Rosyjska wojna propagandowa przeciwko przyjęciu Ukrainy do UE
W swoich działaniach propagandowych Rosja i jej stronnicy nie mówią nic o tym, że na Ukrainie panuje korupcja o natężeniu nie do zaakceptowania dla kraju członkowskiego UE albo że mimo Pomarańczowej Rewolucji neosowieckie elity o prorosyjskich skłonnościach są nadal dostatecznie wpływowe, by blokować wprowadzanie demokratycznych reform. Zamiast tego wolą stosować historycznie podejrzane, przesiąknięte rosyjskimi ideami imperialnymi argumenty, za pomocą których próbują udowodnić, że Ukraina “należy do Rosji”.
Wprowadzenie
W związku ze szczytem NATO, zaplanowanym na koniec tego roku, rząd Władimira Putina, wciąż niepogodzony z niepodległością Ukrainy, nasilił kampanię dezinformacyjną przeciwko dawnej prowincji swego mocarstwa. Przeciwnikom ukraińskiego członkostwa w NATO i UE podsuwane są hasła propagandowe o rodowodzie sięgającym ery imperium radzieckiego. Niektórzy wierzą, że Putinowska autokracja, oparta na kontroli nad złożami surowców, jest zdolna utrzymać równowagę na terytoriach postsowieckich w czasach, gdy wszystkie inne autokracje zbudowane na bogactwach naturalnych cierpią na nieustanny brak stabilności. Na poparcie tych oczekiwań przywołują rosyjskie roszczenia historyczne o mocno wątpliwym charakterze.
Putin nie jest rosyjskim Atatürkiem. On i jego świta (siłowiki) uważają Rosję nie za państwo postimperialne, ale za neoimperialne globalne mocarstwo. Konsekwentnie, zdominowanych przez Rosję WNP/WPG (Wspólnota Niepodległych Państw/Wspólna Przestrzeń Gospodarcza) nie można stawiać w jednym szeregu z innymi postimperialnymi stowarzyszeniami państw, jak Wspólnota Brytyjska czy Rada Nordycka, a tym bardziej z Unią Europejską. W swoich działaniach propagandowych Rosja i jej stronnicy nie wspominają o tym, że na Ukrainie panuje korupcja o natężeniu nie do zaakceptowania dla kraju członkowskiego UE albo że mimo Pomarańczowej Rewolucji neosowieckie elity o prorosyjskich skłonnościach są nadal dostatecznie wpływowe, by blokować wprowadzanie demokratycznych reform. Zamiast tego wolą stosować historycznie podejrzane, przesiąknięte rosyjskimi ideami imperialnymi argumenty, za pomocą których próbują udowodnić, że Ukraina „należy do Rosji”
O niektórych prorosyjskich adwokatach w UE
Pewni uczestnicy dyskusji, na przykład Richard Wagner <http://www.signandsight.com/features/1708.html>, zdają się nie wiedzieć, że lwia część obecnych ziem ukraińskich znajdowała się pod BEZPOŚREDNIM zwierzchnictwem politycznym Rosji zaledwie od lat osiemdziesiątych XVIII wieku. Daje to niewiele ponad 200 lat dominacji, co zdecydowanie nie wystarcza, żeby twierdzić, że Ukraina „tradycyjnie podlega Rosji”. Tenże Wagner wywodzi „jedność” Rosji i Ukrainy jeszcze z czasów Rusi Kijowskiej. Tymczasem w X wieku ani Ukraina, ani Rosja nie istniały, a dystans geograficzny i kulturowy między ludami północno-wschodniego pogranicza kolonii i mieszkańcami Kijowszczyzny był tak ogromny, że trudno sobie wyobrazić, co właściwie Wagner rozumie przez „jedność”.
Po drugie, autor wydaje się nie pojmować, iż prawosławie w wydaniu moskiewsko-rosyjskim ma niewiele wspólnego z pozostałymi prawosławnymi kościołami partykularnymi, zwłaszcza ze względu na swój cezaropapizm, pod którego wpływem Ukraina pozostawała tylko w czasach imperium. Jeżeli, jak sugeruje Wagner, prawosławie nie mieści się w jego pojmowaniu „idei Zachodu”, czyż nie powinien także sprzeciwiać się członkostwu Grecji w UE?
