ROZMOWA. O wędrowaniu po Jakucji i różnicy między rossijaninem a russkim
W 1961 roku w Krakowie wydano dzieła Wacława Sieroszewskiego, pisarza dziś w Polsce zapomnianego. Podróżnik, etnograf, badacz kultury Jakutów, zesłaniec, działacz niepodległościowy, żołnierz Legionów Polskich, wreszcie autor opowiadań, powieści, reportaży, pamiętników. Jak na niego trafiłeś?
Pamiętam nawet moment zakupu. Białą obwolutę tego wydania i zieloną płócienną okładkę, choć ta zieleń z biegiem lat stała się jaśniejsza. Pamiętam je od zawsze. Książki kupiła moja mama na pchlim targu w Łodzi. Wtedy trochę tak było, że kupowano książki, żeby wypełnić wolną przestrzeń w regałach. Ten rejon gdzie one stały w pokoju zawsze był żywy, coś tam się zawsze działo, bo między woluminami chowaliśmy opłatek, we wnęce za nimi słodycze, później wyroiły się tam jakieś kartki i karteczki, zapiski, nadesłane listy.
Skuteczny sposób, żeby od najmłodszych lat dzieci sięgały do książki – chować za nimi słodycze.
U nas się sprawdził.
Kiedy przeczytałeś Dwanaście lat w kraju Jakutów?
Zanim przeczytałem Dwanaście lat…, sięgałem po inne tytuły. Poza tą książką jest kilka tomów opowiadań jakuckich, są fragmenty pamiętników, szkice podróżne, nawet bajki dla dzieci. Jest też szkic z Puszczy Białowieskiej, dokumentujący podróż pisarza.
Ciągnęło cię pojechać za Sieroszewskim, choćby do Jakucka?
Ciągnęło mnie do wszystkich miejsc, o których czytałem w dzieciństwie. Pojechałbym wszędzie za Tomkiem Wilmowskim. Podobnie było z Syberią, czytając o niej, pragnąłem zderzyć realne miejsce z wyobraźnią dziecka. Wreszcie na studiach pojechaliśmy z przyjaciółmi nad Bajkał, do Siewierobajkalska i do Irkucka. Już będąc na miejscu, zdałem sobie sprawę, że nieopodal jest ta Jakucja z opowiadań Sieroszewskiego. Pomyślałem wtedy, że wrócę do Rosji.
Jak to jest, wyjść z domu i pojechać do Jakucji?
Odrobinę przygotowałem się przed tym wyjściem z domu. Zanim pojechałem na wschód, zdobyłem stypendium – dwa tysiące dolarów na cały rok. Wtedy nie pozostało nic, tylko ruszyć w drogę, którą ułatwiła nowo wybudowana linia kolejowa. Z jej pomocą dotarłem na południe Jakucji do miejscowości Ałta, a stamtąd już łatwo było dostać się na słynną trasę kołymską.
Studia w Jakucku dla wielu młodych ludzi kojarzyłyby się z rodzajem zsyłki.
Studiowałem tam dwa lata. Mieszkałem, uczyłem się języka jakuckiego, ewenkijskiego, historii kultury narodów Jakucji. Życie zaczęło mi się jakoś układać w nowym miejscu. Ale o Sieroszewskim nie zapomniałem i jeśli tylko okoliczności sprzyjały, odwiedzałem miejsca jego zesłania.
Jak trafiłeś na pierwsze ślady?
Wiedziałem niewiele, tyle że mieszkał obok wsi Appany, niedaleko miasteczka Nam. Miasto położone jest jakieś 110 km na północ od Jakucka. Oprócz tego, że rozpytywałem o miejsce, Sirko sam zanotował, że mieszkał w ułusie [ułus- odpowiednik powiatu] Nam. Za jego czasów wioski jednak tam nie było. Zesłańców władza osiedlała rodzinami. Po trzy, cztery rodziny, w jurtach, nazywanych balaghanami1. Żeby podjąć jakieś ślady z przeszłości, chodziłem po wsi i najzwyczajniej zagadywałem ludzi, zaczynając od sołtysa i pani w sklepie. W końcu skierowano mnie do nauczycielki, której ojciec był najstarszym mieszkańcem miejscowości i on powiedział, że wie o jakie miejsce mi chodzi i wie jak do niego trafić.
