcze kilkanaście lat temu porównywalny z polskim, jest dziś o połowę wyższy niż nad Wisłą. Nawet problemy z przyrostem demograficznym, z którymi borykano się przez cały XX wiek, zostały rozwiązane dzięki sensownej, ale też i dość hojnej polityce prorodzinnej. Dlaczego zatem wydarzenia na dość odległym od Zatoki Fińskiej Kaukazie wywołały tak wiele emocji? Tym bardziej, że pogoda w sierpniu olimpijskiego roku 2008 była fatalna, niemal bez przerwy lało, a temperatura wody w Bałtyku nie przekraczała 17 stopni i nawet Estończycy nie palili się do kąpieli.
Kiedy zdążyliśmy się rozpakować i coś zjeść, nasi tartuscy gospodarze (on z polsko-ukraińskiej rodziny, wychowany we Lwowie, ale od prawie 40 lat mieszkający w Tartu, ona – Estonka z rodziny luterańskiego pastora), zwykle spokojni i zrównoważeni, nieomalże siłą zaciągnęli nas przed telewizor, w którym dominowały relacje z Południowej Osetii, opatrzone wyraźnie antyrosyjskimi i progruzińskimi komentarzami. Sytuacja była jednoznaczna: Rosja napadła na Gruzję, która nie dała jej żadnego pretekstu do agresji, Rosja pogwałciła normy prawa międzynarodowego. Ze szczególną ironią podkreślano rosyjskie słowo „mirotworcy” (dosł. twórcy pokoju), jak określano żołnierzy rosyjskich sił pokojowych w Południowej Osetii. Stacjonowali tam zresztą na podstawie porozumień międzynarodowych i mieli gwarantować utrzymanie pokoju między Gruzją a zbuntowaną wobec centralnych władz gruzińskich, prorosyjską i wspieraną przez Moskwę prowincją. Swoją drogą, politycy europejscy nie mogli chyba wpaść na bardziej idiotyczny pomysł. Powierzyć misję pokojową jednej ze stron konfliktu, w dodatku silniejszej! Postawić wilka na straży owczarni! W tej zbuntowanej wobec Tbilisi republice znaczna część mieszkańców, łącznie z przedstawicielami najwyższych władz, miała już obywatelstwo rosyjskie, które zresztą można było uzyskać bez trudu, a nawet przy wyraźnej zachęcie ze strony rosyjskiej.
W uszach Estończyków szczególnie groźnie zabrzmiały słowa premiera Putina, że Rosja ma prawo wszelkimi środkami chronić swoich obywateli, i to niezależnie od tego, gdzie mieszkają. Sądząc po tym, co przeczytałem po powrocie w zaległej polskiej prasie, ta nowa forma rosyjskiego imperializmu nie zbudziła w Polsce i Europie większego echa, nie mówiąc o sprzeciwie.
Postawa Estończyków była jednoznacznie antyrosyjska i progruzińska. W telewizji pokazywano progruzińskie manifestacje w Tallinie i w Tartu. Zaraz potem nasi gospodarze zaprezentowali nam, przygotowane specjalnie dla nas, nagranie relacji telewizji estońskiej z zamieszek, które wybuchły w Tallinie wiosną 2007 roku. Mowa tu o zajściach związanych z przeniesieniem pomnika „Aloszy” (tak nazywano radzieckiego „żołnierza wyzwoliciela”) i prochów żołnierzy Armii Czerwonej z centrum miasta na cmentarz wojskowy. Ówczesne protesty Rosjan, przede wszystkim młodych, przerodziły się w kilkudniowe nocne zamieszki w centrum miasta, połączone z rozbijaniem sklepów i ich rabunkiem. Szczególne wrażenie zrobiła na nas para, na oko trzydziestolatkowie, niosąca naręcze róż z rozbitej kwiaciarni. Wznoszono okrzyki na rzecz Rosji, oskarżano władze o faszyzm, manifestowano rosyjskość i antyestońskość.
Niezależnie od być może subiektywnego doboru obrazów, ilustrowały one całą złożoność sytuacji. Oto młodzi Rosjanie, urodzeni i wychowani w Estonii, edukowani w szkołach niepodległego państwa, demonstrowali wrogość wobec kraju swego urodzenia i zamieszkania. Jeżeli traktować te zamieszki poważniej, niż wyłącznie jako okazję do chuligańskich burd, oznaczały one zupełnie odmienną od estońskiej interpretację najnowszej historii i teraźniejszości. Dla Estończyków „Alosza” był symbolem zniewolenia i rosyjskiej dominacji (walczył przecież w Tallinie we wrześniu 1944 roku przeciw władzom i siłom zbrojnym niepodległej Estonii), natomiast dla Rosjan był to „żołnierz-wyzwoliciel”, uosobienie nie tylko rosyjskiego triumfu w II wojnie światowej, ale i rosyjskich ofiar w walce z faszyzmem. Oczywiście nie wszyscy Rosjanie właśnie tak myśleli, ale dla obu stron była to sytuacja trudna, wskazująca na głęboki wewnętrzny podział, który po kilkunastu latach udanej niepodległości zdawał się już wygasać. Pamiętam dramat naszej znajomej z Uniwersytetu w Tallinie. Urodzona w rosyjskiej rodzinie w rosyjskojęzycznej części Estonii, po studiach na Uniwersytecie w Tartu i doktoracie z polonistyki w Lublinie, uważa Estonię za swoją ojczyznę i czuje się zobowiązana do lojalności wobec państwa estońskiego, ale też nie widzi powodu do ukrywania swoich korzeni ani zrywania związków z kulturą rosyjską. Rosja, w której bywa przynajmniej raz w roku, gdzie ma kontakty naukowe i towarzyskie, między innymi koleżanki ze studiów w Tartu, jest jej mentalnie coraz bardziej obca. Wrośnięta w swoje kręgi akademickie, też zresztą estońsko-rosyjskie, nie chciała się opowiadać po żadnej ze stron, ale czuła, że spoistość środowiska została wystawiona na ciężką próbę.