Po trzecie – owszem, na skutek starannie zaplanowanej polityki rusyfikacji, sięgającej wstecz do XVIII wieku, a kontynuowanej przez reżim sowiecki od lat trzydziestych ubiegłego stulecia, spora część mieszkańców współczesnej Ukrainy jest rosyjskojęzyczna. Ale używanie konkretnego języka nie determinuje przecież zobowiązań politycznych. Czyżby Wagner zamierzał optować za powrotem Irlandii do Wielkiej Brytanii albo Brazylii do Portugalii? Prawdą jest również, że Ukraina pozostaje w większości rosyjską kolonią ekonomiczną. Dlaczego jednak zakłada się, że „pomarańczowi rewolucjoniści”, osiągnąwszy polityczne panowanie, nie zmienią tej sytuacji? Że europejskie, amerykańskie i japońskie korporacje nie będą zainteresowane ukraińskimi surowcami i pracownikami? Wagner powinien był również zwrócić uwagę na to, że Putin zadbał o ograniczenie wpływów politycznych oligarchów niemal do zera, a rosyjski klimat polityczny jest nieco inny niż ukraiński. Wystarczyłoby zagadnąć o tę kwestię któregokolwiek z rosyjskich uchodźców politycznych, mieszkających na Ukrainie i korzystających z jej swobód.
Wagner mówi o pragnieniach imperialnych. Owszem, żyjemy w niegodziwym świecie, ale jeśli ścierają się dwie opcje, czy wartość moralna jednej zaprzecza wartości tej drugiej? Jak wobec tego autor osądziłby pakt Hitler-Stalin? Następnie przywołuje bolesną sprawę kolaboracji z nazistami, twierdząc, że proceder ten dotyczył wszystkich, nie tylko niektórych, mieszkańców zachodniej Ukrainy. Jeśli Wagner pragnie w ten sposób uzasadniać niedopuszczenie Ukraińców do członkostwa w UE i wykluczenie ich z udziału w jego własnej „idei Zachodu”, powinien być może zastanowić się nad faktem, że nazizm, podobnie jak inkwizycja, ukształtował się na gruncie europejskim. Wielu mieszkańców zachodniej Europy uważało nazizm za pozytywne zjawisko, podobnie jak liczni popierali działania inkwizycji. „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”.
Znawcom problematyki Galicji pozostawię wskazanie panu Wagnerowi rzeczywistego znaczenia tego, co określa on mianem „mitycznego galicyjskiego znaku towarowego”, używanego, w jego mniemaniu, jako „stawki Kijowa w licytacji o członkostwo w UE”. Podobnie, do ekspertów należy skorygowanie wszystkich fałszywych twierdzeń, wygłoszonych przezeń na temat tego regionu. Zwrócę uwagę tylko na jedno. Habsburgowie uważali mieszkańców zachodniej Ukrainy za najbardziej lojalnych spośród wszystkich swoich poddanych, a ukraińscy przywódcy narodowi z początku XX wieku nie byli separatystami. Dlatego inaczej niż Polacy na czele z Piłsudskim, którzy zmienili swoją orientację z Austrii na Ententę, w 1918 roku Ukraińcy pozostali wierni Wiedniowi. Ententa w konsekwencji opowiedziała się za Polską, a nie za Zachodnioukraińską Republiką Narodową .
W innym artykule, Marcus Papadopoulos próbuje przekonać czytelników, że Ukrainy nie powinno się przyjmować do NATO <http://www.religiousintelligence.co.uk/news/?NewsID=2169>. Również i on szermuje neosowieckimi i neoimperialnymi ideami rosyjskimi, jakby były to niepodważalne prawdy. Autor, za rosyjskimi imperialistami, głosi istnienie „historycznej bliskości” między Ukrainą i Rosją. Owszem, z rosyjskiej nacjonalistycznej perspektywy takie myślenie może być zrozumiałe. Natomiast z perspektywy naukowej ta rzekoma „bliskość” opiera się na dwustuletniej dominacji i gwałtownej śmierci milionów Ukraińców. Stosując tę samą logikę, należałoby uznać „bliskość historyczną” Grecji i Turcji i połączyć je w jedno państwo pod turecką hegemonią. Papadopoulos przywołuje również termin „Słowianie wschodni”, jak gdyby przynależność do jednej grupy etnicznej była uzasadnieniem politycznej jedności. Czy zatem wszyscy Słowianie południowi albo Semici, albo ludy indoirańskie, powinni stworzyć wspólne państwa?