Tuż za wsią rozciąga się starorzecze Leny, które dziś wygląda jak duże bagno. Jedna z jego części łagodnie opada, tworząc pochyłość. Właśnie na tej pochyłości Sirko uprawiał pole, co było racjonalne, bo teren miał południową ekspozycję. Próbował tam siać zboże – ułus. Nam jest jednym z niewielu miejsc w Jakucji, gdzie zboże można uprawiać i daje plony. Nasze odkrycie zapachniało nowością z nutką małej sensacji, wieść rozeszła się po okolicy. Po kilku miesiącach wizyt w Appanie objawił się jeszcze jeden ślad, który mogłem do całej mozaiki dołączyć. Pewien starszy pan o nazwisku Kołpasznikow, opowiedział, że po wojnie, kiedy był dzieckiem, siostry zabierały go na wykopki ziemniaków do „ogrodu Sieroszewskiego”. Nazwa już dziś martwa, nikt tak nie określa tego miejsca, ale zaistniała na moment ponownie. Zaprowadził nas na mniejszy stok. Tam było zacisznie, bezwietrznie, odpowiednie nasłonecznienie. Pamiętał rozmieszczone na stoku kopczyki, Sirko uprawiał na nich… ogórki. Stąd właśnie jest nazwa, że sadzono je na górkach, wokół których warzywa, dosłownie, rozwijały się.
To jednak nie wszystko, Pan Wacław był uparty, próbował hodować arbuzy na Syberii – lato syberyjskie jest krótkie, ale gorące, więc efekty pojawiły się.
Dom Sirki wyróżniał się, bo w przeciwieństwie do jakuckich siedzib miał spadzisty dach i dwa oszklone okna. W północną ścianę wspierał się skromny bałaghan, który pan Wacław nazywał kuchnią. Do kuchni zaś przylegał ażurowy okólnik dla bydła. To fragment Twojego reportażu Jakuck. Słownik miejsca.
Na podwórzu, tuż obok domu, stała jurta – pełniła rolę pracowni, może kuźni. Ze związku z Jakutką, która zmarła na gruźlicę, Sieroszewski miał córkę. W tym miejscu mieszkał z Marysią. W domu razem z nimi żył jeszcze Bogdanowski, też zesłaniec. A w gospodarstwie pomagała mu miejscowa kobieta. Zanim trafił do Namu, wcześniej sześć lat spędził na północy Jakucji.
Niejako uwieńczeniem Twojej wędrówki po śladach Sieroszewskiego były przeprowadzone na miejscu jego pobytu archeologiczne badania. Chyba nie można sobie wyobrazić lepszego dopełnienia tej przygody.
Wspólnie z muzeum archeologicznym zorganizowaliśmy profesjonalne prace pod nadzorem dwóch archeologów. Nie znaleźliśmy jednak niczego, co by jednoznacznie wskazywało na polskiego zesłańca. Ziemia oddała nam kilka przedmiotów: łyżki, stary, mocno zużyty nóż. Pamiętam widok tego noża, w wyobraźni widziałem pana Wacław krojącego nim chleb. Znaleźliśmy gwóźdź zagięty w haczyk – zapewne dowód wędkarskich wypraw. Odsłoniły się nam drewniane fundamenty domu, nawet zarys ceglanego pieca. Odkrywanie tego było wspaniałym przeżyciem.
Jak pamiętają o nim Jakuci dzisiaj? Dało się odczuć, że jesteś ziomkiem Sieroszewskiego?
Mówią o nim „Cziaracziaskaj”. Pamięć jest żywa i wcale nietrudno znaleźć człowieka, z którym o Sieroszewskim będzie można pogadać. Na każdym kroku dało się odczuć sympatię. Nocleg, podwózka, poszukiwana książka – zawsze służono pomocą. W Appanach, gdzie przeprowadziliśmy wykopaliska, wszyscy mówili, że wnuczek Sieroszewskiego przyjechał.
Zdementowałeś?