À propos rosyjskojęzycznej części Estonii. To Ida-Virumaa (po polsku Wschodnia Wironia), północno-wschodnia część Estonii, granicząca z Rosją przez rzekę Narwę i jezioro Pejpus. To Estonia hałd, kominów elektrowni cieplnych, klęski ekologicznej i społecznej (alkoholizm, narkomania, przestępczość), wyludniających się poprzemysłowych miasteczek, to również region, który w ostatnich kilku latach dobrej koniunktury na szczęście powoli podnosi się z regresu. W największym tutejszym mieście, prawie stutysięcznej Narwie, Estończyków jest zaledwie 3%. W tejże Narwie przyszło nam korzystać z drobnej naprawy w warsztacie samochodowym. W jej trakcie właściciel warsztatu, który zresztą potraktował nas bardzo życzliwie i obsłużył poza kolejnością, zapytał wprost, co sądzę o wydarzeniach w Gruzji. Kiedy próbowałem wykręcić się stwierdzeniem, że przecież nasza wiedza jest powierzchowna, że nie znamy kulisów ani mechanizmu wydarzeń, przeszedł do sprawy stosunków estońsko-rosyjskich, do rosyjskich zasług (wyzwolenie spod faszystowskiego jarzma) i ofiar II wojny światowej. Stwierdził też, że Estonia ciężko przeżyła rządy Stalina, ale przecież i Rosjanie nie mniej od niego wycierpieli, a teraz Estończycy (i nie tylko oni) tak Rosjan nie lubią. Na moją łagodna argumentację, że to nie Estończycy weszli do Rosji i zaczęli wywozić Rosjan na Sybir, oświadczył, że przecież to sami Estończycy zaprosili ZSRR w 1940 roku (oficjalna teza propagandy i historiografii radzieckiej), po czym spojrzał na mnie i machnął ręką, dezawuując swój argument. Naprawa się skończyła, zapłaciłem niewiele. Rozstaliśmy się nieprzekonani, ale bez wrogości.
W rosyjskiej wersji najstarszej i najbardziej prestiżowej gazety estońskiej „Postimees”, przeczytałem artykuł analizujący sytuację polityczno-militarną Estonii jako członka NATO i Unii Europejskiej. Autorem jest emerytowany podpułkownik armii estońskiej, a punkt wyjścia stanowi stwierdzenie, że Rosja może w dowolnej chwili sprowokować w Estonii wystąpienia mniejszości rosyjskiej, dające pretekst do zbrojnej agresji (Estonia graniczy z Rosją od wschodu oraz południa i wojska rosyjskie [radzieckie] zazwyczaj wkraczały na jej teren z tych kierunków). Estońskie siły zbrojne liczą około 10 tys. żołnierzy armii czynnej i mniej więcej 40-50 tys. członków Kaitseliit (Liga Obrony – ochotnicza formacja zbrojna obrony terytorialnej), co oczywiście nie gwarantuje skutecznej obrony. NATO potrzebuje około 4 tygodni na koncentrację swoich sił na terenie Polski, skąd po pokonaniu dodatkowych kilkuset kilometrów (od granicy polskiej do estońskiej jest 600 km) mogłoby podjąć działania na rzecz Estonii, oczywiście przy założeniu, że Rosjanie nie zechcą tym działaniom przeszkodzić (chociażby z obwodu kaliningradzkiego)… Wnioski nasuwają się same.
Agresja rosyjska w Gruzji w sierpniu 2008 roku, w połączeniu z postawą Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, wywołały w Estonii zaniepokojenie, a momentami wręcz przerażenie polityką wschodniego sąsiada. U ich podstaw leżą zarówno estońskie doświadczenia z nieodległej, XX-wiecznej przeszłości, jak i współczesne realia: odrodzenie rosyjskiego imperializmu, „doktryna Putina”, wykorzystująca rosyjską mniejszość na obszarze poradzieckiej „bliskiej zagranicy”, i pasywna, a właściwie żadna polityka Zachodu wobec Rosji. Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno dziwić się Estończykom.
Jan Lewandowski
Kultura Enter
2010/03 nr 08