Co więcej, autor mówi o nastawieniu antynatowskim ze strony „Ukraińców”, nie precyzując, o których „Ukraińcach” mowa. Czy o popierających politycznie Rosję obywatelach Ukrainy narodowości rosyjskiej, czy o emerytach, którzy całą wiedzę o świecie wynieśli z radzieckich szkół, czy wreszcie o prorosyjskich, antynatowskich ekstremistach, chętnie uzurpujących sobie reprezentowanie większości obywateli? Ci ostatni są także przeciwnikami UE, USA i demokracji, a na dodatek antysemitami. Czy takim właśnie ludziom ma sekundować UE, po to tylko, żeby nie „prowokować gniewu” Putina i jemu podobnych? Rosjanie zamieszkali na Ukrainie, zwolennicy polityczni Rosji, są jak Francuzi w Algierii, jak Niemcy w przedwojennej Czechosłowacji czy Polsce albo jak Anglicy w Irlandii przed stu laty. Czy nadskakiwanie komuś takiemu może prowadzić do stabilizacji?
Wreszcie, Papadopoulos wydaje się nieświadomy faktu, że nawet neosowiecka, prorosyjska Partia Regionów chętnie występuje przeciwko NATO tylko wtedy, kiedy jest w opozycji, natomiast jako partia rządząca – już nie. Jego niewiedza obejmuje również i to, że w ostatnich dziesięcioleciach Rosja i Putin uczestniczyli w natowskich manewrach czy porozumieniach znacznie częściej, niż Ukraina. Jeśli Rosji Putina jest po drodze z NATO, czemu nie miałoby być Ukrainie? Rosja i tak graniczy już z NATO, co nie doprowadziło dotąd ani do wojny, ani do osłabienia państwa rosyjskiego. W epoce rakiet i zdalnie sterowanych pocisków kilkaset kilometrów w jedną czy w drugą stronę nie ma najmniejszego znaczenia. Tak naprawdę nie chodzi tu o NATO, ale o zacofaną ideologię mocarstwowej dominacji, której rosyjska elita rządząca, w odróżnieniu od innych europejskich elit panujących, nie potrafi porzucić i zapomnieć. Stawiając bezpośrednią kontrolę nad terytorium, ludnością i zasobami ponad wymianę gospodarczą, współczesne rosyjskie elity stwarzają dla UE zagrożenie brakiem stabilności.
Więcej o dawnej rosyjskiej logice imperialnej
Ogólnie, rosyjska kampania dezinformacyjna zawiera komunikat, że mieszkający na Ukrainie Rosjanie, do której to kategorii naiwnie wrzuca się wszystkich rosyjskojęzycznych obywateli, są „uciśnieni”. Rzecznicy interesów Rosjan przyjmują, że Ukraina „zawsze była rosyjska”, czy że „rdzenna” ludność tych terenów to Rosjanie mówiący po rosyjsku. W ten sposób przedstawiają rosyjską dominację jako rzecz niezmienną, jako wynik abstrakcyjnych „mechanizmów historycznych”. Zgodnie z takim tokiem rozumowania, księstwo moskiewskie powinno było pozostać do dziś częścią imperium mongolskiego. W rzeczywistości rosyjskie panowanie nad Ukraińcami, jak wszystko inne na tym świecie, jest wynikiem działania określonych mechanizmów politycznych, za którymi stoją ludzie, zatem i jego efekty można odwrócić na drodze działań politycznych.