Próbowałem i tłumaczyłem, że nie łączą mnie z panem Wacławem więzy krwi. Co ciekawe, na jednym ze spotkań zostałem pouczony, że jednak trochę karmią mnie mitologią i opowiadane historie wokół Sieroszewskiego są idealizowane, a w rzeczywistości nie miał nasz zesłaniec łatwego życia. Nie chciano mu dać ziemi, obawiano się, że osiądzie tutaj na zawsze i dlatego miejscowi dokuczali mu. Niepokojono go w nocy, niszczono zasiewy, a Sirko nie rozstawał się z bronią.
Czym dla dzisiejszego Sacha, jak o sobie wolą mówić Jakuci, jest Dwanaście lat w kraju Jakutów? Czy jest to opowieść antropologiczna o kulturze już nieistniejącej, czy gdzieś można odnaleźć opisywaną przez Sieroszewskiego rzeczywistość?
Kiedy upadł Związek Sowiecki w 1991 roku, wszystkie republiki syberyjskie: Jakucja, Buriacja, Tuwa, wszystkie małe narody Rosji poczuły przypływ świadomości etnicznej. Poczuli się pewniej, dowiedzieli się, że mają swoją kulturę, zaczęli mówić w swoich językach, powołali wydziały swoich filologii. Krótko mówiąc, przez kilka miesięcy niektóre z tych republik, jak Jakucja, były suwerenne i mogli się oddzielić od Rosji, był taki moment. Jakucja nie była republiką związkową, ale częścią Rosji. Po dziesięcioleciach rusyfikacji, odzyskali możliwość sięgnięcia do innych źródeł i opracowań, takich jak książki Wacława Sieroszewskiego czy słownik Edwarda Piekarskiego, żeby budować na nowo szkielet narodu. Wówczas dla nich to była kopalnia opisów zwyczajów, uroczystości, wierzeń, przecież mało kto wiedział jak powinno się celebrować święto yhyach.
Pług sowiecki mocno przeorał świadomość etniczną małych narodów Rosji?
Tak, przeprowadzono bardzo głęboką rusyfikację. Sowiecki człowiek miał również narodzić się w dorzeczu Leny.
Czyli nie było miejsca na rdzenne wierzenia Sacha czy Buriatów.
Stąd też powrót do źródeł. Z wielką tęsknotą i fascynacją starano się odnowić świadomość tej odrębności.
Drugą, obok Sieroszewskiego, wielką postacią był Edward Piekarski.
Piekarski i Sirko mieszkali tam niemal równolegle. Piekarski na Syberii pozostał dłużej. Pracował nad słownikiem. Przyjął metodę ściśle naukową. I dzisiaj, po 120 latach, próbę czasu wytrzymuje raczej dzieło Piekarskiego jako bardziej naukowe. Stała za tym dyscyplina pracy i przyjęta metodologia.
Piszesz w swojej książce, że słownik Piekarskiego jednak nie mieści się w zamkniętych ramach i mimo dyscypliny naukowej, przedstawia niejako nowy gatunek, który ma tendencje przekraczania schematycznych prac.
Piekarski nie poprzestaje na znaczeniach słów, ale również pokazuje szeroki kontekst. Jego słownik był dla mnie inspiracją, dlatego Jakuck ma podtytuł Słownik miejsca.
Jakuck jest podróżą do miejsca, ale słownik jest pierwszym towarzyszem tej podróży. Zaryzykowałbym przypuszczenie, że mógłbyś zapomnieć o mapie, ale nie o słowniku.
Tak, dlatego sporo ludzi odczuło pewne rozczarowanie. Spodziewali się bardziej klasycznego reportażu. Opowiadania społeczno-obyczajowego o wymagających warunkach życia w Rosji, szczególnie tam, gdzie panują niemal arktyczne warunki. Napisałem książkę, której faktami są rzeczowniki jakiegoś języka, ale chciałem opisać Rosję inaczej, często przedstawia się ją siermiężnie.
Dla wielu z nas Jakuck to miejsce z innej planety. Kto zamieszkuje planetę Jakuck?
Jakuci, Eweni, Ewenkowie, Tatarzy, Baszkirzy, Rosjanie, Jukagirzy, Ukraińcy, Białorusini, Polacy.
Jak taka mozaika trzyma się razem w systemie jednego państwa?
Bo są to narody bardzo dawno podbite. Większość z nich podporządkowano około 400 lat temu. To był XVII wiek, przybyła na te ziemie dość zaawansowana kultura kupców moskiewskich. Spotkała tak naprawdę ludy z późnej… epoki żelaza.
Ile w Jakucie jest Rosjanina?
W języku rosyjskim jest słowo rossijanin, czyli mieszkaniec Federacji Rosyjskiej, która się składa z dwudziestu różnych republik. Rossijaninem jest Buriat, Tatar, Nieniec, Oroczoni, Mansa, ale nie russkij. Ruski to etniczny Rosjanin. Był ten moment na początku lat 90. oddzielenia się, ale oni sami siebie pytali. Pytali siebie: co zrobimy? Cała kadra inżynierska to Rosjanie i Ukraińcy, operatorzy maszyn są Rosjanami.
Kopalnie zaprzestaną wydobycia, jeśli Rosjanie zatrzymaliby techniczne zaplecze. Przy wódce toczyły się rozmaite rozmowy, fantazjowano, czy nie przyszliby w miejsce Rosjan Japończycy.
Jakutowi będzie, oczywiście nie każdemu, przykro, że złoto, diamenty, gaz wędrują do Moskwy, że droga kołymska nie podlega samorządowi w Jakucku, ale jest federalna, czyli moskiewska, ale wobec ciebie, cudzoziemca, będzie brał stronę Rosji. Będzie kibicował reprezentacji Rosji. Ta tożsamość niejako zmienia formę zależnie od kontekstu. Istnieje w tych ludziach pewien konflikt, wszystko jest ruchome, uzależnione od sytuacji.
Przed wyjazdem do Rosji można otrzymać bezcenną radę, aby unikać rozmów politycznych czy wokół historii. Ta dobra rada dotyczy również Jakutów?
Kiedy były niepokoje w Ukrainie, pierwsza rewolucja tzw. pomarańczowa, wtedy rozmowy bywały dla mnie ryzykowne. Nawet Jakuci wyrażali niezadowolenie z działań polskiego prezydenta.
Rozumiem, czyli lepiej o pogodzie, Ciebie, jako przyrodnika-terenowca, nie przerażała syberyjska zima?
Chyba bardziej przestrzeń. Mróz jest dotkliwy, jak pisałem w Jakucku, człowieka zmarzniętego otacza się należną opieką jak poważnie chorego.
Jak w takim razie wyglądał Twój rozrachunek z przestrzenią?
Do końca nie rozliczyłem się z tym miejscem, kiedy myślę o horyzoncie. Ważne było dla mnie odpowiedzieć na pytanie o miejsce, czym jest i jak powstaje. Czy jest kategorią wynikającą ze współrzędnych, jak do miejsca ma się GPS i odwrotnie. Istnienie miejsca a istnienie w nim człowieka, jak ten proces wzajemnie się warunkuje. Czy miejsce jest poza nami, czy staje się z naszym pojawieniem. Nie mogłem się opędzić od tych myśli.
Dlatego Sieroszewski był dla Ciebie „współrzędną”?
Tak, poszukuję biografii miejsca. Żył w tamtym miejscu, wychowywał córkę, pracował, tęsknił. Została z tego jedynie nazwa – Woda Sieroszewskiego. I trochę śmieci zagrzebanych w ziemi.
Wracamy do nazw.
Tworzymy miejsca, nie tylko nazywając. Z pomocą wracał w moich rozmyślaniach ten klucz podsuwany przez fenomenologię. Aby poznać, musisz dokonać redukcji swojej percepcji. Pozbyć się tego, co wiesz, co staje się przeszkodą w poznaniu, zagłusza fale. Dochodzisz do wniosków, że to na co nie patrzymy, czego nie słyszymy, może rzeczywiście nie istnieć. Podobnie jest z czasem. Czas się pojawia wtedy i tam, gdzie my się pojawiamy.
Dużo musiałeś przeszkód zniwelować w drodze do prawdziwego oglądu?