Osadnicy rosyjscy przybywali na Ukrainę przynajmniej od XVII stulecia, natomiast masowa migracja rozpoczęła się pod koniec XIX wieku. Radziecka polityka „rozcieńczenia etnicznego”, wymuszająca napływ Rosjan i odpływ Ukraińców, i tragiczna śmierć milionów Ukraińców w latach 1917-1947, doprowadziły do powstania dużych miejskich enklaw rosyjskojęzycznych. Jednocześnie stworzono scentralizowaną infrastrukturę produkcji i dystrybucji tanich dóbr medialnych w języku rosyjskim, co pozwalało Rosjanom – mieszkańcom miast na życie, pracę i zaspokajanie potrzeb kulturalnych bez konieczności używania języka ukraińskiego. Jako że produkty medialne w języku ukraińskim były nieliczne i ograniczone tylko do określonych tematów, nie-Rosjanie przybywający ze wsi do miast skazani zostali na asymilację z kulturą rosyjskojęzyczną. W miastach, drugie i trzecie pokolenie rosyjskich imigrantów i zasymilowanych Ukraińców obracało się już w rosyjskojęzycznej sferze publicznej, kulturalnie zorientowanej na Moskwę. Co więcej, od lat trzydziestych XX wieku rosyjski był na Ukrainie językiem urzędowym.
Po roku 1991 większość mieszkańców miast uznała państwowość Ukrainy za prawowitą. Ale przywódcy wywodzący się ze „starego reżimu”, zachowali w stanie nienaruszonym struktury dystrybucji i produkcji, leżące u podstaw panowania języka rosyjskiego w sferze publicznej, tym samym utrzymując Ukrainę w obszarze rosyjskojęzycznym. Wobec niedoboru publikacji i produkcji audiowizualnych w języku ukraińskim, mieszkańcy Ukrainy nie mieli dostatecznie silnej motywacji do zmiany języka, którym się posługiwali, czy przeorientowania kulturalnego. Dotąd wielu traktuje ukraiński wyłącznie jako element folkloru. Rosyjska retoryka pomija też zupełnie fakt, że ukraiński rynek medialny wciąż zalewany jest tanimi rosyjskojęzycznymi produktami, których wytwarzanie i dystrybucja kontrolowane są przez Rosjan i/lub rusofili. Ogranicza to w znacznym stopniu „wolny wybór” używanego języka i utrzymuje przewagę rosyjskiego w sferze publicznej.
Rosyjska dominacja na Ukrainie jest wynikiem działań politycznych, ukierunkowanych na podporządkowanie jej Rosji, a nie abstrakcyjnych „mechanizmów historycznych”. Czy w kraju, w którym w roku 2006 nie było ani jednego czasopisma o modzie, dla kobiet czy dla młodzieży w języku ukraińskim, a ukraińskojęzyczną prasę codzienną i periodyki trudno było dostać nawet w kijowskich kioskach, w którym w kulturze popularnej i biznesie króluje rosyjski, można mówić o „ucisku” Rosjan? Jak bardzo „uciśnieni” są Rosjanie z Ukrainy – mniej niż dwadzieścia procent populacji kraju – skoro w roku 2000 zaledwie dziesięć procent książek, dwanaście procent czasopism, osiemnaście procent programów telewizyjnych, wreszcie trzydzieści pięć procent gazet codziennych wydawano w języku ukraińskim? Liczby te zmalałyby jeszcze, gdyby wziąć pod uwagę importowane rosyjskojęzyczne druki i programy nadawane z Rosji. Na Ukrainie nawet zagraniczne nie-rosyjskie firmy posługują się rosyjskim. W żadnym innym europejskim kraju język oficjalny nie jest tak niewidoczny i niesłyszalny, jak ukraiński na Ukrainie.
Kluczowa różnica między Ukraińcami i Rosjanami, którą Rosja Putina woli przemilczać, polega na tym, że Ukraińcy, jak inni Europejczycy, zaczęli rozwijać odrębną, narodową, nieimperialną tożsamość już w XIX wieku, tymczasem Rosjanie do dziś mylą tożsamość narodową z tożsamością imperialną. Przed rosyjskimi historykami nadal stoi zadanie „deimperializacji” własnej historii i wyprowadzenia jej początków z dorzecza Wołgi i Oki, zamiast z Kijowszczyzny, którą włączono do imperium dopiero w końcu XVIII wieku. Putinowska propaganda nieustannie podsyca i rozpowszechnia to nieporozumienie historyczne w UE.