W świat Jakucji wchodziłem z uprzednio zdobytą wiedzą. Książkami, które przeczytałem, z widzeniem Syberii przez innych, opisujących ten skrawek ziemi. Znałem słowa jakuckie już od dziecka, potrafiłem nazwać podstawowe przedmioty. Kiedy wchodziłem do kogoś, wskazywałem nóż i mówiłem bihach, od razu budziło się coś w rodzaju radosnego zdziwienia, o jedno słowo jesteś bliżej. I nawet przez jedno słowo realnie odczuwasz, że drzwi się uchylają. O jedno słowo bliżej do ludzi, ale także do miejsca, które staje się miejscem. Powracały te pytania obsesyjnie.
Co dla samej książki wyszło na dobre. Zamknąłeś rozważania o miejscu jakimś podsumowaniem?
W końcu wypełniło kategorię czegoś, co pojawia się wszędzie, gdzie jestem. Jest potencjałem, który może się wydarzyć. Nie wiem, czy przestrzeń jest przeciwieństwem miejsca. Wydawało mi się, że jest, że pustka i miejsce są antynomiami.
W języku Sacha Jakucja to po prostu miejsce Sacha, ziemia Sacha. Zasiedlona, poczynając od XII wieku, kilkoma falami. Jakuci uciekali przed Mongołami i Czyngis-chanem, walczyli o dolinę Leny z Tunguzami, z pasterzami reniferów – Jukagirami.
Chyba w ten sposób, poprzez miejsce, najmocniej możemy siebie wyrazić. Nie wystarczy dla mnie miejsce jako sama nazwa albo współrzędne. Poszukuję takiego, w którym bytowali ludzie, które ma historię, ma powiązania biograficzne, w którym sam chciałbym pobyć, by nie powiedzieć, zająć miejsce. W języku niemieckim sttatfinden to po prostu odbywać się, znajdować się. W polszczyźnie również mówimy, kiedy coś się odbyło, że „miało miejsce”. Nie wydarzy się nic bez miejsca. Wszystko są to moje intuicje i podchodzę z pokorą do tych prób. Krążę nieustannie wokół moich najdawniejszych przeczuć, ale także zasila te rozważania mój niepokój.
Układałem w ten sposób te kategorie: miejscem jest Jakucja – nikt o tym nie wątpi, przecież ma nazwę, ale rzecz się komplikuje, kiedy przez nią idziesz i doświadczasz tej pustki. Autochtoni cieszą się z tej wielkiej przestrzeni, ale całą zimę nie wychodzą ze wsi albo z bloków. Republika Jakucji jest dziesięć razy większa od Polski, mieszkańcy dumni są z tego, ale większość czasu spędzają zamknięci we wsi czy w mieście.
Bywają u nas ludzie mieszkający pod lasem, którzy do lasu chodzą bardzo rzadko.
Dobrze, ale z przestrzeni kraju korzystamy, jesteśmy mobilni i przemieszczamy się. Tam nie ma dróg, nie możesz nawet dojechać do wielu… no właśnie, miejsc? Czy są to miejsca? Istnieją fragmenty w tajdze, które nawet dla wilka są trudno dostępne.2
Czyli musiałeś znaleźć swój Jakuck, swój Nam, swoją Jakucję. Sieroszewski był pomocny, ale swoją drogę trzeba wydeptać, choćby już była obok trasa kołymska.
Miejsce noszę ze sobą, gdziekolwiek jestem. Gdzie mogę poczytać, pisać i poczuć się swobodnie. Albo nie masz miejsca, nie możesz znaleźć sobie miejsca (nasze, dobrze znane przecież, frazeologizmy). Wtedy jest ta pustka, przestrzeń. Miejsce na ciebie czeka, jest starą wsią albo tym jedynym miastem. Te relacje między pustką a pełnią, przestrzenią a miejscem, pozwalają nieco więcej zrozumieć. W samej książce jest moje zmaganie z opisami mapy. Przywiozłem z Rosji fascynację miejscem. Że miejsce może być krajem, może być republiką, może być domem. Wyobraź sobie, że tam nie ma województw, ale są ułusy, np ułus namski. Są większe trzy, cztery razy od naszych województw i na tak ogromny obszar mają jedno słowo np. Nam.