Wspomnijmy na koniec, że rosyjscy i prorosyjscy autorzy lubią przedstawiać Ukrainę jako część wielkiej krainy geograficznej, rozciągającej się ze wschodu na zachód, nad którą dominować winna Rosja. Ale z geograficznego i historycznego punktu widzenia więcej sensu ma spojrzenie na Ukrainę jako na terytorium skoncentrowane wokół sieci rzek o przebiegu z północy na południe. Jest tak dlatego, że do XIX wieku rzeki były jedynymi szybkimi i tanimi szlakami komunikacyjno-transportowymi. Ze względu na położenie na terenie dwóch odrębnych sieci rzecznych, Ukraina i Rosja rozwijały się niezależnie do czasu, aż w 1780 roku Moskwa zaanektowała politycznie Ukrainę kozacką. Natomiast integracja ekonomiczna stała się możliwa dopiero pod koniec XIX wieku, po wybudowaniu utwardzonych dróg i linii kolejowych. W ten sposób ziemie ukraińskie z siecią rzeczną, utworzoną przez Dniepr, Dniestr i Doniec, historycznie nie są „południową częścią Rosji” ani „zachodnią częścią Azji”. Są wschodnią częścią Europy.
Błędna historia, zła polityka i rosyjski gaz?
Być może Rosja stanie się kiedyś państwem demokratycznym, silnym, praworządnym i bez dążeń do hegemonii. Krajem, w którym uczniowie podstawówki nie będą uczyli się, jak rozebrać i złożyć kałasznikowa, krajem, który nie będzie wspierał rewanżystów i przeciwników demokracji w swoich byłych republikach. Może kiedyś prowadzenie interesów z firmami rosyjskimi będzie zajęciem równie politycznie neutralnym, jak z innymi partnerami biznesowymi, a historycy przeprowadzą skuteczną „deimperializację” historii Rosji. Może doczekamy czasów, kiedy rosyjscy przywódcy zaczną płacić za koszty utrzymania krymskich baz marynarki wojennej według tego samego światowego cennika, na podstawie którego Ukraina płaci Rosji za gaz. Może elity rządzące w końcu zdadzą sobie sprawę, że dla Rosji, podobnie jak dla innych krajów, które straciły rangę imperiów, droga do dobrobytu i demokracji prowadzi tylko przez porzucenie prób odbudowy mocarstw wspólnie z dawnymi sprzymierzeńcami.
Ale dziś, kiedy rosyjscy przywódcy zadowoleni są z posiadania takich sąsiadów, jak Białoruś, kiedy jako instrumentów polityki zagranicznej używa się prywatnych firm i religii, ministrami rządu czyni się zdeklarowanych skrajnych nacjonalistów, a historiografię ery imperialnej uwspółcześnia się, ale nie rewiduje, niełatwo wyobrazić sobie łagodny, dwustronny proces integracji Ukrainy z Rosją. Nawet, jeśli neoimperialiści w końcu opuszczą Kreml, nadal trudno będzie postrzegać Rosję jako równego, a nie „równiejszego” członka WNP/WPG.
Popieranie dążenia Ukrainy do członkostwa w UE i NATO leży w dobrze pojętym interesie przywódców Unii. Jeśli demokratyczna Ukraina wejdzie na globalne rynki jako członek UE, nie będzie stanowiła żadnego zagrożenia dla Rosji, zapewni natomiast stabilną granicę między Unią a Rosją. Tymczasem przeciwnicy wprowadzenia Ukrainy do UE, którzy na poparcie swoich przekonań w kółko powtarzają rosyjskie usprawiedliwienia tendencji neoimperialnych, gwarantują Europie nieustającą niestabilność. Czy to nie za wysoka cena za rosyjską ropę i gaz, które w razie czego można dostać gdzie indziej albo równie dobrze zastąpić alternatywnymi źródłami energii?
Stepan Wełyczenko
tłum. Agnieszka Iwona Witek
Kultura Enter
2008/08 nr 01