Zawsze chyba ciekawy, nie tylko dla filologów, jest ten światoobraz odbity w języku. Pokazujesz, jak język Sacha szczelnie przylega do miejsca. Przykład: z zaimkiem tam nie mamy takich problemów jak Jakuci, którzy dysponują kilkoma wariantami tego jednego określenia. Po tym jak opisujesz poszczególne ich znaczenie, pojawia się konstatacja: „Takie czy inne tam w Jakucji często okazuje się puste, bezludne i nieosiągalne”.
Na pytanie dokąd jedziesz, pada odpowiedź: do Namu. Niezależnie, czy jedziesz 20 km, 100 czy może 250 km. To bez znaczenia. Na pierwszym etapie rozmowy powinna ci ta informacja wystarczyć. Oczywiście w pierwszym odruchu chcemy dopytać: ale gdzie dokładnie. Albo jeszcze inaczej: jesteś w tym kraju, dziesięć razy większym od Polski, powiedzmy na Kołymie i zapytujesz człowieka, dokąd jedzie. On odpowie: do miasta. I w tym wielkim kraju jest jedno miasto, wszyscy wiedzą, że chodzi o Jakuck. Nawet w języku jest czasownik odpowiadający wyrażeniu „jechać do miasta”.
Pomyślałem o ludziach rzucających wyzwanie tej przestrzeni/pustce? Piszesz w książce o dalniebojszczikach, czyli kierowcach ciężarówek pokonujących duże odległości.
Również do tej grupy ludzi rzucających wyzwanie przestrzeni dołączyć możemy myśliwych, którzy pokonują duże odległości, także zimą. Jest w tym coś romantycznego.
Gdybyś chciał namalować krajobraz Jakucji, tak jak odsłania się w każdej porze roku, jakiej palety kolorów potrzebowałabyś?
Żółty, czarny, biały, niebieski, zielony. Czarno-biała jest zima. Czarna linia horyzontu, a poza nią wszędzie śnieg i lód. Niebieski i zielony – lato. Jesień – niebieski i żółty. Żółty jest modrzew, a modrzew to tajga. Całe wielkie obszary oblekają się w żółty kolor.
Nie myślałeś, żeby zostać nad Leną dłużej niż pan Wacław, czyli dłużej niż dwanaście lat w kraju Jakutów?
Miałem w Jakucji status wiecznego gościa. Pisałem reportaże, prowadziłem wycieczki nad Bajkał. Można było na tym zarabiać. Gdyby Rosja była łagodniejsza i przechodziła demokratyzację, zostałbym tam na pewno.
Rozmowa odbyła się 14 lutego 2022 roku w drodze na wschód. Przy pożegnaniu wyraziliśmy nadzieję, że wojny nie będzie.
Wywiad nieautoryzowany.
Michał Książek – przyrodnik i pisarz, podróżnik i poeta. Mieszkał na Syberii, czas spędzony w Rosji opisał w wydanym w 2013 roku reportażu Jakuck. Słownik miejsca. Wędrówkę wzdłuż naszej wschodniej granicy, zapisał w książce Droga 816. Miłośnik ptaków, owadów, drzew. Organizuje przyrodnicze wycieczki, na których prowadzone są aktywnie „ćwiczenia z zachwytu”, czego domaga się na równi krążący bielik jak i tycz cieśla. Michał, jak powszechnie wiadomo, jest oficjalnym rzecznikiem mchów i porostów, a także mikrofilem.
1Swojsko brzmiące słowo, szczególnie obecne w naszym dzieciństwie, ma różne znaczenia. W Michała reportażu przeczytamy: balaghan – zdaniem autorów leksykonu iz istorii ruskich slow jakuckie słowo balaghan jest rzeczownikiem tunguskim i oznacza dom albo szałas. Miejsce życia. (…)W jakuckim to słowo do dziś znaczy dom i określa wrzesień.
2Otwórzmy słownik miejsca: Tajgha – oznacza różne rodzaje syberyjskich borealnych i górskich lasów. Ale w jakuckim i syberyjskim rosyjskim jest też symbolem synonimem dali. Odległości. Pustki. I zawiera nawet pewne ostrzeżenie przed podróżą: tam już tylko tajga.
Kultura Enter 2022/02
nr 103–104 „Rosyjskie zbrodnie”